sobota, 31 stycznia 2015

Karolina Wilczyńska "Jeszcze raz, Nataszo"


Wydawnictwo Czwarta Strona
data wydania 2014
stron 304
ISBN 978-83-7976-203-3


Szczęście to są tylko chwile

Nic nie trwa wiecznie, szczęście też. Nic nie jest nam dane raz na zawsze. Życie to ciągłe zmiany, nieustanne zawirowania i niekończąca się walka o to, by twarz zdobił szczery uśmiech, a nie sztuczny grymas. Walka ta nie zawsze jednak bywa wygrana, ale mimo to każdy z nas walczy, każdy z nas chce powiedzieć, że szczęście mu sprzyja. Cóż, czasem spotyka nas bolesna porażka, która przygniata do ziemi, podcina skrzydła. Co wtedy? Nie pozostaje nic innego, jak powiedzieć sobie: „spróbuj jeszcze raz”!
Główna bohaterka czwartej powieści w dorobku Karoliny Wilczyńskiej, a pierwszej przeczytanej przeze mnie, ma na imię Natasza. Gdy ją poznajemy, przekracza już czterdziestkę i jest na życiowym zakręcie. Jej dotychczasowe życie legło w gruzach. Zawaliło się wraz z rozpadem jej małżeństwa – związku, który trwał niespełna 20 lat. Zdradzonej i porzuconej kobiecie nie pozostało nic innego, jak zacząć od nowa. Tak, łatwo to powiedzieć i napisać, ale dokonać tego, to już spore wyzwanie. Natasza po powrocie z sądu siada na tarasie, rozpala grilla i chce symbolicznie zamknąć przeszłość na klucz. W ogniu chce dokonać swoistego oczyszczenia z przeszłości. To w jej mniemaniu konieczne, by zacząć od nowa. Zatem Natasza otwiera album i wrzuca w ogień kolejne zdjęcia. Tym samym zaprasza nas na film ze swojego życia. Opowiada o nim w miarę bez emocji, szczegółowo, jakby chciała rozebrać je na czynniki pierwsze, podsumować, wyciągnąć wnioski. Jej opowieść jest pasjonująca i ciekawa. Jej życie bowiem jest dość ściśle związane nie tylko z osobami, które obdarzyła uczuciem, ale i tym, co dzieje się wokół niej. Natasza bowiem jest reprezentantką pokolenia z przełomu epok - schyłku komunizmu i rodzącego się kapitalizmu. To czasy, w których żyło się bardzo różnie, patrzyło się w przyszłość z optymizmem, łatwo dorabiało się fortun i jeszcze łatwiej się je traciło. By być na fali, by piąć się po drabinie sukcesu, trzeba było mieć tupet, szósty zmysł, ale i umieć znieść smak ryzyka.Jeszcze raz, Nataszo” to powieść obyczajowa w najlepszym gatunku. Napisana dokładnie tak, jak lubię. Przyciągająca czytelniczą uwagę bez reszty. To lektura okraszona emocjami, opowiadająca historię konkretnej kobiety. Dziewczyny z dobrego domu, wychowanej w rodzinie z tradycjami. A jednak Nataszka nie była do końca szczęśliwa, bo wciąż musiała spełniać oczekiwania rodziców, iść ściśle wytyczonym przez nich torem, być niczym marionetka, która tańczy tak, jak ciągną ją sznurki. Jej rodzice rzadko okazywali jej ciepłe uczucia, brakło uznania i akceptacji czy wsparcia. Zamiast tego były tylko ciągłe oczekiwania, cele, zadania do wykonania. Będąc u progu dojrzałości dziewczyna zaczęła się buntować. Chciała iść własną drogą, spełniać swoje plany. Natasza to przykład dziecka nieszczęśliwego, które mimo życia w dostatku czuje się niekochane i tresowane. Te doświadczenia położyły się cieniem na jej dorosłym życiu. Sprawiły, że bardziej żyła dla innych niż dla siebie. Chciała się podobać, zyskiwać uznanie w oczach szefa, męża, otoczenia. To, co sama czuła, zostało zepchnięte na boczny tor. Ale i w tej sytuacji nastały chwile buntu i postawienia na swoim. Rachunek za to okazał się ogromny.
Natasza to przedstawicielka pokolenia, które żyje na przełomie i wciąż musi dostosowywać się do zmieniającego się świata. To bohaterka, która jest symbolem generacji dzisiejszych czterdziestoparolatków, które zostało „posadzone” na kręcącej się bardzo szybko karuzeli zmian, która nie staje ani na chwilę i z której nie da się zejść. To też wykreowany w sposób godny pochwały portret kobiety sukcesu, która za zawodowy triumf płaci słoną cenę, rujnując sobie życie osobiste. Pochłonięta wraz z mężem pracą, zapomina o tym, co w życiu najważniejsze. O uczuciach i rodzinie, o życiu prywatnym. Nic dziwnego, że jej związek się rozpada. W tym momencie przyszło mi do głowy pewne pytanie: czy nasza bohaterka będzie umiała wyciągnąć konstruktywne wnioski? Czy zacznie od nowa na dobre? Czy sobie poradzi? Z wielką chęcią przeczytałabym o dalszych losach pani prezes Dębnickiej!Książka jest naprawdę doskonała w swoim gatunku. Czyta się ją jednym tchem i nie sposób się od niej oderwać. Jej lektura przypomniała mi tamte czasy, w których młoda była nie tylko Natasza, ale i ja. Tu brawa dla autorki – opisała je świetnie, dokładnie i bardzo wiernie. Doskonale oddała realia wykluwającego się kapitalizmu. Pani Karolina stworzyła naprawdę nietuzinkową historię, którą gorąco polecam. Tym samym dopisuję nazwisko pisarki do listy moich ulubionych autorek tworzących literaturę kobiecą. Książkę oceniam bardzo wysoko, ale tylko taka ocena będzie moim zdaniem adekwatna i sprawiedliwa.

