czwartek, 31 stycznia 2013

Georgia Bockoven "Rok, który wszystko zmienił"


 
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania styczeń 2013
stron 504
ISBN 978-83-7839-415-0
 
Nieoczekiwany spadek
 
Rodzimy się. Przychodzimy na świat nie wiedząc, ile czasu jest nam na nim dane. Jednych los obdarza chojnie i żyją dożywając sędziwej starości. Innych Bóg szybko zabiera. Jedni odchodzą spokojnie we śnie, inni giną w ułamku sekundy, a śmierć ich zaskakuje i jest niespodziewana. Są i tacy, którzy w ciszy lekarskich gabinetów wysłuchują porażającą diagnozę, która jest wyrokiem. Wyrokiem najbardziej surowym. Wyrokiem śmierci. I nie można się od niego odwołać. Nie ma możliwości apelacji. Cóż wtedy? Jak wobec potwornej nowiny zachowują się ludzie? Jedni nie chcą jej zaakceptować, inni starają się wycisnąć pozostałe chwile niczym cytrynę i wykorzystać je maksymalnie. Są i tacy, którzy mając mało czasu do kresu postanawiają naprawić błędy, które popełnili w przeszłości, wyrównać rachunki, naprawić krzywdy.
 
 Tak właśnie reaguje na wiadomość o przegranej walce z rakiem Jessie Reed bohater książki Georgii Bockoven. Starszy człowiek mocujący się z bezwględnym rakiem w obliczu śmierci chce naprawiać zło wyrządzone własnym dzieciom, a konkretnie czterem porzuconym córkom, które są już dorosłymi kobietami. Zleca swojej prawniczce i przyjaciółce ich odnalezienie i zorganizowanie spotkania. To bardzo trudne zadanie, bo kontakty urwały się wiele lat temu, a jedna z córek została adoptowana i nie ma pojęcia o tym fakcie. Lucy prawniczka i przyjaciółka Reeda dokłada wszelkich starań, by miało miejsce owo spotkanie i ocieplenie stosunków. Ale czy to możliwe? Czy bardzo mocno zranione córki są w stanie wybaczyć? Wszak to tyle lat, to trauma wychowywania bez ciepłego domu, obojga rodziców. Cztery kobiety zamieszkujące różne zakątki Stanów Zjednoczonych nie mają również pojęcia o swoim istnieniu. List z kancelarii prawnej przewraca ich życie do góry nogami. A na dodatek każda z nich ma własne życie, swoje kłopoty ..........
 
Książka "Rok, którzy wszystko zmienił" jest bardzo wyjątkowa. Autorka porusza w niej bardzo trudny problem jakim jest porzucenie dzieci, które wcale nie zasłużyły niczym na swój los. Mimo niewinności muszą płacić za błędy dorosłych. Bo nie mają obojga rodziców, bo czują się winne, że tata ich nie chce i bardzo to przeżywają. Czy coś jest w stanie wynagrodzić smutek dzieciństwa, odrzucenie, osamotnienie? Pewnie nic. Żadne słowo "przepraszam", żadne profity pieniężne. Są rzeczy bezcenne, a szczęśliwe i beztroskie dzieciństwo, poczucie bezpieczeństwa z pewnością do nich należą. Czy można wybaczyć taką krzywdę? Z pewnością nie jest łatwo. Z pewnością to boli, bo rozdrapuje się stare rany, narusza się blizny. Ale czy gniew i trwanie w nim to dobre rozwiązanie? Ponoć wybaczenie jest balsamem nie tylko dla winowajcy, ale i dla wybaczającego. Jak zachwują się córki Reeda? Różnie. Ale każda w pierwszej chwili mówi "nie". Jest oburzona i wydaje się być nieprzejednana. Słuchanie taśm nagranych przez Jessiego jest oryginalną terapią. Wyjaśnia fakty o których córki nie miały pojęcia.
Powieść Bockoven jest niezwykle wzruszająca, pełna uczuć, emocji. Czyta się ją przyjemnie. Tempo akcji jest idealne dobrane do treści. Książka nie nurzy, ale wzbudza ciekawość. To lektura o sile siostrzanej przyjaźni, o potrzebie bliskości. Warto ją poznać, bo jest oryginalna i taka z życia wzięta. Nie ma w niej sztuczności, niedomówień, a czytając ma się wrażenie, że ta historia wydarzyła się naprawdę. Warta polecena.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydanictwu Prószyński i S-ka.


wtorek, 29 stycznia 2013

Aleksandra Szarłat "Prezenterki"


Wydawnictwo Świat Książki 
data wydania 2012
stron 400
ISBN 978-83-273-0171-0

Królowe szklanego ekranu

Dziś Telewizja Polska to już leciwa, stateczna dama. Właśnie stuknęło jej 65 lat. To bardzo wiele. Na przestrzeni czasu telewizja bardzo się zmieniała. Na początku jej nie doceniono. Prorokowano, że zawsze będzie stała w cieniu radio. A jednak w latach 50-tych nastąpił jej olbrzymi rozwój, Polakom w domach i świetlicach przybyło odbiorników telewizyjnych, a postacie z ekranu zaczynały zdobywać popularność i być rozpoznawalne. Bo jak nie lubić osób, które zaczęły codziennie gościć w naszych domach? Przecież one stawały się niczym członkowie rodziny. Wśród ludzi widzianych na szklanym (jeszcze wtedy) ekranie specyficzną grupę stworzyli prezenterzy i prezenterki. Przodowały w niej kobiety. Ale i panom od zapowiedzi nie brakowało klasy. To byli niezwykli ludzie, którzy szybko zdobyli sporą popularność. Prawda jest taka, że o ile dzisiejsze pokolenie nie wyobraża sobie ekranu lcd bez reklam, to nasi rodzice nie wyobrażali sobie obejrzenia telewizji bez sympatycznego spikera czy spikerki, którzy z uśmiechem na twarzy, gracją, wdziękiem, czarem i urokiem przedstawiali kolejne pozycje programowe, witali się na początku emisji programu w danym dniu i żegnali na końcu, opowiadali co nieco o mającym być za chwilę wyświetlonym filmie. Byli piękni, wytworni, pewni siebie, sympatyczni. Tak wydawało się nam widzom. A jak wyglądała praca prezentera od podszewki? Jak to było naprawdę być po drugiej stronie szklanego ekranu?

W książce Aleksandry Szarłat o blaskach i cieniach swojej pracy, o swoich karierach opowiadają największe gwiazdy wśród grona spikerek – Edyta Wojtczak, Krystyna Loska, Bożena Walter, Bogumiła Wander i Katarzyna Dowbor. Osobny rozdział poświęca autorka legendzie jaką jest Irena Dziedzic, a początek książki to lekkim piórem napisana historia początku powojennej telewizji. W tym wstępie Szarłat wspomina władze – sylwetki poszczególnych prezesów, opowiada o technice jaką wtedy stosowano, o studiach telewizyjnych i siedzibach – na Ratuszowej, Placu Powstańców Warszawy i Woronicza. Dla osób, które dzieciństwo lub późniejsze lata przeżyły w socjalistycznej Polsce ta publikacja to morze wspomnień. To podróż w czasie do okresu, kiedy telewizja miała zdecydowanie inne oblicze. Nie było setki programów jak dziś, a były jeden czy dwa, nie istniała telewizja tematyczna, ale i nie rządziła komercja. Nie było sporego wachlarza programów na zagranicznej licencji, całość emisji wynosiła ledwie kilka godzin, ale telewizja miała urok. Z pewnością dodawały go jej piękne panie na ekranie, które dziś z nostalgią, sentymentem, ale i może zażenowaniem opowiadają o kulisach bycia spikerką.
To były inne czasy. Od młodych niewątpliwie utalentowanych pań wymagano wiele – dykcji, dokładnego wymawiania końcówek wyrazów, właściwego akcentowania. Do takiej pracy trzeba było się solidnie przygotowań, przejść godziny treningów i ćwiczeń pod okiem mentorki – dla jednych Dziedzic, dla innych Wojtczak. Trzeba było zdać egzamin spikerki i otrzymać upragnioną kartę s1. A w zamian? W zamian zyskiwało się sławę, sympatię widzów, popularność i problemy w co się ubrać na wizję, bo wizażystek i sponsorów od dóbr wszelakich nie było. Za koroną spikerki nie szły zbyt wielkie kwoty pieniędzy, choć w PRL-u plotkowano o gigantycznych gażach prezenterek, willach i zagranicznych podróżach za żelazną kurtynę. Te sensacje często mijały się z prawdą, ale owszem pracujący w telewizji częściej wyjeżdżali zagranicę. Ta praca była stresująca i wymagała wiele zaangażowania. Poświęcenia świątecznego dnia i jego spędzenia poza rodziną. Praca trwała do późna w nocy. Wymagała czujności, przytomności umysłu, a z racji, że wejścia na antenę było na żywo błyskotliwości i kreatywności w razie jakiś nieprzewidzianych zmian. Technika zawodziła i trzeba było z uśmiechem na twarzy zabawić widzów. Ale nasze prezenterki to była prawdziwa pierwsza liga. Im niestraszne były żadne problemy, choć i wpadki się bardzo rzadko zdarzały.
Wspomnienia dam telewizji czytało mi się z wielką nostalgią i wzruszeniem. Bo ja te panie doskonale znam ze szklanego ekranu, niektóre lubiłam bardziej inne mniej, ale miałam wrażenie jakby to były znajome z sąsiedztwa. Ich głosy zostały mi w pamięci, ich twarze przed oczyma. Dla mnie dziecka i nastolatki były kimś na miarę dzisiejszych celebrytek, choć intelektualnie stało od wielu dzisiejszych sław o niebo wyżej.
Szkoda, wielka szkoda, że władze telewizji zrezygnowały z usług prezenterek, że wiele ich obowiązków przejęła bezduszna telegazeta. Dziś te panie są już dojrzałymi kobietami. Przekazują nam swoje bezcenne wspomnienia, intymne przeżycia z czasów, gdy znała je cała Polska. I przeczą plotkom, które przez lata niekiedy urosły do rangi pewnika. Kiedyś w telewizji pracownicy byli zżyci ze sobą, pozbawieni chorej rywalizacji i niepędzący w wyścigu szczurów. Tworzyli coś na miarę rodziny. Zawiązywały się serdeczne relacje, nierzadko przyjaźnie. Dziś i to miejsce się zmieniło. I tam wkroczyła samotność i pęd po trupach. Wspomina o tym Katarzyna Dowbor – najmłodsza z grona, która doświadczyła tych zmian na własnej skórze.
Szkoda, że telewizja zmienia się i to nie na lepsze. Mimo wysiłków spada jej popularność na rzecz internetu. Jest inna niż 30 lat temu. Coś się skończyło. Skończyła się niesamowita epoka spikerek. I raczej nie wróci. Ale cudownie, że została napisana ta książka, ten dokument wspomnień. Szkoda, że zabrakło tylko w publikacji rozdziału o Annie Wandzie Głębockiej. Brakowało mnie postaci tej uroczej blondynki, która do końca życia będzie mi się kojarzyła za zapowiedzią dobranocki z bajką o Bolku i Lolku.
Świetnie, że taka publikacja ujrzała światło dzienne. Gratuluję autorce pomysłu. Polecam ją miłośnikom telewizji i lubiącym czytać książki o PRL-u. 
Za egzemplarz do recenzji dziękuję portalowi Lubimy Czytać i Wydawnictwu Świat Książki.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Katarzyna Michalak "Sklepik z niespodzianką. Adela"


Wydawnictwo Nasza Księgarnia
data wydania 2012
stron 320
ISBN 978-83-10-12026-7

Zaglądając ponownie do Pogodnej

„Sklepik z niespodzianką Adela” to druga książka Katarzyny Michalak wydana w ramach „sklepikowej” serii. Pierwsza jej część zebrała mnóstwo pozytywnych recenzji i przypadła do gustu sporej rzeszy czytelniczek. Takiego wyśmienitego poziomu fanki tegoż cyklu spodziewały się i po kolejnej powieści. Nie rozczarowały się z pewnością, bo następna książka w której prym wiedzie radna Adela jest chyba nawet troszkę lepsza, a z pewnością mnóstwo się w niej dzieje. Bohaterkami targają olbrzymie emocje, namiętność i uczucia.
Pojawienie się Anny Potockiej po trzech latach w rodzinnym majątku jest sporą sensacją. Ale to dopiero wierchołek góry lodowej. Jak się okazuje żona Wiktora ma swoje tajemnice i sekrety oraz prowadzi podwójne życie. Jej rodzina jest oburzona, bo jak można porzucić bez słowa męża i syna! Powrót Anny komplikuje też uczuciowe życie Bogusi. Którą z nich wybierze Wiktor? Czy wróci z Autralii na wieść o powrocie żony?
W kolejnej książce Katarzyny Michalak mamy okazję bliżej przyjrzeć się Adeli – określanej mianem miejscowej femme fatale. Okazuje się, że ma ona swoje powody, by być taką, a nie inną kobietą. Historia jej życia jest fascynująca. Adela okazuje się podporą rodziny. I kiedyś i teraz.

Książka mnie zauroczyła, omotała niczym pajęczyna i nie dała wyłączyć nocnej lampki przy łóżku póki nie dotarłam do ostatniej strony. Jakże przyjemnie było otworzyć znów drzwi sklepiku Bogusi, poczuć aromat czekolady i domowego ciasta. Pięć przyjaciółek nadal się przyjaźni,babskie sabaty w pokoiku na pięterku dalej mają miejsce, ale relacje pań niekiedy stają się napięte i trudne. Padają ostre słowa, bolesna krytyka. Górę biorą emocje i problemy, które nie dadzą się odłożyć na półkę i wymagają rozwiązania, które niekiedy wydaje się niemożliwe. Na szczęście nad wszystkim czuwa Stasia, która niczym anioł potrafi uspokoić atmosferę. W życiu tych kobiet pojawiają się tak jak w życiu każdej z nas trudne sytuacje. Miłość okazuje się farsą, zdrowie szwankuje, ktoś dobija się na ten świat.... Oj sporo dzieje się w Pogodnej i warto poświęcić długi wieczór na pobyt w uroczym miasteczku opodal morskiej plaży. W czasie czytania nudą absolutnie nie wieje, a zakończenie ...... jest mocne niczym w doskonałej książce sensacyjnej. Autorka zostawia swoje czytelniczki w sporej niepewności, z nierozwiązaną zagadką i przysłowiową opadniętą szczęką. Nie ma Pani Kasia nad nami litości każąc czekać kilka miesięcy na kolejną książkę z tejże serii i wyjaśnienie co ma na sumieniu Lidka. Nie pozostaje nic innego jak uzbroić się w cierpliwość i czekać, choć osobiście nie miałabym nic przeciw, by kolejne książki ukazywały się nie rzadziej niż co miesiąc.
Sklepikowym cyklem Michalak udowadnia, że jest autorką utalentowaną i niepozbawioną fantazji oraz obdarzoną bujną wyobraźnią. Spod jej pióra wychodzą istne arcydzieła, które są tylko z pozoru lekturą łatwą i pozbawioną głębszej treści. W rzeczywistości to książka z życia wzięta, opowiadająca o kobietach z krwi i kości, które łączą więzy przyjaźni. Pani Kasia ukazuje siłę i moc tego uczucia, równie bezcennego jak miłość. Dzięki niej mniej straszna choroba, niechciana ciąża, operacja, rodzinne kłopoty. „Sklepik z niespodzianką” to książka mądra i poruszająca, która chwilami bawi, czasem wprawia w nostalgię nad tym, co w życiu najważniejsze i dostarcza sporą dawkę przeżyć. Ma przeuroczy klimat i pachnie słodkim aromatem ciast. Długo by można było chwalić pisarkę za stworzenie tak uroczego miejsca, kreację ciekawych postaci. Dlatego nie dziw, że chciałoby się, by Pogodna istniała naprawdę, by można tam było pojechać, odetchnąć jej atmosferą i zasmakować łakoci z niespodziankowego menu. Z niecierpliwością czekam zatem na kolejne powieści z tej serii już teraz wiedząc, że Pani Michalak z pewnością się udadzą tak dobrze jak te, które już trafiły na księgarskie półki. 
Za egzemplarz do recenzji dziękuję portalowi Lubimy Czytać i Wydawnictwu Nasza Księgarnia. 

sobota, 26 stycznia 2013

Kimberley Freeman "Wzgórze dzikich kwiatów"


Wydawnictwo Nasza Księgarnia
data wydania 2012
stron 512
ISBN 978-83-10-12102-8

Niezwykła historia z Tasmanią w tle

Uwielbiam sięgać po książki, które zapadają w moją czytelniczą pamięć i zostają w niej na zawsze. Jestem wybredna, zatem na takie miano zasługują tylko wyjątkowe historie napisane z polotem, oryginalną fabułą i doskonałym stylem. Sięgając po powieść Freeman nie spodziewałam się, że aż tak bardzo zatracę się w tej książce, że aż tak bardzo mnie ona zaintryguje i pochłonie. To wyjątkowa historia, napisana w doskonałym stylu, która ma dwie główne bohaterki. Dwie kobiety spokrewnione ze sobą, którym żyć przyszło w kompletnie innych czasach, ale połączył je pewien dom na Tasmanii z otaczającą go wspaniałą farmą, na której wypasano w czasach świetności majątku tysiące owiec.
Emma to kobieta nam współczesna i spełniona, szczęśliwa, bo mogąca realizować swoją wielką pasję jaką jest taniec. Trzydziestolatka mieszka w Londynie, jest słynną primabaleriną, a jej terminarz aż trzeszczy od zawodowych zobowiązań. Emma jest zakochana w Joshu z którym mieszka, choć do ślubu się nie spieszy. Owszem kocha, ale nie chce stabilizacji, włożenia obrączki na palec i dzieci. Pewnego dnia on zirytowany po raz kolejny tym, że narzeczona przedkłada pracę nad życie osobiste mówi bolesne słowo „Koniec”. Emma jest zrozpaczona i zatraca się jeszcze bardziej w balecie. Ale jej pech nie ma końca. Wskutek upadku na schodach po zbyt forsownym teningu doznaje kontuzji kolana i o tańcu mowy być nie może. Jej kariera w jednej chwili zostaje brutalnie przerwana. Emma wylewa morze łez i wraca do rodziców do Australii. A tu dowiaduje się, że jej ekscentryczna nieżyjąca już babcia zostawia jej niezwykły spadek – farmę i dom na Tasmanii. Emma jedzie tam i poznaje losy swojej antenatki, która z pewnością tuzinkową kobietą nie była.

Powieść Freeman to książka prześliczna, którą pochłonęłam niczym ulubiony deser. I oczywiście żałowałam, że tak szybko się przeczytała. Nie będę ukrywać – zakochałam się w tej historii tak samo jak kiedyś w „Przeminęło z wiatrem”. Kreacja dwóch kobiet – babci i wnuczki udała się pisarce rewelacyjnie. Beattie żyje w trudnych czasach, gdy świat trapi kryzys i zbliża się wojenna zawierucha. Błąd popełniony w młodości, pomyłka w wyborze życiowego partnera kosztuje ją morze łez, utratę rodzinnego dachu nad głową i jest przyczyną podróży w nieznane na drugi koniec świata. Córka poczęta w grzechu wynagradza jej cierpienie. Będąca w trudnej sytuacji Emma z wypiekami na twarzy poznaje losy babki i z każdnym dniem zakochuje w tasmańskim domu. Poznawanie losów rodziny uczy ją, że życie raz daje, a raz odbiera. Los daje nam do ręki worek w którym i dobro i zło jest. Trzeba mieć siłą i wolę walki, by iść do przodu, by łapać ulotne szczęście. Beattie to przykład niezwykle dzielnej bohaterki, która od wczesnej młodości może liczyć tylko na siebie. Nie ma przy niej dobrej wróżki, która otrze łzy i pocieszy. A mimo to prze do przodu niczym lodołamacz. Czerpie siłę z miłości do dziecka, bywa uparta i zawzięta. Szczęście czasem jej sprzyja, ale i ona często mu dopomaga. Nie zważa na plotki i bezsensowne konwenanse. Łamie sztuczne zasady dobrego wychowania kierując się uczuciem i sercem. Jest ambitna i jak byśmy dziś określili kreatywna. A ja bardzo lubię właśnie takie bohaterki miast ckliwych uwieszonych na męskim ramieniu niewiast.
Książka to opowieść realna i oryginalna, w której dziś miesza się z przeszłością. Nie ma w niej zbyt wiele sentymentu i romantyzmu, ale jest prawdziwa miłość. I tu naszła mnie pewna refleksja – otóż tak jak autorka tej powieści można pisać o gorącym uczuciu bez słodkości, bez lukrowej otoczki. Miłość to nie tylko romantyczne randki, czułe pocałunki i szeptane wyznania. Miłość to odwaga głoszenia swojego wyboru, przeciwstawianie się konwenansom i narażanie na szwank „dobrej opinii”, bo mezalianse będą się chyba zdarzać do końca świata.
O ile mnie pamięć nie myli to pierwsza książka ( poza podróżniczymi) z Tasmanią w tle, dzięki której poznałam przeszłość zakątka w którym boleśnie dały się odczuć uprzedzenia rasowe, w którym napiętnowano miejscową i mieszaną ludność za kolor skóry.
Przeczytanie koniecznie zalecam miłośnikom sag rodzinnych, powieści z dawką rodzinnych tajemnic i sekretów z przeszłości. A czy jest coś co mogę skrytykować? Otóż jest szczegół, który spowodował pewien mały niedosyt. Mam odrobinkę żalu do pisarki, że poskąpiła czytelnikom choćby króciutkich opisów przyrody i egzotycznych miejsc, w których rozgrywa się akcja.
Mimo tego książkę gorąco polecam tym, którzy lubią czytać o miłości, poświęceniu, walce dobra ze złem, o zwyczajnym życiu, które przecież też obfituje w różne niespodzianki. I nie pozostaje mi nic innego jak ocenić najwyższą notą tę wyjątkową książkę, która myślę, że spodoba się jeszcze wielu tym, którzy się w nią zagłębią.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję portalowi Lubimy Czytać i Wydawnictwu Nasza Księgarnia.

Maja i Jan Łozińscy " Historia polskiego smaku"


Wydaniwctwo PWN
data wydania 2012
stron 328
ISBN 978-83-01-17102-5
 
Biografia kuchni polskiej

„Polacy nie gęsi i swój język mają” pisał kiedyś Mikołaj Rej, a ja pozwolę sobie dodać, iż nie tylko język, ale i kuchnię, która ma ponad dziesięciowiekową tradycję. W kronikach historycznych pojawiały się nie tylko wpisy o wojnach, bitwach i koronacjach. Pisano także i o tym, co się na polskich stołach podaje, czym raczy się gości. Zauważali to zwłaszcza zagraniczni kronikarze. Kuchnia polska ma wielowiekową tradcyję. Przez kolejne epoki zmieniały się gusta naszych przodków i trendy. Wpływ na zjadane pożywienie miały wojny, podróże, zagraniczni goście goszczący na polskich dworach. Z obcych państw przywożono coraz nowsze produkty: orientalne owoce, nasiona i przyprawy. Oczywiście inaczej jadano na bogatych dworach, a inaczej w polskich chatach ubogich mieszkańców wsi. Chcecie wiedzieć jak? Zatem musicie sięgnąć po lekturę najnowszej książki Państwa Łozińskich, którzy znani są już czytelnikom z wydanych książek poświęconych dwudziestoleciu międzywojennemu.

Książka „Historia polskiego smaku” niezwykle pięknie i starannie wydana nakładem PWN-u jest naprawdę wspaniała. Prowadzi nas w podróż w czasie do początków państwa polskiego. Epoka po epoce opisuje nasze tradycje związane z jedzeniem, obyczajami związanymi z nim i modami, jakie panowały. Inaczej było kiedyś, inaczej jest dziś. Co kiedyś było wyznacznikiem luksusu dziś jest określane jako niezdrowe. Dawniej to biedni raczyli się ciemnym pieczywem, a bogaci białym. Dziś głosi się trend zdecydowanie odwrotny. Takich właśnie ciekawostek w tejże lekturze jest co niemiara. Jesteśmy narodem, który doceniał dobre jadło i lubił ucztować. Przez wieki hucznie obchodzono święta, uroczystości rodzinne jak chrzciny czy wesela. Goszczenie przybywających w progi domu było świętym obowiązkiem. A że często lubimy przesadzać uczty trwały długo. Zasada zastaw się a postaw była jak najbardziej aktualna. A co jadali nasi przodkowie?
Zdecydowanie dużo mięsa. Na polskich stołach pojawiała się i dziczyzna i mięsa ze zwierząt hodowlanych. Spożywano też kasze, owoce, warzywa. W średniowieczu jadano mało łakoci, bo to były czasy, gdy za kilogram cukru można było kupić dwa woły. Na szczęście później słodkie kryształki potaniały, ale kupowano je na głowy, a nie na kilogramy. Autorzy poświęcili miejsce w swoje publikacji nie tylko potrawom, ale i sztućcom, opisom naczyń z jakich jadano. Wraz z upływem czasu nasi przodkowie uczyli się przetwarzania produktów i ich przechowywania, a spiżarnie były niczym sejfy bankowe. Dostęp mieli tam poza panią domu nieliczni.
Jako naród mamy olbrzymie tradycje w ucztach, ale i obżarstwie. Nie raz Polacy jedzący bez miary, dużo i tłusto cierpieli na dolegliwości trawienne. Nieco przyczyniły się do tego zwyczaje religijne, bo po długich postach co niektórzy wręcz rzucali się na wyborne potrawy. I tak pewnien jegomość po Wielkim Poście pożarł na wielkanocne śniadanie 13 kurczaków, opił się trunków i .... zmarł. Może to anegdotka nieco przesadzona, ale nadwaga wielu zamożnym Polakom nie była obca. Moda na lżejszą dietę zaczęła panować dopiero za czasów ostaniego króla. A potem w czasie zaborów dwory szlacheckie były ostoją tradycji kulinarnych. Jadano tam po staropolsku i dostanio. Zaopatrywano bogato na zimy spiżarnie i lodownie. I i II wojna światowa spowodowały spore zmiany w polskiej kuchni. Jakże ona się zmieniała? Bardzo istotnie, ale jak dokładnie zapraszam do książki, która oprócz tekstu zawiera ciekawe ilustracje i zdjęcia. Nie brak w niej olbrzymiej ilości ciekawostek, cytatów z literatury polskiej i fragmentów kronik. Byłam bardzo ciekawa tego aspektu przeszłości z dziedziny mi nie obcej, bo gotować lubię. Z pewnością osoby, które czują się w kuchni niczym malarz w pracowni pochłoną tę książkę jednym tchem. Dziś pewnie niezdrowe okażą się przepisy na baby wielkanoce z litra żółtek, ale jakże przyjemnie i ciekawie jest zajrzeć przodkom do talerzy, mis i kielichów. Czytając jednym tchem uległam magii zapachów i aromatów płynących z czytanego tekstu, zadrościłam szlachciankom kuchni i spiżarni, ogródów i sadów, no i możliwości jedzenia ekologicznych warzyw, owoców i niemodyfikowanej genetycznie żywności. Lektura jest wspaniała i z pewnością okaże się idealnym prezentem dla pań lubiących pichcić pyszne potrawy i smakołyki. Historia kuchni może być równie ciekawa jak opisy militarnych bitew i wojen. Myślę, że za jakiś czas, ktoś znów napisze książkę o tym, co jemy teraz, a nasi rodacy zdziwią się, co jadało nasze pokolenie. A póki co zapraszam do przeszłości na sarmackie uczty, królewskie dwory, szlacheckie święta i do poznania dylematów kulinarnych pań domu w PRL-u.
Za egzemplarz recenzyjny dziękuję portalowi Lubimy Czytać i Wydanictwu PWN.

piątek, 25 stycznia 2013

Lucyna Olejniczak "Wypadek na ulicy Starowiślnej"


Wydawnictwo Replika
data wydania 2012 ( wydanie II)
stron 232
ISBN 978-83-7674-200-7
 
Krakowskie obrazki w kolorze sepii

Książka Lucyny Olejniczak znalazła się w moich czytelniczych planach ze względu na miasto w którym rozgrywa się jej akcja. Kraków to moim zdaniem najpiękniejsze miasto na świecie. Znam Kraków współczesny i ciekawa byłam jak wyglądał ten sprzed lat, gdy fotografie nie bywały cyfrowe, a w kolorze sepii, a zamiast sznurów samochodów i autobusów jeździły dorożki i dyliżanse, a karetki pogotowia i wozy strażackie napędzane były siłą końskich mięśni. Właśnie strażakiem był przodek narratorki powieści - Lucyny, która pewnego dnia znalazła o nim całkiem przypadkowo notkę w internecie. Pewnego dnia 1900 roku służący w straży ogniowej sierżant uległ wypadkowi. Odnotowały to gazety i przeczytała Lucyna. I nagle pod wpływem chwili postanowiła poznać losy swojego pradziada, dowiedzieć się więcej o jego bliskich, o jego życiu. Kobieta odważnie ruszyła tropem antenata. Zajęła się grzebaniem w archiwach, starych rocznikach gazet w bibliotece i dzięki temu zawarła niezwykle interesujące i owocne znajomości.

Książka „Wypadek na ulicy Starowiślnej” nie jest zbyt grubym tomiszczem. To krótka historyjka, która koncentruje się tylko wokół nieszczęśliwego wypadku, zdarzenia, jakim było wypadnięcie z pędzącego do pożaru wozu strażackiego strażaka. Wydarzenia tego dnia poznajemy oczami samego poszkodowanego, jego córki, syna i żony. Ten niefortunny wypadek mógł pociągnąć za sobą bardzo smutne konsekwencje. I drastycznie zmienić losy rodziny.
Zaglębiając się w relacje mieszkańców Krakowa na przełomie XIX i XX wieku mamy okazję zobaczyć inne obliczne tego miasta, gdy jeszcze nie odwiedzały go takie tłumy turystów jak dziś, gdy nie było wokół zabytkowej Starówki potężnych blokowisk, osiedli i budynków z betonów i stali, gdy nad Wisła u stóp Wawelskiego Wzgórza owocowały poziomki, a ludzie biedniejsi mieszkali w suterynach i ubogich domach bez kanalizacji i prądu. To były inne czasy, inne realia. Używanie naftowych lamp, budowanie domów z drewna, przechowywanie siana dla tak potrzebnych koni groziło łatwym wybuchem pożaru. Dlatego tak ważną rolę odgrywała straż ogniowa. A jej członkowie często byli bohaterami i wybawcami.
Kraków z dawnych lat szalenie mnie oczarował. W skromnych urywkach (a szkoda, że nie dużo dłuższych i bardziej rozbudowanych opisach) autorka ukazała piórem to, co dziś możemy zobaczyć już tylko na starych zdjęciach i pocztówkach. Ten świat odszedł już wiele lat temu do lamusa. A jest tak uroczy, tak magiczny wręcz czarodziejski. Ludzie mają inną mentalność, są bardziej otwarci na sąsiadów, na to co ich otacza, na wydarzenia z własnego podwórka. Dzieci robią psoty, bawią się na przydomowych placach i podwórzch, kobiety robią zakupy na targu. Nie ma hipermarketów i centrów handlowych. Wieczorami latarnik zapala uliczne latarnie, miasto nie oświetlają halogeny, ale to wcale nie umniejsza jego urodzie. Wprost przeciwnie – tworzy romantyczny, bajkowy wręcz klimat. Szkoda, że pisarka nie rozbudowała bardziej swojej książki, nie napisała więcej o Teodorze i jego rodzinie z Kolejowej 19. Szkoda, że tak oszczędnie opisała pracę strażaków z tamtych lat. Bo ja chętnie zaczytałabym się bez reszty w takiej historii, w takiej relacji sprzed ponad stu lat, gdy świat kręcił się chyba zdecydowanie wolniej.
Tak okrojona opowieść jest chwilami nieco bajkowa, nieco naiwna, nieco poszarpana. Słabym punktem książki jest zakończenie, które bardzo mnie rozczarowało ze wględu na swoistą niejasność i wręcz bezbarwność. Spodziewłam się emocji, zaskoczenia, dreszczyku, jakiejś porażającej nowiny, a wszystko jakby nagle zastygło i się urwało.
Po powieść warto sięgnąć przede wszystkim ze wględu na możliwość literackiej wycieczki do cudownego polskiego miasta sprzed lat.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję portalowi Lubimy Czytać i Wydawnictwu Replika.


czwartek, 24 stycznia 2013

Recenzyjny styczniowy

Nowy Rok, nowy miesiąc, nowe książki do recenzji. Zatem przedstawiam:
Anna Czeplińska "Miłość przed użyciem wstrząsnąć" - od Zysk i S-ka przeczytana, zabawna, recenzja na blogu
Katarzyna Michalak "Mistrz" od Lubimy Czytać - przeczytana - szokująca, pikantna
Małgorzata Łukowiak "Projekt Matka" - właśnie czytam od Lubimy Czytać
Grażyna Jagielska " Miłość z kamienia" od Lubimy Czytać
Kazimierz Sowa " Moje syberyjskie podróże" od Lubimy Czytać
Dolen Perkins-Valdez "Niewolnice" od Lubimy Czytać
 Zatem czytać co mam, zimy mam dość. Koc, herbatka w kubku, książka i zapomnieć o paskudnym, zimnym świecie.

sobota, 19 stycznia 2013

Wizyta w bibliotece czyli stosik

Dziś odwiedziłam bibliotekę. Znów nowości nie widać na półkach. Może rozpożyczone? A może ich za mało? Ale i tak znalazłam co nieco dla siebie i męża.
Jefrey Tayler " Mordercy w mauzoleach"
Maria Kuncewiczowa "Miasto Heroda" - książka wspomniana w "Drzewie sprawiedliwości"
Henry Hemming "Kierunek Bagdad"
Krystyna Nepomucka "Mydło z łabędziem"
Stefan Darda " Czarny Wygon Bisy" - dwie pierwsze części mam własne - więc czas zabrać się za książki Przemyślanina - tak tak autor mieszka w moim mieście
Dla męża
Allen Paul "Katyń"
Jurgen Thorwald " Wielka ucieczka"

czwartek, 17 stycznia 2013

Heidi Rehn "Kobieta z bursztynowym amuletem"


Wydawnictwo Świat Książki
data wydania 2012
stron 544
ISBN 978-83-7799-154-1
 
Romans z wojną w tle
 
Akcja historyczno-obyczajowej powieści autorstwa Heidi Rehm toczy się w XVII wieku na terenie Niemiec. Trwa wojna trzydziestoletnia, która rozpoczęła się dość niewinnie jako konflikt religijny. Szybko jednak wyszło na jaw o co tak naprawdę stronom tego sporu chodzi – władzę, pieniądze i wpływy. To wydarzenie okazało się przełomowym punktem w historii Niemiec, ale jak każda wojna najdotkliwiej dotknęło zwykłych ludzi. To właśnie oni byli zmuszeni do walki, życia w taborach, cierpienia głodu i niedostatku, ponoszenia trudów wojennej tułaczki. Długi czas trwania działań zbrojnych sprawił, że dla niektórych codziennością stało się taborowe życie i nieustanna tułaczka bez dachu nad głową, wśród morza nieszczęścia i chorób. Takie życie wiedli właśnie żołnierze i ich rodziny.
Tytułowa bohaterka powieści ma na imię Magdalena i jest córką żołnierza. Wojenna rzeczywistość to jej chleb powszedni. Rudowłosą przyszłą felczerkę poznajemy jako przerażoną sześcioletnią dziewczynkę, która w czasie olbrzymiego pożaru Magdeburga odłączyła się od swoich rodziców. Na swoje szczęście spotyka młodego chłopaka, Erika, który wyprowadza ją z pożogi i pomaga odnaleźć rodziców. Na pożegnanie wręcza jej amulet - piękny i cenny bursztyn na rzemyku, by chronił ją od wszelkiego zła. Para spotyka się ponownie kilka lat później. Są już prawie dorośli, a ich serca zaczynają mocno bić ku sobie. Mimo sprzeciwu rodziców Magdalena spędza w ramionach ukochanego upojne noce, w konsekwencji czego zachodzi w ciążę. Na drodze do szczęścia młodej parze stoją wojna, rodzina i źli ludzie. Czy mimo to uda im się wspólnie stawić czoła trudnej rzeczywistości? Czy ich dziecku dane będzie przyjść na świat? Czy ojciec Magdaleny odda rękę córki mężczyźnie, którego nienawidzi i nie chce wyjawić dlaczego?
Książka Rehm jest dość gruba, liczy ponad 500 stron, ale ma jedna wadę, która powoduje, że jest nieco trudna w lekturze. Jej akcja toczy się zdecydowanie za wolno. Autorka zbyt rozwleka wydarzenia, zbyt mocno skupia się na szczegółach i bardzo długich opisach. Owszem, dzięki temu mamy okazję bardzo łatwo wyobrazić sobie tamte realia, ale moim zdaniem co za dużo to niezdrowo. Czytanie się przedłuża i po chwili staje się dość męczące. Sama historia miłosna jest dokładnie taka, jak w większości romansów – lukrowana – słodka i naiwna dziewczyna traci głowę dla młodzieńca o niezbyt kryształowej reputacji, przymyka oczy na jego wyskoki, ślepo kocha i ufa, choć rzeczywistość nie rozpieszcza i pewne grzeszki lubego wychodzą na światło dzienne.
Autorce bardzo przekonująco udało się ukazać realia wojny, która z każdym rokiem pochłaniała coraz więcej ofiar, coraz bardziej pogrążała kraj w chaosie. Choroby trzebiły bez względu na stan i pochodzenie, śmierć nie dała się przekupić majątkiem. Tysiące wdów i sierot, kalek i zabitych to potworne żniwo. W obliczu tej tragedii jedni tracili człowieczeństwo i zdolni byli do potwornego okrucieństwa byle zabezpieczyć swój dobrostan, inni tracili głowę dla intratnych interesów jak Erik. Główna bohaterka to kobieta dzielna i uparta, która wiele wycierpiała i z niejednego pieca chleb jadła. Nie sposób jej nie lubić, bo jej charakter nie ulega spaczeniu. Mimo potwornych czasów zachowuje dobre serce. I kocha – może i naiwnie, ale z pewnością bezinteresownie.
Powieść jest napisana dość starannie, nie brak w niej barwnych postaci – dobrych i złych charakterów. Z pewnością spodoba się fanom Iny Lorentz, która tę powieść gorąco na okładce poleca, twierdząc, iż trudno się od niej oderwać. Osobiście aż tak bardzo ta książka nie przypadła mi do gustu, ale nie żałuję czasu z nią spędzonego.
Nieco przewidywalna, ale dość sympatyczna.
 
Za egzemplarz do recenzji dziekuję portalowi Lubimy Czytać i Wydawnictwu Świat Książki.

środa, 16 stycznia 2013

Monika Warneńska " Drzewo sprawiedliwości"

Wydawnictwo Axis Mundi
data wydania 2010
stron 296
ISBN 978-83-61432-08-1
 
Wyjątkowo wzruszająca historia
 
O wyborze tego co czytam rzadko decyduje przypadek. Wybieram książki czytając ich opisy na stronach wydawców czy księgarni internetowych, sugeruję się opiniami recenzentów i blogerów, poleceniami znajomych. Ale jak to bywa wyjątek potwierdza regułę. Czasem będąc w bibliotece wypożyczam książki, które po prostu wpadną mi w oko. Czymś przyciągną i zaciekawią. No po prostu skuszą. Tak było właśnie z powieścią "Drzewo sprawiedliwości". Wzięłam ją z bibliotecznej półki w ciemno. I jak się okazało to była bardzo, ale to bardzo dobra decyzja. Bo książka powaliła mnie na kolana. Na portalu LC można ocenić książkę w skali od 1 do 10. Dałam jej 10, ale wiem, że to stanowczo za mało. Ona zasługuje na 10 do potęgi. Jest wyjątkowa i bardzo piękna, choć smutna.
 
To historia z wojną w tle. Ale to książka nie tylko o wojnie.
Dwie kobiety przed wojną są koleżankami, choć różni je kilka lat. Anna pochodzi z Bukowca z ubogiej rodziny. Jej rodzice ledwie wiążą koniec z końcem, żal im, że uzdolniona córka nie otrzyma należnego jej wykształcenia. Ale nagle pomocną dłoń wystawia wujostwo ze stolicy i bierze Anię pod swoje skrzydła. Młoda dama uczy się wybornie, myśli o studiach. Wuj umiera, a plany na dorosłe życie krzyżuje wojna. Przed jej wybuchem Anna poznaje Julę - córkę krawcowej z której usług korzysta jej ciotka. Anna udziela Juli korepetycji, zaprzyjaźniają się. Tuż przed wybuchem wojny Anna poślubia uroczego żołnierza lotnika. Gdy ten walczy z faszystami w Anglii Anna rodzi ich córkę. Dziecko umiera po kilku miesiącach życia. Zostaje jego metryka. Ten dokument ratuje życie pewnego żydowskiego dziecka - córki Juli..................................
Tak to prawda, że lubię wojenne historie. Czytałam ich zresztą niemało. Ale ta jest wyjątkowa, bardzo wzruszająca. To książka pisana sercem. Dwie kobiety, które wcześniej się znają zmienia wojna. Anna boryka się ze stratą męża i dziecka, Jula w gettcie musi walczyć o życie, które zmierza ku wywózce do obozu koncentracyjnego. Zależy jej by choć dziecko przeżyło. Wojna zmienia te młode kobiety okrutnie. Czyni je silnymi, odziera z beztroski i młodości. Uczy sztuki przetrwania. Anna mimo doświadczeń nie traci serca. Czy do końca? Czy heroiczny czyn wyniesienia dziecka z getta jest do końca bohaterski? A może chce widzieć w tym dziecku swoją zmarłą córkę? Może jest przekonania, że jej rodzice trafią do gazu, a ona dostanie drugie dziecko od losu, które zastąpi to zmarłe? Z treście książki wydaje się, że tak nie jest. Ale kilka dni po skończeniu powieści i takie myśli przyszły mi do głowy. Akcja książki obejmuje kilkadziesiąt lat. Także tych po wojnie. Gdy układa się nowy porządek w Europie i świecie. Gdy kreuje się nowy ład polityczny. Gdy prawda, nie wiedzieć czemu zostaje zakłamana. Gdy Polacy działający w Żegocie są niedoceniani przez literata.
Oba narody wiele ucierpiały od Niemów. Pada pytanie dlaczego cierpienie jej poróżniło? Dlaczego nie zbliżyło? Dlaczego zaczęły padać okrutne oskarżenia i dał znać o sobie tak mocny antysemityzm?
"Drzewo sprawiedliwości" to książka refleksyjna, gloryfikująca ludzkie poświęcenie, bezinteresowną pomoc, odwagę. To powieść o trudnej historii polsko- żydowskich stosunków, które po wojnie nie były łatwe. To także książka o poszukiwaniu własnej tożsamości i korzeni.
Jeśli tylko będziecie mieli możliwość przeczytajcie ją. Warto, naprawdę warto.


wtorek, 15 stycznia 2013

Anna Czeplińska "Miłość - przed użyciem wstrzasnąć"


Wydawnictwo Zysk i S-ka
data wydania 2012
stron 384
ISBN 978-83-7785-004-6

Szukając skarbu i .... miłości

Biorąc się za lekturę książki Anny Czepilińskiej spodziewałam się lekkiej obyczajowej powieści, która idealnie zrelaksuje, odpręży i będzie miłą odskocznią od codzieności. Ale to nie wszystko! Jak się okazało po przeczytaniu ta książka to dodatkowo sezam przygody, bomba dobrego humoru z nutką sentymentalnej historii sprzed wielu lat. I jednego o tej lekturze nie można powiedzieć: że jest przeciętna. Bo to książka bardzo oryginalna. No, ale po kolei.

Główna bohaterka to dziewczyna ambitna i zdolna. Ma na imię Ola. Do stolicy przyjechała z prowincji z mocnym postanowieniem zrobienia kariery i pokazaniu światu, że "Ola potrafi". Jednak życie pokazało, że mimo wielkich planów czasem nie zawsze można rozwinąć skrzydeł i ujawnić swoje uzdolnienia. Ola pracuje w redakcji kobiecego pisma "Angela". Marzy jej się pisanie reportaży i ambitnych tekstów, a tymczasem pisze artykuły z poradami dla pań, w których częściej odbija się reklama niż szczera prawda. Ola się buntuje, bo czuje się nie w porządku pisząc mrzonki mające dać tylko ułudę czytelniczkom. Ale z czegoś żyć trzeba i kredyt za mieszkanie spłacać. Patrycja jej najlepsza koleżanka po fachu pociesza Olę, że przyjdzie czas i na ambitne teksty. Życie Oli nagle zmienia przypadek. Dziewczyna, samotna, choć marząca o idealnym partnerze zostaje zaproszona do programu śniadaniowego w pewnej telewizji. Tu poznaje "jego" - sympatycznego instruktura sztuk walki -  Kubę. Iskrzy między nimi i w dyskusji w programie i prywatnie. I nagle wskutek wielu wydarzeń owa para staje się nierozłączna i odkrywa rodzinne tajemnice z przeszłości, sekrety z czasów Powstania Styczniowego...........
Powieść czyta się rewelacyjnie od samego początku. Treść fabuły, którą autorka zbudowała bardzo ciekawie z każdą przeczytaną stroną coraz bardziej potęgowała moją ciekawość. Dlaczego? Ano dlatego, że w książce bardzo, ale to bardzo dużo się dzieje. Akcja pędzi niczym bolid F1. I coraz bardziej się gmatwa, komplikuje, a na scenę wchodzą kolejne, bardzo oryginalnie wykreowane postacie. Są więc amatorscy gangsterzy, mający ochotę szybko się wzbogacić, jej sympatyczny staruszek będący w przeszłości członkiem Wermachtu i hodujący barana o imieniu byłego dowódcy, są i dwie młode kobiety szukające drugich połówek i damy z przeszłości, które musiały stawiać czoła trudnej popowstaniowej przeszłości. Z teraźniejszości wkraczamy w przeszłość. Wraz z parą głównych bohaterów odkrywamy tajemnice bardzo barwnych antenatów. Efektem tak skomplikowanej fabuły jest przyjemność czytania, jest ciekawość co dalej. Książka trzyma w napięciu do samego końca. I tylko jeden wątek - ten miłosny wydaje się przewidywalny. Inne nie. Są objęte woalem tajemnicy praktyczne do ostatniego zdania. I tu autorce należy się uznanie. Dziś po przeczytaniu byłabym skłonna zakwalifikować tę powieść przede wszystkim do książek przygodowych. Napisanych łatwym w odbiorze językiem i z pomysłem. Jeśli lubicie odkrywać rodzinne sekrety, jeśli podobają Wam się historie z przeszłością w tle to z pewnością powieść Czeplińskiej przypadnie Wam do gustu. Dobra zabawa, dreszczyk emocji i spora porcja dobrego humoru gwarantowana.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zysk i S-ka.

sobota, 12 stycznia 2013

Małgorzata Dzieduszycka-Ziemilska "Wszyscy jesteśmy Nomadami"


Wydawnictwo Świat Książki
data wydania 2012
stron 280
ISBN 978-83-77997758
 
Niesamowita Mongolia
 
 
Jeszcze do niedawna nie uważałam Mongolii za kraj atrakcyjny turystycznie i warty odwiedzenia. To państwo jawiło mi się jako kraina położona gdzieś w środku Azji, pomiędzy Chinami a Rosją, jako przestrzeń, którą tworzą rozległe stepy, a wśród nich zbudowano duże miasto – stolicę Ułan Bator. Mongołowie kojarzyli mi się z koczownikami i najeżdżającymi Polskę wiele lat temu Tatarami. Moją opinię o Mongolii zmieniła o 180 stopni lektura książki „Wszyscy jesteśmy nomadami”. Tytuł wydał mi się dość prowokujący. Jak to? Ja członkinią ludu koczowniczego? Przecież mam dom, stały adres meldunkowy i żyję w jednym miejscu.
Książka jest napisana w sposób niesamowicie ciekawy. Autorka przemierza ojczyznę Czyngis-chana i obserwuje, podziwia, zachwyca się, wprost upaja Mongolią, krajem pełnym kontrastów i barw. To właśnie tutaj wczoraj bardzo często zderza się ze współczesnością. A czym można się tam zachwycić? Przede wszystkim krajobrazem i niebem. Pięknem natury, która jeszcze w wielu miejscach jest nieskażona i niezniszczona przez cywilizację. Piękne i majestatyczne góry, rozległe stepy, pustynie,bezkres a nad nimi olbrzymie, nie mające końca niebo. Te widoki robią niesamowite wrażenie. A miasta? Są niczym wyspy na oceanie bezkresu. Tu rozwija się przemysł, rosną betonowe osiedla i nowoczesne budowle z chromu i szkła. A obok nich stoją pełne majestatu świątynie zniszczone w okresie komunizmu. Dziś odradzają się i przyciągają uwagę turystów oraz rzesze wiernych. Budowle sakralne i klasztory znów przeżywają renesans. Znów tętnią życiem po okresie, gdy religia była tępiona przez komunistów. Klasztory na nowo kształcą lamów i nikt nikogo nie prześladuje za wyznawanie tej czy innej wiary. Mongolia po upadku komunizmu podobnie jak Polska odetchnęła, z ulga zrzuciła brzemię Związku Radzieckiego, choć jego wpływy jeszcze długo będą rzucały się w oczy.
Jaka jest wędrówka autorki? Pełna przygód, nieprzewidzianych zdarzeń i niespodzianek. Nie zawsze bowiem śpi tak jak zamierzała, czasem trzeba pogodzić się z bardzo marnym standardem hotelu, za to odwiedziny w mongolskich jurtach są bardzo ekscytujące. Autorka ma okazję na własne oczy poznać życie przeciętnej mongolskiej rodziny, ich zwyczaje i codzienność. Zasmakować zwyczajnych regionalnych dań, których składnikiem często jest baranina. Popijane słoną herbatą z mlekiem z czasem smakują jej coraz bardziej, a konfitura jagodowa staje się wybornym deserem.
Czy można zachwycić się Mongolią? Z pewnością! Czy można się w niej zakochać? Oczywiście. Bo ta kraina zachwyca pod bardzo wieloma względami. Architekturą światyni, feerią barw i kolorów, posągami bogów, tysiącami kopców ofiarnych obleczonych niebieskimi szarfami. Życie koczowników wydaje się nam Europejczykom bardzo egzotyczne. Ma ono oczywiście swoje plusy i minusy. Ale jurty to bardzo wygodne domy. I nawet do koczowniczych obozów wkracza dziś technika. I tu korzysta się z dobrodziejstwa telefonii komórkowej, a wieczorami można ogladać telewizję na plazmach napędzanych promieniami padającymi na baterie słoneczne umieszczone na dachach.
Opowieść o Mongolii mnie zachwyciła. Jest napisana w sposób obfitujący w mnóstwo szczegółów. To, co dziwi nas - Europejczyków, jest dla Mongołów oczywistością. A ludzie? Jacy są mieszkańcy Mongolii? Niezwykle sympatyczni, choć czasem i zamknięci w sobie. Nie są jeszcze przyzwyczajeni do strumieni turystów zachwycających się pięknem ich ojczyzny. Nie ma tu może regularnej sieci hoteli i pensjonatów, ale za to można dać się porwać ogromowi atrakcji dostępnych tylko w miejscach, gdzie cywilizacja nie zmieniła zbyt mocno oblicza Ziemi. Czy warto pojechać do Mongolii ? Z całkowitą pewnością tak. Warto podobne jak autorka tej relacji poznać piękne miejsce na ziemskim globie, które tętni życiem inaczej niż Europa czy Afryka, w którym miesza się miejscowa kultura z kulturą Chin i Rosji. A gdy prawdziwa podróż będzie niemożliwa do spełnienia sięgnijcie po książkę, w której znajdziecie mnóstwo prześlicznych fotografii, które pozwolą zachwycić się krajem ze stolicą w Ułan-Bator.
 
Za egzemplarz do recenzji dziękuję portalowi Lubimy Czytać i Wydawnictwu Świat Książki.

sobota, 5 stycznia 2013

Lisa Tucker "Kruche szczęście"




Wydawnictwo Prószyński
data wydania 2012
stron 352
ISBN 978-83-7839-269-9
 
Ulotność szcześcia

Sięgając po książkę pióra Tucker spodziewałam się po treści opisu lektury obyczajowej z wątkiem sesacyjnym. Właśnie opis wydawcy zasugerował mi, że fabuła będzie skoncentrowana na fakcie poszukiwania porwanego pięcioletniego chłopczyka, który pewnego dnia po prostu znika z przydomowego podwórka i wszelki ślad po nim ginie. Spodziewłam się zatem sporej dawki sensacji, opisu działań policji i organów ścigania, błyskotliwych detektywów a tymczasem...... to wcale nie tak jest skonstruowana ta powieść. To bardziej lektura zasługująca na miano książki psychologicznej. Byłam tym nieco zaskoczona i rozczarowana, ale na pocieszenie sama książka nie jest zła, tylko trochę trudna w odbiorze.

Kyra i David są od dziesięciu lat małżeństwem. Mają pięcioletniego synka, który jest dla nich całym światem. Są wobec niego zdecydowanie przewrażliwieni i nadopiekuńczy. Można śmiało rzecz, że zagłaskują dziecko na śmierć. Michaelowi nie wolno chodzić do normalnej szkoły, bawić się z rówieśnikami, samodzielnie spędzać czasu bez nadzoru mamy lub taty. Ma trzymać się zdrowej diety, unikać fastfoodów, nie wspinać się na drzewa, przestrzegać drakońskiej higieny niczym na operacyjnej sali. Kyra i jej małżonek przesadzają. Tłumaczyć i usprawiedliwać ich może tylko sporo ciężkich przeżyć z przeszłości. Tym samym robią z życia swego synka koszmar. Izolacja dziecka to zły pomysł. Z pewnością negatywnie wpływa na jego świat, poczucie wartości i osobowość. Mimo tak drakońskich zasad wystarczy chwila nieuwagi i ktoś porywa malca. Rodzice są przerażeni. Od pierwszej chwili czują się winni temu co się stało. Poszukiwania prowadzi policja, a pierwszym tropem jest pewien liścick odnaleziony przed domem. Autorka tymczasem nie skupia się całkowicie na tymże wątku, ale wprowadza czytelników w przeszłość swoich bohaterów.

Przeszłość pełną dramatycznych zdarzeń, bolesnych sekretów, tajemnic ..........

Powieść mnie zaskoczyła. Nadmiarem emocji, bardzo oryginalnie wykreowanymi postaciami i ich analizą psychologiczną. Stworzone przez autorkę osoby są dość dziwne. Mają trudne charaktery na których cieniem kładą się nieszczęścia z przeszłości : śmierć dziecka, porzucenie przez matkę, zejście na złą drogę siostry. To powoduję, że Kyra i David nie potrafią cieszyć się szczęściem zwykłego dnia. Oni wciąż oczekują co złego się stanie, co bolesnego ich spotka. Są niczym urządzenia w trybie czuwania, oczekiwania na cios od losu. Błędna to postawa i do niczego nie prowadzi. Bo co się stało i tak by się stało. Nie było w tym winy rodziców Michaela.

Autorka przyklaskuje prawdzie, że nasze życie nie do końca do nas należy, że często na nasz los ma wpływ szereg niezależnych od nas okoliczności. Nie da się ich ominąć, nie są to przeszkody możliwe do przeskoczenia. Mając dziecko należy mieć świadomość, że z chwilą jego narodzin świat się zmieni i będzie nam już zawsze towarzyszyć lęk o jego przyszłość, zdrowie, powodzenie, szczęście. Ale nie może być i tak, że ten lęk zdominuje nasze życie. Będzie rządził naszą psychiką i poprowadzał do obłędu.

Lisa Trukner ukazuje w swojej powieści dość osobliwe oblicze rodzicielstwa. Trudna to „profesja”, ale i niekoniecznie dla kogoś bliskiego musimy być rodzicem, by troszczyć się o jego życie. Wystarczy być siostrą jak Kyra. „Kruche szczeście” to lektura wymagająca i wcale niełatwa w odbiorze. Doskonale ukazuje skomplikowaną naturę ludzkiej psychiki. Nie brak w niej sporej dawki emocji, ale brakuje moim zdaniem szczypty sensacji, dreszczyku emocji. Większego tempa akcji. Dodatkowo próżno szukać w powieści chronologii, bo akcja biegnie do przodu i cofa się wstecz wielokrotnie. Idealna powieść dla osób wrażliwych, rodziców i miłośników książek Jodi Picoult.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję księgarni Matras.

środa, 2 stycznia 2013

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak "Ucieczka znad rozlewiska"


Wydawnictwo Nasza Księgarnia
data wydania 2012
stron 386
ISBN 978-83-10-12264-3
 
Życie zaczyna się po trzydziestce
 
Prowincja to ostatnio bardzo popularny temat w polskiej literaturze współczesnej dla pań. Akcja wielu babskich czytadeł rozgrywa się z dala od zgiełku wielkich miast. To właśnie w malutkich miejscowościach główne bohaterki znajdują swoje miejsce na ziemi, szczęście i spokój. To tu dostają w spadku urocze drewniane domki, budują pensjonaty i spotykają wymarzonego księcia z bajki.
W powieści Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak jednak ten schemat nie ma miejsca, a jest wprost odwrotnie. Główna bohaterka Frania spędziła bowiem na prowincji prawie całe swoje życie, za wyjątkiem okresu studenckiego. Kazimierz nad Wisłą to uroczne miasteczko, ale Frania nie czuje się w nim dobrze. Ma dość spokojnego życia, w którym nie mają miejsca żadne niespodzianki czy wstrząsy. Nudna, nie dająca satysfakcji praca, apodyktyczna matka, przewidywalna przyszłość powodują, że dziewczyna czuje się jak w klatce. Ma podzielić przecież los matki i siostry, niedługo wyjść za mąż, urodzić dzieci i się zestarzeć. W jej życiu nie ma miejsca na jakieś zmiany i zakręty. I to Franię przeraża. Mimo, że kocha swego narzeczonego Jakuba w dzień ślubu ucieka sprzed ołtarza, a właściwie sprzed drzwi kościoła. Wywołuje tym potworny skandal. Rodzina jest wielce oburzona i nie akceptuje tego występku. Franię rozumie tylko artysta lubiący alkohole, którego spotyka na ławce nad Wisłą oraz jej koleżanka. Franka ucieka do stolicy, a żeby jeszcze było bardziej skandalicznie do Warszawy podwozi ją dawna miłość z liceum, Jędrek, którego spotyka po wielu latach właśnie w dniu ślubu. Frania zatrzymuje się u najlepszej przyjaciółki Wery. Czy w głośnym, wielkim mieście czeka ją wspaniałe życie, wymarzona praca i prawdziwa miłość? Czy Frania, dziewczyna z zapadłej prowincji odniesie sukces i zmieni się w światową kobietę? A może wróci z podkulonym ogonem do rodzinnego domu?
Powieść „Ucieczka znad rozlewiska” jest niesamowita. Czyta się ją jednym tchem i niełatwo się od niej oderwać. Książka mnie zauroczyła na tyle, że przeczytałam ją w ciągu kilku godzin. A Franię pokochałam. Bo jak nie poddać się urokowi tak sympatycznej dziewczyny, która mimo że czasem grzeszy naiwnością, ma odwagę na ucieczkę z własnego ślubu?! Frania mając trzydziestkę na karku boi się spędzić życie według schematu, chce poznać świat, zrobić karierę. Ma apetyt na życie według własnego przepisu i uparcie dąży, by każdy dzień był ekscytujący. Frania nie tylko marzy, ale robi wszystko, by te marzenia się spełniły. Stawia wszystko na jedną kartę, ryzykuje w każdej dziedzinie życia – porzuca pracę, rodzinę, narzeczonego. A wszystko po to, by nabrać wiatru w żagle i poznać smak wielkiego świata. Być może odwagi dodaje jej decyzja siostry, która w imię miłości decyduje się po 10 latach porzucić niewiernego męża i zacząć wszystko od nowa u boku innego mężczyzny.
Swoją powieść autorka napisała wspaniałem stylem i niezwykle lekkim piórem. Książka tryska humorem, nie brak w niej niezwykle zabawnych dialogów. Ta lektura może być swoistym drogowskazem dla kobiet, które czują się w życiu przygaszone i stłamszone nudną codziennością. Jeśli chcemy realizować swoje plany, jeśli nasze marzenia mają stać się rzeczywistością niezbędne jest podjęcie ryzyka. Krok w przód oznacza porzucenie tego, co znane, ale inaczej się nie da. Mimo wszystko warto zrobić coś, czego możemy żałować niż biadolić nad czymś, czego się nie zrobiło. Wartka i dynamiczna akcja, sympatyczni bohaterowie, oryginalny pomysł na fabułę to z pewnością atuty książki Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak. Lektura z pewnością Was rozbawi i napełni optymizmem. Gorąco zachęcam do poznania Frani, jej rodziny i przyjaciół, do prześledzenia niezwykle zabawnej historii, która rozgrywa się współcześnie i która głosi, że szczęście właściwie wszędzie mieszka – nie tylko w malowniczych domkach pod laskiem, ale i wśród betonowych blokowisk i zgiełku metropolii.
Za egzemplarz do recenzji dziekuję portalowi Lubimy Czytać i Wydawnictwu Nasza Księgarnia.

wtorek, 1 stycznia 2013

Stosikiem rok się zaczyna

Czy jest lepsze wejście w Nowy Rok niż z stosikiem w ręce? Jak dla mnie nie ma. Ok te książki przybyły w grudniu. Pan listonosz odwiedził mnie i na Wigilię i na Sylwestra. Czy to ma znaczyć, że cały rok będzie często zaglądał? Oby !!! W stosie zabrakło książki "Jezus z Judenfeldu", ale jej recenzję możecie już przeczytać na blogu. Powyższy stosik to książki recenzyjne i prezenty. Powiem szczerze, że są to pozycje wymarzone. I tak
Briget Boland"Doula" od Lubimy Czytać ( już przeczytana, recenzja wysłana do portalu) zrobiła na mnie spore wrażenie - proza podobna do Picoult.
Anna Czerwińska "GórFanka na himalajskiej ścieżce" od Lubimy Czytać. Połknięta w Sylwestrową Noc - cudo istne. Jeszcze bardziej mnie podkręciła do wyjazdu. Tam w te cudne góry, by zobaczyć.
 Aleksandra Tyl "Szczęście pachnie bzem" od IRKI. Czytałam wszcześniejsze dwie książki Pani Oli - zatem myślę, że i ta mnie nie rozczaruje.
Julia Blackburn " Życie zaczyna się we Włoszech" od IRKI - szczerze to marzyłam o tej książce. I mam.
Roma Ligocka "Tylko ja sama" od Lubimy Czytać - mnie swoim piórem Pani Roma czaruje dlatego sięgnę po tę książkę.