Dziś odbył się pochówek zwłok Artura Hajzera. Wybitny polski himalaista spoczął na swoim niedokończonym szlaku. Pod Gaszerbrumem. Trudno, naprawdę trudno uwierzyć mi, że już Go nie ma wśród nas, że już nie napisze kolejnej książki, która bym się zachwycała. Kilka miesięcy temu recenzowałam Jego II wydanie "Ataku rozpaczy" dla portalu Lubimy Czytać. Czytałam i I wydanie. To książka wyjątkowo piękna. Chciałam napisać do Niego maila z podziękowaniem za cudowną podróż w góry. I tak jakoś się zbierałam aż zrobiło się za późno. Smutno mi cholernie, bo odszedł Człowiek Wielki i zasłużony dla polskiego himalaizmu. I przepraszam za określenie, ale trzęsie mnie jak czytam durne, debilne wręcz komentarze, że alpiniści to samobójcy.
Panie Arturze teraz zdobywa Pan już Niebieskie Góry. Dziękuję za "Atak rozpaczy".
Do mnie jakoś też nie może dotrzeć, że Go już nie ma. Pierwszy raz zetknęłam się z osobą Artura Hajzera w książce Martyny Wojciechowskiej, wspomagał ją, gdy zdobywała Mount Everest.
OdpowiedzUsuńSmutne, że pasję trzeba czasem okupić najwyższą ceną.
Nie zajmuję się himalaizmem, nie pasjonują mnie góry, ani wspinaczka. Ale człowieka - zawsze szkoda :/
OdpowiedzUsuńzgadzam się - Wielki Człowiek z ogromną pasją.
OdpowiedzUsuńDużo o nim słyszałam - co tu dużo mówić szkoda człowieka...
OdpowiedzUsuń