poniedziałek, 31 grudnia 2018

Jodi Picoult "Iskra światła"



Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania 2018
stron 416
ISBN 978-83-8123-884-7

Prawda przyciąga wzrok jak błysk monety


W prozie Jodi Picoult jestem zakochana od lat. Z niekłamaną przyjemnością czekam na jej kolejne powieści, w których ta utalentowana pisarka nie boi się poruszać tematów trudnych i kontrowersyjnych, a nawet naznaczonych tabu. W swojej najnowszej książce odnosi się do aborcji, która w różnych krajach świata traktowana jest w całkiem odmienny sposób. Są miejsca, gdzie jest bezwzględnie zakazana, ale są i takie, gdzie jest ogólnodostępna i kobiety w miarę swobodnie mogą decydować o losie swojego płodu i własnym. Nie brakuje jednak osób, które ostro przeciw temu protestują, chcąc narzucić innym własne przekonanie o bezwzględnej ochronie życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Taki właśnie obraz czeka nas w „Iskrze światła”.
Ten dzień wydaje się zwyczajny, jak wszystkie inne. W jednej z klinik dla kobiet, które oferują szeroko rozumianą pomoc ginekologiczną, przyjmowane są kolejne pacjentki. Jedne z nich dotarły tu, by poddać się zabiegowi usunięcia ciąży, inne przyszły po receptę na leki antykoncepcyjne, jeszcze inne czekają na konsultację. Pod kliniką protestują przeciwnicy wywoływania sztucznego poronienia. Nagle dzwoni domofon i do budynku dostaje się tajemniczy mężczyzna będący w amoku. Okazuje się terrorystą, który oddaje strzały, bierze zakładników i barykaduje się w klinice. Natychmiast zostaje wezwana policja, która ma negocjować uwolnienie zamkniętych przez niego ludzi. Jako policyjny negocjator do miejsca zdarzenia zostaje oddelegowany Hugh McElroy. Gdy przygotowuje się do rozpoczęcia akcji, jeden sygnał telefonu burzy cały jego świat. Okazuje się bowiem, że w rękach terrorysty są jego córka Hugh i siostra Bex...
Takiej książki, choć ma ich w dorobku wiele, Jodi Picoult jeszcze nie napisała. Jej konstrukcją będą zaskoczeni nawet ci, którzy znają całą twórczość tej pisarki. Kompozycja powieści jest nietuzinkowa i dość chaotyczna. To jednak nie przypadek. Jeśli przypatrzymy się bliżej, to dostrzeżemy w tym świadomy zabieg: pewne przesłanie, a zarazem odzwierciedlenie tego, co dzieje się w duszach kobiet, które decydują się na usunięcie ciąży. Nigdy bowiem – jak wymownie ukazuje to fabuła książki – nie jest to prosta i łatwa decyzja. W sercach kobiet zawsze panuje wtedy emocjonalna burza.
Największym atutem tej książki jest podejście autorki do tematu. Jodi Picoult nie wyraża swojego zdania, nie opowiada się po żadnej ze stron. Wymownie milczy i pokazuje wszystkie postacie – i osoby, które pracują w klinice, i jej pacjentki, i przeciwników zabijania nienarodzonych, i niedoszłego dziadka. Każdemu daje prawo głosu, każdemu pozwala wyjaśnić swoje stanowisko i wyrazić swoje racje. Nie odmawia tego też najbardziej negatywnemu bohaterowi, który w ramach zemsty zabija. Nie ma tu ani wygranych, ani przegranych. Są tylko ludzkie dramaty, łzy, rozpacz, ból i cierpienie. To trudna książka, która nie relaksuje, lecz ukazuje ciemne strony życia, które niekiedy ma gorzki smak i jest niesprawiedliwe.
Jeśli ktoś zdecyduje się na lekturę tej książki, nie pozostanie obojętny wobec jej treści. Przepełni go wiele emocji, a jej obrazy nie wywietrzeją mu szybko z głowy. Poprzez losy bohaterów dotknie problemu, którego nie można rozwiązać w prosty i jednoznaczny sposób.
„Iskra światła” to książka wymowna, poruszająca i wyjątkowa. Mówiąca smutną prawdę o życiu i dylematach kobiet, z którymi los i ludzie nie obeszli się delikatnie i godnie. Zachęcam do przeczytania tego tytułu i przyjrzenia się problemowi aborcji z różnych stron.


środa, 12 grudnia 2018

Krzysztof Koziołek "Nie pozwól mi umrzeć"



Wydawnictwo Manufaktura Tekstów
data wydania 2018
stron 394
ISBN 978-83-949557-2-4

Bezwzględna walka na śmierć i życie

Na przestrzeni wieków medycyna ogromnie się rozwinęła. Nieuleczalne choroby wczoraj dziś bywają błahostką i są szybkie do wyeliminowania. Postęp dotyczy praktycznie każdej dziedziny leczenia - chirurgii, farmakologii, badań i diagnostyki. Wszyscy bezspornie się zgodzą, że jest lepiej i idzie ku jeszcze lepszemu. Ogólnie tak, ale... No właśnie jest małe ale! Sprawdzone i przetestowane klinicznie metody pomocy chorym mają jednak niekiedy skutki uboczne. Nie dotykają one wszystkich leczonych, ale niekiedy rujnują zdrowie bądź zagrażają życiu. O tym się zwykle mało mówi. Bo medycyna i farmaceutyka to wielka kasa. Olbrzymie pieniądze do zgarnięcia. To nie nowość, że pewne badania się fałszuje, pewne działania niepożądane ukrywa, a poważny problem zamiata się po cichutku pod dywan. 
Tak bywa ze szczepieniami. Ogółowi szczepionych pomagają, ale w pewnych przypadkach szkodzą i  niszczą zdrowie. Ma to niekiedy drastyczny przebieg. Czy szczepionki są tak naprawdę w pełni skuteczne? Czy ich skład jest bezpieczny dla zdrowia? I czy muszą być serwowane obowiązkowo? Czy mamy wybór odnośnie ich przyjęcia dla siebie bądź swoich dzieci? A może to ściema sięgająca do naszych portfeli? 

Tę tematykę podejmuje w swojej najnowszej książce Krzystof Koziołek, którego książkę "Imię Pani" recenzowałam już na moim blogu. (https://cudownyswiatksiazek3.blogspot.com/2017/12/krzysztof-kozioek-imie-pani.html ).

Powieść "Nie pozwól mi umrzeć" to interesujący kryminał, który czyta się z prawdziwą ciekawością. 
Jego akcja rozgrywa się współcześnie. Trzy zdarzenia tylko pozornie nie mają ze sobą żadnego związku. Tak naprawdę łączy je wspólny mianownik, który jest ukryty.
Damian zgłasza na policję zaginięcie żony, która pewnego dnia wyszła z domu i nie wróciła na noc. Nie pojawiła się też kolejnego dnia w pracy. Stróże prawa z pewnym ociąganiem przyjmują owo zaginięcie. Sugerują, że kobieta mogła mieć po prostu dość męża i być może chciała zacząć nowe życie. Damian jednak w to nie wierzy i podejmuje własne poszukiwania. Ich trop okazuje się dość zaskakujący, a pewne ślady prowadzą do pracy zaginionej.
Dalia rozwodzi się z mężem. Rozwód jest dla niej bardzo traumatycznym i ciężkim przeżyciem. Boli ją jednak jego przyczyna i to, co stało się wcześniej. Choć od wydarzeń upłynął już pewien czas to rana po nich nadal boli. 
Ryszard, policjant z zawodu zostaje poproszony o sprawdzenie okoliczności pewnej tragicznej śmierci, którą zakwalifikowano jako samobójstwo bądź nieszczęśliwy wypadek. Wykluczono udział osób trzecich, jednak po wstępnym rozpoznaniu na jaw wychodzą błędy podjętego śledztwa przez policję. 
Trzy zdarzenia tylko pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego. A pozory lubią mylić...

