niedziela, 20 lutego 2022

John Glatt "Rodzina z domu obok"

 



Wydawnictwo Filia

data wydania 2022

stron 368

ISBN 978-83-8195-820-2

Zło często czai się za zamkniętymi drzwiami, a pozory bardzo mylą!

Jeden telefon wykonany ukradkiem był niczym kamień, który spowodował lawinę, niczym kropla, która wydrążyła skałę i spowodowała, że tama uległa zniszczeniu. Owa tama trzymała w swoich ryzach gigantyczny koszmar kilkunastu osób, który dział się przez wiele lat. Przez tysiące dni trzynaścioro dzieci było uwięzionych w czterech ścianach domu przez własnych rodziców, którzy zgotowali im prawdziwe piekło. W imię czego? Na to pytanie szukałam odpowiedzi czytając książkę Johna Glatta, która momentalnie zmroziła moją krew w żyłach. Byłam ciekawa, co było przyczyną by ludzie wobec własnych dzieci stali się bestiami gotowymi do zadawania najgorszych tortur. W tym wszystkim najbardziej okropne jest to, że ta książka opowiada niestety historię, która wydarzyła się naprawdę. 

Rodzina Turpinów dla sąsiadów i otoczenia wydawała się normalna i zwyczajna. Wiele osób miało Louise i Dawida za przykładnych, wzorowych rodziców, którzy troszczą się o swoje dzieci. Przecież mieli ich aż trzynaścioro, kupowali im ubrania, prezenty, dbali w domowym zaciszu o ich edukację i wykształcenie. Nikt nie miał żadnych wątpliwości. Nikt niczego nie podejrzewał, ale szokująca prawda wyszła w końcu na jaw i doszło do interwencji policji, która zakończyła koszmar trwający zbyt długo. 

14 stycznia 2018 roku, jak każdego dnia wiele razy, zadźwięczał po raz kolejny numer alarmowy. Operatorka linii 112 na pewno na bardzo długo zapamiętała tę rozmowę. Po drugiej stronie miała na linii młodą kobietę, która poprosiła o pomoc. Jej wołanie było pełne rozpaczy, a zgłoszenie było nietypowe. Ktoś mógłby mieć je za głupi żart. 17-letnia Jordan Turpin uciekła przez okno i skontaktowała się ze światem zewnętrznym. Poprosiła o ratunek i wyzwolenie z jarzma niewoli rodziców. Potem wszystko potoczyło się niczym lawina...

Ta historia jest potworna, pełna okrucieństwa i grozy. Jej przeczytanie może zmienić nasze postrzeganie najbliższego otoczenia i wzmóc naszą czujność. Bo zło czai się w mroku i często ubiera pelerynę, która sprawia, że staje się niewidzialne. Pozory mylą, a stereotypy mogą przesłonić prawdziwy obraz. Tym razem był on tak okropny, że trudno było w niego uwierzyć. Tak, pewnie wielu z Was pomyśli, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Autor opisuje tę historię w aptekarski sposób nie oszczędzając czytelnikom drastycznych szczegółów, które tworzą makabryczny obraz. Nie wierzę by ktokolwiek, kto przeczyta ten tytuł nie był wstrząśnięty do granic możliwości. 

To nie jest łatwa lektura. Może wywoływać koszmary senne, może rodzić strach. To nie książka przy której się zrelaksujemy czy odpoczniemy. Mimo to nie żałuję czasu poświęconego na jej przeczytanie. To publikacja, która niesie w sobie ważne przesłania. Nie możemy odwracać oczu od trudnych spraw, nie możemy w imię tolerancji i nie wtrącania się w nie swoje sprawy unikać pomocy krzywdzonym dzieciom. Nie pozwólmy by znieczulica kiedykolwiek zamknęła nam oczy. 



piątek, 18 lutego 2022

Kirsty Cambron "Dziewczyna z Paryża"

 



Wydawnictwo Znak
data wydania 2022
stron 416
ISBN 978-83-240-6382-6

O powieści przy lekturze której słuchałam piosenek Edith Piaf 

Biorąc do ręki kolejną książkę Kristy Cambron wiedziałam, że czeka mnie lektura wyjątkowej powieści. Ta Autorka ma niesamowity talent, a spod jej pióra wychodzą same arcydzieła. W Jej fabułach historia i barwna narracja opowiadająca o życiu zwyczajnych ludzi łączy się w misterny obraz, który zachwyca i powala na kolana. Jestem pod ogromnym wrażeniem "Dziewczyny z Paryża" i chcę koniecznie przekonać, że ta pozycja nie może Was po prostu ominąć. 

Autorka bestsellerowego "Motyla i skrzypiec" tym razem zabiera nas Paryża w którym rozpanoszyli się Niemcy. Zmrok nad stolicą Francji zapadł w 1939 roku. To wtedy ucichło życie towarzyskie, skończyły się bale i przyjęcia, a ludzie przestali myśleć o rozrywce czy pięknych kreacjach. Skupiali się raczej na tym, by przeżyć, ocalić bliskich, przetrwać do końca zawieruchy.
 
Głównymi bohaterkami są dwie kobiety. Lila i Sandrine. Życie każdej z nich wojna wywraca do góry nogami. Sandrine przed wojną jest szczęśliwą mężatką i mamą. Niestety, wojenna zawierucha zabiera jej męża, który wyjeżdża na front. Z polecenia nazistów Sandrine kataloguje dzieła sztuki bezprawnie zagarnięte zwłaszcza żydowskim rodzinom. Pewnego dnia w jej ręce trafia przepiękna suknia zaprojektowana w domu mody Chanel. Jej wnętrze kryje pewną niespodziankę...

Lila de Laurent była krawcową w kultowym domu mody. Jej świat zmienia barwy w chwili wkroczenia okupanta do Miasta Świateł. Jej miejsce pracy zostaje zamknięte a ona sama po osobistej porażce w życiu uczuciowym i zawodowym musi zebrać się w garść i zmierzyć się z trudami wojny. Młoda kobieta bierze udział w walce z wrogiem. Szyjąc piękne kreacje dla partnerek niemieckich żołnierzy zbiera cenne dla ruchu oporu informacje i przekazuje je dalej. Pewnego dnia jest ścigana i postrzelona. Ucieka, a w trakcie ucieczki wpada przypadkiem wprost w ramiona byłego kochanka i niedoszłego męża, który ją ratuje. Czy uda im się wrócić do siebie? Czy dawna miłość odżyje i rozkwitnie na nowo? Czy wojna nie stanie jej na przeszkodzie? Czy Lila odnajdzie Christiana i znów będą szczęśliwi? 

Ach! Co to była za wyborna lektura! Jak bardzo dałam się wciągnąć w jej fabułę! Ile łez wylałam czytając o losach Lili i Sandrine! Wzruszeniom nie było końca. Bo jak nie płakać widząc oczami czytelniczej wyobraźni jak kochająca żona żegna na peronie męża jadącego na front!
Jeśli czujecie w moich słowach gigantyczne emocje to już możecie poczuć klimat tej fenomenalnej książki, która poruszyła moje serce do głębi. Wbiła mnie w fotel i dała kilka cudownych godzin w czytelniczym niebie. Opowiedziała przepiękną historię w której nie brakło nadziei, uczuć i wojny. Tak, nawet działania zbrojnie nie były w stanie zabić miłości, która nawet wojny się nie boi. 

Tej lektury chyba nigdy nie zapomnę. Przy jej czytaniu stanęły dla mnie zegary, zatrzymał się świat, a ja zapomniałam o głodzie i pragnieniu. Liczyła się tylko ta książka, tylko ta historia i drżałam by skończyła się happy endem. Nie wyobrażam sobie by ktoś pozostał wobec jej treści obojętny. Bo przecież nie można! Autorka umieściła akcję w pięknym miejscu Europy, pokazała jak zmieniła je wojna. Nakreśliła jak okupacja zmieniła ludzi, jakie wyzwoliła w nich metamorfozy. Stworzyła niesamowite literackie kreacje na miarę tych jakie projektowała Coco Chanel. Pokazała jaka siła i dzielność drzemie w kobietach, które nawet w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa są zdolne do bohaterskich postaw. W tej książce miesza się miłość i zdrada, bohaterstwo i kłamstwa, prawda i obłuda. Ta wybuchowa mieszanka gwarantuje niesamowite przeżycia! Czytelnik czuje się jak na karuzeli, która szybko wiruje, a kręcąc się dostarcza niesamowitych wrażeń. Uważajcie! Gdy zaczniecie czytać nie będzie łatwo odłożyć tytułu na półkę póki nie dojdziecie do słowa koniec. Ta powieść jest wybitna, genialna i jedyna w swoim rodzaju. To książka na miarę literackiego Nobla, na którego w pełni zasługuje. Wielkie Brawa dla Kirsty Cambron za napisanie tak wyjątkowej lektury. Koniecznie przeczytajcie! 



wtorek, 15 lutego 2022

Andrea Riccardi "Kościół płonie"

 



Wydawnictwo Znak 
data wydania 2022
stron 336
ISBN 978-83-240-6394-9

Co dalej z Kościołem?

To pytanie na pewno wydaje się niezwykle prowokacyjnie, bo czy to wypada pytać o kwestię przyszłości instytucję, która ma ponad dwa tysiące lat i jest w mniemaniu wielu od zawsze? No więc jak to? Nagle, ot tak, miałoby jej zabraknąć? Z jakiego powodu? Przecież Kościół i chrześcijaństwo to coś pewnego dla wielu osób na różnych kontynentach. A jednak liczby mówią swoje i statystyki nie kłamią. Religia dominująca na Starym Kontynencie przechodzi kryzys i jest on dość głęboki. Ba, pojawiają się głosy, że Kościół jest w fazie terminalnej, że może dość do jego agonii. Skąd aż tak pesymistyczne nastroje i osądy? 

Ciekawym tej kwestii polecam książkę wydaną nakładem wydawnictwa Znak "Kościół płonie". W tym tytule włoski historyk Andrea Riccardi pochyla się nad tematem rzeką, który może wywołać naprawdę gorącą dyskusję. Jedno jest pewne, w tej instytucji na pewno wrze, coś się zmienia i konieczne jest wdrożenie systemu naprawczego, bo stan tego "pacjenta" na dzień dzisiejszy jest naprawdę niepokojący i się pogorszył w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Nie chodzi tu o poszczególne kraje czy kontynenty, ale o sytuację na całym globie. Niewątpliwie jest ona trudna i raczej nie budzi optymizmu. 
A całą dyskusję mógł rozpocząć pewien symbol! Pewne wydarzenie, które wstrząsnęło całą Europą i nie tylko. Religia katolicka, jak każda inna, kojarzy się z pewnymi symbolami. Jednym z nich była katedra Notre-Dame w Paryżu. 15 kwietnia 2019 roku doszło do jej pożaru. Telewizje z całego świata relacjonowały walkę strażaków z ogniem, a ludzie szukali w tym wydarzeniu, zresztą dość słusznie, głębszej symboliki. Kościół to nie tylko świątynie i miejsca kultu, ale przede wszystkim ludzie z nich korzystający. A ich liczba z roku na rok spada. 

Riccardi w swoim tytule snuje bardzo ciekawą rozprawę na temat, który może budzić kontrowersje. Skupia się na poszczególnych krajach Europy, jak i na całym globie. Pokazuje jaki wpływ na Kościół ma polityka i pandemia covid19. Swoje słowa podpiera danymi liczbowymi, cytatami i szeroką bibliografią. Stara się ocenić sytuację obiektywnie i wydać prognozy na przyszłość z którymi czytelnik może się zgodzić lub nie. 

Niestety nad Kościołem niebo nie jest bezchmurne. Sytuacja się zmienia, niestety, w niekorzystnym kierunku. Spada liczba powołań, posługujących księży, wzrasta wiek wiernych praktykujących co niedzielę, coraz więcej osób przypada na jednego księdza, a parafie pustoszeją i są łączone. Budynki sakralne często traktowane są jak obiekty muzealne niż miejsca, gdzie odbywają się nabożeństwa. Wzrasta liczba agnostyków i osób niewierzących. Ludzie, często młodzi, dokonują apostazji. Taka sytuacja ma miejsce w wielu krajach. Odwrotna sytuacja zdarza się nader rzadko. 
Autor odważnie próbuje wysnuć jak dalej ułoży się przyszłość Kościoła, stara się znaleźć odpowiedź na pytanie w jakim kierunku przebiegnie metamorfoza i czy trend panujący teraz się odwróci. Czy jeszcze kiedyś ta instytucja będzie świętowała tak ogromnie tryumfy jak w średniowieczu i czy będzie miała tak wielki wpływ na ludzkość? 

