czwartek, 30 stycznia 2014

Zbigniew Piotrowicz "Moje PaGóry"


Wydawnictwo Annapurna
data wydania 2013
stron 384
ISBN 978-83-6196-821-4

Nietypowa książka o górach!

Niedawno na księgarskim rynku ukazało się II rozszerzone wydanie książki Zbigniewa Piotrowicza opowiadającej o górach, wielkiej pasji i ludziach, którzy są górami nakręceni. Czym się różni od ta publikacja od I wydania? Jest o blisko sto stron grubsza, a zatem bogatsza w nieznane dotąd przygody autora, który jest postacią bardzo barwną i nietuzinkową. Z górskim bakcylem już przyszedł na świat. Na pierwszą samodzielną wyprawę wybrał się mając... trzy lata. W eskapadzie towarzyszyła mu młodsza siostra. Urocze rodzeństwo cichcem wykradło się z domu ubrane w piżamki i udało się w stronę parku. Wszystko na szczęście skończyło się szczęśliwie. Zbigniew Piotrowicz góry po raz pierwszy zobaczył jako siedmiolatek. W czasie wakacyjnego odpoczynku rodzina Piotrowiczów odwiedziła Karpacz i okolice. Wtedy to w sercu młodego podróżnika narodziła się miłość, pasja, która nigdy nie zardzewiała i trwać będzie zawsze. Będąc młodym człowiekiem Piotrowicz odkrył jeszcze coś wyjątkowego, poznał nietuzinkowy smak samotnego przebywania w górach.
Od wielu lat górskie wyprawy nadają smaku życiu autora. Są jego nieodłącznym elementem. W nich ten podróżnik i alpinista przeżywa wiele niezapomnianych chwil, poznaje samego siebie i ludzi, którzy podzielają jego pasję. Swoimi przeżyciami dzieli się z czytelnikami. Czyni to w sposób okraszony humorem, opowiada z emocjami i nie koloryzuje. Dzięki temu jego książka jest ciekawa w odbiorze, nieprzerysowana, autentyczna.
W historyjkach z górskich ścieżek nie widać bufonady, nie widać szpanu, nie widać puszenia się. Nie ma w nich sztucznej dumy, wywyższania się i piania ”jaki to ja nie jestem wspaniały”. Czytając ma się wrażenie, że Piotrowiczowi bardziej zależy na zarażaniu innych swoją pasją niż na budowaniu legendy wokół swojej osoby. Sporą część tekstów autor poświęca nie tylko osobistym przeżyciom, ale i poznanym w górach ludziom. Tym wspinającym się, ale i tym, którzy niosą pomoc, prowadzą schroniska. Piotrowicza fascynują nie tylko te najwyższe szczyty, na które nie prowadzą turystyczne szlaki. On odkrywa i te „pagórki” jak choćby Bieszczady i smakuje każdą z chwil w nich spełnionych. Doskonale umie oddać słowami ten nieporównywalny do niczego klimat, jaki można znaleźć z dala od miejskiej dżungli, na łonie przyrody, pośród kosówki, połonin czy turni. To prawda, że w górach żyje się inaczej, intensywniej, mocniej. Bywają chwile grozy, ale i niebiańskiego zachwytu, który wprowadza zdobywcę szczytu w swoistą ekstazę. Piotrowicz o swoich wypadach pisze niezwykle naturalnie, od serca. W książce nie brak śmiesznych sytuacji, anegdot doprowadzających do napadów śmiechu, ale i intymnych refleksji czy niosących naukę doświadczeń. Góry bywają i piękne i groźne. Nie zawsze dają się w pełni oswoić. Potrafią pokazać pazur i trzeba czuć przed nimi respekt. Jak wynika z prozy Piotrowicza góry są też miejscem, w którym można szybko poznać jeszcze bardziej samego siebie.
„Moje PaGóry” to zapis wspomnień z bardzo wielu wypraw. W zasadzie nie miały one sensu stricte sportowego wymiaru. Ich celem było z pewnością doznanie wyjątkowego klimatu, który jest swoisty tylko dla gór. Z całego tekstu przebija uwielbienie przygód i spędzania czasu bliżej chmur. Piotrowicz darzy góry niesamowitym mistycyzmem, miłością i uwielbieniem. I zgrabnie oddaje cały szereg emocji jakie w nich dopadają: od rozpaczy po ekstazę, od radości po złość, od poczucia się mocnym po bezsilność wobec żywiołów i siły natury.
„Moje PaGóry” to proza inna niż książki Czerwińskiej czy Hajzera. Śmiało można rzec iż autor pisze na większym luzie, bardziej humorystycznie i lekko. Gorąco polecam lekturę tym, którzy kochają smak przygody, lubią wałęsać się po górskich ścieżkach i marzą o przeżyciu czegoś wyjątkowego. Ta lektura może być doskonałą inspiracją do wytyczenia planów urlopowych szlaków będących bliżej chmur.
Książka zrecenzowana dla portalu Lubimy Czytać.

środa, 29 stycznia 2014

Leszek K. Talko "Dziecko dla odważnych"


Wydawnictwo Znak emotikon
data wydania 2014
stron 416
ISBN 978-83-240-2822-1

Prawdziwe oblicze rodzicielstwa!

Nie ma chyba księgarni w której na półce z poradnikami zabrakłoby książek dla przyszłych rodziców. Poradników jak przygotować się na przyjście malucha, jak otoczyć go opieką i jak wychować na geniusza. Tylko te książki zwykle piszą specjaliści, którzy są często teoretykami. A jak się ma teoria do praktyki to wiadomo. W 99% przypadków każde idzie sobie i wzajem się mijają. I tym sposobem wielu rodziców wpada w czarną rozpacz, bo malusieńki dzidziuś jest inny od książkowych modeli. Czy jest zatem jakieś wyjście? Czy są książki opowiadające o prawdziwym obliczu bycia mamą i tatą? Są! Jedną z takich lektur jest publikacja Leszka Talko - taty z krwi i kości. Na ponad 400 stronach opisuje swoje przeżycia tworząc niejako dziennik z życia rodziców. 
 
Pewnego dnia w życiu Leszka i Moniki Talków pojawia się pierworodny synek. Para jest na to wydarzenie teoretycznie doskonale przygotowana. Ale Pitulek ( tak pieszczotliwie został określony maluch) jest indywidualnością, która w życiu rodziców czyni rewolucję, tsunami. Świat państwa Talków staje na głowie. Zmienia się raz na zawsze. Pitulek jest niczym dyktator, który dzierży władzę absolutną. On rządzi wszystkim o każdej porze dnia i nocy. On decyduje o śnie, o rozkładzie dnia. On przyczynia się do wyczerpania rodziców do cna. W zamian potrafi obdarzyć uśmiechem, albo walnięciem prosto w oko. Rodzicielska karuzela rozkręca się raz na zawsze, a jej kręcenie się przyśpiesza jeszcze, gdy rodzi się córeczka nazwana Kudłatą. 
Lektura autorstwa Pana Talko to książka naprawdę doskonała. I dla tych co potomstwo posiadają i dla tych co planują. Ale także dla tych, co dzieci nie mają, a chcą lepiej zrozumieć zwyczajnych rodziców. Z pewnością celem autora było obalenie mitów o posiadaniu dzieci. Uzmysłowienie, że pewne rzeczy to tylko czcze wymysły rodem z książek czy reklam. Tak, tak! Życie realne jest całkiem inne. Dzieci nie są ideałami i tak samo nie ma idealnych rodziców. Czyściutkie słodkie aniołki, idealnie świeże, uśmiechnięte, zadowolone z życia w sterylnym otoczeniu z zadbaną mamą są tylko .... utopią. Planem z reklamy, gdzie w cieniu kryje się tabun nianiek, sprzątaczek i asystentek. Dzieci są jakie są. Zwykle się wybrudzą, często marudzą i mają swoje zdanie. Zabawki użytkują inaczej niż przewiduje ich instrukcja obsługi, jedzenie lubią rozlewać, rozdeptywać czy rozcierać. Potrafią być idealnymi krętaczami, kłamać z słodkim wyrazem twarzy, szantażować bez zmrużenia oka i rzewnie płakać na zawołanie. Ale i słodko przytulać, całować i mówić "kofam cie".
Książka jest podzielona na cztery części, każda składa się z wielu rozdziałów. Z każdą przeczytaną stroną widać, że być rodzicem to niezwykle wyczerpująca  rola, która wymaga ciągłego podnoszenia kwalifikacji, bycia non-stop do dyspozycji i nieustannej najwyższej formy. Ale to nie tak, że rodzicielstwo ma tylko złe i trudne oblicze. Jest też przygodą, niesamowitą przygodą, która umożliwia przeżycie czegoś wyjątkowego i niepowtarzalnego. To też świetna lektura dla pracodawców, którzy nie powinni dyskryminować pracowników mających potomstwo, a być wyrozumiałymi. W końcu każdy z nas był dzieckiem i dał mamie oraz tacie popalić. 
Książka napisana jest kapitalnym stylem. Nie ma chyba rozdziału, przy którym nie wybuchnęłabym gromkim śmiechem. Autor ujął mnie niesamowitym poczuciem humoru, lekkim piórem, wspaniałym stylem, choć czasem miałam wrażenie, że lekko przerysowuje sytuację. Książka to przede wszystkim wrażenia z rodzicielstwa, ale i:
a) niezwykle zabawny test oceniający gotowość do wychowania dziecka
b) 10 niezwykle realnych prawd o rodzicielstwie
c) słownik pojęć, które dla mam i tatusiów mają nieco inne znaczenie niż dla ogółu społeczeństwa.
 
