Wydawnictwo Novae Res
data wydania 2014
stron 310
ISBN 978-83-7942-093-3
Czarne koty przynoszą pecha!
Gdybym nie wiedziała, że ta powieść to debiut Pani Bożeny dałabym sobie obciąć głowę, że to kolejna w dorobku książka jakiejś bardzo poczytnej pisarki. Książka jest po prostu świetna! Jej lektura to nie lada gratka dla miłośniczek pogodnych powieści ( nie mylić z tymi cukierkowymi), które skierowane są do kobiet w każdym wieku. Tytuł może w pierwszym skojarzeniu zasugerować, że to kryminał. Ale nie! To doskonała powieść obyczajowa, choć i wątki kryminalne pojawią się w tle.
Akcja książki rozgrywa się na mazurskiej wsi i w Wielkopolsce. Ale Mazury i prowincja przeważają. To tu w Gałkowie mieszkała pewna kobieta. Żyła sobie skromnie w drewnianej chatce. Zgodnie z wolą testamentu jej majątek przypadł po jej odejściu wnukowi. Mężczyźnie, który w Gałkowie nie był od wielu lat. Zajmowała go praca, życie towarzyskie, wielkomiejski gwar. Na Mazurach pojawił się dopiero pół roku po odejściu babci. Z góry zakładał, że sprzeda to, co otrzymał. Jednak babcia pośmiertnie spłatała mu figla. Zastrzegła, że tak po prostu obejścia sprzedać nie może. Ma do wyboru albo tam zamieszkać, albo urządzić malutkie muzeum. Piotr udając się na Mazury nie miał zielonego pojęcia jakże inaczej zacznie toczyć się jego życie. A wszystko zaczęło się gmatwać od przejechania na odludziu czarnego kota...
Młody mężczyzna był człowiekiem niezwykle twardo stąpającym po ziemi. Nie wierzył kompletnie w przesądy, zabobony i gusła. Ale po niefortunnym incydencie sam już nie wiedział co sądzić. W jego życiu pojawiły się nagle dwie kobiety, które nie stały się rywalkami. Jego życie zawodowe uległo sporym zmianom, na które nie miał w zasadzie wpływu. W jego snach zagościł czarny kot, który przez długi czas nie dawał mu spokoju i zawiódł go na kozetkę terapeutki. I jak nie wierzyć, że czarne koty przynoszą pecha?
Przygodę z powieścią Boni Wit rozpoczęłam od zachwytu nad wspaniałą, uroczą okładką. Potem była treść, która niezwykle przypadła mi do gustu. Aby być sprawiedliwą w swoim osądzie muszę autorkę pochwalić. Primo za ciekawą i niezwykle dynamiczną akcję, skomplikowaną fabułę, gdzie obok siebie plecie się kilka wątków pobocznych i ten główny, a całość idealnie ze sobą współgra. Po drugie za doskonałe i błyskotliwe dialogi. Dobrze wykreowane postacie, szczyptę humoru, odrobinę historii, nutkę sensacji. Książka jest pogodna i ciepła. Chwilami śmieszy, bawi, ale i wzrusza. Ukazuje dość barwnie prowincjonalną społeczność. Dwójka głównych bohaterów to ciekawe wykreślony portret kobiety i mężczyzny, których życie już co nieco doświadczyło. Bernadetta zasługuje na podziw i szacunek jako matka chorego, kalekiego dziecka. Budzi sympatię. Piotr z lekkoducha zmienia się w odpowiedzialnego tatę na którego brzemię ojcostwa spadło dość nagle.
Metamorfoza przebyta w krótkim czasie sprawia, że Tylecki staje się bliskim ideału. A kobiety takie przemiany w książkach bardzo lubią.
Autorce udało się napisać książkę z prowincją w tle bez słodkości, bez cukru i lukrowej pierzynki. Książka jest przyjemna w odbiorze. Z pewnością spodoba się tym, którzy chcą odpocząć od szarej rzeczywistości na mazurskiej wsi w towarzystwie sympatycznych bohaterów.
Czarne koty przynoszą pecha!