Spojrzenie Andrea Ricarrdiego jest światłe, uważne i roztropne. Autor szczegółowo rozpatruje pojętą tematykę, a w swojej rozprawie unika szukania sensacji. Daleko mu do klimatu portalu plotkarskiego, który chce porwać publikę click bytem. Skupia się nad tematem pełen rozwagi, spokoju, ale i ciekawości. Jego wnioski są poparte wieloma przykładami, a wysnute tezy głęboko przemyślane. 
Co dalej czeka katolików? Na pewno zmiany, bo Kościół choć niezmienny musi dostosować się do świata, który nieustannie gna na przełaj, w coraz szybszym tempie do przodu. 

To bardzo dobra i refleksyjna książka, którą przeczytałam z uwagą i ciekawością. Jej treść skłania do refleksji, daje do myślenia, zmusza do zastanowienia się nad kwestiami wiary i podejściem do niej ludzi. Bo przecież Kościół jest i święty, ale tworzą go grzeszni ludzie. W lekturze znajdziemy podsumowanie pontyfikatów zwłaszcza trzech ostatnich Papieży i znajdziemy wskazanie przez nich podjętych działań by odnowić oblicze Kościoła. Ich reformy przebiegały w różnych kierunkach, ale miały na celu jedno i to samo. 
Po lekturze chce się odważnie podjąć odpowiedź na pytanie Quo Vadis Kościele. Jestem pewna, że odpowiedzi na to pytanie będzie bardzo wiele.
Polecam ten tytuł jako wyczerpujący tematykę, zgrabnie i przemyślanie napisany oraz warty poznania. 





poniedziałek, 14 lutego 2022

Tomasz Rezydent "Niewidzialny front"




 

Wydawnictwo Rebis
data wydania 2020
stron 336
ISBN 978-83-8188-198-2

Zapiski z pierwszej linii frontu

Zimą 2020 roku świat obiegły informacje o tajemniczym wirusie, który szaleje w Chinach. To było dla wielu ludzi na końcu świata, gdzieś daleko i to niebezpieczeństwo nie wydawało się groźne. Przecież do tej pory było tyle lokalnych epidemii! 

Ale ten wirus objął w swe objęcia cały świat i szybko dotarł do Europy. We Włoszech rozpoczął konkretny pogrom, a miejscowość Bergamo znalazła się na ustach całego globu. Wkrótce tajemniczy patogen nazwany covid 19 dotarł i do Polski. Początkiem marca cała Europa zamarła. Świat stanął w miejscu, dosłownie się zatrzymał. Zaprzestały pracy szkoły i uczelnie, zakłady pracy, stanęły linie produkcyjnie, a ludzie wykupowali w sklepach zapasy na "dwa tygodnie". Z półek znikała żywność i papier toaletowy oraz mydła i środki czystości. Maseczki jednorazowe osiągały gigantyczne ceny. Tych z filtrami prawie nie można było dostać, a ich ceny wzrosły o kilkaset procent. Wszyscy rozumieli co znaczy "zostań w domu", zamknięto teatry, kina, centra handlowe i obiekty kultury. Pojawiły się hasła izolacja, kwarantanna i wielu uświadomiło sobie jak ważną instytucją są Sanepidy. A w szpitalach ... Tam zaczął się prawdziwy szał. Ochrona zdrowia nieprzygotowana na trudną sytuację musiała się zorganizować i zacząć pracować w nowym, dziwnym trybie jak nigdy dotąd niewprowadzonym na masową skalę. Do walki z tajemniczym i śmiertelnie groźnym patogenem stanęli medycy. Lekarze, laboranci, średni personel medyczny, diagności i wszyscy od których pracy działanie jednostek medycznych jest uzależnione. 

Jednym z lekarzy, który znalazł się na pierwszej, jakże niebezpiecznej, linii frontu był Autor książki, którą chcę w tym tekście zaprezentować. Tomasz Rezydent pracował w jednym z niewielkich polskich szpitali, które zdecydowano się przekształcić w tzw. szpital jednoimienny, który miał przyjmować chorych na covid19. Tam mieli trafiać na diagnostykę chorzy podejrzani o zakażenie, tam mieli walczyć o życie i zdrowie pacjenci w poważnym stanie, którzy wymagali hospitalizacji. Tam personel medyczny miał uczyć się nowego stylu walki na początku nie za bardzo dysponując sprzętem i środkami ochrony w postaci masek, środków dezynfekcyjnych czy respiratorów. 