Sensacja, thriller medyczny i kryminał - te trzy gatunki łączą się w jednej książce, która z każdą przeczytaną stroną wciąga coraz bardziej. Odkrywane fakty mrożą krew w żyłach i ukazują bezwzględność w zdobywaniu fortun kosztem ludzkiego życia i zdrowia. Napięcie budowane jest powoli aczkolwiek skutecznie. Akcja jest wartka i zawiera w sobie kilka niespodzianek, które są prawdziwym zaskoczeniem. Ich zawarcie podkręca atmosferę, która gęstnieje z każdą kolejną stroną. Układanka z trzech elementów, które niewiele mają wspólnego układa się w misternie utkaną całość, przy końcu książki wszystko już wydaje się bardzo spójne, przemyślane i przerażające. Dewiza po trupach do celu nabiera tu konkretnego znaczenia. Bohaterami są zwykli śmiertelnicy, którzy reprezentują jednostki słabe i bezbronne wobec machiny koncernu i gigantycznej fortuny, która ma być za wszelką cenę pomnożona. Lektura daje mocno do myślenia. Po jej poznaniu nie czułam się komfortowo, bo wyciągnięte wnioski raczej nie budziły zadowolenia a uświadamiały gorzką prawdę o przemyśle farmaceutycznym, który nie zawsze gra fair play. 
Powieść okazała się jeszcze lepsza niż początkowo się spodziewałam. Ze względu na treść na długo zapadła mi w pamięć. Cóż, po niej wizyty w aptece będą większym stresem. Miłośnikom sensacji z medycyną w tle gorąco ten tytuł polecam. Czyta się go błyskawicznie, a jego treść zawiera wszystko, co właściwe temu gatunkowi. Ta książka może trafić mocno do Waszego umysłu. Gorąco polecam. 

czwartek, 6 grudnia 2018

Magdalena Kawka, Małgorzta Hayles "Kobiety nieidealne. Iza"


Wydawnictwo Replika
data wydania 2018
stron 400
ISBN 978-83-7674-736-1

Każdej z nas potrzebne jest trochę szaleństwa i zwariowane przyjaciółki

Szaleństwo jest wybaczalne w wieku lat nastu. Gdy stajemy się dorośli oczekuje się od nas spokoju, zrównoważenia, dojrzałości i rozsądku. Ma rządzić tylko i wyłącznie rozum, a nie serce. Niby jest to słuszne, ale non stop tak się w życiu raczej nie da. Czasem bardzo potrzeba odrobiny szaleństwa, dystansu do rzeczywistości i towarzystwa przyjaciółek do tańca i różańca. Takich, z którymi można przysłowiowe konie kraść. Czasem życie układa się bowiem tak, że by nie zwariować trzeba odrobinę poszaleć...

Przekonuje się o tym jedna z klanu czterech wspaniałych kobiet będących bohaterkami serii Kobiety nieidealne wydanej nakładem Wydawnictwa Replika.

 Iza ma na karku czterdziestkę i samotnie wychowuje syna, którego ojciec jest Japończykiem. 
Harumi jest dość kłopotliwym nastolatkiem, który po latach mieszkania w Kraju Kwitnącej Wiśni musi przystosować się do polskiej rzeczywistości. Dodatkowym balastem dla chłopca i jego matki  jest chora noga w gipsie. Iza po tłustych zawodowo latach traci pracę i zasila grono bezrobotnych. Musi znaleźć sobie nowe zajęcie i na głowie ma jeszcze odwiedziny matki oraz ojczyma. Zbliża się Wielkanoc. I kolejne życiowe wyzwania...
Jeśli jesteście ciekawi jakie? Jeśli chcecie ponownie spotkać się z gronem uroczych i zabawnych bohaterek to sięgnijcie po drugi tom rewelacyjnego cyklu. 

Czego spodziewać się po tej powieści?
Książki bardzo zabawnej i relaksującej. Idealnej na smutki, chandrę i poprawę humoru. Przyjemnych chwil i sporo uśmiechu na twarzy. Autorki napisały ją lekko, a fabuła obfituje w moc niespodzianek. Nie są one przewidywalne, zaś akcja książki toczy się szybko. Walorem książki jest błyskotliwy język i dobry styl. Wykreowane bohaterki są bardzo realne i rzeczywiste. Czytelniczki łatwo odnajdą w nich swoje wady i zalety. Każda z opisanych kobiet jest inna, ale to nie przeszkadza im się lubić, świetnie dogadywać i wzajemnie uzupełniać. Cztery przyjaciółki chętnie spędzają ze sobą czas. Życie przynosi im różne zrządzenia losu, ale nic nie jest w stanie zniszczyć ich przyjaźni. Czytając tę powieść szybko poczujecie się w gronie tych sympatycznych osób jak u siebie. 
Tym samym łatwo odgadnąć, że atmosfera tytułu jest przyjemna, choć nie wszystkie sceny są banalne. Bohaterki dotyka samo życie, różne emocje, niekiedy mocne sensacje. Bywa, ze wiele się wali, a grunt pod nogami staje się niepewny. Mimo to, fabuła książki dowodzi, że nie można się załamywać a szukać nowych rozwiązań. Należy śmiało, choć z pewną dozą ostrożności, brać się za realizację marzeń i nie bać się wyzwań. 

Ta seria to książki lekkie, ale mądre i warte polecenia. Są pełne realnego życia i opowiadają o poszukiwaniu szczęścia, miłości. Gloryfikują przyjaźń, która bywa niezastąpiona i niezwykle cenna, gdy dopadną nas życiowe burze, a niebo nad naszą głową zasnują chmury. Opowieść, w której na pierwszym planie stoi Iza to także historia o skomplikowanych relacjach matki i córki. To lektura o rodzinnych sekretach i poznawaniu samego siebie. 
Czytając śmiałam się często, oderwałam się od świata i spędziłam miło czas. Jeśli macie ochotę na przeczytanie świetnej obyczajówki możecie śmiało sięgnąć po ten tytuł i całą serię. Rozczarowanie Wam na pewno nie grozi. Polecam z całego serca. 