Gdybym nie wiedziała, że ta powieść to debiut Pani Bożeny dałabym sobie obciąć głowę, że to kolejna w dorobku książka jakiejś bardzo poczytnej pisarki. Książka jest po prostu świetna! Jej lektura to nie lada gratka dla miłośniczek pogodnych powieści ( nie mylić z tymi cukierkowymi), które skierowane są do kobiet w każdym wieku. Tytuł może w pierwszym skojarzeniu zasugerować, że to kryminał. Ale nie! To doskonała powieść obyczajowa, choć i wątki kryminalne pojawią się w tle.
Akcja książki rozgrywa się na mazurskiej wsi i w Wielkopolsce. Ale Mazury i prowincja przeważają. To tu w Gałkowie mieszkała pewna kobieta. Żyła sobie skromnie w drewnianej chatce. Zgodnie z wolą testamentu jej majątek przypadł po jej odejściu wnukowi. Mężczyźnie, który w Gałkowie nie był od wielu lat. Zajmowała go praca, życie towarzyskie, wielkomiejski gwar. Na Mazurach pojawił się dopiero pół roku po odejściu babci. Z góry zakładał, że sprzeda to, co otrzymał. Jednak babcia pośmiertnie spłatała mu figla. Zastrzegła, że tak po prostu obejścia sprzedać nie może. Ma do wyboru albo tam zamieszkać, albo urządzić malutkie muzeum. Piotr udając się na Mazury nie miał zielonego pojęcia jakże inaczej zacznie toczyć się jego życie. A wszystko zaczęło się gmatwać od przejechania na odludziu czarnego kota...
Młody mężczyzna był człowiekiem niezwykle twardo stąpającym po ziemi. Nie wierzył kompletnie w przesądy, zabobony i gusła. Ale po niefortunnym incydencie sam już nie wiedział co sądzić. W jego życiu pojawiły się nagle dwie kobiety, które nie stały się rywalkami. Jego życie zawodowe uległo sporym zmianom, na które nie miał w zasadzie wpływu. W jego snach zagościł czarny kot, który przez długi czas nie dawał mu spokoju i zawiódł go na kozetkę terapeutki. I jak nie wierzyć, że czarne koty przynoszą pecha?
Przygodę z powieścią Boni Wit rozpoczęłam od zachwytu nad wspaniałą, uroczą okładką. Potem była treść, która niezwykle przypadła mi do gustu. Aby być sprawiedliwą w swoim osądzie muszę autorkę pochwalić. Primo za ciekawą i niezwykle dynamiczną akcję, skomplikowaną fabułę, gdzie obok siebie plecie się kilka wątków pobocznych i ten główny, a całość idealnie ze sobą współgra. Po drugie za doskonałe i błyskotliwe dialogi. Dobrze wykreowane postacie, szczyptę humoru, odrobinę historii, nutkę sensacji. Książka jest pogodna i ciepła. Chwilami śmieszy, bawi, ale i wzrusza. Ukazuje dość barwnie prowincjonalną społeczność. Dwójka głównych bohaterów to ciekawe wykreślony portret kobiety i mężczyzny, których życie już co nieco doświadczyło. Bernadetta zasługuje na podziw i szacunek jako matka chorego, kalekiego dziecka. Budzi sympatię. Piotr z lekkoducha zmienia się w odpowiedzialnego tatę na którego brzemię ojcostwa spadło dość nagle.
Metamorfoza przebyta w krótkim czasie sprawia, że Tylecki staje się bliskim ideału. A kobiety takie przemiany w książkach bardzo lubią.
Autorce udało się napisać książkę z prowincją w tle bez słodkości, bez cukru i lukrowej pierzynki. Książka jest przyjemna w odbiorze. Z pewnością spodoba się tym, którzy chcą odpocząć od szarej rzeczywistości na mazurskiej wsi w towarzystwie sympatycznych bohaterów.
Jak dobrze że książka już na mnie czeka :)
OdpowiedzUsuńRównież mam podobne zdanie do twojego. To naprawdę świetna powieść i czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się, że na polskim rynku jest coraz więcej dobrych, lekkich książek kobiecych zamiast kolejnej fali tych, jak to określiłaś, "cukierkowych". Naprawdę miło czasem sięgnąć po historię, która wciągnie nas dzięki przedstawionym emocjom i autentycznym bohaterom - chętnie sięgnę po ten debiut literacki. (:
OdpowiedzUsuń