sobota, 26 stycznia 2013

Kimberley Freeman "Wzgórze dzikich kwiatów"


Wydawnictwo Nasza Księgarnia
data wydania 2012
stron 512
ISBN 978-83-10-12102-8

Niezwykła historia z Tasmanią w tle

Uwielbiam sięgać po książki, które zapadają w moją czytelniczą pamięć i zostają w niej na zawsze. Jestem wybredna, zatem na takie miano zasługują tylko wyjątkowe historie napisane z polotem, oryginalną fabułą i doskonałym stylem. Sięgając po powieść Freeman nie spodziewałam się, że aż tak bardzo zatracę się w tej książce, że aż tak bardzo mnie ona zaintryguje i pochłonie. To wyjątkowa historia, napisana w doskonałym stylu, która ma dwie główne bohaterki. Dwie kobiety spokrewnione ze sobą, którym żyć przyszło w kompletnie innych czasach, ale połączył je pewien dom na Tasmanii z otaczającą go wspaniałą farmą, na której wypasano w czasach świetności majątku tysiące owiec.
Emma to kobieta nam współczesna i spełniona, szczęśliwa, bo mogąca realizować swoją wielką pasję jaką jest taniec. Trzydziestolatka mieszka w Londynie, jest słynną primabaleriną, a jej terminarz aż trzeszczy od zawodowych zobowiązań. Emma jest zakochana w Joshu z którym mieszka, choć do ślubu się nie spieszy. Owszem kocha, ale nie chce stabilizacji, włożenia obrączki na palec i dzieci. Pewnego dnia on zirytowany po raz kolejny tym, że narzeczona przedkłada pracę nad życie osobiste mówi bolesne słowo „Koniec”. Emma jest zrozpaczona i zatraca się jeszcze bardziej w balecie. Ale jej pech nie ma końca. Wskutek upadku na schodach po zbyt forsownym teningu doznaje kontuzji kolana i o tańcu mowy być nie może. Jej kariera w jednej chwili zostaje brutalnie przerwana. Emma wylewa morze łez i wraca do rodziców do Australii. A tu dowiaduje się, że jej ekscentryczna nieżyjąca już babcia zostawia jej niezwykły spadek – farmę i dom na Tasmanii. Emma jedzie tam i poznaje losy swojej antenatki, która z pewnością tuzinkową kobietą nie była.

Powieść Freeman to książka prześliczna, którą pochłonęłam niczym ulubiony deser. I oczywiście żałowałam, że tak szybko się przeczytała. Nie będę ukrywać – zakochałam się w tej historii tak samo jak kiedyś w „Przeminęło z wiatrem”. Kreacja dwóch kobiet – babci i wnuczki udała się pisarce rewelacyjnie. Beattie żyje w trudnych czasach, gdy świat trapi kryzys i zbliża się wojenna zawierucha. Błąd popełniony w młodości, pomyłka w wyborze życiowego partnera kosztuje ją morze łez, utratę rodzinnego dachu nad głową i jest przyczyną podróży w nieznane na drugi koniec świata. Córka poczęta w grzechu wynagradza jej cierpienie. Będąca w trudnej sytuacji Emma z wypiekami na twarzy poznaje losy babki i z każdnym dniem zakochuje w tasmańskim domu. Poznawanie losów rodziny uczy ją, że życie raz daje, a raz odbiera. Los daje nam do ręki worek w którym i dobro i zło jest. Trzeba mieć siłą i wolę walki, by iść do przodu, by łapać ulotne szczęście. Beattie to przykład niezwykle dzielnej bohaterki, która od wczesnej młodości może liczyć tylko na siebie. Nie ma przy niej dobrej wróżki, która otrze łzy i pocieszy. A mimo to prze do przodu niczym lodołamacz. Czerpie siłę z miłości do dziecka, bywa uparta i zawzięta. Szczęście czasem jej sprzyja, ale i ona często mu dopomaga. Nie zważa na plotki i bezsensowne konwenanse. Łamie sztuczne zasady dobrego wychowania kierując się uczuciem i sercem. Jest ambitna i jak byśmy dziś określili kreatywna. A ja bardzo lubię właśnie takie bohaterki miast ckliwych uwieszonych na męskim ramieniu niewiast.
Książka to opowieść realna i oryginalna, w której dziś miesza się z przeszłością. Nie ma w niej zbyt wiele sentymentu i romantyzmu, ale jest prawdziwa miłość. I tu naszła mnie pewna refleksja – otóż tak jak autorka tej powieści można pisać o gorącym uczuciu bez słodkości, bez lukrowej otoczki. Miłość to nie tylko romantyczne randki, czułe pocałunki i szeptane wyznania. Miłość to odwaga głoszenia swojego wyboru, przeciwstawianie się konwenansom i narażanie na szwank „dobrej opinii”, bo mezalianse będą się chyba zdarzać do końca świata.
O ile mnie pamięć nie myli to pierwsza książka ( poza podróżniczymi) z Tasmanią w tle, dzięki której poznałam przeszłość zakątka w którym boleśnie dały się odczuć uprzedzenia rasowe, w którym napiętnowano miejscową i mieszaną ludność za kolor skóry.
Przeczytanie koniecznie zalecam miłośnikom sag rodzinnych, powieści z dawką rodzinnych tajemnic i sekretów z przeszłości. A czy jest coś co mogę skrytykować? Otóż jest szczegół, który spowodował pewien mały niedosyt. Mam odrobinkę żalu do pisarki, że poskąpiła czytelnikom choćby króciutkich opisów przyrody i egzotycznych miejsc, w których rozgrywa się akcja.
Mimo tego książkę gorąco polecam tym, którzy lubią czytać o miłości, poświęceniu, walce dobra ze złem, o zwyczajnym życiu, które przecież też obfituje w różne niespodzianki. I nie pozostaje mi nic innego jak ocenić najwyższą notą tę wyjątkową książkę, która myślę, że spodoba się jeszcze wielu tym, którzy się w nią zagłębią.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję portalowi Lubimy Czytać i Wydawnictwu Nasza Księgarnia.

4 komentarze:

  1. Ja wręcz uwielbiam takie książki, gdzie mieszają się czasy i gdzie jedną z postaci jest...babcia. Po takiej recenzji nie sposób nie sięgnąć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja ją przeczytałam całkiem niedawno i...jestem zachwycona!

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja właśnie wczoraj wieczorem zaczęłam ją czytać:) mam nadzieję, że mnie również przypadnie do gustu:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam sagi rodzinne, ale przede wszystkim zainteresowały mnie te uprzedzenia, o których piszesz.

    OdpowiedzUsuń