W Konstancinie nawet macierzyństwo ma inny smak
Konstancin, enklawa bogactwa, blichtru, luksusu jest też ostoją przemocy, nałogów, brutalności, zdrady, odrzucenia, samotności i obłudy. Tu obowiązuje niepisany kodeks, nieskatalogowane normy, których nieprzestrzeganie powoduje wyrzucenie za burtę, ostracyzm i wykluczenie. Konstancińskich reguł muszą przestrzegać wszyscy bez względu na rolę jaką przyszło im w tej bajce grać. Śmiało można powiedzieć, że tu wszystko smakuje inaczej. Pieniędzmi i biznesem. Także macierzyństwo, które może to zabrzmi barbarzyńsko choć niestety prawdziwie, jest transakcją dającą określone korzyści. W Konstancinie dzieci są zwykle kartą przetargową, która daje ogromne profity. Bycie matką w tym miejscu to posiadanie asa w rękawie, który daje dostęp do pieniędzy i przywilejów. Czy warto być rodzicielką w krainie pieniądza? A jak żyje się w tym świecie dziecku? Czy ma szansę na szczęśliwe dzieciństwo? Na pytanie szukałam odpowiedzi w kolejnej, niestety ostatniej, książce nieżyjącej już Eweliny Ślotały, która za cenę przynależności do elitarnego towarzystwa zapłaciła słoną cenę.
Akcja „Matek Konstancina” podobnie jak poprzednich książek Pani Eweliny biegnie dwutorowo. Z jednej strony poznajemy dalsze losy głównej bohaterki, która decyduje się na życie w pojedynkę z córką bez męża. Z drugiej mamy okazję zobaczyć blaski i cienie konstancińskiego macierzyństwa, które odbiega od szarej rzeczywistości. Dwie kreseczki na teście ciążowym w Konstancinie znaczą nie tylko pojawienie się za kilka miesięcy nowego życia, ale stanowią dla kobiety ogromne wyzwanie. Ciąża może przebiegać różnie, ale przy niej taryfa ulgowa nie obowiązuje. Trzeba bywać, udzielać się towarzysko, dumnie prezentować brzuszek i tryskać energią. Dbać o to by nie tracić na fizycznej atrakcyjności co jest głównym priorytetem przyszłej mamy. Poród musi się odbyć się w luksusowej klinice, a po nim szczęśliwa mama zajmuje się nie dzieckiem, bo od tego są nianie, piastunki, opiekunki, bony lub babcie, a przede wszystkim sobą. Trzeba zniwelować to, co zepsuła ciąża – więc na warsztat idą rozstępy, zbędne kilogramy, defekty ciała, które bezwzględnie muszą zniknąć. Świeżo upieczona mama musi na zdjęciach tryskać endorfinami. Na depresję poporodową, na baby blues miejsca nie ma. A potem dzieci muszą rosnąć zdrowo i idealnie. Mają przecież być dziedzicami fortun, rekinami biznesu, więc ich rozwój edukacyjny musi być na najwyższym poziomie. Tyle, że tym też nie zajmują się ich mamy. Od tego są odpowiedni ludzie, dobra materialne i wszelkie możliwości które umożliwiają pieniądze. Dzieci dobrze prezentują się na instagramowych zdjęciach, na rolkach czy w udzielanych wywiadach. Na co dzień są tłem. A to czy są szczęśliwe, czy mają beztroskie i radosne dzieciństwo to już jest czymś co mamy nie bardzo interesuje. Te od nich wymagają bycia perfekcyjnymi i niesprawiania kłopotów.
Jak wszystkie książki Eweliny Ślotały tak także tę i pochłonęłam w jeden wieczór i nie mogłam oderwać się od jej treści. Czytałam i odkrywałam brutalną prawdę. Nic tak jak pieniądze nie jest w stanie zniszczyć normalności i człowieczeństwa w ludziach. Wysoki status majątkowy, przynależność do biznesowych elit odbiera wolność wyboru i narzuca chore normy, które są idealne dla rozkwitu patologii. Świetnie widać to na przykładzie konstancińskich dzieci, które dorastają niczym sieroty. Ich świat to dobra materialne i sztab ludzi, którym powierza się ich wychowanie i wykształcenie. Ich życie od kołyski jest pod dyktando, a one same żyją w bańce samotności, pozorów i wymagań. W ich życiu nie ma miejsca na bycie dzieckiem. Trzeba być po prostu trybikiem w maszynie, który musi działać idealnie i bezawaryjnie. Ich matki to kobiety żyjące dla społeczności a nie dla własnej rodziny. Jaki jest tego skutek? Opłakany!
Autorka jak zwykle wyśmienicie pokazała rzeczywistość społeczności której była częścią. Nie zastosowała taryfy ulgowej i wywaliła przysłowiową kawę na ławę. Wyszło jej to bardzo naturalnie i bezlitośnie dla smutnej prawdy. Ta książka odpycha od życia w luksusie, obala mit szczęścia które dają zera na koncie. Bardzo mi szkoda, że to już ostatnia literacka wycieczka do konstancińskiego światka. To było ciekawe doświadczenie i wyjątkowa literacka przygoda oparta na prawdzie. Bardzo polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz