czwartek, 17 listopada 2011

Jean D'Ormesson "Traktat o szczęściu"


Wydawnictwo Znak
data wydania październik 2011
stron 303
ISBN 978-83-240-1848-2

Do przeczytania książki zachęcił mnie tytuł. Liczyłam, że w moje ręce wpadnie książka o szczęściu czyli tym do czego dąży wielu ludzi, co jest popularnym marzeniem i niektórzy potrafią ślepo dążyć do celu, aby stan szczęścia osiągnąć. Istnieje bardzo wiele definicji tego słowa, ale już na początku książki D'Omersson wyjaśnia co on osobiście za szczęście uważa. Szczęściem według niego jest po prostu fakt, że się urodziliśmy i żyjemy. No cóż, ja się z tym zdecydowanie nie zgadzam. I cała lektura już w tej chwili straciła dla mnie sens. Ale uparcie czytałam dalej. Przyznam, że nieco znużyła mnie podróż przez czasy i przestrzeń, roztrząsanie najważniejszych wydarzeń z dziejów ludzkości, porównywanie teorii filozoficznych, sposobów na życie wybitnych osobistości, które pojawiały się w różnych epokach. Autor porusza w lekturze ważne pytania, które stawiano sobie w kolejnych stuleciach na temat pochodzenia świata i człowieka, ewolucji organizmów, wiary i religii, istnienia Boga. To są dla mnie pytania na które chyba nigdy ludzkość nie znajdzie perfekcyjnej odpowiedzi. I tu przypomina mi się teoria postrzegania szklanki napełnionej cieczą do połowy - dla jednych jest do połowy pełna, a dla innych pusta. Filozofia to dla mnie nauka, a do tego zdania jeszcze bardziej przekonała mnie ta książka, która jest czystą sztuką dla sztuki. Wybitni jej uczeni chyba nie mieli nic do roboty i roztrząsali kwestie na które jeszcze nikt nie znalazł odpowiedzi. Wobec teorii zawartych w lekturze poczułam się jak mała cząstka w trybiku olbrzymiej machiny o nazwie Wszechświat, która sama z siebie nic nie może, jest słabiutka i malusieńka, a na dodatek żyje tylko po to by umrzeć. Czytając popadałam w coraz większe przygnębienie. Jeśli zacznę myślę o szczęściu tylko jako o tym, że dane mi było się urodzić - cóż chyba jestem za bardzo wymagająca, ale ten fakt jakoś nie jawi mi się jako szczęście. Dotrwałam to końca lektury, ale odłożyłam ją z ulgą na półkę. Życie ucieka zbyt szybko, bym miała czas na roztrząsanie tego co myśleli inni wiele stuleci temu. Raczej chciałabym jakiegoś optymizmu z tego typu książki, a mnie osobiście nastrajała ona wybitnie depresyjnie. Wiem, że książka została okrzyknięta mianem bestsellera i zebrała od wielu pozytywne recenzje, ale mnie nie przypadła do gustu. Owszem jest bardzo starannie wydana i ma śliczną okładkę, ale przecież to treść jest najważniejsza. A ja niestety nie potrafię zgodzić się z teorią, że szczęście to życie - bo jak ocenić życie osób chorych i cierpiących przez cały ziemski byt ? Na plus zapiszę dobry styl i ciekawy sposób narracji , ale niestety książka mnie niczego nie nauczyła, nie dodała mi otuchy w codziennej walce o byt i nie nastawiła  pozytywnie do przyszłości.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Znak. 

4 komentarze:

  1. Niełatwa lektura, ale warta zapoznania się z nią :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kilkukrotnie rozważałam przeczytanie tej książki, jednak za każdym razem dawałam za wygraną. Po Twojej recenzji sądzę, że moment tego spotkania nie nastąpi w najbliższym czasie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Raczej nie przeczytam, nie lubię takich dumań i rozmyślań.

    OdpowiedzUsuń
  4. Lena ja szukałam recepty na szczęście - niekoniecznie na jego może cudowne odnalezienie, a na znalezienie i umiejetność docenienia tego co mam. No nie w tej książce. Edyto mamy podobne preferencje. Chyba będzie lepiej jak czas poświęcę powieściom.

    OdpowiedzUsuń