wtorek, 20 stycznia 2015

Vital Voranau "Szeptem"

Agencja Wydawnicza EkoPress
data wydania grudzień 2014
stron 166
ISBN 978-83-62069-92-7

A kysz choróbska, wygonię was szeptem

Rzadko sięgam po literaturę białoruską. Ale prozę Vitala Voranau już znam i cenię. To druga książka tego autora, którą przeczytałam. Na pytanie jaka ona jest odpowiem krótko - wyjątkowa i niepowtarzalna. Choć przeczytałam mnóstwo książek w swoim życiu ta jest nietuzinkowa i niezwykle klimatyczna. Opowiada o świecie, który w zasadzie odchodzi już do przeszłości. Do napisania tej lektury zainspirowały autora podróże po obszarach u zbiegu granic polskiej i białoruskiej. W książce otrzymujemy zaproszenie do świata w którym bardzo ważne miejsce zajmuje medycyna ludowa. Współczesny świat ją odrzuca dopisując jej więcej z magii niż z nauki. Gdyby zapytać przeciętnego mieszkańca czy wierzyłby w skuteczność znachorek i wiejskich babek leczących niekonwencjonalnie to usłyszelibyśmy odpowiedź że to bujdy, zabobony nie zasługujące na uwagę. A jednak w przeszłości to właśnie w ten sposób szukano ratunku na różne dolegliwości i kłopoty. Lektura składa się z 18 tekstów. W centrum każdego z nich jest jedna postać - szeptucha. Szeptucha to inaczej znachorka, szamanka która korzysta z naturalnych metod leczenia, używa ziół i tego co daje matka natura. Dzięki zamowom, które jako żywo przypominają baśniowe zaklęcia, czary czy może katolickie egzorcyzmy szeptuchy pomagały ludziom w pozbyciu się choroby czy bólu złamanego serca. Autor w swoim dziele wspaniale opisuje działania takich osób. Czyta się je chwilami jako reportaże, chwilami jako baśnie. Raz wydają się one niezwykle skuteczne, by po chwili wyglądać jak magiczne gusła dla dzieci tworzone. Jedno jest pewne- były chwile gdy pomocy w trudnych przypadkach szukano u szeptuch. Albo wtedy gdy medycyna konwencjonalna była bezradna, albo w przeszłości gdy dostęp do medyków był utrudniony. Nie chcę tu prowadzić debaty czy warto się leczyć w ten sposób, ale chcę zachęcić do przeczytania "Szeptem". Dzięki lekturze poznamy dość specyficzny świat, nieco magiczny, który zapewne za dobrych kilka lat przestanie istnieć. 
Książka opowiada o konkretnych przypadkach, postaciach, które korzystały z pomocy szeptuch. Jest to lektura dwujęzyczna, napisana po polsku i białorusku. Ma oryginalną, wspaniałą okładkę i jest naprawdę godna polecenia.

piątek, 16 stycznia 2015

Piotr Drożdż " Krzysztof Wielicki - mój wybór"

Wydawnictwo Góry Books
data wydania 2014
stron 288
ISBN 978-83-6230-121-8
 
Spowiedź pogromcy gór

O Krzysztofie Wielickim mówiono wielokrotnie i dużo. Kariera pochodzącego ze Szklarki Przygodzickiej wspinacza jest długa i pełna robiących spore wrażenie dokonań. Wielicki to piąty człowiek na Ziemi, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum. Na trzy z czternastu ośmiotysięczników wszedł zimą jako pierwszy. Szczyty atakował też samotnie – na Lhotse stanął w gorsecie po kontuzji kręgosłupa, a na Broad Peak wszedł i zszedł w ciągu jednego dnia. Wielicki to także organizator i kierownik wypraw górskich. Gdybym chciała jeszcze więcej i dokładniej pisać o jego wyczynach to wyszłaby z tego książka.
Nic dziwnego, że Piotr Drożdż pokusił się o napisanie biografii tego wspinacza, mając do dyspozycji tak bogaty materiał. Książka jest napisana w formie wywiadu rzeki, w którym Wielicki odpowiada na przeróżne pytania. Te oczywiste, ale i te bardzo osobiste, trudne, dotykające spraw bolesnych i kontrowersyjnych. Rozmowa obu panów jest niezwykle dokładna i pełna szczegółów. Jest tak dzięki temu, iż wyjeżdżając w góry Wielicki sumiennie i dokładnie prowadził zapiski, sporządzał dzienniki. Wiadomo pamięć bywa zawodna, a dzięki notatkom stało się możliwe sięgnięcie do detali i szczegółów.Wielicki opowiada przede wszystkim o swojej karierze górskiej, ale tu i tam dodaje szczegóły ze swojego życia prywatnego, pisze o osobistych relacjach z partnerami, o tematach, o których często ludzie gór w swoich książkach zapominają, bądź milczą celowo. Bo niuanse burzą i zakłócają obraz bohatera bez skazy, który zdobywa góry z dumną miną. Na wyprawach mają miejsce różne sytuacje, nie zawsze jest łatwo, nie zawsze można czuć się bohaterem. Czasem trzeba pokazać inne oblicze. Twarz człowieka złamanego przez naturę, tęskniącego, bojącego się, zniechęconego, słabego, chorego, poddającego się prawom natury. Niektórzy wolą milczeć i skupiać się na sukcesach. Krzysztof Wielicki zaś otwiera się i bez ogródek opowiada. Tym samym pozwala czytelnikowi zajrzeć do hermetycznego świata Lodowych Wojowników, który jest środowiskiem specyficznym i zamkniętym. Większość jego członków to nietuzinkowe i trudne osobowości, kontrowersyjne charaktery, twardzi ludzie, którzy bywają niełatwi we współżyciu. Wielicki w długiej rozmowie obala też mity, które od lat krążą w opinii publicznej i ożywają, gdy zdarzy się dramat. Zdobywca Everestu i Makalu mówi wprost o realiach gór najwyższych, o technikach ich zdobycia, o moralności w trakcie osiągania ekstremalnych wyczynów. Tam, powyżej dead zone, gdzie, nie ma co się oszukiwać, organizm ludzki umiera nie bardzo można pomóc towarzyszowi, gdy ten dozna urazu, ma problemy z oddechem czy poruszaniem się. Tam ludzkie możliwości są bardzo, bardzo ograniczone. Wielicki opowiadając o swoich wyprawach uświadamia czytelnikom, że górska wspinaczka to zdecydowanie i bezapelacyjnie sport ekstremalny i bardzo niebezpieczny. Nie ma tu przepisów, gotowych recept i jakichkolwiek gwarancji. Wszystko, każdy krok i myśl obłożone są ryzykiem, a stawką bywa ludzkie życie.
Wielicki opowiada niezwykle ciekawie i barwnie. I co dla mnie bardzo ważne jest do bólu szczery. Takie wrażenie odniosłam od samego początku lektury. Nie upiększa, nie osładza, nie koloryzuje. Nie ukrywa swoich podknięć, nie tuszuje dręczących go dylematów i wątpliwości. Dzięki temu książka nie jest bufonadą, nie jest hymnem pochwalnym, a ciekawą opowieścią, którą czyta się z zainteresowaniem. Ta publikacja mówi do czytelnika nie tylko słowem pisanym, ale i masą wspaniałych zdjęć, którymi Krzysztof Wielicki okrasza swoje wspomnienia.
„Krzysztof Wielicki - mój wybór” to pierwszy tom, obejmujący czasy od początku kariery do roku 1989. Kolejne lata zostaną opisane w tomie drugim, który mam nadzieję ukaże się szybko. Bo urywając czytanie poczułam pewien niedosyt i tęsknotę za dalszym pobytem w miejscach, do których w realnym świecie pewnie nigdy nie trafię.
Wspaniała książka dla miłośników gór, ba! to dla nich wręcz lektura obowiązkowa. Miłe spotkanie z jednym z najbardziej sławnych polskich himalaistów, którego długo nie zapomnę.
Książka pod patronatem medialnym Lubimy Czytać.

środa, 14 stycznia 2015

Gabriela Gargaś " Pośród żółtych płatków róż"


Wydawnictwo Feeria
data wydania 14 stycznia 2015
stron 312
ISBN 978-83-7229-445-6

Miłość niejedno ma imię

 Miłość idealna bywa tylko w słodkich romansach. W prawdziwym życiu to już różnie z nią bywa. Często realna okazuje się maksyma " cały ambaras by dwoje chciało i mogło na raz". Często mylimy miłość z zauroczeniem, prawdziwe uczucie z pożądaniem. Zdarza się, że w uczuciach kieruje nami egoizm a nie dobro partnera czy partnerki. Bywa, że kochanie boli i to solidnie. Bywa, że uczucie komplikuje nam mocno życie. Bywa, że ten kogo kochamy zdradza nas. Czy zatem warto kochać? Czy warto wplątywać się w związki, brać ślub skoro nie ma się gwarancji na słowa mówione w obliczu księdza, gości, świadków i Boga? 
 
Najnowsza powieść pióra Gabrieli Gargaś, pisarki, która zauroczyła mnie swoim debiutem i którą bardzo polubiłam, to książka właśnie o miłości. O jej różnych obliczach. Jej główni bohaterowie to trzy kobiety i dwóch mężczyzn. Każdy z nich przeżywa przeróżne miłosne perypetie. 
Zuza kocha żonatego, ma świadomość, że jej wybranek ma dzieci i żonę. Wie, że jest tą trzecią. Ma świadomość, że to mało prawdopodobne, by Robert zostawił dla niej rodzinę. A jednak nie może, nie ma w sobie dość siły by wyplątać się z jakby tu nie patrząc toksycznego związku. Trwa w nim, choć wiele ją to kosztuje. Czasem boli. Rola tej trzeciej jest bardzo trudna i wyczerpująca. Zwykle skazana na porażkę, ale Zuza wciąż ulega czarowi Roberta. Jego żona Milena jest kobietą atrakcyjną, zabieganą, wspaniałą mamą i panią domu. Tylko za dużo ma na głowie, a nawał obowiązków czyni ją w oczach męża mniej atrakcyjną. Milena czuje się samotna w swoim małżeństwie, ma świadomość, że jej relacja z Robertem się sypie. Czuje zmęczenie, czuje, że się dusi tym co ją otacza. 
Joanna, kuzynka Zuzy jest mężatką. Póki co bezdzietną. Mąż marzy o potomku, ale dla Asi ważniejsza jest praca, rozwój zawodowy, awans, pieniądze. Michał schodzi na dalszy plan. Nad ich małżeństwo nadciągają chmury za sprawą uczennicy matematyka. Pewna nastolatka na zabój zakochuje się w swoim panu od cyferek. Dostaje na jego punkcie obsesji, zakłada się nawet z przyjaciółką, że go uwiedzie i rozkocha w sobie, że on zostawi dla niej swoją żonę. Jest jeszcze Wojtek, młody chłopak studiujący zaocznie, pracujący jako kurier, który jest dojrzały nad swój wiek. Zakochuje się w koleżance z pracy i uparcie dąży do zdobycia jej serca. Wcale nie przeraża go to, że ma konkurenta ...
 
Książka o której dziś piszę to powieść bardzo, bardzo realna. Taka z normalnego życia wzięta. Jej bohaterowie to ludzie z krwi i kości, nieidealni, mający tendencję do komplikowania sobie życia, do popełniania błędów, co przecież nieobce ludzkiej naturze. Nikt w tej książce nie jest przedstawiony z tylko dobrej czy tylko złej strony. Tu każdy ma swoje plusy i minusy. Każdy musi płacić wystawione mu przez los rachunki za pomyłki. Zdradę widać z dwóch stron, osoby zdradzającej i zdradzanej. Obie role są nie do pozazdroszczenia. 
Gabrysia Gargaś w swojej książce nie poruszyła oryginalnego tematu w fabule. O zdradzie napisano już bowiem tony książek. Jednak udało się autorce uczynić to bardzo ciekawie, obrazowo, przystępnie. Książkę przeczytałam bardzo szybko, a losy jej bohaterów bardzo mnie zaciekawiły. Jedne postacie polubiłam, inne doprowadzały mnie do szału. Nie znalazłam usprawiedliwienia dla Zuzy, współczułam Milenie. Może to wynika ze mojego osobistego statusu mężatki, ale po przeczytaniu tej książki czuje jeszcze większą pogardę dla kobiet, które świadomie grają rolę tej trzeciej. 
Lektura tej książki jest godna polecenia. Najmocniejszym jej atutem jest realizm i doskonale skrojone dialogi. Ciekawie wykreowane postacie i przesłanie powieści. Warto naprawiać błędy, warto wybaczać, choć to naprawdę bywa czasami wręcz niemożliwe. A o miłość trzeba nieustannie dbać, bo jest najbardziej krucha na świecie!

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Michael Bond "Paddington"


Wydawnictwo Znak emotikon
data wydania 2014
stron 448
ISBN 978-83-240-2970-9

Proszę Państwa oto miś! Miś Paddington !

Każdy z nas ma chyba choćby kilka książek przeczytanych w dzieciństwie do których chciałby wrócić w życiu dorosłym. Do grona takich lektur ja od wielu lat zaliczałam książkę o misiu o którym napiszę sporo pozytywów i superlatyw. Gdy byłam małą dziewczynką systematycznie chodziłam do biblioteki - wtedy księgarnie też dopadł kryzys i ich półki świeciły pustkami. W bibliotece bywały książki, które marzyłam, by mieć we własnej biblioteczce, ale nie można ich było dostać. I tak pewnego dnia dopadłam książkę o Paddingtonie. Pokochałam tego misia, ja ogólnie mam do nich słabość, od pierwszego spotkania. Niestety termin gonił, a książkę musiałam oddać. I stało się. Jako dorosła kobieta znów spotkałam Paddingtona. Towarzyszyło temu wielkie wow, garść wspomnień i radość. Nakładem Znaku emotikon ukazały się w jednym tomie trzy części przygód tego niedźwiadka, które miały premierę w latach 1958,1959 i 1960. Minęło kilkadziesiąt lat, a nasz miś wcale, ale to wcale się nie postarzał. I z pewnością znajdzie ogrom fanów w gronie współczesnych dzieciaków. 
Tom zawiera : "Miś zwany Paddingtonem", "Jeszcze o Paddingtonie" oraz "Paddington daje sobie radę".
Nim napisałam ten tekst tę lekturę przeczytałam aż dwa razy. Nie czytałam jej jednym ciągiem, a co wieczór dawkowałam sobie jeden rozdział. Śmiałam się co niemiara, wzruszałam i szczerze się przyznam, że bardzo bym chciała ( wiem to całkowicie nierealne) by taki misiek zamieszkał i w moim domu. 
Kim jest ów niedźwiadek? Jest zagubionym małym misiem, który pojawił się na jednej z londyńskich kolejowych stacji. Tu spotkał państwo Brown, którzy przyszli po córkę Judytę. Miała ona przyjechać do domu na wakacje. Dzień był ciepły i przyjemny, na dworcu jak zwykle tętniło życie, panował ruch i pośpiech, dominował hałas. Jak to na dworcu. W kącie na walizce siedział mały, zagubiony niedźwiadek. Jak się okazało pochodził z Peru. Do Anglii trafił jako pasażer na gapę. Wcześniej mieszkał u swojej cioci Lucy, która trafiła do domu dla emerytowanych niedźwiedzi. Wcześniej nauczyła ona swego podopiecznego języka angielskiego i poradziła mu by udał się na emigrację. Miś tak zrobił. Państwo Brown gdy zobaczyli kartkę wiszącą na szyi misia z prośbą o opiekę nad nim nie pozostali obojętni i przygarnęli go. Tym samym ich życie stało się inne, a miś zawojował ich serca. 
Miś otrzymał imię od nazwy stacji na której go znaleziono i zamieszkał u Brownów. I w tym miejscu rozpoczynają się przygody naszego bohatera, który jest niezwykle sympatyczną postacią. Jest zabawny, troszkę naiwny, nieco nieporadny, ale nie sposób go nie pokochać. Miś uwielbia marmoladę, psoci, oswaja się z nową rzeczywistością, komplikuje życie swoim opiekunom, ale wszyscy mocno go kochają i wybaczają wpadki. Z nim nie można się nudzić, z nim słowa święty spokój są raczej niemożliwe. Miś Paddington jest niezwykle pomysłowy, kreatywny, nieco szalony i ciągle wymyśla coś nowego. Przy tym bywa grzeczny i uprzejmy oraz ma w sobie to coś, że wszystko idzie mu wybaczyć. 
Tę książkę czyta się rewelacyjnie bez względu na wiek. To doskonała propozycja z dziecięcej klasyki, która bawi kolejne pokolenia. Gwarantuje uśmiech na twarzy i dobrą zabawę, a przy tym promuje pozytywne wartości, spełnia funkcję edukacyjną. Uczy wrażliwości na potrzeby innych, uczy tolerancji, uczy wyrozumiałości. To książka, którą gdy raz się pokocha, to stale się do niej wraca. Inaczej po prostu nie można. Idealna propozycja na każdy dzień, świetna lektura dla dzieciaków na dobranoc. 
Dodam jeszcze, że książka jest bardzo starannie wydana. W twardej oprawie ( wydawca słusznie przewidział jej wielokrotne użytkowanie), z piękną okładką i kapitalnymi ilustracjami autorstwa Peggy Fortnum. Gorąco tę książkę polecam, zwłaszcza rodzicom i dzieciom w wieku przedszkolnym i szkolnym. Niech znajdzie się w każdej dziecięcej biblioteczce, bo na to zasługuje. 
Fanom Paddingtona polecam na FB jego profil
https://www.facebook.com/paddingtonmis?fref=ts
oraz jego stronę w sieci 
http://www.paddington.com.pl/

sobota, 10 stycznia 2015

A. J. Betts "Zac&Mia"


Wydawnictwo Feeria
data wydania 14 stycznia 2015
stron 320
ISBN 978-83-7229-449-4

Walka na śmierć i życie

Wrażenia z lektury tej książki są niesamowite. Jej lektura uświadomiła mi bowiem, że życie pisze różne scenariusze i często lubi krzyżować nasze plany. Los nie bywa sprawiedliwy i jednych rozpieszcza, a drugim wrzuca na barki ogromne ciężary. Zmusza do walki na śmierć i życie. Za nic ma to, że chcemy być szczęśliwi. Po przeczytaniu tej książki po raz kolejny zaczęłam doceniać swój każdy dzień, który nie muszę spędzać w szpitalu, mogę realizować swoje plany i marzenia, dzień w którym nie muszę zmagać się ze śmiertelną chorobą. 
 
Chyba łatwiej pogodzić się z okrutną diagnozą lekarską gdy się ma już sporo lat na liczniku i trochę się przeżyło. Najtrudniej usłyszeć wyrok, gdy stoi się na progu dorosłego życia, ma się naście lat i apetyt na owo życie. Choroba dotyka jednak bez litości. Nastolatków też. Rak bywa nieczuły i atakuje niespodziewanie. Zwykle zaczyna się niewinnie, a w pewnej chwili spada niczym grom z jasnego nieba wyrok. Tak właśnie potoczyło się życie bohaterów książki A. J. Betts - australijskiej pisarki, która napisała książkę głęboko poruszającą skierowaną do młodzieży. Mogą ją także przeczytać i starsi. Zapewniam, że bez względu na wiek ona zrobi wrażenie na każdym od staruszka do podlotka. Ta powieść opowiada o parze nastolatków, którzy zmagają się z nowotworem. Spotykają się w szpitalu. Poznają się przez "ścianę". On słyszy że w sąsiedniej sali pojawił się ktoś nowy, nowy pacjent, który zaczyna słuchać piosenki Lady Gagi. Pyta zatem personel i tak "poznaje" Mię. On ma na imię Zac i zmaga się z białaczką szpikową, ona walczy z nowotworem który umiejscowił się w kości nogi. Oboje są młodzi, niesprawiedliwe skazani na ból, cierpienie i utratę świętego spokoju. W tym wieku powinno im się należeć beztroskie życie, radość z relacji towarzyskich, odkrywanie świata, który przestali postrzegać jako dzieci. Wiek nastu lat to czas pierwszych porywów serca, randek, balów maturalnych, spotkań z przyjaciółmi. Zac i Mia zamiast tego muszą leżeć na szpitalnych łóżkach, zmagać się z chorobą, przeżywać lęk o to co stanie się jutro. Ich świat ogranicza się do tego by żyć, by zmagać się z trudnym przeciwnikiem. Dzięki temu oboje szybko muszą dojrzeć, ekspresowo dorosnąć. Między nimi rodzi się wyjątkowa relacja, jaka pewnie nie miałaby miejsca gdyby nie to że zachorowali. To właśnie o tym opowiada ta lektura. O przyjaźni rodzącej się w trudnych okolicznościach, o buncie wobec niesprawiedliwego losu, o zmaganiach z chorobą. Autorka niezwykle realnie, bez pompy, ckliwości i sztuczności opisuje świat chorych nastolatków, którzy stają się przez to, co ich spotyka zdecydowanie inni niż ich rówieśnicy. Mają inne priorytety i wartości, inne cele, inne obawy i problemy. Nie martwią się pryszczem na nosie, ale buntują się przeciw chorobie. O ile Zac może liczyć na wsparcie bliskich o tyle Mia nie ma dobrych relacji z matką. 
 
Historia tych dwojga młodych ludzi jest bardzo wzruszająca. To bardzo smutna, ale i realna lektura, która zabiera na do świata wojny. Wojny ludzie kontra rak. Wojny która toczy się i jest bardzo brutalna. Wojny na śmierć i życie. Wojny w której spokój da tylko pewna wygrana. Autorka przedstawia dwie postacie, które maja ten sam problem, ale zdecydowanie inne charaktery. Chłopiec i dziewczyna inaczej podchodzą do swojego problemu, inaczej biorą na barki swój krzyż. Ona ma gwałtowniejszy charakter, bardziej porywczy i więcej w niej buntu. On odnosi się do całej sytuacji z pokorą, nadzieją i spokojem. Ich znajomość, ich przyjaźń nawiązana na trudnym gruncie bardzo ich zbliża i obojgu przynosi korzyści. Czy to co wykreowała autorka jest możliwe? Czy gdyby owa para poznała się gdzie indziej ich znajomość miałaby inny charakter? Tak, wiem, bo sama nawiązałam kiedyś szpitalne relacje. To miejsce, choroba zmienia nas, powoduje, że stajemy się inni niż gdybyśmy byli zdrowi i nie leżeli na szpitalnej sali. Książka pozwala docenić zdrowie, spojrzeć na świat z innej perspektywy. Głosi zasadę "carpe diem", która ma w sobie wiele mądrości. Pozwala zajrzeć do świata chorych, do którego byśmy nigdy nie trafili w realu. Czy to ma sens w powieści? Otóż ma! Bo po jej przeczytaniu z pewnością wielu z nas inaczej popatrzy na swoją rzeczywistość i doceni to co ma. Ja do tego grona należę i cieszę się, że przeczytanie tej książki mnie nie ominęło. Pozwoli mi piękniej spędzić dzisiejszy dzień i odkryć piękno życia. Czego i Wam oczywiście życzę. Przeczytajcie tę powieść. Zdecydowanie warto. Sięgnijcie po nią nawet wtedy, gdy nie lubicie literatury młodzieżowej.

czwartek, 8 stycznia 2015

Kamil Janicki "Damy złotego wieku"


Wydawnictwo Znak
data wydania 2014
stron 400
ISBN 978-83-2403-030-9

Królową się bywa, człowiekiem się jest!