środa, 5 grudnia 2018

Mieczysław Bieniek "Hajer na kole czyli rowerem po Kirgistanie i Kazachstanie"



Wydawnictwo Annapurna
data wydania 2018
stron 378
ISBN 978-83-619-6837-5

Każda podróż nas czegoś uczy

Mieczysław Bieniek, emerytowany górnik zwany Hajerem, udał się w kolejną podróż na Wschód. Tym razem jego celem był Kirgistan i Kazachstan – dawne republiki radzieckie, które obecnie są suwerennymi państwami. Czuć w nich jednak specyficzny postsowiecki klimat i pewną nostalgię za przeszłością. Kolejna podróż Hajera na Wschód odbyła się w dużej mierze rowerem, na którym sakwy kryły niewielki wobec przejechanej liczby kilometrów bagaż. Trasa wiodła niekiedy przez niezamieszkane tereny, ale nie zabrakło też na niej ciekawych ludzi, nowych przyjaźni i znajomości. Pana Mieczysława urzekła wschodnia gościnność, uprzejmość oraz życzliwość okazywana przez mieszkańców tych terenów. Nie zabrakło przygód i przeróżnych niespodzianek. Autora nie ominęły przepiękne widoki, kłopoty zdrowotne i życiowe trudności. Wszystkie przygody zniósł jednak z uśmiechem na twarzy i właściwym mu humorem. W takim też tonie podzielił się nimi z czytelnikami. Efektem kilkumiesięcznej podróży jest świetna książka należąca do „rowerowej serii”, którą zapoczątkował tytuł „Hajer jedzie do Soczi”.
Trudno uwierzyć, ale Mieczysław Bieniek na swoją kolejną wyprawę wyruszył bez szczegółowego planu i dokładnej mapy. Jechał, mając tylko ogólny zarys wycieczki. O drogę i ciekawe miejsca pytał często napotkanych ludzi, którzy zawsze chętnie służyli mu radą i pomocą. Ich życzliwość i dobre serce były dla niego bezcenne. Trasa tylko z pozoru wydawała się niebezpieczna ze względu na położenie polityczne i krążące o niej mity. Trudne okazały się tylko warunki pogodowe i zmęczenie ciała. Każdy dzień przynosił coś nowego. Kolejne odkrycia składały się na niezwykłe wspomnienia, które zostały spisane na kartach książki. Ten rodzaj odkrywania świata, poznawania jego specyfiki wydaje się niesamowity. Nieprzewidywalność pozwala bowiem zobaczyć więcej i głębiej poznać otaczającą rzeczywistość i spotykanych ludzi.
Trasa wiedzie przez miasta i wioski, ale także przez ogromne niezamieszkane tereny. Przez kilometry trawiastych stepów, wysokie góry i przełęcze, pustynie, gdzie żar leje się z nieba, i drogi wzdłuż rwących rzek, co swój początek mają w lodowcach. Zachwyca feeria barw, przestrzenie niedotknięte ludzką ręką i świat, w którym rządzą siły natury i pory roku.
Autor opisuje to wszystko z zachwytem. Jest zadowolony z podróży, choć nie wszystko udaje mu się zrealizować. Czasem plany biorą w łeb, ale los, odbierając jakąś szansę, zawsze daje mu coś ciekawego w zamian. Bieniek napawa się otaczającym go światem i z entuzjazmem dzieli się swoimi doświadczeniami i refleksjami. Przy okazji zaraża pasją podróżowania na spontanie, bez planowania każdej chwili w kalendarzu. To daje o wiele większą frajdę i ciekawsze przeżycia.
Świat postsowiecki jest ciekawy, różnorodny i wciąż tajemniczy. Niekiedy nawet wydaje się nierealny i należący do przeszłości. Tym bardziej więc kusi, by go poznać, doświadczyć na własnej skórze, zobaczyć na własne oczy. Hajer przekonuje, że warto poznawać takie miejsca.
Książkę tę, podobnie jak pozostałe tytuły tego autora, czyta się z ogromną przyjemnością i zainteresowaniem. Jej styl jest lekki i pełen humoru. Obfituje w ciekawe anegdoty i szczegóły. Tekst uzupełniają zaś piękne zdjęcia. To wszystko sprawia, że lektura pochłania i rozbudza pragnienie wojaży. Gorąco polecam tę książkę wszystkim fanom literatury podróżniczej.

czwartek, 29 listopada 2018

Paul Bright, Brian Sibley, Jeanne Willis, Kate Saunders "Nowe przygody Kubusia Puchatka"



Wydawnictwo Znak Emoticon
data wydania 2018
stron 136
ISBN 978-83-240-4933-2

Witaj znów kochany Misiu! 


Zna Go prawie każde dziecko na świecie. Znają Go całe pokolenia, a on powraca po wielu latach. Jest już sędziwym staruszkiem, bo świętował 90-te urodziny, Ale... spokojnie jest nadal w świetnej, ba wręcz doskonałej formie i nie starzeje się. O kim mowa? O bohaterze z klasyki literatury dziecięcej Kubusiu Puchatku, który powraca w nowej książce opowiadającej o Jego nowych przygodach. Pięknie wydana przez Znak emotikon lektura dla najmłodszych czytelników dzieli się na cztery części, które odpowiadają kolejnym porom roku. W każdej z nich spotykamy przyjaciół Kubusia i przeżywamy z sympatycznym niedźwiadkiem nowe przygody.


Tytuł jest kontynuacją opowieści napisanych przez A.A. Milne'a ilustrowaną w dawnym stylu. Książkę o której mowa napisało aż czterech autorów. I tak jesienią Kubuś szuka smoka, zimą do Stumilowego Lasu przybywa Pingwinek, wiosną ktoś ma chrapkę na oset Kłapouchego, a latem poszukiwany jest Nil i przeprawa na nim. Jednym słowem jest mega wesoło, kolorowo i przyjemnie. A sama książeczka jest prześlicznie wydana i z pewnością uraduje młodsze dzieci. Dla mnie była wspomnieniem dziecięcych lat i początków mojego czytelnictwa.


To idealna propozycja dla maluchów, to świetny pomysł na prezent nawet taki bez okazji. Drodzy dorośli wypada, po prostu wypada by dzieci znały tego sędziwego Misia, by wiedziały, kto należy do grona jego przyjaciół, by miały wiedzę kim jest kultowa postać. Bo owszem gadżety są ok, ale pierwsza powinna być książka niż koszulki, kubki czy piłki. Miś choć ma swój wiek nadal ma wiele do powiedzenia kolejnym pokoleniom dzieci, a lektura kontynuuje to, co zamyślił pomysłodawca tej postaci. Książka zawiera idealną dla dziecka treść pozbawioną zła tego świata jakim jest przemoc, egoizm, pędzenie po trupach. Na jej kartach nie brak wartości wychowawczych, edukacyjnych i godnych wszczepienia młodym miłośnikom literatury.


Fakt iż opowiastki napisał kto inny nie umniejsza klimatowi książki, bowiem autorzy świetnie weszli w Kubusiową Rzeczywistość i Jego świat. Nie odczułam zbytniej różnicy między tą publikacją, a tą sprzed lat. Czyta się ją przyjemnie i lekko, nie brakuje specyficznego humoru, a Miś nadal budzi ogromną sympatię. 
Naprawdę warto przeczytać dzieciom tę lekturkę lub im ją podsunąć do samodzielnego poznania.


wtorek, 27 listopada 2018

Piotr Tymiński "Przybysz"


Wydawnictwo Novae Res
data wydania 2018
stron 158
ISBN 978-83-8083-835-2

Byle wrócić do domu


Od zakończenia drugiej wojny światowej mija coraz więcej czasu. Z każdym rokiem żyje coraz mniej świadków wydarzeń, które miały miejsce w Europie w latach 1939-1945. Z upływem czasu mówi się coraz mniej o tamtych wydarzeniach. Wspomnienia zaciera czas. Warto jednak by świadectwa wojenne, by relacje osób, które przeżyły wojnę były przekazywane kolejnym pokoleniom ku przestrodze by nikt z ludzi nie zrobił tego co Hitler.
Bezpośrednie świadectwa są bezcenne dla potomności. Zawierają je pamiętniki, dzienniki, a niekiedy powstają na bazie autentycznych wydarzeń powieści. Taką właśnie książką jest "Przybysz" napisany przez historyka Pana Piotra Tymińskiego. Powieść ukazała się nakładem Wydawnictwa Novae Res i choć nie jest zbyt grubą publikacją zawiera cenną treść.

Jest rok 1944. Niemcy odnoszą klęski, a uciemiężone narody zaczynają snuć odważne marzenia o wolności. Terror niemiecki jednak nadal szaleje. Zwiększa się liczba zabitych, wiele osób trafia wskutek masowych łapanek i aresztowań do obozów koncentracyjnych. Pociągi wywożą też kolejnych pechowców na roboty do Rzeszy. Są wśród nich dorośli i dzieci. Wolność traci pewnego dnia 12-letni Bronek. Jego rodzinną miejscowością są Marki. Sprytny i rezolutny chłopak gdy trafia do bydlęcego wagonu jadącego do Niemiec postanawia uciec. Nie jest to łatwa sprawa, bo czujne oczy niemieckich żołnierzy wyłapują uciekinierów i brutalnie się z nimi rozprawiają. Bronek stawia jednak wszystko na jedną kartę. W trakcie ucieczki poznaje rówieśnika Jurka. Pomiędzy zbiegami rodzi się przyjaźń i bliska bratnia więź.

Opisana przez Piotra Tymińskiego historia jest bardzo wzruszająca i chwyta za serce. Jest ona oparta na prawdziwej historii. Na bocznym skrzydełku zamieszone jest zdjęcie Autora wraz z bohaterem książki. Treść krótkiej powieści to jednocześnie głęboko wymowna lekcja historii. Z niej poznajemy wojenną rzeczywistość oczami młodego człowieka, który by przeżyć musiał wykazać się odwagą i bohaterstwem. Wojna, która zabrała mu dzieciństwo w zamian wymusiła dojrzałość i błyskawiczne dorastanie. Czytając kolejne strony możemy łatwo wyobrazić sobie to, co przeżywali w tych czasie Polacy, zwyczajni ludzie, którym spokój szarej rzeczywistości zabrali faszyści. Język książki jest prosty i potoczny, idealnie pasujący do pierwszoosobowej narracji dziecka. Prostota jest niezwykle wymowna i przemawiająca do serca. Opisane sceny dobitnie obrazują koszmar wojny, strach o każdy oddech i kruchość życia wobec szaleńczej ideologii.

To historia dla każdego, kto nie boi się drastycznej, do bólu prawdziwej lekcji przeszłości. Gorąco polecam jej lekturę każdemu. Ze względu na wiek narratora mogą ją poznać także jego równolatkowie. Każde słowo przemówi do czytelników wyraziście i czytelnie. I to uważam za największy atut tego tytułu. Z serca go polecam. 

piątek, 23 listopada 2018

Magdalena Majcher "Cud grudniowej nocy"



Wydawnictwo Pascal
data wydania 2018
stron 400
ISBN 978-83-8103-348-0

Cuda nie zawsze się zdarzają

Czy cuda się zdarzają? Czasem tak, ale najczęściej nie. Czy grudniowa wigilijna noc im sprzyja? W pewnym sensie tak, ale nie jest gwarantem ich spełnienia. Oczywiście ta noc ma w sobie magię, zbliża ludzi, łagodzi spory, burzy mury nienawiści, ale tak naprawdę jeśli w nas nie będzie dobrej woli to magia świąt nie okaże się skuteczna. 
Święta i czas je poprzedzający każdy z nas odbiera inaczej. Jedni rzucają się w wir obowiązków, przygotowań i zakupów. Robią to pełni radości, z nieprzymuszonej woli. Cieszą się każdą chwilą tego czasu, a brzemię pracy wydaje im się bardzo słodkie niczym lukrowane pierniki. Inni nienawidzą okresu świąt i chcą by jak najszybciej się skończył. "Last Christmas" przyprawia ich o ból głowy, a kupno podarków urasta do miana dużego problemu i katastrofy. 
Jakie stanowisko pod tym względem zajmują bohaterki "Cudu grudniowej nocy? I czy ten tytuł zapowiada słodką do bólu powiastkę poprawiającą nastrój? 
Autorka z pewnością Was zaskoczy.

Do ręki weźmiecie książkę z przepiękną okładką i szatą graficzną. Nie wierzę, że ona się komuś nie spodoba, bo zaprojektowana jest bardzo stylowo, elegancko i bez kiczu. A środek co kryje? 
Otóż fabuła książki jest niezwykle realna i pełna zwyczajnego życia, które zwykle bajką nie bywa. Pięć kobiet, które spotkacie na kartach tytułu jest ze sobą spokrewnione. Reprezentują dwa pokolenia, ale każda z nich jest inna i niepodobna do reszty. Każda ma inną sytuację życiową i inaczej patrzy na świat. Ma inny bagaż doświadczeń i inne spojrzenie na rzeczywistość. 

Maria marzy o tradycyjnych świętach, które w wigilijny wieczór zgromadzą przy stole całą rodzinę. O tuzinie potraw, które sama przygotuje i pachnącej choince. O gwarze dzieci i śpiewaniu kolęd. Jej córka już ma nieco inne marzenia. Kamilę los bowiem zaskakuje niespodziewaną ciążą. Zaskoczona po decyzji o wspólnym zamieszkaniu i przyszłości z ojcem dziecka drży by maleństwu pod jej sercem nic złego się nie stało. 
Teresa ma dość sprzątania, stania przy kuchni i gotowania niczym dla batalionu wojska. Chciałaby te święta spędzić tylko z mężem w ciszy i spokoju. Marzy jej się minimalistyczny stół i relaks. Kinga zapracowana i zabiegana żona oraz mama jest perfekcjonistką. Chciałaby jak co roku wdepnąć na święta do mamy i mieć z głowy wszelkie prace. Zrobić perfekcyjne zdjęcia na Instagram i pokazać jaka jest szczęśliwa i spełniona. Magdalenę dopadają bolesne wspomnienia.  Kilka lat temu w wigilijny wieczór spotkała ją najgorsza w życiu tragedia. Woli ten dzień i noc spędzić w pracy w szpitalu. Męża też chce wysłać na dyżur.
Życie jednak weryfikuje plany i marzenia. Jednym je spełnia, innym krzyżuje...

Książka ogromnie mi się podobała i mile mnie zaskoczyła. Nie okazała się słodkim i przewidywalnym czytadłem posypanym kilogramem cukru. Okazała się niezwykle prawdziwa, ale i chwytająca za serce i uświadamiająca na czym polega cud świąt. Każda z przedstawionych bohaterek jest bardzo ciekawa. Każda to postać z krwi i kości, a nie sztucznie nadmuchana lalka. Każdą życie nie oszczędza. Nie rozumiem oburzenia pewnych czytelników tym, że klimat książki nie jest idylliczny. Nie jest, bo nie musi być. Magdalena Majcher napisała bowiem książkę dla dorosłych, a nie historyjkę dla dzieci. Tą powieścią Autorka udowodniła, że się bardzo rozwija, że doskonali swój warsztat, że ma talent. Ta opowieść jest oryginalna i niesztampowa. Bardzo przemawia do serca i wskazuje co jest ważne, a co w życiu jest błahostką. Autorka bez zawahania ujawnia wady swoich bohaterek, pokazuje ich błędy bymy my, czytelnicy wynieśliśmy z lektury pewne korzyści. By dotarły do nas pewne refleksje, byśmy zastanowili się jak najlepiej przeżyć ten czas. Recepta jest prosta. Nie musimy korzystać z funkcjonujących szablonów. Niech każdy z nas uściśli swoje priorytety, byleby nie było to ślepe naśladownictwo bo tak trzeba, ani pozory idealne na fejsbukowe fotki. 
Powieść jest dojrzała i dopracowana. Jej akcja obejmuje tylko 24 dni grudnia, ale na kartach książki naprawdę wiele się dzieje. Czytałam tę historię na jednym wdechu, nie mogłam się od niej oderwać.  Żal mi było się z tą lekturą rozstawać. Ta książka coś cennego wniosła do mojego życia. 
Z serca polecam tę powieść. Warto poświęcić jej czas, warto uczyć się na błędach innych. Życie mamy tylko jedno i trzeba je przeżyć najpiękniej jak się da. 
Idealny pomysł na prezent pod choinkę. 

środa, 21 listopada 2018

Edyta Świętek "Nie pora na łzy"



Wydawnictwo Replika
data wydania 2018
stron 336
ISBN 978-83-7674-737-8

Zamiast płakać, trzeba wziąć się w garść i walczyć o szczęście

„Nie pora na łzy” to pierwszy tom kolejnego cyklu autorstwa Edyty Świętek pt. „Nowe czasy”. Czeka nas w niej spotkanie z wcześniej poznanymi bohaterami serii „Spacer Aleją Róż”. Na scenę wchodzi też kolejne pokolenie – wnuki tych, którzy tuż po wojnie budowali nową dzielnicę Grodu Kraka, w której centrum pyszniła się Huta im. Lenina.
Jest początek lat 90. Komuna się skończyła. Znienawidzony przez społeczeństwo ustrój stał się przeszłością. Zniknął pomnik Włodzimierza Lenina, odbyły się wolne wybory, zmieniła się rzeczywistość. Narodził się kapitalizm. Nowy ustrój dopiero się rozwijał, a już widać było jego pierwsze negatywne skutki. Pojawiło się bezrobocie i strach przed utratą pracy. Umowy o pracę zastąpiły tzw. śmieciówki. Ceny poszybowały w górę, wzrosła przestępczość oraz nastał czas gospodarczych afer i szwindli. Coraz więcej osób zaczynało pracować na własny rachunek, ale o bankructwo wcale nie było trudno.
W tych szalonych czasach przyszło żyć wnukom oraz dzieciom Pawłowskich i Szymczaków. Paweł Szymczak i jego żona marzyli o tym, by dorobić się fortuny. Prowadzili różne biznesy – ze zmiennym szczęściem. Ich dorobek padł ofiarą afery Grobelnego. Zajęci rodzice nie mieli czasu dla jedynaczki, która czuła się niekochana, zakompleksiona i bardzo osamotniona. Rodzeństwo Adrian i Wioletta Pawłowscy założyli zespół muzyczny, który grał niezwykle popularną w tamtym czasie muzykę chodnikową – disco polo. Grupa szybko zdobyła popularność – nagrywała płyty i koncertowała. Zajęcie to okazało się o wiele bardziej dochodowe niż praca w klubie Dance Floor. Sława nie uderzyła jednak młodym do głowy, ale pozwoliła im na finansową niezależność. Ich brat, Marek, nie miał tyle szczęścia w życiu zawodowym. Życie wszystkich bohaterów toczyło się dalej i przynosiło kolejne niespodzianki. Było ich bardzo wiele i nie wszystkie okazały miłe...
Książka od samego początku budziła we mnie spore emocje. Autorka pozwoliła mi cofnąć się do czasów mojej młodości. Były to burzliwe lata, gdy świat zmieniał się z godziny na godzinę. Fortuny powstawały jak grzyby po deszczu, choć niekiedy równie szybko znikały. Starszym pokoleniom trudno było czasem odnaleźć się w tej szybko pędzącej rzeczywistości, ale młodzi ludzie, tak jak opisani bohaterowie, czuli się jak ryby w wodzie. Nie były to czasy łatwe. W książce dowodzi tego przykład Marka, który mając pewne ambicje, zagubił się w życiu i popełniał różne błędy. A świat zastawiał kolejne pułapki.
Wielkim plusem książki jest rewelacyjne odzwierciedlenie opisywanej rzeczywistości. W fabułę wplecionych jest wiele wydarzeń, zjawisk i spraw, które były charakterystyczne dla tamtego okresu. Pojawiły się bazary i fortuny budowane na łóżkach polowych oraz w „szczękach”. W tle słychać było muzykę disco polo, która bawiła ludzi na imprezach i rozbrzmiewała w miejscach handlu. Ludzie dorabiali się majątków poprzez wikłanie się w różne interesy, mniej lub bardziej legalne. Zachwycali się wszystkim, co pochodzi z Zachodu. Młodzi zaczynali żyć inaczej niż ich rodzice. Pojawiły się nowe możliwości, ale i nowe problemy. Wolność bowiem dla niektórych okazała się pułapką.
Książkę czytałam z wielkim sentymentem, a moje myśli raz po raz wracały w przeszłość, którą cechowały dwie rzeczy: obiecywała wiele, dawała nadzieję, ale i boleśnie rozczarowywała. Ukazano w niej życie zwykłych ludzi, którzy mimo osiąganych sukcesów czują się nieco zagubieni i oszołomieni tym, co widzą i słyszą. Przedstawiciele starszego pokolenia, jak Julia, obserwują i czasem nie wierzą w to, co się dzieje. Z pewnością nie jest to świat, o jaki walczyli. Treść lektury ma zatem słodko-gorzki smak, typowy dla czasów młodego polskiego kapitalizmu.
Edyta Świętek pisze też w tej powieści o miłości. Nie jest ona jednak szczęśliwa. Przynosi zawód i rozczarowanie, komplikuje życie i wcale nie ma słodkiego smaku.
Książka ta wspaniale obrazuje minione czasy, opowiada dalsze dzieje znanych już postaci i ukazuje wpływ zmian ekonomiczno-gospodarczych, jakie wtedy następowały, na życie zwykłych ludzi. Edyta Świętek po raz kolejny udowodniła swój talent do tworzenia porywających historii i oryginalnych bohaterów. Gorąco zachęcam do lektury tej powieści.

niedziela, 18 listopada 2018

Magdalena Kołosowska "Tęcza nad jeziorem"


Wydawnictwo Replika
data wydania 2018
stron 304
ISBN 978-83-7674-724-8

Życie lubi zaskakiwać i jest mistrzem w sprawianiu niespodzianek

Każdy z nas coś planuje, każdy z nas coś zakłada. I każdego z nas plany od czasu do czasu lecą w kosmos. Takie właśnie jest życie, nieprzewidywalne i zaskakujące. Doświadczają tego codziennie miliony ludzi, doświadczają bohaterowie w książkach. 

Ewa, główna bohaterka powieści "Tęcza nad jeziorem" wyjechała po ukończeniu licencjatu do Londynu. Tam związała się z przystojnym Anglikiem Collinem Edwardsem. Liczyła, że spędzą ze sobą wiele dni i nocy oplątani miłością i szczęściem. Plany ślubne jednak się nie ziściły. Pewnego dnia narzeczony wystawił Polkę do wiatru i wystawił jej walizki za drzwi. Ewę ten cios mocno zranił. Rok po tym dowiedziała się, że jej rodzice mieszkający w Polsce zakończyli swój związek małżeński. Ewa zaplanowała podróż do ojczyzny w celu ich pogodzenia. Przyjazd okazał się wielkim wyzwaniem. Mama i tata mieszkali już osobno. Dziewczyna odwiedziła ojca i zaplanowała podróż do domu nieżyjącej babci do Kowali by spotkać mamę. I od tej chwili świat zaczął kręcić się w szalonym tempie, a to, co wydawało się pewne okazywało się iluzją...

Lekturę powieści Magdaleny Kołosowskiej zaplanowałam na weekend. Leniwy weekend, którego bardzo potrzebowałam. Chciałam odpocząć po sporej bieganinie, chciałam odizolować się na chwilę od świata i otulić się książką jak kocykiem. Nie planowałam zatracenia się w książce ciężkiej czy mocnej sensacji. Potrzebowałam powieści napisanej typowo dla kobiet. Takiej o kobietach i dla kobiet. I bardzo dobrze się stało, że trafiłam akurat na "Tęczę nad jeziorem". Bo z jednej strony to książka łatwa w odbiorze, ale z drugiej strony porusza ona ważny temat jakim są stosunki między matką a córką. 
Duet Ewa i jej matka nie jest zbyt zgrany. Ewcia nie jest wychowywana w sielankowej i ciepłej atmosferze. Stosunki w jej domu były chłodne i służbowe. Daleko im do sielanki. I to rzutuje na atmosferę pomiędzy dzieckiem a rodzicielką na wiele lat. Ewa dorasta i staje się dorosłą kobietą w przeświadczeniu, że tak właściwie może liczyć sama na siebie. Nie jest z tym jej łatwo. 
Powrót w rodzinne strony staje się wymuszoną okazją do poznania pewnych prawd i rodzinnych sekretów. Nowiny są gorzką pigułką do przełknięcia. O tych problemach Autorka pisze wspaniale. Prosto, bez wyszukanej sztuczności, bez owijania w bawełnę. Bardzo realnie i życiowo przedstawia dość zagmatwaną sytuację dwóch spokrewnionych kobiet, które dzieli o wiele więcej niż powinno. 
Śledzenie ich perypetii sprawia, że książka okazuje się ciekawą i przykuwającą uwagę lekturą. 

Opisana historia nie jest słodka i cukierkowa. Nie zachwyca też sielankowa prowincja, która opisana jest jak każde inne miejsce do życia - realnie i niekolorowo. Taka jest prawda, że nie ma ziemskich edenów w których kłopoty znikają bez śladu zgniecione magią miejsca. 
"Tęczę nad jeziorem" zdecydowanie polecam. To mądra i realna lektura, która spełniła oczekiwania jakie wobec niej miałam. Jej największymi atutami jest spora nieprzewidywalność i realność fabuły, w której wszystkie wątki ze sobą dobrze współgrają. 
Polecam ten tytuł na prezent, polecam jego lekturę na długie zimowe wieczory. Idealnie komponuje się z owocową herbatą i pluszowym kocykiem. 

poniedziałek, 12 listopada 2018

Andrzej Paradysz "Anioły i demony na Bukowinie. Rowerem na pograniczu kultur


Wydawnictwo Novae Res
data wydania 2018
stron 384
ISBN 978-83-8147-059-9

Podróż w dal i w głąb siebie 

Uwielbiam czytać książki podróżnicze. Kocham podróżować wraz z Autorami w interesujące miejsca. Co ciekawe wolę podróże na wschód niż w kierunku zachodnim. Bardziej fascynuje mnie dzikość i prowincja niż cywilizacja i wielkie aglomeracje oraz gęsto zasiedlone tereny. Kocham bardziej podróże w góry niż na niziny. Wolę ląd niż morze. Preferuję miejsca mniej znane niż słynne kurorty. Posiadając taki, a nie inny gust bez zastanowienia zdecydowałam się na lekturę książki, której Autor zabiera nas w podróż do Rumunii. Z rodzinnego miasteczka, poprzez moje rodzinne miasto na Ukrainę i dalej do kraju w którym kiedyś rządził N. Ceausescu, a o którym funkcjonuje wiele mitów, a które nie zawsze są prawdziwe. Ta książka zweryfikowała wiele z nich.

Środkiem lokomocji był rower i publiczna komunikacja, a budżet był mocno okrojony. To wcale nie sprawiło, że podróż była nudna i nieciekawa. Sprawdziła się prawda, że przygoda nie musi kosztować fortunę. Celem eskapady była Bukowina - kraina historyczna leżąca na pograniczu dwóch państw - Ukrainy i Romunii oraz na pograniczu różnych kultur. 
To jedno z najdzikszych miejsc w Europie, która ma niezwykłą historię. To wobec pędzącego Zachodu zapadła prowincja, w której czas płynie niespiesznie, a rytm życia wyznaczają pory roku. Oko cieszą piękne krajobrazy podobne naszym rodzimym Bieszczadom. Skarbami architektury są przepiękne monastyry. W rejonie tym żyją Polacy i nie brakuje rodzimych nam śladów. Wielkiego bogactwa tu nie ma, jeśli nie mamy na myśli bogactwa kultur. Ludzie żyją tu ubogo i inaczej niż w innych państwach Starego Kontynentu. Pensje, emerytury i renty są skromne i wystarczą na  bardzo nędzne życie. Młodzi ludzie uciekają na Zachód w pogoni za pracą i lepszym życiem. A mimo to ten zakątek ma niesamowity urok. 
Autor jest nim bezgranicznie oczarowany i na kartach książki opowiada swoje wrażenia. Nie tylko one składają się na treść książki, bo nie jest ona publikacją typowo podróżniczą. Czytelnikom przybliżona jest historia i przeszłość Bukowiny, ale i jej dokładne dzieje, szczególnie XX wiek. Jej przeszłość komunistyczna i lata po obaleniu czerwonego reżimu. Jej wczoraj i dziś. 
Nie brakuje zdjęć, map, wykresów i statystyk.

Książka to podróż w przestrzeni, ale i w głąb siebie. Autor samotnie podróżując wędruje także do swojego wnętrza, a przychodzące mu w tej podróży myśli i refleksje zapisuje. Czytałam je i jednocześnie rozważałam. W pełni się zgadzam z wyciągniętymi wnioskami, które są niekiedy dość mocne i wyraziste. 

