poniedziałek, 12 marca 2012

Jacques Lanzmann "Szaleństwo marszu"



Wydawnictwo Zysk i S-ka
 data wydania 2010
stron 240
ISBN 978-83-7506-406-3
Seria Dookoła świata

O człowieku, który kochał maszerować.

Pierwsze kroki stawiamy zwykle mając około 10-12 miesięcy. Potem wykonujemy ich codziennie tysiące. W całym życiu pewnie zrobimy miliony kroków. Ciągle idziemy, maszerujemy. Chodzimy z domu do przedszkola, szkoły, na uczelnię, do pracy, kina, centrum handlowego i pewnie jeszcze w tysiące innych miejsc. Dla większości z nas marsz jest koniecznością, ale są także i tacy na tym świecie dla których marsz jest relaksem, sposobem odpoczynku, odnową duchową, po prostu metodą na życie. Do takich osób z pewnością należał francuski pisarz, producent filmowy, scenarzysta i podróżnik Jacques Lanzmann (1927 - 2006).
To człowiek, który miał chodzenie we krwi. W swoim życiu przeszedł wiele kilometrów, a trasa jego wędrówki wiodła przez różne kontynenty i  strefy klimatyczne. Odwiedził najatrakcyjniejsze pod względem turystycznym zakątki globu ziemskiego. Podziwiał piękno Tybetu, Nepalu, Sahary, Andów, Meksyku, Peru, Moskwy, Chin i jeszcze wielu innych miejsc. Jego wędrówki to nie spokojne przechadzki spacerowym tempem. To mordercze etapy liczące wiele kilometrów dziennie w deszczu i palącym słońcu, upale i mrozie, wśród lodowców i pustyń, w miejscach gdzie przysłowiowy diabeł mówi dobranoc i nie mieszkali niegdy ludzie. Marsz Lanzmanna fascynował. Dostarczał mu niesamowitych emocji i adrenaliny. Wprowadzał go w mistyczne doświadczenia. Nie raz musiał pokonać ból, pragnienie, głód, zmęczenie.  I o tym opowiada on w książce "Szaleństwo marszu".
 Ta publikacja to po części fragmenty książek opisujących przeróżne podróże Autora, relacje z marszy wyczynowych i maratonów, ale i szereg praktycznych porad jak przygotować się do wędrówki. Autor doradza co jest niezbędne w plecaku piechura - dziś chyba raczej powiedzielibyśmy człowieka uprawiającego trekking. To wcale nie takie proste wybrać się w długą trasę i odpowiednio dobrać ekwipunek, jedzenie i odzież. W czasach obecnych rynek sprzętu turystycznego bardzo się rozwinął, ale są pewne reguły, które niezmieniły się od dawna i którymi Lanzmann się z nami dzieli.
Ta książka to zarazem relacja nie tylko bardzo praktyczna, ale i osobista. Podróżnik niejako zwierza się Czytelnikowi z całej masy przeżyć ze szlaku. Były i sytuacje śmieszne i wzruszające, smutne i groźne. Ale jak ktoś połknął bakcyla wędrówki to zawsze wybierze się w kolejną podróż. Cóż, jestem taką samą istotą, która ma włóczęgę we krwi i takie książki pochłaniam ze zrozumieniem. Zazdroszę tylu pięknych tras, tylu widoków i przeżyć. Tylko ułamek z nich widać na zdjęciach umieszczonych w książce. I szkoda, że nie są to fotografie kolorowe.
W publikacji padają bardzo trafne słowa, które stwierdzają czym może być marsz nie tylko dla ciała, ale i dla ducha.
"Maszerować - to dotrzeć do kresu samego siebie, idąc jednocześnie na koniec świata"
Dla mnie te słowa są piękne, wprost mistyczne.
Jeśli macie duszę włóczęgi to nie będę Was długo musiała przekonywać do przeczytania "Szaleństwa marszu". Jeśli zaś jesteście ciekawi co czuje taka osoba i nie kręci Was jeszcze wielogodzinna wędrówka to zachęcam gorąco do lektury. Może dzięki niej pokochacie trekking ?
Za egzemplarz do recenzji dziekuję Księgarni Matras.

2 komentarze:

  1. Przemawia do mnie ta książką, z chęcią poznam ją bliżej:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę jak Forrest Gump :)
    Za chodzeniem nie przepadam, ale książkę bardzo chętnie przeczytam!

    OdpowiedzUsuń