poniedziałek, 24 marca 2014

Beata Gołembiowska "Żółta sukienka"


Wydawnictwo Novae Res
data wydania 2011
stron 164
ISBN 978-83-7722-198-3
 
By być szczęśliwym trzeba rozliczyć się z przeszłością
 
W moim czytelniczym życiu uwielbiam takie chwile, gdy sięgam po książkę bez konkretnych oczekiwań, a książka niby niepozorna rzuca mnie na kolana. Kocham, gdy książka robi na mnie ogromne wrażenie, gdy totalnie odrywa mnie od rzeczywistości. Wtedy to sprawdza się idealnie powiedzenie, że kto czyta żyje podwójnie. 
 
"Żółta sukienka" to powieść niezbyt gruba, ale jakże treściwa. Za dość zastanawiającą okładką kryje się jakże dramatyczna aczkolwiek piękna historia kobiety, która jest dowodem na to, że by poczuć się szczęśliwą trzeba rozliczyć bolesną przeszłość.
 
Główna bohaterka Anna nie jest dzierlatką, a dojrzałą kobietą. Ma studiującą córkę. I bardzo traumatyczne przeżycia z młodości. Trudne dzieciństwo, bolesne przeżycia zamknięte gdzieś w zakamarkach duszy kładą się cieniem na tym, co teraz. Polka, emigrantka, matka, córka, siostra, a przede wszystkim szukająca szczęścia kobieta - to właśnie Anna. Pracująca w Kanadzie dziennikarka. W jej życiu brakuje spełnienia, radości, cieszenia się tymi codziennymi małymi szczęściami. A wszystko za sprawą traumy z dzieciństwa. Anna ma już sporo życia za sobą, ale czy to oznacza, że nigdy nie będzie szczęśliwa? 
 
W powieści Autorka porusza niezwykle istotny problem. Na przykładzie swojej bohaterki rysuje obraz skrzywdzonego w dwójnasób dziecka. Która krzywda gorsza? Kto bardziej zawinił - matka czy obcy mężczyzna? To właśnie pytanie długo mnie po lekturze nurtowało. Miałam dylemat i to spory. Postawa matki Anny doprowadzała mnie do szału. Dewocja to chyba największe zwycięstwo i sukces diabła. Nie ma chyba nic gorszego niż nadgorliwość w swojej pobożności. Być może, gdyby matka Anny była inna, gdyby okazywałaby większe zainteresowanie losem domu, dzieci, męża małą Anię nie spotkałoby to nieszczęście. 
Anna na początku książki robi na czytelniku dość dziwne wrażenie. Jawi się jako indywidualistka, odludek, dziwna osobowość. Ale gdy czytając strona za stroną poznajemy jej życie rodzi się wobec tej kobiety sympatia i współczucie. Nić zrozumienia. Ta powieść to promień nadziei dla tych, których dotyka w życiu jakaś poważna trauma. Zawsze, absolutnie zawsze jest szansa na normalność, na szczęście i pogodę ducha. Cudownym lekiem bywa miłość, która jest niczym katalizator, który daje siłę do walki o swoje ja, o szczęście, o lepszą przyszłość. Piękną miłość opisuje Pani Beata w tej książce. Jest ona niczym w piosence Grażyny Łobaszewskiej pod tytułem Brzydcy - "Brzydka ona, brzydki on, a taka ładna miłość". 
 
Książkę czyta się błyskawicznie. Lektura jest jak magnes. Nie mogła się oderwać i spędziłam z tą powieścią jedno popołudnie, ale refleksje i myśli nachodziły o wiele dłużej niż czytanie. To książka mądra, z przesłaniem i olbrzymią dozą nadziei. Uroniłam łzę, wzruszyłam się, przeżyłam niesamowite chwile. Autorce gratuluję debiutu. Stylu, języka, pomysłu na fabułę. I oczywiście tego, że jest niczym wirtuoz - bo porusza w mojej duszy te struny wrażliwości. 
Palcem pokiwam jednak i krytycznie odniosę się do opisu na okładce. Zbyt dużo zdradza, zbyt wiele odsłania. Na szczęście najpierw czytałam ebook i zerknęłam na niego po lekturze. 
Za możliwość przeczytania wspaniałej książki dziękuję Autorce.

5 komentarzy:

  1. Książkę czytałam dawno, ale na długo pozostała w moich myślach i na pewno jeszcze kiedyś ją przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale mi narobiłaś ochoty na tę książkę:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękną okładkę ma ta książka, a i Twoja recenzja zaintrygowała.

    OdpowiedzUsuń
  4. czytałam i mam podobne zdanie, szczególnie co do opisu na okładce, ale i ja na szczęście go przeczytałam dopiero po zapoznaniu się z książką :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pani Bernadeto, dziękuję za chwilę wzruszenia. Dziękuję za świetnie napisaną recenzję. Pozdrawiam serdecznie autorka

    OdpowiedzUsuń