Wydawnictwo Świat Książki
data wydania 2012
stron 400
ISBN 978-83-273-0171-0
Królowe
szklanego ekranu
Dziś Telewizja Polska to już leciwa,
stateczna dama. Właśnie stuknęło jej 65 lat. To bardzo wiele. Na
przestrzeni czasu telewizja bardzo się zmieniała. Na początku jej
nie doceniono. Prorokowano, że zawsze będzie stała w cieniu radio.
A jednak w latach 50-tych nastąpił jej olbrzymi rozwój,
Polakom w domach i świetlicach przybyło odbiorników
telewizyjnych, a postacie z ekranu zaczynały zdobywać popularność
i być rozpoznawalne. Bo jak nie lubić osób, które
zaczęły codziennie gościć w naszych domach? Przecież one stawały
się niczym członkowie rodziny. Wśród ludzi widzianych na
szklanym (jeszcze wtedy) ekranie specyficzną grupę stworzyli
prezenterzy i prezenterki. Przodowały w niej kobiety. Ale i panom od
zapowiedzi nie brakowało klasy. To byli niezwykli ludzie, którzy
szybko zdobyli sporą popularność. Prawda jest taka, że o ile
dzisiejsze pokolenie nie wyobraża sobie ekranu lcd bez reklam, to nasi
rodzice nie wyobrażali sobie obejrzenia telewizji bez sympatycznego
spikera czy spikerki, którzy z uśmiechem na twarzy, gracją,
wdziękiem, czarem i urokiem przedstawiali kolejne pozycje
programowe, witali się na początku emisji programu w danym dniu i
żegnali na końcu, opowiadali co nieco o mającym być za chwilę
wyświetlonym filmie. Byli piękni, wytworni, pewni siebie,
sympatyczni. Tak wydawało się nam widzom. A jak wyglądała praca
prezentera od podszewki? Jak to było naprawdę być po drugiej
stronie szklanego ekranu?
W książce Aleksandry Szarłat o
blaskach i cieniach swojej pracy, o swoich karierach opowiadają
największe gwiazdy wśród grona spikerek – Edyta Wojtczak,
Krystyna Loska, Bożena Walter, Bogumiła Wander i Katarzyna Dowbor.
Osobny rozdział poświęca autorka legendzie jaką jest Irena
Dziedzic, a początek książki to lekkim piórem napisana
historia początku powojennej telewizji. W tym wstępie Szarłat
wspomina władze – sylwetki poszczególnych prezesów,
opowiada o technice jaką wtedy stosowano, o studiach telewizyjnych i
siedzibach – na Ratuszowej, Placu Powstańców Warszawy i
Woronicza. Dla osób, które dzieciństwo lub późniejsze
lata przeżyły w socjalistycznej Polsce ta publikacja to morze
wspomnień. To podróż w czasie do okresu, kiedy telewizja
miała zdecydowanie inne oblicze. Nie było setki programów
jak dziś, a były jeden czy dwa, nie istniała telewizja tematyczna,
ale i nie rządziła komercja. Nie było sporego wachlarza programów
na zagranicznej licencji, całość emisji wynosiła ledwie kilka
godzin, ale telewizja miała urok. Z pewnością dodawały go jej
piękne panie na ekranie, które dziś z nostalgią,
sentymentem, ale i może zażenowaniem opowiadają o kulisach bycia
spikerką.
To były inne czasy. Od młodych
niewątpliwie utalentowanych pań wymagano wiele – dykcji,
dokładnego wymawiania końcówek wyrazów, właściwego
akcentowania. Do takiej pracy trzeba było się solidnie przygotowań,
przejść godziny treningów i ćwiczeń pod okiem mentorki –
dla jednych Dziedzic, dla innych Wojtczak. Trzeba było zdać egzamin
spikerki i otrzymać upragnioną kartę s1. A w zamian? W zamian
zyskiwało się sławę, sympatię widzów, popularność i
problemy w co się ubrać na wizję, bo wizażystek i sponsorów
od dóbr wszelakich nie było. Za koroną spikerki nie szły
zbyt wielkie kwoty pieniędzy, choć w PRL-u plotkowano o
gigantycznych gażach prezenterek, willach i zagranicznych podróżach
za żelazną kurtynę. Te sensacje często mijały się z prawdą,
ale owszem pracujący w telewizji częściej wyjeżdżali zagranicę.
Ta praca była stresująca i wymagała wiele zaangażowania.
Poświęcenia świątecznego dnia i jego spędzenia poza rodziną.
Praca trwała do późna w nocy. Wymagała czujności,
przytomności umysłu, a z racji, że wejścia na antenę było na
żywo błyskotliwości i kreatywności w razie jakiś
nieprzewidzianych zmian. Technika zawodziła i trzeba było z
uśmiechem na twarzy zabawić widzów. Ale nasze prezenterki to
była prawdziwa pierwsza liga. Im niestraszne były żadne problemy,
choć i wpadki się bardzo rzadko zdarzały.
Wspomnienia dam telewizji czytało mi
się z wielką nostalgią i wzruszeniem. Bo ja te panie doskonale
znam ze szklanego ekranu, niektóre lubiłam bardziej inne
mniej, ale miałam wrażenie jakby to były znajome z sąsiedztwa.
Ich głosy zostały mi w pamięci, ich twarze przed oczyma. Dla mnie
dziecka i nastolatki były kimś na miarę dzisiejszych celebrytek,
choć intelektualnie stało od wielu dzisiejszych sław o niebo
wyżej.
Szkoda, wielka szkoda, że władze
telewizji zrezygnowały z usług prezenterek, że wiele ich
obowiązków przejęła bezduszna telegazeta. Dziś te panie są
już dojrzałymi kobietami. Przekazują nam swoje bezcenne
wspomnienia, intymne przeżycia z czasów, gdy znała je cała
Polska. I przeczą plotkom, które przez lata niekiedy urosły
do rangi pewnika. Kiedyś w telewizji pracownicy byli zżyci ze
sobą, pozbawieni chorej rywalizacji i niepędzący w wyścigu
szczurów. Tworzyli coś na miarę rodziny. Zawiązywały się
serdeczne relacje, nierzadko przyjaźnie. Dziś i to miejsce się
zmieniło. I tam wkroczyła samotność i pęd po trupach. Wspomina o
tym Katarzyna Dowbor – najmłodsza z grona, która
doświadczyła tych zmian na własnej skórze.
Szkoda, że telewizja zmienia się i to
nie na lepsze. Mimo wysiłków spada jej popularność na rzecz
internetu. Jest inna niż 30 lat temu. Coś się skończyło.
Skończyła się niesamowita epoka spikerek. I raczej nie wróci.
Ale cudownie, że została napisana ta książka, ten dokument
wspomnień. Szkoda, że zabrakło tylko w publikacji rozdziału o
Annie Wandzie Głębockiej. Brakowało mnie postaci tej uroczej
blondynki, która do końca życia będzie mi się kojarzyła
za zapowiedzią dobranocki z bajką o Bolku i Lolku.
Świetnie, że taka publikacja ujrzała
światło dzienne. Gratuluję autorce pomysłu. Polecam ją
miłośnikom telewizji i lubiącym czytać książki o PRL-u.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję portalowi Lubimy Czytać i Wydawnictwu Świat Książki.
Marzy mi się ta książka. Ostatnio czytałam "To była bardzo dobra telewizja" i pochłonął mnie świat srebrnego ekranu.
OdpowiedzUsuńBrakuje mi tamtej telewizji, tamtych twarzy, głosów. Wychowałem się na Krystynie Losce, "Koncercie życzeń" i pamiętam jak czekałem na niedzielne popołudnie, aby obejrzeć film w cyklu "W starym kinie". Zupełnie inny świat. Po książkę z pewnością sięgnę.
OdpowiedzUsuńto były inne czasy i dowód na to, że mniej nie znaczy gorzej. Im mniejsze wsparcie techniki, wiecej stawiało się na ludzi i oni telewizję czynili bardziej 'swojską'.
OdpowiedzUsuń