Przeczytanie "Dziecka dla odważnych" polecam każdemu. Nawet starszym dzieciom, nastolatkom, bo dzięki lekturze będą w stanie zrozumieć co tak naprawdę przeszli ich rodzice. Nie sądzę, by ta pozycja odstraszyła kogoś z chęci posiadania synka czy córci. Ona tylko pokaże czym tak naprawdę jest bycie rodzicem, odrze ze złudzeń ale i zapobiegnie szokowi, przerażeniu, które może pojawić się, gdy wiedzę zdobywa się z nieprawdziwych źródeł. Życie reklamą nie jest, dzieci idealne nie są, ale nic ich nie zastąpi. 

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Artur Hajzer "Korona Ziemi. Nie-poradnik zdobywcy"


Wydawnictwo Stapis
data wydania 2014
stron 224
ISBN  978-83-6105-088-9

Wyzwanie Seven Summits

Korona przez wiele wieków kojarzyła się jako atrybut władzy królewskiej. Była zwykle drogocennym jubilerskim cackiem wykonanym z szlachetnych kruszców i ozdobionym wartościowymi kamieniami. Dziś królów na świecie jest zdecydowanie mniej, ale przybywa osób, które korony posiadają. I nie chodzi tu o piękne precjoza, ale o tzw. korony składające się z górskich szczytów, które dany śmiałek osobiście zdobył. Do najpopularniejszych wyzwań tego typu należy Korona Himalajów składająca się z 14 ośmiotysięcznych szczytów i Korona Ziemi. Skoro nasz glob ma 7 kontynentów to ta ostatnia korona powinna składać się z wejść na siedem szczytów. Nie jest to jednak prawda ostateczna, bo różnie można prowadzić międzykontynentalne granice, przyłączać wyspy i według niektórych klasyfikacji Korona Ziemi może liczyć aż 9 wierzchołków.
Jakby nie patrzeć zdobycie takiej górskiej korony jest niezwykle prestiżowe i wymaga wiele pieniędzy, zdrowia, sprawności psychicznej czy fizycznej oraz łutu szczęścia.
Wyjątkową książkę o Koronie Ziemi napisał wybitny polski himalaista Artur Hajzer. Jej pierwsze albumowe wydanie ukazało się w 2011 roku. W 2013 roku miało mieć miejsce ponowne wydanie tej publikacji jednak już w skromniejszej wersji kieszonkowej z czarno-białymi zdjęciami. Książkę do druku miał zatwierdzać sam autor po powrocie z wyprawy na szczyty Gasherbrunów. Los chciał inaczej. Doszło do tragicznego wypadku i Hajzer na zawsze pozostał w ukochanych górach. Książka wyszła zatem bez jego uwag i zmian. Została uzupełniona treścią wywiadu z autorem, który miał miejsce tuż przed feralnym wyjazdem. Po nim następuje fragment książki Walka Nędzy „Prawdopodobnie widziałem Yeti”.
Jaki charakter ma ta wyjątkowa publikacja? Jak podkreśla autor w tytule nie jest to sensu stricte przewodnik dla śmiałków, którym marzą się górskie wypady. Nie jest to garść informacji, map i cennych w podróży wskazówek. Ba, sam autor nie był zdobywcą owej Korony. Książka ma charakter arcyciekawej opowieści o najwyższych szczytach poszczególnych kontynentów, o historii ich zdobywania i tych, którzy pierwsi je osiągnęli. Każdy ze szczytów ma bowiem swoją jakże barwną historię. Opowieść Artura Hajzera nie ma charakteru typowej książki ukazującej ludzkie zmagania się z górą, pogodą i własną kondycją. Autor nie skupił się też tylko na sportowym aspekcie wspinaczki. Opowiada o ludziach, ich motywacjach i trudach jakie dopadały tych, którzy podjęli się jakże trudnego wyzwania. Sięga do przeszłości, do historii, by jak najpełniej oddać klimat i odmienność każdego ze szczytów. Jak z rękawa sypie anegdotami i ciekawostkami, czyniąc lekturę nietuzinkową i przyciągającą niczym magnes. Największe wrażenie zrobił na mnie fragment poświęcony najwyższej z gór na świecie – Everestowi. Stało się tak nie dlatego, że jest on najbardziej oblegany, nie dlatego, że najwyższy. Piękno i wyjątkowość tej Góry Gór jak się okazuje zabija komercja. Sama nie mam nic przeciwko temu, by zwykli śmiertelnicy stawali na Dachu Świata. Bulwersuje mnie jednak opisany system organizacji komercyjnych wypraw. Dzięki źle przygotowywanym wyprawom, bezzasadnym oszczędnościom ludzie, którzy słono płacą często zostają oszukani i na znacznej wysokości pozbawieni w razie potrzeby jakiejkolwiek pomocy. Są po prostu porzucani i skazywani na śmierć. Ten fakt szokuje zawodowych wspinaczy i nie tylko. Nie można przecież dopuścić, by Everest stał się cmentarzyskiem pechowców. Nie można wynosić pieniędzy i zysków nad ludzkie życie i zdrowie.

„Korona Ziemi” niejednego pewnie zaskoczy, ale myślę, że nikogo nie znudzi. Dzięki lekturze można poczuć klimat przygody, odważnego wyzwania i niepowtarzalne emocje, który są specyficzne wyłącznie dla świata gór. Kto się skusi na lekturę będzie miał okazję poznać trendy górskiej wspinaczki wczoraj i dziś, ale i wyjątkowe postacie śmiałków, którzy stanęli na poszczególnych szczytach.
Książkę gorąco polecam amatorom literatury wysokogórskiej, miłośnikom wyzwań i łamania ludzkich barier wytrzymałości. Uwaga! Po lekturze może jednak wystąpić skutek w postaci narodzin marzenia, by powtórzyć sukces np. Martyny Wojciechowskiej.
Książka zrecenzowana dla portalu Lubimy Czytać.

sobota, 25 stycznia 2014

Katarzyna Enerlich "Prowincja pełna czarów"


Wydawnictwo MG
data wydania 2014
stron 320
ISBN 978-83-7779-172-1

Czary-mary na Mazurach

W dzieciństwie uwielbiałam gościć w świecie Andersena. Jako dorosła kobieta kocham pobyty na Prowincji, tej mazurskiej prowincji, o której kilkutomowy cykl książek napisała moja ukochana Autorka -  Pani Kasia Enerlich. To już piąte spotkanie z Ludmiłą, główną bohaterką wspaniałej serii książek, która jest mi bardzo, ale to bardzo bliska. Doskonale ją rozumiem, idealnie czyta mi się jej zwierzenia, myśli i refleksje, bo mama Zosi to niczym moje literackie odbicie. 

Ludmiła mieszka w uroczym domku na mazurskiej wsi. Po rozwodzie z Martinem wychowuje ich kilkuletnią córkę. Byli małżonkowie żyją ze sobą w przyjaźni. W życiu Ludmiły pojawił się już inny mężczyzna. Wojtek. Para spotyka się ze sobą, ale jeszcze razem nie mieszka. Oboje są po przejściach i do ołtarza im jakby się nie śpieszy. Ale nagle zdarza się coś, co zmienia ich serca, myśli i poglądy......
Ale to nie wszystko. We wsi pojawia się nowa mieszkanka. Jej domem staje się skromna chatka na końcu wsi niedaleko cmentarza, która dość długo była opustoszała. Mieszkańców nie porusza zbytnio pojawienie się nowej osoby. Ich umysły zajmuje plotka o pojawiającym się duchu kobiety, która kiedyś tu mieszkała. Kulawej Erny, która zakończyła swoje życie tragicznie......

Ta książka po prostu mnie uwiodła. Zabrała do innego świata, w którym najchętniej zostałabym na zawsze. Do rzeczywistości z dala od miejskiego zgiełku, od pędu po sukces, który ma mdły smak. W powieści blisko natury mieszka niezwykle sympatyczna kobieta, która jest prawie moją równolatką. Posmakowała już trochę życia, przeżyła to i owo. Najważniejsze jest to, że Ludmiła wie czego chce. Kocha mazurską wieś, proste aczkolwiek jakże wspaniałe życie w którym najważniejsze są wartości niezbyt hołubione przez dzisiejszy świat. Ludmiła robi to, co kocha. Prowadzi dom, gotuje, sprząta, wychowuje dziecko bez telewizji, uprawia własnoręcznie ogród, hoduje zioła i kwiaty. Docenia prostotę świata. Cieszy ją nowy pęd fasoli w ogrodzie, smaczna własnoręcznie ugotowana zupa, zawekowane warzywa, zrobiona konfitura i pisanie książek. Debiut ma już za sobą. Pisze drugą książkę a praca choć nie daje kokosów sprawia olbrzymią radość. Dla Ludmiły ważniejsze jest być niż mieć. Bo uśmiech na twarzy mogą wywołać nie tylko zakupy w galerii czy wizyta w spa. Solarium może zastąpić po prostu słońce, relaks i spokój ducha może płynąć z uprawiania jogi, a nie z leżenia na kozetce psychoterapeuty. Prostota bywa niesamowita. Piękna i inspirująca. Autorka stanowczo przeciwstawia się mottom płynącym z reklam." Możesz  być szczęśliwa bez kolejnego np. super kremu, bez jakiegoś gadżetu którego jesteś ponoć warta". Jestem przekonana, że wiele czytelniczek w tej książce będących niewolnicami korporacji i materialnego świata odkryje inny wymiar życia. 
Powieść jest niesamowita! Przepiękna i mądra. Jej przeczytanie było dla mnie dosłownie mistycznym przeżyciem. Czymś naprawdę bajecznym i wyjątkowym. Na jej kartach bowiem spotkałam moją filozofię życia. A Ludka to jakby moja duchowa siostra! 
Uwielbiam prozę która pachnie lasem, ziołami, własnoręcznie ugotowaną pomidorówką czy suszonymi grzybkami. Ten klimat jest mi tak bliski! Inna to lektura, niż te od których uginają się księgarskie półki. To połączenie powieści, przewodnika po Mazurach, książki opisującej historię uroczego zakątka Polski i zarazem doskonały przewodnik "Jak być szczęśliwą!". Katarzyna Enerlich preferuje zdecydowanie inną receptę na szczęście niż tę, którą  znajdziecie w tabloidach czy wyznaniach celebrytów. Bo szczęśliwa kobieta nie musi mieć 1000 par butów, willi z basenem czy drogiego fryzjera. Wystarczy żyć w zgodzie z naturą i samą sobą. I mieć dystans do tego co modne, krzykliwe i trendy.
Bardzo przyjemnie gościło mi się na Mazurach, zwiedzało zamkowe komnaty, tajemnicze zaułki. Oczarowały mnie mazurskie legendy i opowieści z przeszłości. Zachwyciła również i Syberia, która pojawia się na kartach książki. Ze smutkiem rozstałam się z lekturą. Na otarcie łez pozostała wspaniała wiadomość, że Pani Kasia pracuje już nad kolejnym tomem tej serii. Będę na niego z utęsknieniem czekała. Gorąco polecam cały cykl z Prowincją w tytule. Jest moim zdaniem po prostu arcydziełem. 
Moja ocena 10/10.

piątek, 24 stycznia 2014

Anna Klejzerowicz "List z powstania"


Wydawnictwo Filia
data wydania 2014
stron 320
ISBN 978-83-6362-290-9

Przeszłość może być niczym arszenik!

Najnowsza powieść Anny Klejzerowicz bardzo mnie zaskoczyła. Po tytule sądziłam, że będzie to książka z fabułą rozgrywającą się w czasie II wojny światowej, kiedy stolicę Polski ogarnął powstańczy zryw. I tu się rozczarowałam, bo tak naprawdę w tym okresie ma miejsce tylko prolog lektury, który jest bardzo króciutki. Akcja rozgrywa się na przestrzeni kilkudziesięciu lat od wojny po czasy współczesne. Pierwszoplanowe postacie są dwie - matka i córka. Dwie kobiety wywodzące się z rodziny, która wskutek działań wojennych bardzo ucierpiała, właściwie rozpadła się w pył. Przed wojną na Żoliborzu w pięknej willi zamieszkiwali doktorostwo Bańkowscy. On był szanowanym chirurgiem, ona wzorową żoną. Mieli dwie córki – starszą Hanię i młodszą Julię. Wojna zburzyła ich rodzinne szczęście podobnie jak i wielu setek polskich rodzin. Julia tuż przed wybuchem sierpniowego zrywu została wywieziona na wieś. Ktoś z rodziców miał się po nią zgłosić po wyzwoleniu. Niestety wojna się skończyła, a mała zrozpaczona dziewczynka została odwieziona do sierocińca. Po pewnym czasie trafiła pod opiekuńcze skrzydła ciotki. Jak się dowiedziała jej rodzice zginęli, a o siostrze walczącej o wolność ojczyzny ślad zaginął. Wieloletnie poszukiwania położyły się cieniem na życiu Julii i jej córki Marianny. Dążenie do odkrycia prawdy sprowadziło na kobiety tylko cierpienie, stało się złym, okrutnym fatum...
„List z powstania” to książka obyczajowo-sensacyjna z XX-wieczną historią Polski w tle. Nie jest to jednak lektura, przy której odpoczęłam, zrelaksowałam się czy odprężyłam. To raczej książka skłaniająca do refleksji. Dwie główne bohaterki mają pewną - można rzec - narodową cechę Polaków. Żyją bardziej przeszłością niż tym, co jest tu i teraz, niż tym, co czeka je jutro. Julia swoją obsesją zaraża córkę, a tym samym naznacza jej życie bólem, lękami, smutkiem. Owszem nie twierdzę, że nie spotkało ją wiele zła. Kobieta miała prawo poczuć się obolała. Ale czy na cmentarzu przeszłości warto zakopać swoje całe życie? Byłam wściekła i zła na Julię, że tak łatwo potrafiła dać ogarnąć się obsesji i pogrążyć w niej swoją rodzinę. Żal mi było Marianny, która zapłaciła ogromną cenę za nie swoje błędy. Los tak bardzo był wobec niej okrutny!
Anna Klejzerowicz urzekła mnie misternie pomyślanym wątkiem sensacyjnym, ale i tym, że nie skusiła się w powieści na politykowanie. Nie oceniła słuszności czy jej braku wobec wybuchu powstania i ukazała bardzo realnie epokę komunistyczną w Polsce. Wyraziście nakreśliła sytuację pokolenia młodych ludzi, którzy stawili się do walki o godzinie „W”. Za swój patriotyzm tak wiele wycierpieli. Zostali ukarani przez okupanta (co jeszcze można zrozumieć), ale i potępiła ich nowa władza. Skazała na więzienia i emigrację, na przesłuchania i oceniła jako „wrogie elementy”. Ich życie stało się w „wolnym” kraju pasmem udręk. Nie wszyscy doczekali obalenia ustroju i wyjścia całej prawdy na jaw.
Książka jest napisana starannie i wręcz elegancko. Jest dopracowana w szczegółach. Wydaje się jakby każde słowo miało swoją rolę i sens. Lektura wciąga, bywa mroczna, smutna, ale jest i bardzo prawdziwa, nakreślona bez wyolbrzymiania, upiększania, bez zbędnej liryczności. Nie ma tu gloryfikacji pod niebiosa, ale jest realizm dramatu pewnej zwyczajnej rodziny. Na uznanie zasługuje autentyczność przekazu, ale i świetnie ukazany ogrom tragedii osobistej dwóch kobiet, które muszą zmagać się z bolesną przeszłością, która kładzie się cieniem na ich życiu.
 Powieść budzi emocje, odkrywa prawdę o bolesnych kartach historii. Książka jest tajemnicza, zagadkowa i ma bardzo wyrazisty klimat. Myślę, że znajdzie uznanie i w oczach miłośników sensacji, i tych którzy lubią lektury z wątkiem kryminalnym.
Książka zrecenzowana dla portalu Lubimy Czytać.

wtorek, 21 stycznia 2014

Monika Rebizant-Siwiło "Przytul mnie"


Wydawnictwo Replika
data wydania 2013
stron 408
ISBN 978-83-7674-256-4

Tulenie do szczęścia konieczne potrzebne!

„Przytul mnie” to książka, która już na pierwszy rzut oka zachwyca śliczną okładką. Jej akcja rozgrywa się w rodzinnych stronach autorki – na Roztoczu. Tu w małej miejscowości, położonej malowniczo wśród iglastych lasów, znajduje się rodzinny dom głównej bohaterki. Jest nią 27-letnia Ania, która mimo młodego wieku już sporo w życiu przeszła. Ta romantyczna dziewczyna ma za sobą koszmarne małżeństwo. Gdy korespondencyjnie poznała w młodym wieku Mirka wydawało się jej, że wygrała los na loterii. Starszy o 15 lat mężczyzna całkowicie zawrócił jej w głowie. Po maturze wyszła za niego za mąż i wyjechała w „wielki świat”. Życie w dużym mieście było tak inne od prowincji. Ania dzięki mężowi skończyła studia, zwiedziła piękne miejsca na ziemskim globie i poznała smak przemocy. Sielanka skończyła się po poznaniu wyników badań lekarskich, które jednoznacznie wykazały niepłodność żony Mirka. Były kłótnie, awantury i ciosy. Podbite oczy, siniaki i spędzanie czasu w sypialni z powodu rzekomej migreny. Po siedmiu latach od ślubu Ania z jedną walizką w ręce ponownie zjawiła się na progu rodzinnego domu. Nikt o nic nie pytał. Stan psychiczny Ani mówił sam za siebie. Było widać, że coś ją w życiu mocno sponiewierało. W rodzinnym domu młoda kobieta miała wyleczyć rany, dojść do siebie i zacząć od nowa. Michał, niepoprawny romantyk, odziedziczył po śmierci dziadka leśniczówkę położoną w sercu Puszczy Solskiej. W spadku dostał też pięć uroczych kotów. I dzięki temu ponownie spotkał się z poznaną w dzieciństwie Anią, która jako dobra sąsiadka wybrała się w odwiedziny. Czy ta para ma szansę na szczęście? Czy pozwolą na nie demony z przeszłości? Czy będzie im w życiu razem po drodze?
Od samego początku powieść mnie zauroczyła. Zyskała moją aprobatę i sympatię. Czym sobie zasłużyła na pochwały? Romantyczną (ale i nie przelukrowaną) fabułą, w której wiele się dzieje, uroczymi opisami miejsc w których rozgrywa się akcja, a które miałam okazję kiedyś ujrzeć na własne oczy i ciepłym jak rozgrzany kominek klimatem. Taki typ książek cenię za to, że pozwalają odpocząć od nie zawsze idealnej rzeczywistości. Dzięki takim historiom łatwiej uwierzyć w to, że miłość to coś realnego i każdy z nas ma szansę być ugodzonym strzałą Amora. Główna bohaterka to kobieta po przejściach, która jest w sporej emocjonalnej rozsypce. Nie do końca ma bowiem spokój. Rozwód nie został ostatecznie orzeczony. Jeszcze obecny mąż stale miał możliwość zaingerowania w jej życie dzięki skomplikowanym relacjom rodzinnym. Ania została mocno obita emocjonalnie, wyczerpana walką i zebranymi ciosami, ale i odnalazła w sobie iskierkę siły do walki o lepszą przyszłość i swoje szczęście. Dla tych działań Ani żywiłam podziw. Domyślam się, że było jej dość ciężko. Swoją postawą udowodniła, że każdy po ciężkich przeżyciach może, a wręcz musi podnieść się jak Feniks z popiołów, że nie wolno dać się apatii i poddawać od razu. Myślę, że ta lektura świetnie nadaje się do polecenia tym czytelniczkom, które są (niestety) na podobnym co nasza bohaterka życiowym zakręcie. Książka z pewnością doda otuchy i energii. Pocieszy.
„Przytul mnie„ to historia o miłości, która rodzi się w specyficznym momencie życia Ani i Michała. Owo uczucie dodaje skrzydeł skrzywdzonej kobiecie, pozwala zacząć od nowa. Zapomnieć o przeszłości i zebrać siły do uwolnienia się od traumy. Michałowi zaś nie pozwala się totalnie załamać w bardzo trudnym momencie, którego oczywiście nie zdradzę.
W fabułę książki, co zasługuje na kolejnego plusa, autorka bardzo umiejętnie wplotła autentyczne wydarzenia z historii Polski i tego regionu. To jeszcze bardziej urozmaica i czyni tę opowieść jakże oryginalną. Krytyczną uwagę odniosę do rozmiaru czcionki, jakiej użył wydawca. Jest zbyt mała dla osoby, która zechce szybko przeczytać o losach Ani i powoduje zmęczenie wzroku.
Ciepła, romantyczna, wzruszająca książka, doskonałe czytadło dla miłośniczek dobrego obyczaju w polskiej odsłonie. Amatorki lektur o miłości z pewnością nie będą rozczarowane.
Książka zrecenzowana dla portalu Lubimy Czytać.

piątek, 17 stycznia 2014

Stosik pierwszy w tym roku

 Nowe, tegoroczne nabytki jak zwykle serce cieszą. W papierze dotarły do mnie:
Gabriela Gargaś "Namaluj mi słońce" od Wydawnictwa Feeria - recenzja już na blogu
Maria Nurowska "Zabójca" od Lubimy Czytać
Diane Chamberlain "Sekretne życie CeeCee Wilkes " wygrana w blogowym konkursie
Anna Klejzerowicz "List z powstania" od Lubimy Czytać
Leszek K. Talko " Dziecko dla odważnych" oraz "Pitu i Kułata w opałach" od Znaku emoticon


A z Wydawnictwa Prószyński na czytnik dostałam:



czwartek, 16 stycznia 2014

Agnieszka Pietrzyk "Urlop nad morzem"


Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania 2014
stron 312
ISBN 978-83-7839-676-5
 
Urlop z morderstwem w tle
 
Zmęczona codzienną szarówką i paskudną pogodą chciałam oderwać się od rzeczywistości. Miałam ochotę na lekturę, która pochłonie mnie bez reszty, przeniesie do innego świata, gdzie nie dociera proza życia. Mój wybór padł na książkę autorki, której pióra do tej pory nie znałam.Zagłębiając się w lekturze nie miałam wobec niej żadnych oczekiwań. Zadziałała chyba moja kobieca intuicja, bo po kilku stronach ani się obejrzałam jak wsiąkłam w treść. I nie wypuściłam czytnika z ręki póki nie przeczytałam ostatniego zdania. Powieść okazała się znakomitym czytelniczym kąskiem. Wobec tego biję Pani Agnieszce brawa i polecam. 
Autorka dowodzi, że można napisać świetny utwór sensacyjny bez osadzenia w głównych rolach stróżów prawa i detektywów. 
 
Jest listopad. Zbliża się zima. Nad morzem wtedy mało kto odpoczywa. Plaże są raczej puste, lokale i pensjonaty zamknięte w większości. Szaleją sztormy i padają deszcze. Ale i taka aura ma swoich amatorów. Poznaniacy - Beata i Marcin nie mogą sobie pozwolić na luksusowe wakacje na Dominikanie, nie mają ochoty na zatłoczone egipskie plaże. Korzystają z zaproszenia Kasi - przyjaciółki Beaty i postanawiają spędzić urlop w Sztutowie. W niedawno kupionym przez Katarzynę domu chcą odpocząć i zregenerować siły. Dom jest stary, ma swoją historię i jak się okazuje tajemnice. Dwukondygnacyjny strych jest składem zniszczonych mebli, rupieci wcześniejszych lokatorów, bibelotów i szpargałów. Beata zaś strasznie lubi w takich miejscach myszkować, przeglądać stare klamoty. Niedługo po przyjeździe wchodzi na strych i bierze do ręki starą książkę. Sienkiewiczowskie "W pustyni i w puszczy". Wśród pożółkłych kartek znajduje list, którego treść przyprawia o dreszcze, który kryje w sobie przerażający sekret. Swoim znaleziskiem dzieli się z mężem. Od tej chwili spokojny urlop staje się czymś odległym i nierealnym...
Para podczas kilkunastu dni odkrywa przyprawiające o gęsią skórkę i nocne koszmary wydarzenia, które rozgrywały się przez wiele lat - od II wojny światowej. Dom, który miał być przytulnym schronieniem kryje mroczne tajemnice i sensacyjne znalezisko. 
 
"Urlop nad morzem" to wspaniały kryminał, który niesamowicie przykuwa uwagę. Akcja toczy się bardzo szybko. Czytelnik nie ma chwili na oddech, bo lektura ciągle zaskakuje. Wątek kryminalny jest misternie utkany niczym frywolitka. Czytając miałam odczucie, że układam jakąś bardzo zawiłą układankę, a powstający obraz ciągle się zmienia. Fabuła jest pełna tajemnic i zawiłości. Jest bardzo rozbudowana i dynamiczna. Sekretom nie ma końca. Nic nie jest wyraziste, nic nie jest stabilne. Beata z mężem krok po kroku odkrywają często przerażające fakty i gdy już coś wydaje się sprawdzone i oczywiste nagle staje się iluzją. Śledztwo wraca do punktu wyjścia. Przy lekturze tej powieści nie ma mowy o nudzie. Odkrywanie losów Dietrichów jest naprawdę pasjonujące. Ludzkie charaktery są bowiem zwykle zawiłe i pokręcone. W duszy ludzi bowiem nie mieszka tylko dobro czy zło. Zwykle i jedno i drugie. Co przeważy bywa czasem dziełem przypadku. Jak się okazuje wystarczy impuls, iskra i stajemy się aniołem, bądź diabłem. Agnieszka Pietrzyk stworzyła bardzo ciekawe oblicze kryminału, oryginalne, powiązane z historią miejsca w którym rozgrywa się akcja. Wielkim atutem książki jest bardzo mocne i zaskakujące zakończenie. 
Książkę zdecydowanie polecam miłośnikom kryminału. Miły wieczór zapewniony. 

wtorek, 14 stycznia 2014

Gabriela Gargaś "Namaluj mi słońce"


Wydawnictwo Feeria
data wydania 2014
stron 392
ISBN 978-83-7229-365-7

Przyjaźń i miłość - idealne lekarstwa na samotność

Jak ten czas leci! Dopiero co zachwycałam się debiutancką powieścią Gabrieli Gargaś a właśnie skończyłam czytać Jej czwartą książkę. I tradycji stało się zadość! Znów miałam okazję zagłębić się w napisaną w mistrzowskim stylu książkę, która jest po prostu wspaniała. Genialna i taka która musi trafić na półkę "Ulubione".
Gdybym dostała egzemplarz książki bez nazwiska autorki powiedziałabym, że "Namaluj mi słońce" napisała utalentowana kobieta w podeszłym wieku, która oprócz zdobytej edukacji skończyła po prostu Szkołę Realnego Życia. Przeżyła wiele lat i zdobyła życiową mądrość której nie uczą na nawet najbardziej renomowanej uczelni. Dlaczego tak piszę? Bo powieść Gabrieli to oprócz pasjonującej historii zawiera jeszcze bardzo mądre myśli, trafne refleksje o ważnych sprawach i wspaniałe wskazówki. Autorka pisze niezwykle - niczym dobra wróżka i życzliwa istota w jednym. Z lektury zapadły mi głęboko w serce takie słowa o miłości:
"Miłość jest rozkapryszoną kobietą, ze swym rozchwianiem, sprzecznościami,humorkami i wybrykami. Potrafi być przerażona niczym bezdomne zwierzę, kryje w sobie niewypowiedziany lęk przed odrzuceniem, przychodzi sobie nie w porę, niczym nieproszony gość, i rozsiada się w sercu, hula jak halny, siejąc spustoszenie, jest delikatna jak bańka mydlana, a czar pryska wraz z lekkim podmuchem."( str. 131)
Najnowsza powieść jednej z moich ulubionych autorek to książka o miłości i przyjaźni. Jej główna bohaterka jest kobietą w połowie drogi między trzydziestką a czterdziestką. Prowadzi uporządkowane życie które jest pod jej pełną kontrolą. Nie ma w nim miejsca na wyskoki, ekscesy i odskocznie. Jest praca, relaks, dobry kryminał do poduszki. Tylko porywów serca brak. I nagle w życie Sabiny wkracza mała kilkuletnia dziewczynka Marysia. Zagubiona nieco w życiu, porzucona przez matkę, niezaakceptowana przez koleżanki. Sympatyczna mała kobietka szuka przyjaciółki. Dla niej nie są ważne bariery wiekowe. Sabina choć nieco niechętnie na początku zaprzyjaźnia się z Marysią. I nagle odkrywa jak bardzo wartościowa może być relacja z małym człowiekiem, jak piękna może być bezinteresowna przyjaźń, jak ważne jest mieć kogoś bliskiego. Ale to nie dość. W życie Sabiny wkracza również tata dziewczynki. Bogaty, zabiegany i porzucony kiedyś przez matkę swej córki człowiek interesu, który pod maską człowieka sukcesu skrywa inne, zakompleksione oblicze. Nie boi się grać na giełdzie, nie boi się ryzykować w interesach, ale boi się ponownie zakochać, po tym jak odrzucono jego uczucia. Boi się pójść za głosem serca...... Para czuje do siebie chemię, ale czy uda im się stworzyć szczęśliwy związek? Sprawić by Marysia miała normalną rodzinę?

"Namaluj mi słońce" to książka niesamowita. Taka od której nie można się oderwać, taka z którą trudno się rozstać i taka do której będę wracać. To nie ważne, że będę znała treść. Przy tej lekturze można poczuć powiew nadziei i odbudować wiarę w istnienie prawdziwych uczuć. Można nabrać przekonania, że słońce może zaświecić każdemu. Gabriela Gargaś niesamowicie perfekcyjnie wykreowała postacie głównych bohaterów. Są tacy prawdziwi i realni. Każde z nich ma inną osobowość, ale tylko Marysia potrafi otwarcie mówić co ją cieszy, co boli, co smuci. Jest szczera i otwarta mimo ciosu od biologicznej matki. Sabina choć nie chce komplikuje sobie życie miłością. Boi się jej, ale i leci niczym ćma do światła. Jej serce walczy z rozumem i musi coś odnaleźć. Musi odnaleźć klucz do serca wybranka, który po kopniaku od kobiety buduje wokół siebie mur. Gdy spotyka Sabinę toczy ze sobą walkę. Co wygra serce czy rozum?

"Namaluj mi słońce" to książka pełna emocji, uczuć i marzeń. O te ostatnie by się spełniły trzeba walczyć. I to najbardziej zapadło mi w pamięć. Czy warto wśród sporego natłoku czytelniczych propozycji dla pań wybrać akurat tę książkę? Zdecydowanie tak! Bo kto raz sięgnie po prozę tę Autorki to będzie do niej wracał. Gabriela Gargaś pisze po prostu sercem i dlatego jej książki są tak wysoko oceniane. Wspaniały język, doskonałe dialogi, mądre sentencje to kolejne atuty książki oprócz wspaniale stworzonej fabuły. Z ręką na sercu gorąco zachęcam do sięgnięcia po tę lekturę. Gwarantowane wzruszenie, łezka w oku i uśmiech. I z pewnością po przeczytaniu będzie Wam w życiu łatwiej wybaczać. Zatem polecam wygodny fotel, filiżankę dobrej herbaty z miodem i lekturę "Namaluj mi słońce".
Moja ocena 10/10!

niedziela, 12 stycznia 2014

Barbara Rybałtowska "Przypadek sprawił"


Wydawnictwo Axis Mundi
data wydania 2013
stron 240
ISBN 978-83-6143-258-6

Chwila, która wszystko zmienia

Życie ludzkie jest bardzo kruche. Wystarczy chwila, by się skończyło, wystarczy moment, by zmieniło się do niepoznania już na zawsze. Wystarczy jedno niefortunne zdarzenie, by udręka i złe wspomnienia ciągnęły się latami.
Najnowsza powieść Barbary Rybałtowskiej opowiada historię dwóch sióstr. Ewy, na życiu której tragedia z młodości położyła się cieniem na zawsze oraz Joanny, która zgasła nagle i zdecydowanie przedwcześnie. Pochodziły z przeciętnej rodziny. Różniło je kilka lat. Były ze sobą zżyte i zaprzyjaźnione. Joanna posiadała wyjątkowy talent wokalny. Mimo pewnych zawirowań miała otwarte drzwi do kariery i popularności. Świat - można rzec - padał jej do stóp. Ciężka praca i upór pozwoliły osiągnąć już wiele. Ale wystarczyła chwila, by stało się nieszczęście. Joasia zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach. Nikt z rodziny nie wiedział, co było przyczyną tragedii. Na pytanie, co się stało nie umiał też odpowiedzieć bliski jej sercu mężczyzna. Tragiczna śmierć uzdolnionej wokalistki położyła się ponurym cieniem na dalszym losie jej siostry. Ewa długo nie mogła się pogodzić z okrutnym zrządzeniem losu. Mijały lata, w rzekach upłynęło wiele wody, tysiące razy wzeszło i zaszło słońce. Aż pewnego dnia w ręce emerytowanej pani architekt trafiły siostrzane pamiętniki i miało miejsce pewne spotkanie, pewna rozmowa, które wyjaśniły wszystko.
Książka ma piękną okładkę. Na pierwszy rzut oka ten obraz zachwyca i wydaje się taki piękny, nostalgiczny, pełen uroku. Ale gdy dłuższą chwilę przyjrzymy się kolorystyce doznamy uczucia zimna, wręcz jakiegoś dziwnego chłodu bijącego od sporej ilości użytej niebieskiej barwy. Kilka chwil i nasuwa się kolejna myśl. Zachód słońca, koniec dnia, można rzec jego konanie. Wyobraźnia podsuwa skojarzenie z tragedią, która miała miejsce niedaleko pomostu na pięknym, mazurskim jeziorze. To właśnie tu gaśnie nie tylko dzień, ale i życie młodej kobiety. Czy to nieszczęśliwy wypadek czy może rozpaczliwy wybór? Tragedia czy samobójstwo?
Ewa po wielu latach powoli odkrywa prawdę. Dzięki otrzymanym od Modesta siostrzanym zapiskom poznaje fakty z jej życia. Pamiętnik opisuje drogę ku piosenkarskiemu sukcesowi, który został okupiony ciężką pracą, uporem i zacięciem. Ewa z pamiętnika poznaje swoją siostrę od wielu stron. Czyta o jej skomplikowanym życiu uczuciowym, rozterkach, dylematach. Czytelnik wkracza w trudne układy rodzinne i miłosne. Poznaje wrażliwą artystkę, która musi zmierzyć się ze zwyczajną codziennością i złośliwością artystycznego środowiska, która bywa bezlitosne na sukcesy innych.
„Przypadek sprawił” to książka nieco smutna i nostalgiczna. Opowiada o przyjaźni, miłości, która nie zawsze słodkie ma imię, o blaskach i cieniach artystycznego życia. Wprawdzie miało ono miejsce w innej epoce, w czasach i realiach PRL-u, ale ludzka natura widać jest niezmienna. Cudzy sukces w oczy zawsze kole, a podkładanie świni bywa trendy. Powieść autorki „Kuszenia losu” ma dość zaskakujące zakończenie. Najpierw autorka zmusza czytelnika do snucia przeróżnych myśli na temat tragedii, by na końcu bez niedomówień „wyłożyć kawę na ławę” i pozostawić pewien niedosyt. Akcja książki rozgrywa się w malowniczych zakątkach Europy i na tle niezwykłej urody mazurskiej przyrody, która jest niemym świadkiem ludzkiej tragedii. Od razu dodam, że nie jest to lekkie i przyjemne czytadło, ale powieść nieco smutna i opowiadająca o życiu bez słodkości. Lektura skłania do refleksji nad sensem ludzkiego bytu, który tylko na pozór wydaje się zaprogramowany. Można snuć plany, można mieć marzenia, można uparcie i z zapałem dążyć do ich realizacji. Jeśli los zechce i tak może zrobić psikusa i zburzyć misterną budowlę ludzkiej doli. Przypadki bowiem chadzają po ludziach.
Książka zrecenzowana dla portalu Lubimy Czytać.

piątek, 10 stycznia 2014

J.D. Robb (Nora Roberts) "Święta ze śmiercią"


Wydawnictwo Prószyński
data wydania 2013
stron 312
ISBN 978-83-7839-655-0
Kryminał w świątecznym klimacie
Święty Mikołaj to niezwykle wyczekiwany na całym świecie gość odwiedzający ludzi w okresie świątecznym. Szczególnie wypatrują go dzieci. Tradycją jest że Mikołaj grzecznym roznosi prezenty. Ale w powieści Nory Roberts piszącej pod pseudonimem J.D. Robb jest inaczej. Mikołaj chodź ubrany w tradycyjny strój nie obdarza podarkami. On przynosi ... śmierć.
Znam nieco twórczość Nory Roberts i doceniam jej pióro. Czytam sporo romansów jej autorstwa, ale jak dotąd nie przypominam sobie bym czytała jej powieści kryminalne. "Święta ze śmiercią" to zatem pierwsza z książek z detektyw Evą Dallas w roli głównej, którą przeczytałam. Wcześniej została wydana pod innym tytułem - "Randka ze śmiercią". 
Akcja książki rozgrywa się w jakże gorącym okresie przedświątecznym w przyszłości. W centrach handlowych wrze, tłumy szukają prezentów, sklepy notują rekordowe zyski, a święci Mikołaje odwiedzają domy przynosząc wymarzone podarki. Wśród nich jest jeden nietypowy Mikołaj. Ubiorem i wyglądem nie różni się od pozostałych, w ręku ma kolorowe pudełko ze wstążką tylko on.... niesie ze sobą śmierć. Swoje ofiary wybiera spośród klienteli 
 pewnego biura matrymonialnego. Nim zabije gwałci, robi tatuaż, krępuje ofiary łańcuchem choinkowym i robi im makijaż. I zostawia cenny prezent - piękną i kosztowną bransoletkę. Każda z nich jest ozdobiona figurkami ptaków. Każda ma o jednego więcej niż poprzednia. Eve Dallas - porucznik z Wydziału Zabójstw podejmuje śledztwo. Pomocą służy jej Peabody i McNab - para asystentów. Rozpoczyna się walka z czasem i groźnym mordercą- gwałcicielem, który jest wobec ofiar bezlitosny.
Czy do świąt uda się zdemaskować okrutnego i fałszywego naśladowcę Świętego, który przynosi nie prezenty i radość, a nie śmierć?
Kilka dobrych lat temu odkryłam książki Roberts o miłości i bardzo przypadły mi do gustu. Twórczość sensacyjna tejże popularnej pisarki również nie zawiodła i nie przyniosła rozczarowania. Książka mimo, że to najcięższy, bo ze zabójstwami w tle kaliber kryminału napisana jest lekko i nie jest trudna w odbiorze. Czyta się lekko i przyjemnie. Pióro Roberts jest zdecydowanie inne niż np. twórczość pisarzy sensacji ze Skandynawii. Nie ma w prozie Pani Nory mroczności, nie ma ciężkiej atmosfery strachu i przygnębienia. Jest sensacja powiązana z obyczajem. Akcja jest dynamiczna, nieprzewidywalna i obfituje w zaskakujące rozwiązania. Lekturze towarzyszy dreszczyk emocji. Książka nie nuży, intryga kryminalna jest przemyślana, dopracowana i zawiła. Lektura trzyma w napięciu do samego końca. "Święta ze śmiercią" polecam miłośnikom tego gatunku, ale też i tym którzy znają tylko romansowe oblicze Roberts. 
Powieść skutecznie zachęciła mnie do zapoznania się z całą serią o porucznik Dallas. Kolejny tom z tego cyklu nakładem Wydawnictwa Prószyński ukaże się już w lutym 2014.

Dariusz Michalski "Krzysztof Klenczon, który przeszedł do historii"


Wydawnictwo MG
data wydania 2013
stron 496
ISBN 978-83-7779-164-6

Opowieść o Chłopcu z gitarą

Oprócz czytania moją pasją jest muzyka. Jej słuchanie pokochałam jeszcze w dzieciństwie. Czego słucham? To bardzo trudne pytanie. I nowości i staroci. I muzyki rozrywkowej i poważnej. I polskiej i zagranicznej. Totalny misz-masz się z tego robi, co brzmi w moich głośnikach. Muzykę polską darzę szczególnym sentymentem. Słucham jej "na bieżąco" od lat 80-tych, ale i sięgam po starsze nagrania. Takie, który okupowały listy przebojów, gdy mnie na świecie jeszcze nie było. I tak właśnie pokochałam hity Czerwonych Gitar. W repertuarze tego zespołu jest wiele piosenek, które bardzo mi się podobają i trudno byłoby wybrać mi tę jedyną, tę najpiękniejszą. Ten zespół to dwaj frontmeni - Seweryn Krajewski i Krzysztof Klenczon. Dwie różne osobowości, dwa różne charaktery i dwa wielkie talenty. Temu drugiemu, nieżyjącemu już muzykowi poświęcił swoją najnowszą książkę Dariusz Michalski, który w swoim dorobku ma już niejedną muzyczną biografię. I ta lektura jest niezwykła. Wspaniale napisana, dokładna, ukazująca i drogę muzyczną i życie prywatne Klenczona. Jego życie zakończyło się zdecydowanie przedwcześnie. Było intensywne i wielobarwne. Krzysztof Klenczon zasmakował i sławy i poczucia osamotnienia oraz szczęścia. Był osobą ambitną i wybitnie uzdolnioną. W zasadzie nie miał solidnego wykształcenia muzycznego. Jego "nauczycielem" był po prostu talent. Grał w kilku zespołach. Działał w Niebiesko-Czarnych, Pięcioliniach po czym trafił do Czerwonych Gitar. W tej formacji osiągnął to o czym marzy wielu. Wielu okrzyknęło go polskim Lennonem. Był dumny, uparty, zbuntowany, miał swoje zdanie, ale i niezwykle wrażliwą duszę. Poznał smak sukcesu, ale woda sodowa nie uderzyła mu do głowy. Będąc popularnym umiał pozostać po prostu sobą. Dużą rolę odgrywała w jego życiu rodzina - ojciec, później żona i córki. Był nie tylko gwiazdą, ale i mężem i czułym tatą. Mimo zdobycia szczytu list przebojów nie jeden raz postanowił rozstać się z Czerwonymi Gitarami. Powstały Trzy Korony, które artysta opuścił i za namową żony wyjechał do Ameryki. U boku teściów miał wraz z rodziną rozpocząć nowe lepsze i dostatniejsze życie. Do muzyki ciągnęło i za oceanem. I tam grał i śpiewał dla Polonii i nie tylko. Ale tego statusu wielkiej gwiazdy jaki osiągnął w Polsce nie udało mu się powtórzyć. Inne miejsce, inne realia, inne oblicze showbiznesu. Wracając z koncertu charytatywnego uległ wypadkowi samochodowemu. Zmarł po kilku tygodniach. Jego ciało zostało skremowane. 
O życiu Klenczona Pan Michalski opowiada niezwykle ciekawie. Napisana biografia obfituje w wiele szczegółów, wypowiedzi o artyście jego bliskich, współpracowników i osób z branży oraz kolegów z zespołów. Tekst okraszony jest wieloma zdjęciami. Nie brak tekstów piosenek, nie brak recenzji płyt z mediów. Z tekstu książki wyjawia się prawdziwe oblicze muzyka, który bardzo kochał to co robi. Muzyka była jego wielką pasją. Był perfekcjonistą i wrażliwcem. I nie potrafił na dłużej pożegnać się ze sceną i publicznością. Muzyka była jego narkotykiem. Opowieść Dariusza Michalskiego nie kończy się na śmierci muzyka. Bo On nie do końca umarł. Żyje nadal w utworach, fascynują się nim młodzi ludzie, wspominają go koledzy po fachu. Klenczon doczekał się pomnika i szkoły swego imienia, a jego utwory wykonują współcześni wykonawcy. Jednym słowem przeszedł do historii. A chyba wielu o tym marzy. By nie umrzeć do końca i żyć w pamięci innych. 
Jako biografię ocenię tę książkę bardzo wysoko. Jest dopracowana, dokładna, rzetelnie napisana, bez koloryzowania i zbędnej sensacji tak nieobcej dzisiejszym tabloidom. Nie sposób oddać się lekturze bez emocji i wzruszeń, ale i bez sięgnięcia po utwory z repertuaru formacji w których grał nasz bohater. Gorąco polecam tę książkę miłośnikom talentu Krzysztofa Klenczona, zainteresowanym polską muzyką lat 60-tych i 70-tych oraz ciekawym realiom sceny muzycznej rodem z PRL-u.
Wspaniała książka, którą nie można czytać nie słuchając nagrań artysty o którym opowiada.
Moja ocena 9/10.

środa, 8 stycznia 2014

Czas na Biblię - odkryj jej piękno, mądrość i wyjątkowość

Biblia to książka wyjątkowa. Dla chrześcijan ma znaczenie szczególne. Uznaje się ją jako dzieło natchnione przez Boga. Dziś chciałam czytelników mojego bloga zaprosić do czytania Biblii w ramach inicjatywy społecznej "Czas na Biblię".

Czas na Biblię” jest inicjatywą społeczną. Obejmuje różne środowiska, by
łączyć wokół Pisma Świętego ludzi, którym bliski jest błogosławiony Jan
Paweł II, a już wkrótce święty: 27 kwietnia 2014 roku w Rzymie odbędzie się
bowiem kanonizacja papieży Jana XXIII i Jana Pawła II.( materiały prasowe)

Zapraszam również na nowy portal internetowy http://www.czasnabiblie.pl/

Idea nawiązuje do rosnącego coraz bardziej – zwłaszcza wśród młodych ludzi - zainteresowania Biblią. czasnabiblie.pl to przestrzeń dla rzetelnego i przystępnego poznania Słowa Bożego, miejsce dla dyskusji i modlitwy, ponieważ jesteśmy przekonani, że właśnie nadszedł Czas na Biblię!

Portal powstał jako odpowiedź na zachętę Jana Pawła II do rodzinnego czytania Pisma Świętego. Obejmuje różne środowiska i łączy je wokół Biblii oraz osoby i nauczania Papieża, który 27 kwietnia 2014 roku zostanie ogłoszony świętym.

Przygotujmy się na to wielkie wydarzenie, czytając w naszych domach Słowo Boże wraz komentarzami autorów, a przede wszystkim bł. Papieża.

Będzie to doskonałe wypełnienie jego życzenia i przyjęcie błogosławieństwa, którego udzielił na dwa tygodnie przed swoją śmiercią:

Z  serca błogosławię rodzinom, które wspólnie czytają słowo Boże - Jan Paweł II, 19 marca 2005 r. ( materiały prasowe )

Książki na które bardzo czekam!!!!!

Już niedługo nakładem wydawnictwa Feeria ukażą się dwie powieści moich ulubionych autorek po które z wielką przyjemnością sięgnę.
15 stycznia 2014 to data premiery książki Gabrysi Gargaś ( autorki "Jutra może nie być" , "Trudnej miłości " oraz "W plątaninie uczuć")
Sabina jest przyjacielem do wynajęcia. Spotyka się z samotnymi ludźmi, którzy nie mają z kim porozmawiać o swoich kłopotach, i cierpliwie wysłuchuje ich problemów. Sama jednak nie ma udanego życia – żyje samotnie i choć docenia uroki życia w pojedynkę, tak naprawdę wydaje się nieszczęśliwa, jakby zamrożona.
Gdy pewnego dnia w parku poznaje małą dziewczynkę, Marysię, nawet nie podejrzewa, jak bardzo ta znajomość zmieni jej życie. Marysia z niezwykłym uporem dąży do zaprzyjaźnienia się z Sabiną, co początkowo bardzo drażni kobietę. Niepostrzeżenie jednak mała zajmuje w sercu kobiety coraz więcej miejsca. A gdy na scenę wkracza jej ojciec, przystojny Maks
    z trudną przeszłością , akcja nabiera tempa… 
Druga z wyczekiwanych książek pojawi się 5 lutego i jest autorstwa Krystyny Mirek (autorki "Drogi do marzeń", "Pojedynku uczuć) 
 
Czy prawdziwa miłość może zdarzyć się między ludźmi stojącymi po przeciwnych stronach barykady? Angelika przyjeżdża z Monachium do Krakowa z jednym celem: nakłonić Daniela do podpisania wyjątkowo niekorzystnego dla jego firmy kontraktu. Daniel oczekuje jej przybycia, mając w zanadrzu własną wersję umowy, której nigdy nie zaakceptuje szef Angeliki. Czy tych dwoje zdoła się porozumieć? I czy Daniel – niepoprawny uwodziciel   i Angelika –dziewczyna z trudną przeszłością, przekonana, że musi radzić sobie ze wszystkim sama, mają szansę na coś więcej, niż służbowe negocjacje?
Jedno jest pewne - w dzień św. Walentego wiele się może wydarzyć…
Na obie książki niecierpliwie czekam, ich recenzje pojawią się na moim blogu. 

 

wtorek, 7 stycznia 2014

Bożena Kraczkowska "Purpurowe gniazdo"


Wydawnictwo Novae Res
data wydania 2013
stron 128
ISBN 978-83-7722-990-3

Bardzo piękna opowieść dla maluchów!

W tytule recenzji zdradzam tym razem tak wiele! Ale tak dyktuje mi serducho. Przeczytałam bowiem wyjątkowo piękną bajkę, która porwała mnie do krainy dzieciństwa i przypomniała mi coś niezykle ważnego. Święta to nie komercja! Święta to magiczny czas w którym każdy powinien stać się po prostu dzieckiem. Nieważne ile ma teraz lat. Bo tylko dzieci nieskażone brutalnością świata mogą w 100% poczuć magię Bożego Narodzenia. 
Nikt chyba nie wyobraża sobie świątecznego czasu bez Jego wizyt. Święty Mikołaj po prostu musi zjawić się w domach dzieci i zostawić im pod poduszką czy w skarpecie wymarzone prezenty. Ten bożonarodzeniowy czas to okres wytężonej pracy dla Świętego. W książce Pani Kraczkowskiej Mikołaj poczuł się bardzo znużony i zmęczony swoimi zadaniami. Miał dość i postanowił zrezygnować z odwiedzin dzieci. Dopadła go solidna chandra i zniechęcenie. Swoim zachowaniem wprawił w osłupienie swoich pomocników. Ale mimo namów zdania nie zmienił. Sam sobie udzielił urlopu i zniknął na przechadzce w zimowym lesie. Jego przyjaciele postanowili nie dopuścić do katastrofy. Za wszelką cenę  chcieli odnaleźć Mikołaja i zmienić jego decyzję. Królik Chrupuś, renifer Ramon i mały troll Trolek udali się na poszukiwania................
 
Książka uprzyjemniła mi jak się okazało niezwykły wieczór w blasku choinki. Nagle ubyło mi lat i z dorosłej kobiety stałam się małą dziewczynką z kucykami, którą zachwyciła fabuła tej bajki. Z łatwością przeniosłam się w świat fantazji. Ta książka wniosła coś wyjątkowego w moje życie. Przypomniała mi czasy( za którymi bardzo tęsknię) gdy inaczej się żyło. Święta nie wiązały się wyłącznie z poprzedzającym je maratonem zakupów. Tak, w moim dzieciństwie cieszyły drewniane zabawki, ciepłe gesty, bezinteresowna przyjaźń i chęć pomocy w potrzebie. Taki właśnie klimat panuje w tej bajce. Występujące postacie mają dobre serca."Purpurowe gniazdo" to książeczka edukacyjna, która niesie w sobie pouczające dla dzieciaków przesłanie. Gloryfikuje przyjaźń, która pod żadnym względem nie bywa wyrachowana. Docenia bezinteresowność i poświęcenie dla dobra wyjątkowej sprawy. Akcja tej lektury jest bardzo dynamiczna. A wszystko osadzone jest w cudownym świątecznym klimacie który wyraża również okładka oraz ilustracje zamieszone w środku. I tym sposobem i tekst i rysunki tworzą niezwykle dopracowaną całość, która zachwyci nie tylko maluchy. Ja mimo swojego wieku dałam się zaczarować tej historii. Warto polecić dzieciom tę historię, która rozbudza wyobraźnię, uczy i bawi, edukuje i cieszy. Czy ta książeczka ma jakieś wady? Szkoda, że jest jeszcze dłuższa, bo chętnie potowarzyszyłabym Mikołajowi w jego corocznej misji. Piękne opisy, błyskotliwe dialogi, ciekawe postacie ludzkie i bajkowe oraz odczuwalna magia świątecznego czasu to największe atuty tej opowieści, którą gorąco nie tylko najmłodszym polecam. 
Moja ocena 9/10.

sobota, 4 stycznia 2014

Monika Szwaja "Anioł w kapeluszu"


Wydawnictwo Sol
data wydania 2013
stron 335
ISBN 978-83-6240-528-2
 
Na kłopoty Anioł
 
Przysłowie mówi, że każdy jest kowalem własnego losu. Sama nie jestem zwolenniczką takiego poglądu. Czasem w życiu choćbyśmy nie wiem jak się starali wychodzi całkiem odwrotnie niż byśmy chcieli. Nie zawsze sami ściągamy sobie na głowę kłopoty. Czasem spadają one po prostu z nieba i przytłaczają, wpędzając w depresję, przygnębienie i zły nastrój. Sytuacje, gdy codzienność nas przytłacza zdarzają się w życiu bez naszej zgody. Co zrobić, gdy wydaje nam się że sobie nie poradzimy, że nie ma wyjścia z danej sytuacji? Ano trzeba spojrzeć czy gdzieś w pobliżu nie „lata” koło nas jakiś anioł. I wcale nie myślę tu o istocie w pięknej białej czy pastelowej szacie, z długimi włosami i aureolą nad głową. Anioły bowiem to także ludzie o wielkim sercu gotowi wyciągnąć pomocną dłoń. Czasem, by sobie pomóc wystarczy tylko takim aniołom w ludzkim ciele zaufać.
Na kolejną w bogatym dorobku Moniki Szwai powieść czekałam z niecierpliwością. Byłam ciekawa o czym tym razem napisze autorka „Domu na klifie”, którą miałam okazję poznać osobiście. Po lekturze tak wyczekiwanej książki mogę stwierdzić, że jest ona o zwyczajnym życiu, które czasem nie rozpieszcza i daje solidnie popalić. Książka składa się jakby z dwóch części. Jej początek to zapoznanie się z trójką głównych bohaterów, którzy śmiało o sobie mogą powiedzieć, że są raczej pod wozem niż na wozie. Przeżywają trudne chwile i by nie zwariować muszą coś w swoim życiu zmienić.
Jaśmina cierpi po stracie męża, który nagle zmarł. Kobieta będąca psychologiem doskonale zdaje sobie sprawę ze swojego fatalnego stanu duszy. Nie jest już zdolna udzielać porad innym, nie ma sił i motywacji do pracy na uczelni. Jej synowie wyfruwają z rodzinnego gniazda, a ona sama po śmierci matki postanawia zmienić adres i wrócić na stare śmieci.
Jonasz jest dzieckiem bardzo nieszczęśliwym. Jedynak mający niezwykle zapracowanych, nowobogackich rodziców czuje się zmęczony niczym stuletni starzec. Matka wymaga od niego zbyt wiele, organizuje mu czas co do minuty, wydaje tylko nakazy i zakazy. Chłopiec nie ma odrobiny prywatności, jest tylko sterowany niczym komputer. I ma tego serdecznie dość.
Miranda jest młodą kobietą po przejściach. Studentka wskutek wielu nieprzyjemnych przeżyć traci ochotę do życia. Brakuje jej rodzinnego ciepła, kochającego partnera i chęci by po prostu żyć.
W drugiej części powieści losy tych trzech osób pochodzących z różnych światów za sprawą dość skomplikowanych okoliczności łączą się. Ich relacje stają się bardzo bliskie.
„Anioł w kapeluszu” to książka w której łatwo się zatopić, łatwo się zaczytać. Jest do bólu współczesna i realna. To, co przytrafia się trójce bohaterów spotyka wielu ludzi w realnym świecie. Dzisiejsza rzeczywistość jest bowiem dość brutalna i pędzi nie wiadomo dokąd w szaleńczym tempie. Sporo ludzi żyje tak jak rodzice Jonasza, którzy zatracają się z karierze zawodowej. Byle tylko dopiąć kolejny kontrakt, byle tylko pozyskać kolejnego klienta, byle tylko zgarnąć kolejne tysiące, byle konto zrobiło się jeszcze bardziej pękate. Po drodze do swoich celów zatracają ważne wartości – uczucia, rodzinne ciepło, bliskie relacje z dziećmi i małżonkami. I to właśnie dzieci takie jak Jonasz płacą za błędy rodziców najwyższą cenę. Dziś świat nie jest życzliwy i dla seniorów. Emeryci są często przygnębieni samotnością, odsunięciem na margines życia, czują się nieprzydatni. A przecież relacje między młodym, a starszym pokoleniem mogą być tak wartościowe! Jaśmina mając kogoś pod opiekuńczymi skrzydłami odżywa. To właśnie pomoc drugiemu jest dla niej najlepszym antydepresantem.
„Anioł w kapeluszu” to książka mądra i lekka, naszpikowana dobrym humorem. Autorka gloryfikuje przyjaźń i gotowość do bezinteresownej pomocy. Powieść czyta się z przyjemnością. Jej lektura napawa optymizmem i pogodą ducha. Przypomina, że istnieją na tym świecie jeszcze życzliwi i bezinteresowni ludzie, którzy nie będą bezduszni i obojętni na potrzeby innych. Warto czasem komuś zaufać, warto dać poprowadzić się za rękę. Wśród ludzi żyją anioły. Tylko trzeba je umieć dojrzeć. Doskonała lektura na chandrę. Idealna dla osób zranionych przez brutalny świat i wyrachowanych ludzi. Książka pozwalająca uwierzyć, że na świecie mieszka jeszcze dobro!
 