W baśniach, które poznajemy w dzieciństwie, królowe, księżniczki i królewny wiodą życie zwykle szczęśliwe i beztroskie. Cieszą się dostatkiem, miłością poddanych, a serce oddają wspaniałemu mężczyźnie, który kocha je po grób i z którym żyją długo i szczęśliwie. Śledząc historyczne przekazy, można pokusić się jednak o wniosek, że prawdziwe życie koronowanych głów było ciężkie, smutne i samotne. Prawdziwe królowe rzadko wychodziły za mąż z miłości, bywały odsuwane na margines życia swoich małżonków, ba! były nawet mordowane.
W historii państwa polskiego jednym z najlepszych okresów był tzw. złoty wiek, czyli czasy u schyłku panowania potężnej dynastii Jagiellonów. To wtedy rządzili Zygmunt I zwany Starym i jego syn Zygmunt August. U ich boku stało pięć królowych. August zmarł bezpotomnie, miał jednak pięć sióstr. To właśnie o tych kobietach pisze w swojej najnowszej książce Kamil Janicki. W grubym tomie nakreśla sylwetki żon i cór królewskich, a trzeba przyznać, że ich życie było dość burzliwe i pełne niespodzianek. I co najważniejsze, żadna z nich nie była kobietą szczęśliwą.
Autor napisał o kilku kobietach. Spośród nich na pierwszy plan wysuwa się Bona Sforza. Z pochodzenia Włoszka, z charakteru kobieta według jednych nie z tej epoki, według drugich z piekła rodem. Nie była osobą z królewskiego rodu, nie była niezwykle bogata, choć posag miała całkiem spory. Nie była najlepszą partią na żonę króla, ale wygrała w matrymonialnym wyścigu i poślubiła sporo starszego od siebie Jagiellona. Bona nie żyła, jak większość kobiet tej epoki, w cieniu męża, ale zaangażowała się w politykę i odegrała sporą rolę w rządzeniu krajem. Po części stało się tak ze względu na podeszły wiek jej męża i jego stan zdrowia. Bona miała głowę na karku i potrafiła wydawać mądre decyzje, była świetną organizatorką, ale zgubiła ją chciwość, pycha i porywczy charakter. Jej córki to już kobiety innego pokroju. Matka interesowała się tylko najstarszą Izabellą. Trzy pozostałe były jej obojętne i zbędne.
Trzy żony ostatniego z rodu Jagiellonów to kobiety zdecydowanie inne niż ich teściowa. Elżbieta i Katarzyna to siostry, których mąż nie kochał. Pierwsza szybko zmarła, a drugą mąż oddalił. Jedyną koronowaną miłością Augusta była królowa Barbara, którą pokonała choroba. Janicki w swojej książce pisze także o Annie Jagiellonce, córce Zygmunta I Starego i żonie Stefana Batorego.
Okres schyłku dynastii jagiellońskiej już od wielu lat leży w kręgu moich zainteresowań. O tych czasach przeczytałam już mnóstwo książek obyczajowych oraz podręczników i publikacji historycznych. Obejrzałam wiele filmów fabularnych i dokumentalnych. Nikt jednak jeszcze nie napisał o tych latach tak przystępnie i ciekawie, jak autor „Dam złotego wieku”. Wielkim atutem książki jest przystępny, współczesny język, lekki styl i pokazanie ludzkiej twarzy bohaterek. Każda z tych dam poza tym, że była koronowana, była przede wszystkim kobietą, człowiekiem, którego natura bywa skomplikowana i niewiele sobie robi ze szlachetnego stanu urodzenia. Królowe i królewny pod płaszczem szat i precjozów to zwyczajne dusze pełne wad, słabości, negatywnych cech charakteru. Autor przestawił je w sposób bardzo zwyczajny i ludzki. Co ważne - na pierwszym planie tej książki stoją ludzie, a nie wydarzenia historyczne. Ta publikacja to zatem niezwykle ciekawie wykreślone portrety kobiet wywodzących się i spokrewnionych z ostatnimi Jagiellonami. Każda z postaci to odrębna osobowość i inny charakter.
Mimo sporej objętości lekturę czyta się jednym tchem. Nie brak w niej pikantnych szczegółów i sekretów, a także ciekawostek z życia prywatnego. Autor swoje bohaterki niejednokrotnie gani, nie upiększa ich postaci i bez ogródek pisze o skandalach, których na ówczesnych dworach było całkiem sporo. Dzięki lekturze mogłam się przenieść parę wieków wstecz i zasmakować dworskiego życia, poobserwować wielkie damy, które niekiedy zachowywały się jak pokorne mniszki, proste wieśniaczki czy prowokujące kurtyzany.
Książka wchodzi w skład serii „Prawdziwe historie” i, jak podkreśla sama autor, nie jest ani powieścią obyczajową, ani naukową publikacją. Świetnie realizuje za to zadanie przybliżenia czytelnikowi sylwetek dam złotego wieku. Jest kapitalnie napisana. Polecam ją zainteresowanym historią, ale nie tylko. To niesamowita biografia polskich królowych i cór Jagiellonów. Gdyby w tak ciekawy sposób pisano szkolne podręczniki do historii, to z pewnością wielu uczniów miałoby na cenzurkach tylko piątki i szóstki.

Paczulowo mi - post zapachowy

Bohaterem dzisiejszego pachnącego postu są kadzidełka i paczula.
Kadzidełka odkryłam bardzo dawno temu. Był początek lat 90-tych a ja chodziłam do liceum. W moim mieście powstał pierwszy sklep o nazwie "Indyjski". Oprócz odzieży, biżuterii i kaset magnetofonowych z muzyką sprzedawano tam kadzidełka. Wybór nie był zbyt duży. Raptem kilka kolorowych opakowań zadrukowanych po indyjsku. Kupowałam je w ciemno i uwielbiałam gdy dom napełniał się ich aromatem. I tak przyzwyczaiłam się do używania kadzidełek, choć ten sklep już dawno nie istnieje. Kupuję je gdzie indziej.
Od Firmy
otrzymałam ostatnio opakowanie kadzidełek o zapachu paczuli. Od razu moje myśli zaczęły krążyć wokół pytania jak pachnie owa paczula. Ładnie brzmiąca, melodyjna, ale nie kojarząca mi się z niczym nazwa sprawiła, że włączyłam laptop i zaczęłam szukać informacji o owej roślinie. Aby mi się przyjemnie surfowało na podstawce do palenia umieściłam jedno z kadzidełek i zapaliłam je.
Momentalnie moje mieszkanie otulił intensywny aromat. Jak pachnie paczula? Moim zdaniem pachnie ona orientem. Pachnie intensywnie, a jej zapach przypomniał mi od razu wcześniej wspomniany sklep indyjski. No właśnie, zamknęłam oczy, puściłam wodze wyobraźni i poczułam się jakbym była w Indiach.
Krzew paczuli pachnie intensywnie piżmem i pochodzi z Azji. Uprawiany jest w wielu krajach. Ma swoje zastosowanie w przemyśle perfumeryjnym i kosmetycznym. Paczula świetnie nadaje się do pielęgnacji skóry zarówno suchej jak i tłustej. Ma zdolności odstraszające insekty. Ja osobiście przetestowałam jej wpływ na osobę chora na grypę (męża), która miała bardzo intensywny katar i zatkany nos. Zapach paczuli okazał się tu zbawienny i pomógł udrożnić drogi oddechowe. Zatem paczula ma z całą pewnością właściwości lecznicze, ale jest też używana w świątyniach jako kadzidło. Jej zapach ma pomóc umysłom w medytacji.
W tym miejscu pozwolę sobie napisać jeszcze słów kilka o kadzidełkach. Są one starannie ręcznie wykonane, elegancko zapakowane i w pełni naturalne. To produkt ekologiczny, który sprawi, że Wasz dom będzie pięknie pachniał, a równocześnie nie zanieczyścicie świata. Jaki jest efekt tych kadzidełek? Działają odprężająco, relaksująco, ponoć są też afrodyzjakiem. Ten produkt gorąco polecam. Pachnąca Szafa ma w swojej ofercie także inne aromaty kadzidełek. Sprawdźcie pod linkiem jakie http://pachnacaszafa.pl/sklep/49-kadzidla-zapachowe#.VK5gH3s8Wfg



środa, 7 stycznia 2015

Joanna Marat "Monogram"


  Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania 2014
stron 328
ISBN 978-83-7839-718-2

Przeszłość czasem cieniem się kładzie

Gatunek książek co zowie się kryminałem bardzo wcześnie zaistniał w moim życiu. Miałam lat naście, była druga połowa lat osiemdziesiątych. O kryminałach skandynawskich jeszcze nikt nie słyszał, ale czytano wtedy chętnie polskie powieści z takich serii jak "Z kluczykiem" czy "Z Bluszczem". W epoce PRL-u kryminały wydawano dość chętnie i często, można je było kupić nawet w kioskach Ruchu i wtedy występowali w nich wyłącznie milicjanci. Książki pokazały zwykle stróżów prawa w bardzo korzystnym świetle, a oni sami byli kimś na kształt dzisiejszych supermenów. Odważni, zdolni, inteligentni i skuteczni byli odwzorowaniem serialowego porucznika Borewicza. 
A ja właśnie skończyłam czytać również polską powieść współczesną z trupami w tle, gdzie pracujący (już) w policji funkcjonariusze są przeciwieństwem niegdysiejszych milicjantów. Mają wady, słabości, nałogi, aż trudno sobie wyobrazić jak radzą sobie w bądź co bądź trudnej służbie. 
Książka Joanny Marat została doceniona w podsumowaniach tegoż gatunku za rok ubiegły. Mnie ona bardzo zaskoczyła i tak szczerze patrząc mogę o niej wydać dwie opinie. Większa jej część bowiem bardziej przypomina mi powieść o pracy i życiu policjantów, którzy w tle prowadzą działania operacyjne dotyczące zabójstwa. Nie ma dreszczu emocji, nie ma napięcia, nie ma podrażnienia czytelniczej ciekawości kto winien zbrodni. To wszystko pojawia się nagle jakieś 100 stron przed końcem. I właściwie tu zaczyna się adekwatna kryminałom atmosfera, napięcie, elektryzacja czytelniczych receptorów. Zatem moim skromnym zdaniem nie udało się autorce utrzymać w niepewności przez całą powieść. Początek to doskonale wyrysowane sylwetki policjantów z których na pierwszy planie brylują dwaj : nadkomisarz Marek Kos oraz komisarz Ernest Malinowski. Każdy z nich to naprawdę oryginalna osobowość, razem stanowią ciekawy duet, który ma rozwikłać zagadkę zaginięcia pewnej kobiety, której zwłoki znaleziono w stanie niekompletnym. Ktoś, przypuszczalnie morderca, odciął głowę denatce i gdzieś ją ukrył. Ta zbrodnia wydarza się w dniu katastrofy prezydenckiego samolotu - 10 kwietnia 2010 roku. Autorka ciekawie wybrała datę rozpoczęcia akcji książki i udanie wplotła ją w stworzoną fabułę. Polityka stale jest obecna w tej książce. Nie wchodzi ona jednak na pierwszy plan i to bardzo mi się spodobało.
Co raziło? Język, język potoczny ale pełen wulgaryzmów, język ordynarny, który w moim odczuciu w pewien sposób dyskredytuje występujące w książce postacie mające stać na straży litery prawa. W pewnym momencie książki miałam nawet wrażenie, że występujące tu osoby za nic nie doprowadzą śledztwa do finiszu, bo hamuje je życie osobiste, alkohol i brak motywacji do pracy. Wydaje mi się to zbyt przerysowane, zbyt krzykliwe.
Na okładce powieści pada pytanie - czy to bardziej komedia czy kryminał? Może mam niskie poczucie humoru, ale ja się tu komedii nie dopatrzyłam. Raczej dojrzałam ironię z pracy policjantów, którzy nie radzą sobie w podejmowanych działaniach i nie mają zbytnich ambicji by dobrze wywiązać się ze służby. Najbardziej zainteresował mnie w tej lekturze wątek damy z portretu wiszącego w willi Moniki.
Ta książka nie powaliła mnie na kolana, ale i też nie uważam czasu na jej przeczytanie poświęconego za stracony. Jest ona dość specyficzna i może się podobać tym, którzy cenią nietuzinkowe podejście do tematu zbrodni.
Moja ocena 5/10.

sobota, 3 stycznia 2015

Top 15 okładek książek przeczytanych w 2014 roku

Ok, to nie szata zdobi człowieka, a książkę nie okładka, ale... ja jako wzrokowiec bardzo zwracam uwagę na obwoluty. Wybrałam 15 okładek książek przeczytanych w ubiegłym roku, które spodobały mi się najbardziej. Oto one, kolejność przypadkowa.















piątek, 2 stycznia 2015

Waniliowo mi - post zapachowy

Bohaterem tego postu będzie kolejny produkt zapachowy z oferty Pachnącej szafy - olejek zapachowy o aromacie wanilii. Ten zapach właśnie towarzyszył mi w święta i za sprawą przyprawy którą używałam do pieczenia moich słodkich cudeniek i czułam go bijącego z kominka ceramicznego. Tak, tak mój kominek przez okres świąteczno-noworoczny intensywnie pracował, można rzec pełną parą.
Wanilia - bez niej nie wyobrażam sobie, a konkretnie bez lasek wanilii przyrządzania keksów, serników, mazurków, pychotek i innych ciast. Nie używam cukru waniliowego, który różni się bardzo od lasek wanilii. Z czym kojarzy mi się ten zapach? Nie pytajcie dlaczego, bo sama nie wiem, ale zapach wanilii kojarzy mi się z amazońską gęstą i intensywnie zieloną puszczą, z uroczymi kolibrami wsadzającymi swoje dziobki w kielichy kwiatowe. Wanilią pachniało z kominka długo i intensywnie.
Wystarczył jeden tealight zapalony w palenisku kominka, odrobina wody i dziesięć kropelek olejku. Gwarantowało to dobrych kilka godzin zapachu, intensywnego, pobudzającego zmysły, ale i kubki smakowe. Wanilia to bowiem moim zdaniem bardzo smakowity zapach. Wanilia jest też afrodyzjakiem, działa relaksująco i powoduje, iż czując jej woń byłam przyjemnie odprężona. Olejek waniliowy ma zastosowanie nie tylko w aromaterapii, cenią go za jego działanie nawilżające i regenerujące skórę.
To już trzeci olejek zapachowy firmy
jaki zapachniał w moim domu. Oceniam go równie dobrze jak pozostałe i tak Wam się tu szczerze przyznam, że nie wyobrażam już sobie życia bez ceramicznego kominka i olejków zapachowych. Zdecydowanie wolę go niż odświeżacze powietrza w atomizerach czy takie elektryczne do gniazdka. Zapach jest bardzo naturalny. Długo go czuć w mieszkaniu po wygaszeniu kominka, jest on zarazem bardzo subtelny i elegancki. Sprawdzi się i na co dzień i na jakąś wyjątkową okazję jak uroczysta kolacja czy eleganckie przyjęcie. Tym którzy jeszcze nie mają kominka gorąco polecam jego zakup. Podobnie jak nabycie olejków. Ich pełną gamę obejrzycie pod linkiem:
http://pachnacaszafa.pl/sklep/50-olejki-zapachowe#.VKbRkXs8Wfg




czwartek, 1 stycznia 2015

Noworoczne postanowienia

Witajcie w Nowym Roczku. Czas na noworoczne postanowienia. Pewnie wielu z Was je czyni. Oczywiście potem różnie jest z ich wypełnianiem. Ale... i ja po raz kolejny spróbuję sobie założyć pewne plany. Jak wyjdzie zobaczymy. A zatem w dziedzinie bloga i czytelnictwa postanawiam uroczyście:
- przeczytać więcej książek niż w ubiegłym roku ( było ich 135 tylko!!!!)
- jak najszybciej nadrobić zaległości recenzyjne z roku ubiegłego - jest tego troszkę niestety. W grudniu mimo iż prawie nic nie wydano nowego to jednak nie udało się zbyt wiele nadgonić.
- w mojej głowie narodził się pewien pomysł. Pewien projekt pt. " Nie tylko piszę, ale i czytam". Wstępnie przygotowałam kilkanaście pytań odnośnie czytelnictwa, które zamierzam zadać polskim pisarkom. Jestem ciekawa czytelniczych gustów autorek, których pióro cenię i stąd ten pomysł.
- na blogu będą się pojawiały oprócz recenzji książkowych i recenzje produktów zapachowych. Ba, będzie też recenzja muzyczna- to zupełna nowość!
- nadal będą zdjęcia stosików, nadal będą recenzje
To tyle tak na gorąco, wracam do lektury, gorąco liczę na spokojny rok, który będzie sprzyjał czytaniu. I dziękuję, że tu zaglądacie, że jesteście moimi gośćmi.
Szczęśliwego Nowego Roku 2015!