Wydawnictwo Nasza Księgarnia
data wydania 2012
stron 512
ISBN 978-83-10-12102-8
Niezwykła
historia z Tasmanią w tle
Uwielbiam sięgać po książki, które
zapadają w moją czytelniczą pamięć i zostają w niej na zawsze.
Jestem wybredna, zatem na takie miano zasługują tylko wyjątkowe
historie napisane z polotem, oryginalną fabułą i doskonałym
stylem. Sięgając po powieść Freeman nie spodziewałam się, że
aż tak bardzo zatracę się w tej książce, że aż tak bardzo mnie
ona zaintryguje i pochłonie. To wyjątkowa historia, napisana w
doskonałym stylu, która ma dwie główne bohaterki.
Dwie kobiety spokrewnione ze sobą, którym żyć przyszło w
kompletnie innych czasach, ale połączył je pewien dom na Tasmanii
z otaczającą go wspaniałą farmą, na której wypasano w
czasach świetności majątku tysiące owiec.
Emma to kobieta nam współczesna
i spełniona, szczęśliwa, bo mogąca realizować swoją wielką
pasję jaką jest taniec. Trzydziestolatka mieszka w Londynie, jest
słynną primabaleriną, a jej terminarz aż trzeszczy od zawodowych
zobowiązań. Emma jest zakochana w Joshu z którym mieszka,
choć do ślubu się nie spieszy. Owszem kocha, ale nie chce
stabilizacji, włożenia obrączki na palec i dzieci. Pewnego dnia on
zirytowany po raz kolejny tym, że narzeczona przedkłada pracę nad
życie osobiste mówi bolesne słowo „Koniec”. Emma jest
zrozpaczona i zatraca się jeszcze bardziej w balecie. Ale jej pech
nie ma końca. Wskutek upadku na schodach po zbyt forsownym teningu
doznaje kontuzji kolana i o tańcu mowy być nie może. Jej kariera w
jednej chwili zostaje brutalnie przerwana. Emma wylewa morze łez i
wraca do rodziców do Australii. A tu dowiaduje się, że jej
ekscentryczna nieżyjąca już babcia zostawia jej niezwykły spadek
– farmę i dom na Tasmanii. Emma jedzie tam i poznaje losy swojej
antenatki, która z pewnością tuzinkową kobietą nie była.
Powieść Freeman to książka
prześliczna, którą pochłonęłam niczym ulubiony deser. I
oczywiście żałowałam, że tak szybko się przeczytała. Nie będę
ukrywać – zakochałam się w tej historii tak samo jak kiedyś w
„Przeminęło z wiatrem”. Kreacja dwóch kobiet – babci
i wnuczki udała się pisarce rewelacyjnie. Beattie żyje w trudnych
czasach, gdy świat trapi kryzys i zbliża się wojenna zawierucha.
Błąd popełniony w młodości, pomyłka w wyborze życiowego
partnera kosztuje ją morze łez, utratę rodzinnego dachu nad głową
i jest przyczyną podróży w nieznane na drugi koniec świata.
Córka poczęta w grzechu wynagradza jej cierpienie. Będąca w
trudnej sytuacji Emma z wypiekami na twarzy poznaje losy babki i z
każdnym dniem zakochuje w tasmańskim domu. Poznawanie losów
rodziny uczy ją, że życie raz daje, a raz odbiera. Los daje nam do
ręki worek w którym i dobro i zło jest. Trzeba mieć siłą
i wolę walki, by iść do przodu, by łapać ulotne szczęście.
Beattie to przykład niezwykle dzielnej bohaterki, która od
wczesnej młodości może liczyć tylko na siebie. Nie ma przy niej
dobrej wróżki, która otrze łzy i pocieszy. A mimo to
prze do przodu niczym lodołamacz. Czerpie siłę z miłości do
dziecka, bywa uparta i zawzięta. Szczęście czasem jej sprzyja, ale
i ona często mu dopomaga. Nie zważa na plotki i bezsensowne
konwenanse. Łamie sztuczne zasady dobrego wychowania kierując się
uczuciem i sercem. Jest ambitna i jak byśmy dziś określili
kreatywna. A ja bardzo lubię właśnie takie bohaterki miast
ckliwych uwieszonych na męskim ramieniu niewiast.
Książka to opowieść realna i
oryginalna, w której dziś miesza się z przeszłością. Nie
ma w niej zbyt wiele sentymentu i romantyzmu, ale jest prawdziwa
miłość. I tu naszła mnie pewna refleksja – otóż tak jak
autorka tej powieści można pisać o gorącym uczuciu bez słodkości,
bez lukrowej otoczki. Miłość to nie tylko romantyczne randki,
czułe pocałunki i szeptane wyznania. Miłość to odwaga głoszenia
swojego wyboru, przeciwstawianie się konwenansom i narażanie na
szwank „dobrej opinii”, bo mezalianse będą się chyba zdarzać
do końca świata.
O ile mnie pamięć nie myli to
pierwsza książka ( poza podróżniczymi) z Tasmanią w tle,
dzięki której poznałam przeszłość zakątka w którym
boleśnie dały się odczuć uprzedzenia rasowe, w którym
napiętnowano miejscową i mieszaną ludność za kolor skóry.
Przeczytanie koniecznie zalecam
miłośnikom sag rodzinnych, powieści z dawką rodzinnych tajemnic i
sekretów z przeszłości. A czy jest coś co mogę
skrytykować? Otóż jest szczegół, który
spowodował pewien mały niedosyt. Mam odrobinkę żalu do pisarki,
że poskąpiła czytelnikom choćby króciutkich opisów
przyrody i egzotycznych miejsc, w których rozgrywa się akcja.
Mimo tego książkę gorąco polecam
tym, którzy lubią czytać o miłości, poświęceniu, walce
dobra ze złem, o zwyczajnym życiu, które przecież też
obfituje w różne niespodzianki. I nie pozostaje mi nic innego
jak ocenić najwyższą notą tę wyjątkową książkę, która
myślę, że spodoba się jeszcze wielu tym, którzy się w nią
zagłębią.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję portalowi Lubimy Czytać i Wydawnictwu Nasza Księgarnia.
Ja wręcz uwielbiam takie książki, gdzie mieszają się czasy i gdzie jedną z postaci jest...babcia. Po takiej recenzji nie sposób nie sięgnąć.
OdpowiedzUsuńJa ją przeczytałam całkiem niedawno i...jestem zachwycona!
OdpowiedzUsuńA ja właśnie wczoraj wieczorem zaczęłam ją czytać:) mam nadzieję, że mnie również przypadnie do gustu:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam sagi rodzinne, ale przede wszystkim zainteresowały mnie te uprzedzenia, o których piszesz.
OdpowiedzUsuń