Książka zrecenzowana dla portalu Lubimy Czytać.

piątek, 3 stycznia 2014

Ali Agca "Obiecali mi raj"


Wydawnictwo Replika
data wydania 2013
stron 216
ISBN 978-83-7674-262-5
Spowiedź
13 maja 1981 roku w godzinach popołudniowych świat obiegła tragiczna wiadomość. Straszna szczególnie dla chrześcijan i Polaków. W trakcie cotygodniowej audiencji generalnej na Placu Świętego Piotra w Watykanie doszło do zamachu na głowę kościoła rzymsko-katolickiego. Znalazł się człowiek, który skierował lufę pistoletu w stronę Jana Pawła II. Jego plan był bardzo konkretny – zabić. Broń zawierała aż kilkanaście kul. Ostatnia miała być przeznaczona dla zamachowca. Agcy udało się wystrzelić tylko dwie kule. Potem pistolet się zaciął, a stojąca w pobliżu zakonnica pomogła ująć zamachowca odpowiednim służbom. Zasiadający na Piotrowym Tronie Karol Wojtyła został bardzo poważnie ranny. Osunął się w ramiona księdza Dziwisza, a zakrwawiona biała sutanna i potworny grymas bólu na twarzy wywołały rozpacz, żal, ból i szok wśród całego świata. Miliony ludzi na całym globie modliły się o pomyślny przebieg operacji, która miała miejsce w klinice Gemelli. Wysiłki lekarzy nie poszły na marne. Kule cudem nie wyrządziły zbyt poważnych szkód. Jakby ktoś zmienił ich tor lotu. O milimetry minęły strategiczne punkty w ludzkim ciele. Jan Paweł II był przekonany, że to znak opieki Fatimskiej Madonny, której święto obchodzono w ten majowy dzień.
Setki dziennikarzy zaczęło snuć hipotezy kto i dlaczego stał za tym zamachem. Dokonał go obywatel Turcji, który został aresztowany. Trwało długie i mozolne śledztwo, którego zatrzymany nie ułatwiał i wprowadzał organa ścigania wielokrotnie w błąd.
Jaka była prawda? Ali Agca powiedział ją dopiero po latach, gdy wyszedł na wolność. W swojej książce „Obiecali mi raj” ujawnił nie tylko fakty o samym zamachu, ale i opowiedział o swoim całym życiu.
Czy wyznania Turka szokują? Dziś, po wydarzeniach z 11 września 2001 roku, po poczynaniach Al-Kaidy już nie. Ale nie można przeczyć, że są drastyczne i wstrząsające. Agca urodził się w muzułmańskiej rodzinie w bardzo biednej i malutkiej wiosce Yesiltepe blisko granicy z Kurdystanem. Wychowywano go w duchu religii Allacha, nienawiści do Zachodu, komunistów, Żydów i Amerykanów. Miał na swoim sumieniu wiele zła. Stał się po wstąpieniu do organizacji „Szarych Wilków” okrutnym bojownikiem. Był zdolny do wszystkiego w imię słusznych mu idei. Przeszedł wiele godzin szkolenia – był wysportowany, wyszkolony mentalnie i hartowany wobec przemocy fizycznej. Ali miał sokole oko i stał się wyborowym strzelcem. Strzelał perfekcyjnie. Brał udział w napadzie na bank, zamachach z użyciem materiałów wybuchowych, dokonał zabójstwa na zamówienie. I wreszcie otrzymał najważniejsze w życiu zadanie, za które obiecano mu raj – zgładzenie Ojca Świętego. Ali nie wahał się ani chwili. Od razu był przekonany, że to jego życiowa misja, jego powołanie. Zamachu dokonał według planu, tylko nie spodziewał się, że nie wszystko potoczy się po jego myśli.
W swojej książce Ali opowiada o wszystkim w sposób bardzo zimny, można uznać, że wyrachowany. Tak jakby opowiadał treść filmu, który oglądał w kinie. Czy jest szczery? Myślę, że tak. Bo taki chyba był cel wydania tej książki. Obalić nagromadzone przez wiele lat mity i pokazać prawdę. Książka nie jest jakimś dziełem literackim, nie ma tu pięknego stylu, kwiecistego języka. Tu są po prostu fakty, może i suche, może i okrutne, ale fakty. Nie wymagajmy od człowieka wyszkolonego do okrutnych czynów pięknej opowieści. Agca opowiada o swojej przemianie. To naprawdę nie jest dla nie łatwe, ale widać, że jego sumienie zostało obudzone. Wzruszył mnie fragment, w którym opisane jest spotkanie kata i niedoszłej ofiary. Agca pisze te zdania ze sporą dawką emocji i mocnego bicia serca. Te chwile z pewnością zmieniły jego życie, poglądy i cele. Po skończonej lekturze długo myślałam czy ta książka to tylko prawda, czy może znalazło się w niej miejsce jedynie na jej część? Czy Agca nic już przed światem nie ukrył, nic nie zachował tylko dla siebie? I wreszcie czy się nie bał, że za swoje słowa może zapłacić życiem? Od przeczytania przeze mnie książki minęło już trochę czasu i myślę, że znalezienie wyczerpującej odpowiedzi jest chyba niemożliwe. Intuicja przekonuje mnie o szczerych intencjach autora, ale chętnie bym się z nim spotkała i zadała jeszcze morze pytań.
Książka zrecenzowana dla portalu Lubimy Czytać.

czwartek, 2 stycznia 2014

Chris Columbus& Ned Vizzini "Dom tajemnic"


Wydawnictwo Znak emotikon
data wydania 2013
stron 512
ISBN 978-83-240-1962-5
 
Pewien niezwykły dom
 
"Dom tajemnic" to książka zaadresowana szczególnie do młodych czytelników lubiących lektury przygodowe. Ja mimo, że już dawno noszę dowód w kieszeni równie świetnie bawiłam się przy jego lekturze. A wszystko to za sprawą ciekawej fabuły pędzącej jak bolid F1, akcji, wyjątkowych postaci i swoistego uroku tejże powieści. Jej lektura wciągnęła mnie bez reszty i cieszę się, że trafiłam do świata wykreowanego przez duet Columbus&Vizzini.
 
Trójka rodzeństwa Eleanor, Kordelia i Brendan wraz z rodzicami szukają nowego domu. Ich budżet przeznaczony na tę inwestycję jest niezbyt bogaty. Cóż głowa rodziny ma trudny okres w lekarskiej pracy i o pięknej willi z basenami nie ma mowy. Nagle niezwykłym zrządzeniem losu trafia im się wspaniała oferta. Piękny dom zbudowany w 1907 roku i należący kiedyś do znanego pisarza Denvera Kristoffa jest w zasięgu ich możliwości. Takiej okazji się nie przepuszcza. Tylko żadne z rodzeństwa nie spodziewa  co czeka ich pod nowym dachem. Od pierwszego pobytu coś dziwnego się dzieje, coś tajemniczego "wisi" w powietrzu.....................
 
Książkę w samych superlatywach rekomenduje  J.K. Rowling. Tu przyznam się z ręką na sercu, że osobiście do rekomendacji sławnych osób na okładce podchodzę z dużym dystansem. Wydaje mi się, że te opinie to raczej chwyty marketingowe niż szczere wrażenia. W stosunku do opisywanej książki uległam opisowi, magii okładki i dałam się skusić. I dobrze się stało. Ta powieść rozpoczynająca nowy przygodowy cykl zasługuje na oklaski. Po pierwsze brawa należą się autorce, ale i grafikom oraz wydawcy. Książka jest niezwykle starannie wydana, dopracowana w szczegółach do tego stopnia, że sama pcha się do rąk. Czytających wciąga do magicznego świata w którym rządzą inne prawa fizyki, rzeczywistość staje się po prostu baśnią. Czytelnik podobnie jak trójka głównych bohaterów wkracza nagle w świat powieści znanego autora. Spotyka Wichrową Wiedźmę, która chce się wyręczyć Walkerami. Za ich pomocą chce zdobyć pewną magiczną księgę by stać się potężną wiedźmą o olbrzymiej mocy. Czy jej się uda? O tym opowie Wam już książka, która mnie zachwyciła. Szybko uruchomiła moją wyobraźnię i pozwoliła dać się ponieść fantazji autorów. Nagle zaczęły mnie otaczać barwne postacie - wspomniana już nieobliczalna Wichrowa Wiedźma, piraci, olbrzymy, moce dobre i złe. Wkroczyłam do rzeczywistości w której jak to wielu bajkach bywa dobro walczy ze złem. I nie ma rzeczy niemożliwych, nie działają prawa fizyki, wszystko może się zdarzyć. Nie ma rozdziału by coś się nie działo, by nie było zawirowań, by fabuła była przewidywalna. Ożywają szkielety, pojawia się niesamowity piracki okręt, szaleją żywioły. Wyobraźnia nie ma granic............
Lektura mnie oszołomiła, zadziałała niczym magiczny pierścień przenoszący na kilka godzin do wspaniałego świata w którym rządzi przygoda. Teraz może nie czytam zbyt wiele pozycji pokrewnych "Domowi tajemnic" ale gdy byłam nastolatką przepadałam za takim typem książek. I właśnie do nich porównam tę książkę. Wypada oryginalnie i nietuzinkowo. Jest niczym przebogato ustrojona choinka, jarząca milionem świateł, błyszcząca tysiącami bombek, skrząca się w mroku nocy. Wspaniale mi się czytało i dlatego będę wypatrywać dalszego ciągu przygód rodzeństwa Walkerów. Wydawca zapowiada jej jesienią 2014.
Moja ocena 9/10.