Tę książkę nie potrafię ocenić w przedziale podobała mi się czy nie. To nie ten typ literatury. To dokument, genialny reportaż i świadectwo dla potomnych jak naprawdę było. Bo ten tytuł jest na wskroś prawdziwy i pełny prawdy w przeciwieństwie do tego, co serwowały media i social media. Tu wygrywa prawda, która niekiedy jest gorzka i bolesna. Tu jest miejsce na strach, ale i bohaterstwo. Tu nie owija się niczego w bawełnę. Tu nie ma miejsca na korekty, poprawki czy upiększenia. Tu jest realna walka, dramaty, ludzkie uczucia z których nawet opanowany mężczyzna, któremu nie obce są prawdziwe szpitalne dramaty, nie jest wyzuty. Na kartach książki zapisane są na gorąco wspomnienia. Ten dziennik pisany gdzieś w sporym stresie i nieludzkim zmęczeniu otwiera wyobraźnię czytelnika. Tym samym otwiera oczy i uświadamia z czym tak naprawdę musieliśmy się zmierzyć. 

Autor nie oszczędza nikogo, choć robi to anonimowo. Pokazuje błędy, które mogły sporo kosztować. Krytykuje, wyraża swoje niezależne zdanie, pokazuje ludzkie słabości, solidarność, ale i głupotę. Zapomina o filtrach, które w dzisiejszym świecie mają tak częste zastosowanie. Pozwala przeżyć ten czas, kilka pierwszych miesięcy pandemii jeszcze raz, pokazując je z perspektywy tego, który musiał się zmierzyć z bezpośrednim niebezpieczeństwem. Takich lekarzy w Polsce było setki. 
Dziś, gdy minęły prawie dwa lata i znamy dalszy rozwój wydarzeń odczułam, że i tak los obszedł się z ludźmi w miarę łaskawie. Wirus zebrał swoje żniwo, ale stracił na sile i choć wiele osób zachorowało widać pewne światło w tunelu. 

Ten tytuł został napisany by pokazać prawdę i dokładnie tak się stało. Czuć ją z kartek książki, a jej największym atutem jest właśnie autentyczność. Tu nie poszło o propagandę sukcesu czy bicie braw, choć te jak najbardziej należą się tym, którzy pracowali i pomagali. 
Ten dokument robi ogromne wrażenie. Ja czytałam go z perspektywy osoby, która nie zachorowała objawowo na ten patogen. Wiem jednak, że ci, którzy leżeli na szpitalnych łóżkach i wygrali mogą mieć problem z lekturą. Koszmary mogą wrócić. Ta książka powinna nade wszystko trafić w ręce osób, która ironizują z  choroby oraz tych którzy cenią mistrzowską literaturę faktu i reportaż. 
Jestem już po lekturze, ale głową nadal w niej. Czytanie było też dla mnie chwilą refleksji i zadumą nad kruchością życia i słabością człowieka, który mimo swoich osiągnieć jest słaby i bywa bezsilny. 
Niesamowita książka, którą gorąco polecam. Jest naprawdę warta poznania. Z serca rekomenduję. 

 

czwartek, 10 lutego 2022

Marta Krajewska "Pragnę więcej"

 



Wydawnictwo Lipstick Books
data wydania 2022
stron 318
ISBN 978-83-2809-113-9

My Słowianie ...

Lubię sięgać po romanse i literaturę dla kobiet. Lubię, gdy w fabuły tychże powieści wpleciona jest erotyka. Ostatnio na rynku książek o miłości zrobiło się nieco schematycznie. Wiele z nowych tytułów  to tzw. romanse biurowe lub mafijne. Gdy takich książek zaczyna być zbyt dużo tracę ochotę na czytanie powielanych schematów, które mam wrażenie stają się swoimi kalkami. W zimowe wieczory miałam ochotę na książkę romansową, ale jakąś inną, nietuzinkową, coś nowego w tymże klimacie. 

Na moje szczęście wpadła mi do rąk powieść Marty Krajewskiej, która zabrała mnie w cudowną podróż w czasie. Cofnęłam się o wiele stuleci, do czasów bardzo zamierzchłych. To inna epoka, całkowicie inny świat, odmienna rzeczywistość, ale jak się okazuje ludzkość pod pewnymi względami nic a nic się nie zmieniła. Nadal mamy te same dylematy, przechodzimy podobny rozwój duchowy i uczuciowy, uczymy się pożądać, kochać, odkrywamy swoją seksualność. A zatem świat jest i zmienny i niezmienny.

