środa, 7 stycznia 2015

Joanna Marat "Monogram"


  Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania 2014
stron 328
ISBN 978-83-7839-718-2

Przeszłość czasem cieniem się kładzie

Gatunek książek co zowie się kryminałem bardzo wcześnie zaistniał w moim życiu. Miałam lat naście, była druga połowa lat osiemdziesiątych. O kryminałach skandynawskich jeszcze nikt nie słyszał, ale czytano wtedy chętnie polskie powieści z takich serii jak "Z kluczykiem" czy "Z Bluszczem". W epoce PRL-u kryminały wydawano dość chętnie i często, można je było kupić nawet w kioskach Ruchu i wtedy występowali w nich wyłącznie milicjanci. Książki pokazały zwykle stróżów prawa w bardzo korzystnym świetle, a oni sami byli kimś na kształt dzisiejszych supermenów. Odważni, zdolni, inteligentni i skuteczni byli odwzorowaniem serialowego porucznika Borewicza. 
A ja właśnie skończyłam czytać również polską powieść współczesną z trupami w tle, gdzie pracujący (już) w policji funkcjonariusze są przeciwieństwem niegdysiejszych milicjantów. Mają wady, słabości, nałogi, aż trudno sobie wyobrazić jak radzą sobie w bądź co bądź trudnej służbie. 
Książka Joanny Marat została doceniona w podsumowaniach tegoż gatunku za rok ubiegły. Mnie ona bardzo zaskoczyła i tak szczerze patrząc mogę o niej wydać dwie opinie. Większa jej część bowiem bardziej przypomina mi powieść o pracy i życiu policjantów, którzy w tle prowadzą działania operacyjne dotyczące zabójstwa. Nie ma dreszczu emocji, nie ma napięcia, nie ma podrażnienia czytelniczej ciekawości kto winien zbrodni. To wszystko pojawia się nagle jakieś 100 stron przed końcem. I właściwie tu zaczyna się adekwatna kryminałom atmosfera, napięcie, elektryzacja czytelniczych receptorów. Zatem moim skromnym zdaniem nie udało się autorce utrzymać w niepewności przez całą powieść. Początek to doskonale wyrysowane sylwetki policjantów z których na pierwszy planie brylują dwaj : nadkomisarz Marek Kos oraz komisarz Ernest Malinowski. Każdy z nich to naprawdę oryginalna osobowość, razem stanowią ciekawy duet, który ma rozwikłać zagadkę zaginięcia pewnej kobiety, której zwłoki znaleziono w stanie niekompletnym. Ktoś, przypuszczalnie morderca, odciął głowę denatce i gdzieś ją ukrył. Ta zbrodnia wydarza się w dniu katastrofy prezydenckiego samolotu - 10 kwietnia 2010 roku. Autorka ciekawie wybrała datę rozpoczęcia akcji książki i udanie wplotła ją w stworzoną fabułę. Polityka stale jest obecna w tej książce. Nie wchodzi ona jednak na pierwszy plan i to bardzo mi się spodobało.
Co raziło? Język, język potoczny ale pełen wulgaryzmów, język ordynarny, który w moim odczuciu w pewien sposób dyskredytuje występujące w książce postacie mające stać na straży litery prawa. W pewnym momencie książki miałam nawet wrażenie, że występujące tu osoby za nic nie doprowadzą śledztwa do finiszu, bo hamuje je życie osobiste, alkohol i brak motywacji do pracy. Wydaje mi się to zbyt przerysowane, zbyt krzykliwe.
Na okładce powieści pada pytanie - czy to bardziej komedia czy kryminał? Może mam niskie poczucie humoru, ale ja się tu komedii nie dopatrzyłam. Raczej dojrzałam ironię z pracy policjantów, którzy nie radzą sobie w podejmowanych działaniach i nie mają zbytnich ambicji by dobrze wywiązać się ze służby. Najbardziej zainteresował mnie w tej lekturze wątek damy z portretu wiszącego w willi Moniki.
Ta książka nie powaliła mnie na kolana, ale i też nie uważam czasu na jej przeczytanie poświęconego za stracony. Jest ona dość specyficzna i może się podobać tym, którzy cenią nietuzinkowe podejście do tematu zbrodni.
Moja ocena 5/10.

1 komentarz: