wtorek, 29 stycznia 2013

Aleksandra Szarłat "Prezenterki"


Wydawnictwo Świat Książki 
data wydania 2012
stron 400
ISBN 978-83-273-0171-0

Królowe szklanego ekranu

Dziś Telewizja Polska to już leciwa, stateczna dama. Właśnie stuknęło jej 65 lat. To bardzo wiele. Na przestrzeni czasu telewizja bardzo się zmieniała. Na początku jej nie doceniono. Prorokowano, że zawsze będzie stała w cieniu radio. A jednak w latach 50-tych nastąpił jej olbrzymi rozwój, Polakom w domach i świetlicach przybyło odbiorników telewizyjnych, a postacie z ekranu zaczynały zdobywać popularność i być rozpoznawalne. Bo jak nie lubić osób, które zaczęły codziennie gościć w naszych domach? Przecież one stawały się niczym członkowie rodziny. Wśród ludzi widzianych na szklanym (jeszcze wtedy) ekranie specyficzną grupę stworzyli prezenterzy i prezenterki. Przodowały w niej kobiety. Ale i panom od zapowiedzi nie brakowało klasy. To byli niezwykli ludzie, którzy szybko zdobyli sporą popularność. Prawda jest taka, że o ile dzisiejsze pokolenie nie wyobraża sobie ekranu lcd bez reklam, to nasi rodzice nie wyobrażali sobie obejrzenia telewizji bez sympatycznego spikera czy spikerki, którzy z uśmiechem na twarzy, gracją, wdziękiem, czarem i urokiem przedstawiali kolejne pozycje programowe, witali się na początku emisji programu w danym dniu i żegnali na końcu, opowiadali co nieco o mającym być za chwilę wyświetlonym filmie. Byli piękni, wytworni, pewni siebie, sympatyczni. Tak wydawało się nam widzom. A jak wyglądała praca prezentera od podszewki? Jak to było naprawdę być po drugiej stronie szklanego ekranu?

W książce Aleksandry Szarłat o blaskach i cieniach swojej pracy, o swoich karierach opowiadają największe gwiazdy wśród grona spikerek – Edyta Wojtczak, Krystyna Loska, Bożena Walter, Bogumiła Wander i Katarzyna Dowbor. Osobny rozdział poświęca autorka legendzie jaką jest Irena Dziedzic, a początek książki to lekkim piórem napisana historia początku powojennej telewizji. W tym wstępie Szarłat wspomina władze – sylwetki poszczególnych prezesów, opowiada o technice jaką wtedy stosowano, o studiach telewizyjnych i siedzibach – na Ratuszowej, Placu Powstańców Warszawy i Woronicza. Dla osób, które dzieciństwo lub późniejsze lata przeżyły w socjalistycznej Polsce ta publikacja to morze wspomnień. To podróż w czasie do okresu, kiedy telewizja miała zdecydowanie inne oblicze. Nie było setki programów jak dziś, a były jeden czy dwa, nie istniała telewizja tematyczna, ale i nie rządziła komercja. Nie było sporego wachlarza programów na zagranicznej licencji, całość emisji wynosiła ledwie kilka godzin, ale telewizja miała urok. Z pewnością dodawały go jej piękne panie na ekranie, które dziś z nostalgią, sentymentem, ale i może zażenowaniem opowiadają o kulisach bycia spikerką.
To były inne czasy. Od młodych niewątpliwie utalentowanych pań wymagano wiele – dykcji, dokładnego wymawiania końcówek wyrazów, właściwego akcentowania. Do takiej pracy trzeba było się solidnie przygotowań, przejść godziny treningów i ćwiczeń pod okiem mentorki – dla jednych Dziedzic, dla innych Wojtczak. Trzeba było zdać egzamin spikerki i otrzymać upragnioną kartę s1. A w zamian? W zamian zyskiwało się sławę, sympatię widzów, popularność i problemy w co się ubrać na wizję, bo wizażystek i sponsorów od dóbr wszelakich nie było. Za koroną spikerki nie szły zbyt wielkie kwoty pieniędzy, choć w PRL-u plotkowano o gigantycznych gażach prezenterek, willach i zagranicznych podróżach za żelazną kurtynę. Te sensacje często mijały się z prawdą, ale owszem pracujący w telewizji częściej wyjeżdżali zagranicę. Ta praca była stresująca i wymagała wiele zaangażowania. Poświęcenia świątecznego dnia i jego spędzenia poza rodziną. Praca trwała do późna w nocy. Wymagała czujności, przytomności umysłu, a z racji, że wejścia na antenę było na żywo błyskotliwości i kreatywności w razie jakiś nieprzewidzianych zmian. Technika zawodziła i trzeba było z uśmiechem na twarzy zabawić widzów. Ale nasze prezenterki to była prawdziwa pierwsza liga. Im niestraszne były żadne problemy, choć i wpadki się bardzo rzadko zdarzały.
Wspomnienia dam telewizji czytało mi się z wielką nostalgią i wzruszeniem. Bo ja te panie doskonale znam ze szklanego ekranu, niektóre lubiłam bardziej inne mniej, ale miałam wrażenie jakby to były znajome z sąsiedztwa. Ich głosy zostały mi w pamięci, ich twarze przed oczyma. Dla mnie dziecka i nastolatki były kimś na miarę dzisiejszych celebrytek, choć intelektualnie stało od wielu dzisiejszych sław o niebo wyżej.
Szkoda, wielka szkoda, że władze telewizji zrezygnowały z usług prezenterek, że wiele ich obowiązków przejęła bezduszna telegazeta. Dziś te panie są już dojrzałymi kobietami. Przekazują nam swoje bezcenne wspomnienia, intymne przeżycia z czasów, gdy znała je cała Polska. I przeczą plotkom, które przez lata niekiedy urosły do rangi pewnika. Kiedyś w telewizji pracownicy byli zżyci ze sobą, pozbawieni chorej rywalizacji i niepędzący w wyścigu szczurów. Tworzyli coś na miarę rodziny. Zawiązywały się serdeczne relacje, nierzadko przyjaźnie. Dziś i to miejsce się zmieniło. I tam wkroczyła samotność i pęd po trupach. Wspomina o tym Katarzyna Dowbor – najmłodsza z grona, która doświadczyła tych zmian na własnej skórze.
Szkoda, że telewizja zmienia się i to nie na lepsze. Mimo wysiłków spada jej popularność na rzecz internetu. Jest inna niż 30 lat temu. Coś się skończyło. Skończyła się niesamowita epoka spikerek. I raczej nie wróci. Ale cudownie, że została napisana ta książka, ten dokument wspomnień. Szkoda, że zabrakło tylko w publikacji rozdziału o Annie Wandzie Głębockiej. Brakowało mnie postaci tej uroczej blondynki, która do końca życia będzie mi się kojarzyła za zapowiedzią dobranocki z bajką o Bolku i Lolku.
Świetnie, że taka publikacja ujrzała światło dzienne. Gratuluję autorce pomysłu. Polecam ją miłośnikom telewizji i lubiącym czytać książki o PRL-u. 
Za egzemplarz do recenzji dziękuję portalowi Lubimy Czytać i Wydawnictwu Świat Książki.

3 komentarze:

  1. Marzy mi się ta książka. Ostatnio czytałam "To była bardzo dobra telewizja" i pochłonął mnie świat srebrnego ekranu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Brakuje mi tamtej telewizji, tamtych twarzy, głosów. Wychowałem się na Krystynie Losce, "Koncercie życzeń" i pamiętam jak czekałem na niedzielne popołudnie, aby obejrzeć film w cyklu "W starym kinie". Zupełnie inny świat. Po książkę z pewnością sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  3. to były inne czasy i dowód na to, że mniej nie znaczy gorzej. Im mniejsze wsparcie techniki, wiecej stawiało się na ludzi i oni telewizję czynili bardziej 'swojską'.

    OdpowiedzUsuń