 Wracając do fabuły "Pragnę więcej", wciągnęła mnie ona od pierwszych stron. Bardzo szybko jej uległam, a przyznam, że szczerze obawiałam się czy to tak prędko się stanie ze względu na rozpiętość czasową w której rozgrywa się akcja. Miałam obiekcje czy odnajdę się w książce, która dzieje się tak dawno temu, czy poczuję ducha tamtej epoki, czy nie będzie tak jak w przypadku "Starej baśni" przy której po prostu poległam i nie dotrwałam do końca. Moje obawy były całkowicie niepotrzebne, a po lekturze stwierdzam, że momentalnie rozwiały się one niczym wiatr. 

Dzięki lekturze powieści Marty Krajewskiej znajdziemy się w Wilczej Dolinie. To słowiańska wioska ukryta gdzieś za górami, za lasami w górskiej kotlinie. Jej mieszkańcy tworzą zgraną, solidarną lokalną społeczność której rytm życia wyznacza przede wszystkim przyroda i natura, jak i wierzenia które wyznają. Są prostymi ludźmi, którzy prowadzą pracowite życie, uprawiają rolę, zajmują się pracami fizycznymi, ale i kochają, ulegają namiętnością, mają własną kulturę i tradycje. Jedną z młodych dziewczyn wchodzących w dorosłe życie jest Jaruna, panna która przeżyła już obrzęd zaplatania warkoczy i przyjęła już dorosłe imię. Jest córką wikliniarza, ma rodzeństwo, przyjaciółki i ulega pierwszym porywom serca. Jej serce poznaje co to moc uczuć, jej ciało poznaje co to fizyczna rozkosz. Jej miłosne perypetie stanowią szkielet książki, którą chłonęłam zaciekawiona czy bohaterka, którą polubiłam od samego początku znajdzie szczęście w miłości. To w tamtych czasach nie było łatwe, bo małżeństwa były często kojarzone przez rodziców i rodziny. 

Ta powieść to po prostu czytelnicza rewelacja! Romans, erotyk, książka pełna przygód i tajemnic, magii i czegoś trudnego do określenia, co przyciąga do niej jak magnes i sprawia, że jest ona jak najlepszy erotyk. Czytało mi się ją z wielką przyjemnością. Uległam jej czarowi i klimatowi, który jest jak dla mnie jej największym atutem. Erotyka jest ukazana w niej ze smakiem i kunsztem. Czytając i zagłębiając się w miłosne sceny czujemy, że seksualność to nic wstydliwego, a coś naturalnego, coś wpisanego w naturę człowieka, czego absolutnie nie powinniśmy się wstydzić. 
Tytuł dostarcza wiele emocji, jest on idealny na relaks i oderwanie od codziennych problemów, a jego lektura uzależnia od siebie. Ciężko wrócić do rzeczywistości ze świata, który ma naprawdę wiele walorów. To bardzo dobra książka w swoim gatunku, to dobry warsztat literacki, co ciekawa propozycja dla Pań, które lubią lektury chwytające za serce. "Pragnę więcej" jest na pewno jedną z nich. Polecam gorąco! 




wtorek, 8 lutego 2022

Renata Czarnecka "Ja, królowa"

 

Wydawnictwo Książnica
data wydania 2018
stron 427
ISBN 978-83-2458-339-3

Korona czasem mocno ciąży!

Przeczytałam wspaniałą powieść historyczną o mojej ukochanej epoce w dziejach historii Polski. Schyłek epoki Jagiellonów na zawsze skradł moje serce wiele lat temu. Interesowały mnie z postaci zwłaszcza kobiety, którym życie napisało naprawdę barwne życiorysy. Patrzyłam na nie po prostu, jak na damy, którym przypadła rola królowej, ale i jak na matki, żony, córki, siostry. Te role przenikały się i zlewały w jedno tworząc naprawdę barwne osobistości. Tak, w tej lekturze na pierwszym planie jest na pewno królowa Bona, ale i przez jej karty przewijają się Elżbieta oraz Barbara. Żony Zygmunta Augusta, króla trzykrotnie żonatego, który zmarł bezpotomnie. 

Wracając do książki, fakty historyczne są mi doskonale znane. Autorka powieści jednak nieco inaczej pokazuje jej bohaterki niż choćby serial Królowa Bona zrealizowany na podstawie książki Haliny Auderskiej. Królowe mają tu wyraźne wady i ulegają ludzkim słabościom. Liczą się namiętności i porywy serca, ale i chciwość władzy, która wygrywa niekiedy z osobistymi uczuciami. 

W fabule opartej na faktach historycznych mamy okazję poznać trzy kobiety. Każda z nich jest inna, dla każdej korona okazała się ciężkim brzemieniem. Najdłużej nosiła ją Bona, która przybyła ze słonecznego Bari by poślubić starszego króla wdowca. Ich małżeństwo było udane mimo różnicy wieku i trudnego charakteru królowej. Byli jak rozsądek i porywy charakteru. Zygmunt I miał naprawdę nietuzinkową żonę, która była świetnym politykiem, partnerką w rządzeniu, ale i opoką z porywczym charakterem. Bona była kobietą wyprzedzającą swoje czasy, całkowicie inną niż jej pierwsza synowa. Elżbieta z Habsburgów była spokojna, cicha i nieśmiała. No i chora na epilepsję, która spowodowała wstręt do niej jej męża. Po krótkim panowaniu Elżbieta zmarła, ale jej miejsce w ramionach króla jeszcze za jej życia zajęła pewna urodziwa wdowa z Litwy. Barbara z Radziwiłłów była wyjątkowo atrakcyjna kobietą na punkcie której Zygmunt August oszalał. Poślubił ją potajemnie na Litwie i doprowadził dosłownie po trupach swoich poglądów do koronacji. Niestety 8 maja 1551 roku żona zmarła w jego ramionach, a król  na zawsze pogrążył się w żałobie. Nie pokochał już żadnej kobiety tak, jak jej. 

To właśnie te damy stanowią postacie pierwszoplanowe książki, którą połknęłam w formie ebooka i która zapewniła mi ogromną przyjemność czytania. Zatraciłam się w jej treści, zamieszkałam na zamkach, byłam na ówczesnych dworach, na których z pewnością się nie nudzono. Ucztowano, snuto intrygi, a królowie rządzili, ale i nimi także rządzono poprzez układy, spiski, knowania, zdrady i trucizny. Królewski dwór nie był idylliczny niczym z bajki. Tam było bogactwo i walka o wpływy, urzędy, mariaże, władzę. Tam knuto wojny, zawierano sojusze, tam kochano i ulegano namiętnościom, a życie erotyczne kwitło na rożnych szczeblach. Duchowni okazywali się politykami, a królowie zwykłymi ludźmi, którzy bywali samotni, smutni i odczuwali to samo, co zwykli zjadacze chleba. 

Tak, z pełnym przekonaniem stwierdzam, że największym atutem tej książki jest klimat. Autorka, Renata Czarnecka, idealnie oddała ówczesne realia i świetnie poruszyła czytelniczą wyobraźnię. Czytając czułam się damą na królewskim dworze, świadkiem wydarzeń, wzlotów i upadków. Spojrzałam na koronowane głowy jak na zwykłych ludzi, którzy musieli jeszcze mierzyć się z rolą trudną i ciężarem pochodzenia oraz jarzmem wybrania na pomazańców bożych. 

Książka jest kapitalnie napisana, pełna szczegółów, które opisany tekst czynią autentycznym i ciekawym. Tak, treść tego tytułu po prostu się chłonie z wypiekami na twarzy, które podsycają kolejne przeczytane strony. To bardzo dobra powieść historyczna, która przemawia do czytelnika, która pokazuje, że natura ludzka przez lata mimo zmian świata pozostała niezmienna. Ciekawie ujęte postaci sprawiają, że traci się do nich dystans jaki wywołuje miano koronowanych głów. Treść budzi pragnienie wkroczenia w tamtą czasoprzestrzeń, pobycia w innym świecie, który ma wiele atutów. Brawa dla Autorki za stworzenie ciekawego portretu literackiego interesującej epoki i kobiet, które stały wtedy w świetle jupiterów. 

piątek, 4 lutego 2022

Wojciech Chamier-Gliszczyński "Dawki fantomowe"

 



Wydawnictwo WAB
data wydania 2022
stron 176
ISBN 978-83-2809-612-7

Tożsamość nie jest dana nam raz na zawsze

Tylko pozornie wydaje nam się, że ona jest jak cień. Cień, który jest z nami zawsze, od początku do końca. Zmienia się, rośnie i maleje, ale jest. Z naszą tożsamością jest jednak inaczej. Ona z nami bywa, niekiedy na zawsze, ale zdarza się, że ją tracimy, czasem bezpowrotnie, czasem znajdujemy ją ponownie, ale ona bywa już inna, zmieniona. 

"Dawki fantomowe" to właśnie książka o poszukiwaniu i traceniu tożsamości. To kolejna pozycja w tak lubianej przeze mnie serii Archipelagi, która składa się z książek nietuzinkowych, ambitnych, wymownych i niesztampowych. Pozornie, ale stwierdzam to i po jej lekturze, w jej fabule panuje potworny bałagan. Chaos, brak w niej kolejności, wiele wydaje się dziełem przypadku. Jestem jednak pewna, że jest to jak najbardziej efekt zamierzony, bo życie ludzkie to tak naprawdę splot różnych dni, nastrojów, wydarzeń, na które mamy bądź kompletnie nie mamy wpływu. Najbardziej zaś zagadkową rzeczą jest ludzka psychika, która z jednej strony podlega schematom, z drugiej bywa nieobliczalna i całkowicie nieposkromiona. 

Irena, młoda kobieta, trafia jako stażystka do szpitala psychiatrycznego którym kieruje wielka sława - Ludwik Strauss. Geniusz, dyrektor, autor podręczników, najwyższej klasy fachowiec, mentor, guru, osobistość zawodowa, ale i mężczyzna. Z podziwem patrzy na niego wiele kobiet. Ba, można powiedzieć, że są one zapatrzone w niego jak w obrazek. On jednak wybiera na swoją żonę właśnie Irenę, która trafia też pod skrzydła jego matki. Między małżonkami jest spora różnica wieku. Z biegiem lat ona robi karierę, rodzą się im dzieci, dzień mija po dniu i nadchodzi powoli starość. Ludwik siłą rzeczy w jej objęcia trafia pierwszy. W swoje objęcia obejmuje go choroba, która zabiera mu światłość umysłu, która sięga po jego tożsamość...

"Dawki fantomowe" to książka niezwykła, która mieni się niczym barwny kalejdoskop. Jest w niej bardzo wiele realnego życia, ale i groteski, humoru, zwyczajnych problemów i ludzkich dylematów, które są wpisane w sposób naturalny w ludzką egzystencję. Lektura nie nuży, a wielokrotnie zaskakuje. To obraz małżeństwa, które opiera się na podobnym gruncie zawodowym, ale i portret pary z dużą różnicą wieku. To obraz polskiego środowiska zawodowego w dziedzinie psychiatrii w czasach PRL-u, to też historia miłości, zatracania się w sobie i partnerze, zmian i odnajdywania się od nowa w innym outficie.
 
Książka pokazuje, że świat nie jest czarno biały, że ulega zmianom, podlega modom i coraz to nowym kanonom. My, żyjąc w nim, musimy starać się za nim biec i nie dać się wytrącić z rytmu życia. Gdy odstajemy bezpowrotnie starzejemy się i zmierzamy ku innej rzeczywistości.
Nie ukrywam, że to nie była łatwa, a wymagająca lektura. Była ciekawa i zaskakująca, powiedzieć o niej nieobliczalna też nie będzie przesadą. Książka w trakcie czytania mocno skupiała moją uwagę, intrygowała, kluczyła torami, które miałam wrażenie, że prowadzą w ślepą uliczkę, gdzieś na nieodkryte manowce ludzkiej psychiki. 
Ta publikacja to też spojrzenie na układ kobieta - mężczyzna, mentor - uczennica, mąż i biegnąca ku niezależności żona, która także z sukcesem wspina się po szczeblach zawodowej kariery. I to jest jej wielki atut, bo pokazuje błyskotliwie to, co nas spotyka, ale czyni to w sposób wielce oryginalny. 
Świetna, ambitna, nietypowa propozycja dla spragnionych nietypowej prozy na doskonałym poziomie. Bardzo polecam i rekomenduję.