Książka jest niezwykle ciekawa i podjęty temat wyczerpuje w doskonały sposób. Zdecydowanie zachęca do zaplanowania podróży do tej wyjątkowej krainy, która kryje w sobie wiele ciekawostek i osobliwości. Fascynuje krajobraz, ludzie, miejsca, budowle, przeszłość, legendy i kultura. Ciekawi specyfika i codzienność życia. Strona za stroną coraz bardziej wnikałam w klimatyczne miejsca. Odkrywałam piękno i urok Bukowiny o której świat nieco zapomniał. Tytuł czyta się przyjemnie i ciekawie. Treść jest dopracowana, pełna szczegółów i ciekawostek. 
Reasumując odkryłam ciekawy zakątek Europy, spędziłam atrakcyjnie czas z lekturą w ręku, rozszerzyłam swoje horyzonty i pogłębiłam wiedzę z różnych dziedzin. Zapomniałam choć na kilka chwil o konsumpcjonizmie i pędzie za pieniądzem, wyrwałam się do krainy, w której czas wolniej płynie. Cofnęłam się w czasie do lat, kiedy dobra materialne znaczyły mniej i nie były celem życia.
Warto było? Ależ oczywiście. Z tego powodu gorąco polecam tę uroczą książkę, która posiada prześliczną okładkę i wartościową treść godną poznania. 

sobota, 10 listopada 2018

Stefan Szczepłek "Szkoła falenicka"



Wydawnictwo Literackie 
data wydania 2018
stron 264
ISBN 978-83-08-06592-1

Cudowny świat z dziecięcych i młodych lat

Wspomnienia... Są niczym skarby. Każdy z nas gdy dorośnie, osiągnie życiową stabilizację, rozgości się w dojrzałym życiu zawsze wraca do czasów dzieciństwa i młodości. Przeszłość wspomina się z łezką w oku, sentymentem i rozczuleniem. 
Czasem owe wspomnienia zostają spisane i dzięki temu powstają rewelacyjne książki, które pokoleniu Autorki czy Autora pozwalają na sentymentalną podróż w przeszłość, a młodszym czytelnikom dają możliwość poznać inną rzeczywistość niż im współczesna. 

W dzisiejszej notce chciałabym polecić Wam lekturę takiej właśnie książki, którą napisał związany od najmłodszych lat ze sportem uznany komentator i dziennikarz sportowy Stefan Szczepłek rocznik 1949. Jego młodość i dzieciństwo przypadło na czasy powojenne i okres PRL-u, kiedy żyło się zdecydowanie inaczej niż dzisiaj. Nie było cudów techniki, nie istniał internet, nie było telefonii komórkowej, ani po ulicach nie jeździło tyle samochodów. Żyło się jednak barwnie i ciekawie, kontakty międzyludzkie były zdecydowanie bardziej bezpośrednie, a do szczęścia trzeba było o wiele mniej. Bo wtedy kolekcjonowało się chwile, a nie rzeczy. 

Autor książki wraz z rodzicami i rodzeństwem mieszkał przez wiele lat w Falenicy, którą wchłonęła stolica. W niewielkim domku bez wygód przeżył wiele cudownych chwil, które na zawsze zagościły w jego pamięci. W domu żyło się bez luksusów i zbytków, skromnie aczkolwiek pogodnie. Rodzice starali się jak mogli by dzieci zdobyły odpowiednie wykształcenie. W rodzinie królowała miłość i szacunek. Autor bardzo ciepło wspomina mamę, która nauczyła go jak być dobrym człowiekiem, patriotą i iść przez życie fair play. 
Książka dzieli się na piętnaście bardzo ciekawych rozdziałów, które dotyczą takich kwestii jak rodzina, szkoła, świat kina oraz muzyki. Pokazują one drogę ku dorosłości poprzez uprawianie sportu, pierwsze randki, studia i wojsko. W tym okresie nie zabrakło ciekawych lektur, świetnych filmów i kontaktu z rówieśnikami. 
Opisując swoje młode lata Stefan Szczepłek pokazuje nam współczesną mu rzeczywistość, która odeszła już do przeszłości. Dziś młodzi ludzie patrzą na świat zdecydowanie inaczej. Szybciej konkurują ze sobą, ale ta rywalizacja nie zawsze ma uczciwe fundamenty. 
Tamten świat jest sentymentalny i prostszy. Chwilami idylliczny i pozbawiony obłudy czy fałszu. 

Ten tytuł czyta się lekko i przyjemnie. Jego treść chwyta za serce i zaprasza do świata, który stanowczo kontrastuje z tym, co nas otacza tu i teraz. Inne priorytety, inne obyczaje, inne marzenia, inne cele. Radość z prostych spraw, szacunek dla wieku, zachwyt tym, co zachodnie. Sportowe marzenia, pasja, która odcisnęła piętno na całym życiu - to wszystko składa się na treść autobiografii Stefana Szczepłka. Humor, emocje, autentyczne przeżycia drzemią na kartach książki. Treści nie brakuje dowcipu, a prozie elegancji, dbałości o styl i galanterii. To właśnie dlatego ta książka otula czytelnika miękko jak cieplutki kocyk. I jest miła w odbiorze. Warto poznać ten niezwykły zakątek jakim była dawna Falenica, która otworzyła Autorowi przepustkę do świata sportu, sławnych osobistości i zawodowej kariery.
Publikacja bardzo miło zaskoczyła mnie na plus. Spodziewałam się dobrej książki, a odkryłam prawdziwą perełkę, którą gorąco polecam.


czwartek, 8 listopada 2018

Maria Paszyńska "Owoc grantu. Kraina snów"


Wydawnictwo Książnica
data wydania 2018
stron 353
ISBN 978-83-2458-338-6

O dziewczynach, których dusze zostały uwięzione na granicy dwóch światów


„Kraina snów” to drugi tom tetralogii „Owoc granatu” Marii Paszyńskiej, opowiadający o losach sióstr bliźniaczek – Elżbiety i Stefanii, które w czasie drugiej wojny światowej wraz z matką i bratem zostały zesłane na Syberię za polskość.
Pobyt na nieludzkiej ziemi dobiegł końca, ale ich pamięć wciąż była pełna potwornych wspomnień. Siostrom Łukowskim przyszło żyć na obczyźnie, tysiące kilometrów od rodzinnych stron, w niewiedzy, czy przeżył ich ojciec i dziadkowie. Tragiczne wydarzenia nie zacieśniły siostrzanych więzi. Halszka i Stefcia po wypowiedzeniu gorzkich słów rozstały się. Życie każdej z nich ułożyło się inaczej.
W Iranie musiały nauczyć się żyć na nowo w innej rzeczywistości, kulturze, klimacie, religii. Z innymi ludźmi i językiem. Adaptację utrudniały im syberyjskie koszmary, które zapisały się w pamięci bez ich zgody. Stefania poślubiła Hamida. Jako żona księcia zaczęła pławić się w luksusie. Mieszkała w pięknym domu z niezbyt przyjaźnie nastawioną teściową oraz rodziną męża. Jej życie stało się bajką. Po pewnym czasie do pełni szczęścia brakowało jej tylko dziecka. Dziecka, które uczyniłoby ją spełnioną, szczęśliwą i poważaną kobietą. Elżbieta również zamieszkała w muzułmańskim domu, ale na całkiem innych zasadach niż jej siostra. Zakochał się w niej mężczyzna wyznający wiarę w Allaha, ale jej serce nie odtajało po traumie, jaką przeżyła w tajdze.
Czy siostry odnajdą na perskiej ziemi szczęście i spokój ducha? Czy ich życiowe ścieżki ponownie się skrzyżują? Czy mur, który je dzieli, runie raz na zawsze? Zapraszam do lektury drugiego tomu cyklu, którego klimat jest jedyny w swoim rodzaju, a przymiotnikiem najlepiej go opisującym jest słowo fenomenalny.
Książka niczym nie ustępuje pierwszemu tomowi serii, choć opisany w niej świat jest zdecydowanie piękniejszy i pełen dobrych ludzi, którzy przyjmują polskich zesłańców z otwartymi ramionami. Mimo otaczającego ich ciepła sybirakom trudno jest odnaleźć się w normalnej, choć egzotycznej rzeczywistości. Ich zranione dusze wciąż są pełne bólu, blizny nie chcą się zagoić, a koszmary powracają nocą. Mimo to świat kręci się dalej i trzeba jakoś żyć. Siostry Łukowskie odnajdują w muzułmańskim kraju miłość. Czy są na nią gotowe? Każda z nich odbiera uczucia inaczej. Na obu życie odcisnęło już bolesne piętno.
Klimat książki jest wzruszający, przemawiający wprost do serca. Autorka ciekawie poprowadziła losy swoich bohaterek. Akcja jest dynamiczna, a niespodzianek w treści nie brakuje. Ważne miejsce w tym tomie zajmuje miłość. Opisany orientalny świat jest fascynujący, pełen barw i zapachów, smaków i tajemnic. Ma działać niczym balsam na zranione dusze, najlepszy medykament bez skutków ubocznych.
Książkę czyta się szybko, zachłannie. Prowadzi nas ona bowiem do świata, który ma wiele twarzy i odcieni. Bolesne wspomnienia mieszają się w nim z przepięknym otoczeniem, a zimno syberyjskiej nocy kontrastuje z rzeczywistością z tysiąca i jednej nocy. Na scenie pojawiają się też nowe postacie, które zmieniają życie zesłanych Polek. Jednym słowem, to książka napisana z rozmachem, która udowadnia, że autorka ma talent do tworzenia niezwykłych opowieści z historią w tle. Polecam ją fanom dobrej prozy, a szczególnie miłośnikom sag. Ten tytuł, podobnie jak cała seria, was nie zawiedzie. Życzę wspaniałych chwil z książką w ręku, które i mnie było dane przeżyć.


niedziela, 4 listopada 2018

Miłka Raulin "Siła marzeń"



Wydawnictwo Bezdroża 
data wydania 31-10-2018
stron 312
ISBN 978-83-283-3854-8

Nic nie ma takiej mocy jak marzenia

Marzysz? To normalne. Każdy człowiek marzy. Każdy człowiek ma jakieś cele i plany. Nie każdy oczywiście je spełnia i realizuje. Nie każdemu marzenia się spełniają. Czasem na przeszkodzie w ich ziszczeniu stajemy sobie my sami. Nikt inny tylko my sami. Bo granice rodzą się często tylko i wyłącznie w naszych umysłach. Osobą, która idzie do przodu i konkretnie realizuje swoje plany jest Miłka Raulin. Chcecie Ją poznać? Naprawdę warto, bo to kapitalna Dziewczyna, która jako trzecia Polka włożyła na skroń Koronę Ziemi i jest w tym gronie Pań najmłodsza. 

Miłka jest córką, siostrą, mamą 12-letniego synka. Miłka jest szczęśliwą i spełnioną kobietą, która żyje z pasją. Kocha szybowce, góry i podróże. Nosi na głowie koroną, choć nie jest z królewskiego rodu, nie została miss ani nie poślubiła monarchy. Swoją koronę zdobyła sama stawiając stopę na najwyższych szczytach poszczególnych kontynentów. Zajęło jej to siedem lat. Pochłonęło mnóstwo czasu, pieniędzy, wyrzeczeń. Dało satysfakcję, radość i spełnienie marzenia. Zahartowało i nauczyło wielu rzeczy. Odmieniło życie raz na zawsze. I dało wiele przyjemności. Dodało pewności siebie i wiary we własne siły. Dziś Miłka w swojej książce dzieli się z czytelnikami nie tylko swoimi przeżyciami, ale i ogromną pozytywną energią, która w niej drzemie. 

W żyłach Miłki płynie kaszubska krew, a ona sama nie została wychowana przez rodziców pod kloszem. Od dziecka lubiła wyzwania. Pierwszą poważniejszą podróż odbyła do Peru w ramach programu "Zdobywcy". W Andach zdobyła szczyt Mismi, a zgubiła depresję. Góry weszły jej na poważnie w krew. 

A potem zaczęło się zdobywanie kolejnych szczytów i podróże. Chwile radości i trudności. Górskich wrażeń, widoków i smagającego lodowatego wiatru. Zimno, śnieg i lód. Przygoda i mierzenie się z naturą. Górski romans trwał siedem lat i zaowocował postawieniem stopy na Dachu Świata. Miłka nie jest profesjonalną himalaistką, jest zwyczajną kobietą pracującą na etacie, mamą i duszą zakochaną w górach. Swoje sukcesy okupiła ciężką pracą, konsekwencją, uporem i zacięciem. Pomógł jej życiowy optymizm i siła marzeń, która może bardzo, bardzo wiele i uskrzydla. 

Książka jest fascynująca i niezwykła. Czytałam ją mocno zaangażowana w jej treść. Razem z Autorką przeżywałam górskie przygody. Tekst był mi bardzo bliski ze względu na podobne poglądy na życie i góry, podobną osobowość, którą góry w ludziach wyzwalają. Emocjom nie było końca. Wyobraźnię rozbudzał nie tylko tekst, ale i zdjęcia. Ilość endorfin po lekturze znacząco wzrosła, a ja poczułam, że w górskim i życiowym szaleństwie nie jestem sama (Miłka zdobyła fundusze na wyprawę na Everest, ja przeszłam 24-kilometrową trasę gniazdo Tarnicy i Halicza z wypadniętym dyskiem i skierowaniem na operację neurochirurgiczną. Bo kto da radę, jak nie my). 

Książka niesamowicie ładuje akumulatory czytelników, daje siłę do zmagania się z codziennością i trudnymi wyzwaniami. Uczy marzyć konsekwentnie i wytrwale. Wyzwala moc, która w nas drzemie czasem bardzo cicho i jest nieodkryta. Po lekturze czuję się silniejsza i zmotywowana. Czytanie to też górska przygoda, to możliwość odkrycia fenomenu gór, ich piękna i wpływu na ludzki umysł. 
Książka zawiera 14 niesamowicie ciekawych rozdziałów. Ostatni opowiada o Evereście, ale i zapowiada książkę poświęconą tylko tej górze. Czekam na nią. Tymczasem polecam "Siłę marzeń" każdej osobie, która ma ochotę na książkę górską, lubi literaturę podróżniczą, kocha poznawać przez czytanie ciekawe osobistości, ma marzenia i chce je spełnić, czy czuje się wypalona. W każdym przypadku ta lektura będzie idealna. Gorąco polecam dziękując Miłce za tak cudowny czas z Jej książką w ręku.