środa, 7 sierpnia 2013

Krzysztof Potaczała "Bieszczady w PRL-u. Część 2"


Wydawnictwo Bosz
data wydania maj 2013
stron 248
ISBN 978-83-7576-187-0
 
Kraina Biesów i Czadów za komuny
 
Czasy PRL-u przeszły już do historii. Kilkadziesiąt lat dość ciekawie i charakterystycznie zapisało się na kartach kronik historycznych. Komuniści zaczęli rządzić Polską w trudnym okresie. Kraj był wyniszczony przez wojnę i hitlerowskiego okupanta. Zmieniły się granice. Niektóre regiony ucierpiały szczególnie. Były nimi m.in. Bieszczady, które w czasie działań wojennych były areną walk między faszystami, wojskami radzieckimi, polską partyzantką i bandami UPA. Po podpisaniu kapitulacji przez Niemcy w Bieszczadach nadal było niespokojnie. Nadal trwały walki pomiędzy ukraińskimi sotniami (tzw. bandami) a Wojskami Obrony Pogranicza i innymi podmiotami. Ukraińcy nie odpuszczali. Trzeba było czasu by na tych jakże pięknych terenach zapanował spokój. By nastał czas ponownego ich zasiedlania i zagospodarowania. Władzy w końcu udało się opanować sytuację i na tereny Bieszczad wracała miejscowa ludność oraz napływali osadnicy. Ożywało życie gospodarcze, pojawiali się miłośnicy górskich wędrówek i pieszej turystyki wśród dziewiczej przyrody. W czasach komuny w bieszczadzkie knieje chętnie zapuszczali się harcerze, studenci i niepokorne dusze uwielbiające dzikość. Tu znaleźli myśliwski raj partyjni dostojnicy. Tu zaczęli się osiedlać ludzie pracujący w leśnictwie, przemyśle drzewnym. W ciągu paru dziesięcioleci Bieszczady zmieniły diametralnie swoje oblicze. Powstała sieć dróg (Duża i Mała Obwodnica), zbudowano zapory w Myczkowcach i Solinie, zaczęto eksploatować lasy, zbudowano tartaki, na połoninach pasły się owce i bydło, zakładano pgr-y, powstały szkoły. Zaczęło tętnić życie. Na ustrzyckim dworcu kolejowym w porze letniej nie brakowało turystów czekających na pociąg Solina, a w Mucznym zbudowano luksusowy hotel dla partyjnych prominentów. W tym czasie zaczęły funkcjonować też bieszczadzkie schroniska. Można by tak jeszcze wiele wymieniać.

Reasumując: epoka PRL-u tchnęła w Bieszczady „nowe życie”. Dziś po transformacji ustrojowo-gospodarczej te tereny znów mają inne oblicze. To peerelowskie przeszło do lamusa. Powojenne dzieje Bieszczad są bardzo ciekawe i warto ocalić je od zapomnienia dla potomnych, a zwłaszcza dla miłośników tej wyjątkowej krainy wilka i żubra. Uczynił to kartkach swoich dwóch książek Krzysztof Potaczała. Mieszkający w Ustrzykach Dolnych syn osadnika, człowiek zakochany w Bieszczadach opisuje dzieje gór, miejsc i ludzi, którzy z tym wyjątkowym zakątkiem Polski związali swoje życie. Nakładem Wydanictwa Bosz ukazały się już dwie książki zawierające niezwykle ciekawe reportaże. Druga z nich trafiła w ręce Czytelników w połowie mają b.r.

Okładka to zdjęcie przedstawiające autobus Jelcz zwany popularnie „ogórkiem” stojący na przystanku w Berachach Górnych u stóp Połoniny Caryńskiej. Pasażerowie wysiadają, nakładają na plecy ciężkie plecaki. Przed nimi dzika wędrówka, szum traw, piękno gór. Tak wyglądała kiedyś w Bieszczadach turystyka. Dziś jest nieco inaczej. Kursuje prywatna komunikacja busowa, plecaki są bardziej profesjonalne, na nogach nosi się buty do trekkingu, a nie tenisówki,  sypia nie w namiocie a w wygodnych pensjonatach. A kiedyś… Jak było kiedyś opowiada Pan Potaczała.

Opowiada niezwykle ciekawie i wnikliwie, nie omijając najdrobniejszych szczegółów. Jego reportaże przypominają gawędy snute przy ognisku. Druga z książek tegoż autora zawiera 12 rozdziałów-reportaży. O czym są? Jako Bieszczadniczka wybór tematów ocenię wyśmienicie. Potaczała wybiera zagadnienia ciekawe, niekiedy kontrowersyjne, owiane mgłami plotek i niedomówień. Pisze o pociągu Solina, którym podróż niezwykła była ze względu na trasę tranzytową biegnącą przez terytorium ZSRR, o micie Waltera – generała Świerczewskiego i miejscu jego śmierci, wspomina o programie osiedleńczym PAX-u. Opowiada o początkach bieszczadzkiej turystyki, bazach studenckich, o czynach społecznych i ludziach „Marzycielach”, którzy chcieli zamieszkać w bieszczadzkiej głuszy z dala od wszelkiej cywilizacji, o początkach istniejącej do dziś otryckiej „Chaty Socjologa”, legendarnej osadzie „Caryńskie”, o ustajnowskim kombinacie drzewnym i budowie bieszczadzkich kościółków wnoszonych w jedną noc bez pozwolenia władz.

Tę lekturę czyta się wyśmienicie. Kto zna choć odrobinę Bieszczady, kto zagościł w nich chociaż na krótko jeden raz z pewnością zostanie przez te gawędy porwany i przeniesiony w niezbyt odległą, ale jakże ciekawą przeszłość. Sporą atrakcją są wyjątkowe, niezwykle cenne czarno-białe fotki. Wykonane w nie najlepszej jakości ukazują bieszczadzkie wczoraj. Z tekstu poznamy miejsca, ale i ludzi, z których niektórzy stali się bieszczadzkimi legendami jak choćby Pan Lutek Pińczuk – dziś osławiony gospodarz Chatki Puchatka. Wielu „szaleńców” uwiodły Bieszczady. Wielu studentów żyło od lata do lata, od obozu do obozu. Niektórzy z nich osiedlili się w Bieszczadach na stałe. Nic dziwnego, bo ta kraina jest wyjątkowa. Pełna uroku i niepowtarzalna. Dobrze dla niej, że nastał kres komuny, że zaprzestano rabunkowej gospodarki i zajęto się ochroną przyrody i ekologią.

Nie mam słów by nachwalić tej książki. Z niej dowiedziałam się rzeczy, które mnie po wycieczkach nurtowały, wiele peerelowskich sekretów odsłoniło swoje oblicze. Książka wyjątkowa, równie wspaniała jak jej poprzedniczka. Jak pierwsza część. Kto ją czytał nie musi pewnie być zachęcany do wzięcia do rąk jej kontynuacji. Osobiście polecam tę lekturę miłośnikom krainy Biesów i Czadów oraz interesującym się najnowszą historią Polski. Niesamowita lektura, przy której ocenie każda ilość gwiazdek okaże się za mała. Arcydzieło.
Książka recenzowana dla portalu Lubimy Czytać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz