Wydawnictwo Znak
data wydania 2014
stron 334
ISBN 978-83-240-2993-8
Po drugiej stronie lustra
Góry, a konkretnie Himalaje i Karakorum, a więc te najwyższe pochłonęły już masę ofiar. I oczywiście ten ich "proceder" będzie trwał nadal. Tak, niektórzy z tych co będą chcieli je pogromić zginą. Tak już jest - można rzec prawo natury, prawo gór. W wielu wyprawach w drodze powrotnej kogoś zabrakło. Wpadł do szczeliny, porwała go lawina, pokonała choroba wysokościowa, zgubił drogę, zamarzł... Z zakończonej sukcesem, a zarazem tragedią wyprawy organizowanej w ramach programu Polski Himalaizm Zimowy na Broad Peak w 2013 też nie wszyscy wspinacze wrócili. Ze szturmowej czwórki zabrakło Tomasza Kowalskiego i Macieja Berbeki. Nie zeszli do bazy, zostali na zawsze na stokach góry. Ta wyprawa była bardzo medialna. Odtrąbiono szybko sukces, ale i relacjonowano na bieżąco dramat. Wrzało. W internecie, prasie, telewizji. Każdy nagle mógł wtrącić swoje trzy grosze. Kto winien, kto zawiódł, co było błędem. W tej medialnej wrzawie nagle pojawił się news, że brat zmarłego Zakopiańczyka Jacek organizuje wyprawę by pochować brata i jego towarzysza. Wyprawa ruszyła, by w sieci nie pojawiły się sensacyjne zdjęcia zwłok, by miał miejsce himalajski pogrzeb.
W składzie znaleźli się rodzice i narzeczona Tomasza, brat Macieja oraz Jacek Jawień, Krzysztof Tarasewicz i pewien reporter. Człowiek będący mistrzem w swoim fachu, mający spore doświadczenie, ale i odwagę, by podjąć ten kontrowersyjny, ale jakże bolesny temat. Osobiście nie miałabym cywilnej odwagi by pisać o tej wyprawie. Nie potrafiłabym spojrzeć bliskim zmarłych w twarz. Spojrzeć w głąb ich duszy obolałej, roniącej łzy, pogrążonej w żałobie.
Jak zrobił to autor? Jak powiedział na spotkaniu autorskim w Krakowie, które dzięki internetowej transmisji obejrzałam zrobił to najlepiej jak mógł. Wierzę mu. W sumie napisał piękniej niż mówił o książce. Podjął się tematu, który zwykle jest domeną samych himalaistów. Bo to oni pisują książki o górach, wyprawach i partnerach. Od strony dziennikarskiej zrobił to dobrze, choć może chwilami zbyt chłodno. Myślę, że kobieta napisała tę relację tkliwej, sentymentalniej. Hugo-Bader zrobił to po męsku. Ale napisał o miłości. Uczuciu o którym częściej pisują kobiety. O miłości do gór, do życia, do syna i brata, do narzeczonego. Dużo tej miłości, gdy się zastanowić chwilę. Bo w pierwszej chwili ona umyka. Jej nie widać. Widać za to ludzi, którzy kochają góry, wyzwania. Dla których góry są sposobem na życie. W nich są sobą, w nich oddychają "pełną piersią" choć technicznie to właśnie tam nie jest możliwe. Autor pisze o tych co zginęli, ale i tych co przeżyli. O kierowniku wyprawy, o pomyśle by zimą łoić niezdobyte ośmiotysięczniki, o innych polskich himalaistach, o tym świecie ludzi gór, który jest tak bardzo specyficzny i niepowtarzalny. Ta książka uzmysłowiła mi kto jest w gronie ojców tej tragedii. Bo jest mróz, brak sił, choroba wysokościowa, zepsuty rak, ale jest i KŁAMSTWO. Grzech popełniony 25 lat wcześniej, który moim zdaniem dał wydźwięk ćwierć wieku później. Tak wielu krytyków ma Adam Bielecki. Ja do nich nie należę. Ale pisząc tu i teraz, pod wpływem tej lektury, własnych przemyśleń i faktów mam odwagę pokiwać palcem na drugą stronę lustra Panu Zawadzie. Czyż nie wtedy, gdy po zejściu do bazy Macieja Berbeki nie miał on jako Lider wyprawy powiedzieć mu prawdę o tym, iż właściwego szczytu nie zdobył? O tym też padają słowa w tej książce. Słowa, które miały i mają prawo się pojawić. Czy po takich zdarzeniach jakie miały miejsce coś lub ktoś mógł zatrzymać parcie na szczyt Macieja? Uważam, że nie. I tu tkwi sedno przyczyn i skutków tej smutnej historii. Bo ludzie chadzający po górach są niezwykle ambitni.
Książka poruszyła mnie do żywego. Nie będę pisać o wzruszeniu, bo to oczywiste. Lektura jeszcze głębiej pociągnęła mnie w świat gór, ukazała jego prawdziwe oblicze, blaski i cienie. A mimo minusów sprawiła, że (może jestem szalona) gdyby ktoś zaproponował mi tam pójście i powiedział, że może zginę to poszłabym.
Zdziwiło mnie postępowanie Jacka Berbeki. Skoro pozwolił na udział w wyprawie reporterowi i wiedział co będzie owocem jego podróży czemu miał pretensje? To oczywiste, że autor książki musiał wejść z butami w niezwykle delikatną sprawę, w boleść i żal, w żałobę i zakłócić ją. Spojrzeć w oczy. Tak jakby na tradycyjnym pogrzebie odrzeć komuś ciemne okulary z nosa. Zrobił to moim zdaniem tak jak umiał. Niedelikatnie, ale inaczej się nie da. A przy okazji pisząc książkę upamiętnił pasje, marzenia, sens życia. Książką, a więc tysiącami słów napisał inną niż wiszą pod szczytem tablicę pośmiertną oddającą pamięć tym, których góra pochłonęła.
Jacek Hugo-Bader pisze być może brutalnie, ale widzę jego starania o obiektywizm. Widzę jego pasję pisania, chęć przekazu dla czytelników sprawy jakże głośnej, bolesnej i trudnej po ludzku.
Czy ta książka powinna powstać? Trudno mi ocenić, ale skoro już ją napisano i wydano to przeczytałam. I oceniam wysoko, najwyżej jak mogę. Jedna z najlepszych książek w swoim gatunku jakie czytałam, jedna z najbardziej poruszających lektur, które wpadły mi w ręce. Publikacja do której wrócę. Wielokrotnie i pewnie jeszcze popłaczę. Zapytam górę dlaczego, a ona widoczna na zdjęciu pomilczy.
O tej książce mogłabym pisać bez końca. Ale w tym miejscu zamilknę. I zapalę znicz, dla tych co zostali na niej na zawsze.
Moja ocena 10/10.
Bardzo interesuje mnie ta książka, chociaż smutna.
OdpowiedzUsuń