poniedziałek, 15 czerwca 2020

Stefan Darda "Jedna krew"


Wydawnictwo Videograf
data wydania 2020 
stron 416
ISBN 978-83-7835-741-4

W krainie biesów, czadów i upiorów

Stali czytelnicy mojego bloga wiedzą, że rzadko sięgam po grozę. To nie znaczy, że omijam ten gatunek szerokim łukiem i go nie lubię. Dziś będę się zachwycać najnowszą powieścią niekwestionowanego mistrza z rodzimego podwórka jakim jest Stefan Darda. "Jedna krew" to książka, którą z pełnym przekonaniem ocenię w każdej skali najwyższą notą i będę Was gorąco namawiać do jej lektury. 
Tytuł ma tak wiele atutów, że recenzja okaże się może jedną długą laurką, ale by być szczerą muszę tylko i wyłącznie w ten sposób napisać. 

Zatem przenosimy się do lat 80-tych XX, a konkretnie do roku 1984 i do miejsca, które wtedy było dzikie i tajemnicze. Mała bieszczadzka wioska kryje swoje tajemnice. Otóż w tej okolicy od lat miały miejsce pewne obyczaje, kultywowano pewne tradycje nawet za aprobatą osób duchownych.  Osobom zmarłym przed pogrzebem wbijano w serce ząb z brony i odcinano szpadlem głowę. Cały ten mrożący krew w żyłach rytuał był po to, by zapobiec tzw. klątwie jednej krwi. By osoba zmarła nie błąkała się jako upiór po ziemskim łez padole i nie była żądna ludzkiej krwi osób żyjących. By nie przekazała przeklętego dziedzictwa. Po wielu latach tych czynności zaniechano, ale ... niestety pewnego dnia powtórka ceremonii okazała się konieczna. 

Wieńczysław Pskit miał wtedy tylko jedenaście lat i mieszkał z rodzicami w Ustrzykach Dolnych. Pewnego dnia ich telefon rozdzwonił się i przekazał tragiczną wiadomość. Kuzynka Wieńczysława, nastolatka o imieniu Monika zwana przez wszystkich Niką zginęła w sposób tragiczny na bieszczadzkiej drodze wracając od koleżanki. 
Chłopiec przyjechał z rodzicami na pogrzeb i zrozpaczony położył się obok ukochanej kuzynki w trumnie. Wtedy szybka reakcja rodziny doprowadziła do powtórki zapomnianych nieco czynności. Wydawałoby się, że koszmary uśpiono i wszystko potoczy się już dobrze, że nieszczęściu zdołano zapobiec. Jednak to była tylko fikcja i ułuda.
Koszmar wrócił po wielu latach, bo w 2011 roku. Wtedy wszystko potoczyło się inaczej, a wydarzenia wymknęły się spod kontroli...

Jeśli chcecie być ich świadkiem polecam, gorąco i z całego serca zatopienie się w fabule genialnej powieści, która bardzo mocno mnie zafrapowała. Czytałam jak nawiedzona i nie mogłam się oderwać. 
Co mnie tak rozpaliło do czerwoności? 

Po pierwsze wspaniała, dopracowana w aptekarskich szczegółach fabuła. Świetny pomysł, kapitalna kombinacja zdarzeń, ciekawych postaci umieszczona w idealnie dobranym miejscu. I tu się zatrzymajmy na odrobinę prywaty: Bieszczady znam doskonale, byłam w nich bardzo wiele razy na przestrzeni ponad trzydziestu lat. Były to wypady turystyczne - łażenie po górach, połoninach, odkrywanie piękna przyrody i wędrówki śladami historii, którą ten teren ma wybitną i naprawdę jedyną w swoim rodzaju aczkolwiek trudną. Bieszczady są bardzo tajemnicze i swoją aurą idealnie nadają się na scenę powieści grozy. Tę dzikie tereny, cmentarze małe i niekiedy zapomniane, odludzia pełne ruin dawnych wsi, wysiedlonych i spalonych, lasy pełne ostoi dzikiej zwierzyny, gdzie ludzka noga rzadko zachodzi nadają się idealnie na terytoria, gdzie mogą grasować upiory.

Postaci w tej historii są takie naprawdę bieszczadzkie. Jedyne w swoim rodzaju, z prostą, ale tajemniczą osobowością i sekretami. Są oryginalne i niesztampowe, idealnie wykrojone i wpasowane klimat książki. 
Wielki plus także należy się powieści za styl, język i warsztat pisarski Mistrza, bo na taki tytuł Stefan Darda zasłużył swoim talentem i pomysłowością. Nastrój w książce przyprawia o gęsią skórkę i dreszcze. Emocje są stopniowo i systematycznie podkręcane. U mnie zaowocowało to obojętnością na to, co wokół mnie, na głód i pragnienie. W trakcie lektury liczyła się tylko ta historia. Czytając ma się wrażenie, że ta książka jest niczym pająk, sprytny zabójca, który idealnie potrafi omotać swoją pajęczyną wybraną ofiarę. 
Zagadki, tajemnice i sekrety są w tej lekturze normalnością. Ich odkrywanie powoduje zarazem pojawianie się nowych niespodzianek i nagle wraz z bohaterami mamy wrażenie jakbyśmy znaleźli się w bagnie bez możliwości ratunku i pomocy skądkolwiek. 
W fabule wiele się dzieje. To, co łatwo na początku określimy jako w pełni realne szybko miesza się z tym, co już tak oczywiste co do realności nie jest. Szybko budzimy się w książkowej rzeczywistości w której realizm tak bardzo miesza się ze światem nadprzyrodzonym, że tracimy kontrolę, a to skutkuje tym jednym. Prawdziwym oceanem emocji i naprawdę świetnych doznań czytelniczych. 
Wtedy dochodzimy do momentu mocnego czytelniczego zawrotu głowy o wywołaniu którego marzy niejeden Autor. 
Akcja książki nie toczy się jednym rytmem i jest zmienna. W średnim tempie na początku zagłębiamy się w przeszłość, potem zwalniamy pośrodku by w ostatniej części książki wsiąść na bardzo szybko kręcącą się karuzelę. Jest niepowtarzalnie i wyjątkowo. 
I tak pisać pozytywy mogłabym bez końca. Chwaliłabym oddanie aury miejsc, które tak dobrze znam i kocham, biłabym brawo za konstrukcję wątku głównego, delektowałbym się faktem, że ta książka rozgrywa się w miejscach tak bardzo dla mnie namacalnych - w Bieszczadach, gdzie marzę zamieszkać i Przemyślu, w którym mieszkam od urodzenia. Stefan Darda opisał je lepiej niżby dokonał tego fotograf najlepszym sprzętem jakim można obecnie dysponować. Oddał ich specyfikę, nastrojowość, urok i charakter w sposób doskonały. 

Kochani, jeśli lubicie ten gatunek nie omijacie tego tytułu, jeśli macie ochotę na bardzo nietypową wycieczkę w Bieszczady przeczytajcie, jeśli dawno nie sięgaliście po gatunek grozy skuście się, jeśli go jeszcze nie odkryliście, to idealny tytuł, by to zrobić. 
Genialna historia, świetna książka, ba to arcydzieło, które polecam. 

2 komentarze: