wtorek, 30 kwietnia 2013

Justyna Bigos, Beata Mozer "Dzieci z chmur"


Wydawnictwo Nasza Księgarnia
data wydania 2013(wydanie II uzupełnione)
stron 352
ISBN 978-83-1012-392-3
 
Inne oblicze rodzicielstwa
 
Mamy XXI wiek, świat pędzi do przodu z prędkością szybkiego samochodu, zmieniają się ludzkie światopoglądy, ale są sprawy, które nadal należą do tematów tabu. Mało się o nich mówi i jakby nie wypada. Do takich wstydliwych problemów należy z pewnością bezpłodność. W większości ludzie wstydzą się faktu, że ich organizm jest w pewnym aspekcie niesprawny i nie mogą w sposób naturalny doczekać się potomstwa. Problem jak podają statystyki jest dość duży i dotyczy ok. 20-25 % par. Oczywiście pomocną dłoń wyciąga współczesna medycyna i oferuje różne metody leczenia niepłodności – od kuracji lekowych, po inseminacje i zabiegi in vitro. Leczenie ma jednak pewną wadę. W zasadzie trzeba się liczyć z tym, iż ubezpieczyciel niewiele zrefunduje. Para chcąca zostać rodzicami musi wydać sporo pieniędzy, by pojawił się promyk nadziei. To z pewnością duży kłopot dla ludzi młodych. Bywają jednak sytuacje, że medycyna bywa wobec natury bezsilna. Żadne terapie nie przynoszą spodziewanego efektu. Wtedy jedynym lekarstwem wydaje się być adopcja. Przysposobienie obcego dziecka bywa jednak obłożone wieloma mitami. Krążą plotki, że adoptowane dzieci bywają częściej upośledzone, mają trudne geny, a sam proces adopcyjny trwa długo i nie każda para zostaje wybrana na przybranych rodziców. Jak jest naprawdę?
Powyższą problematykę poruszyły w niepozornej, ale bardzo pięknej książce Justyna Bigos i Beata Mozer. Obie panie spotkały się na studiach, ich znajomość na początku była luźna i powierzchowna, ale wspólne problemy sprawiły, iż między Justyną i Beatą narodziła się przyjaźń i serdeczna, wręcz siostrzana relacja.
Dwie młode, szczęśliwe i zakochane mężatki stanęły ze swoimi partnerami u progu wspólnej drogi życiowej. Obie pary planowały potomstwo i były zwolennikami tradycyjnego modelu rodziny. Miesiąc mijał za miesiącem, zmieniały się pory roku, a na teście ciążowym nie pojawiały się dwie kreseczki. Nadszedł czas odwiedzania kolejnych lekarskich gabinetów i szukania pomocy w medycynie. Niestety oba małżeństwa mimo medycznej interwencji nadal pozostawały bezdzietne. Z czasem pojawiła się myśl o adopcji. To ona właśnie miała być lekiem na całe zło. Justynę i Beatę oraz ich partnerów czekała dość skomplikowana procedura mająca na celu przyznać im status rodzica adopcyjnego. I pewnego dnia stało się. Pojawiły się w ich domach dzieci z chmur.
Podziwiam bardzo autorki za niezwykle szczere i intymne zwierzenia, za poruszenie spraw dla nich niełatwych, a dla wielu z pewnością wstydliwych i zbyt intymnych, by mogły ujrzeć światło dzienne. To ogromnie trudne pisać o drodze do zostania mamą, bólu, zawiedzionych nadziejach, łzach. Droga do posiadania swojej dziecka była dla autorek bardzo długa, trudna, ale te wszystkie przykre przeżycia wymazała radość, gdy w ich domach pojawiły się dzieci. Wytęsknione, wyczekiwane i jak najbardziej chciane. Obie pary dojrzały do bycia rodzicami. Strasznie wzruszył mnie fakt, że biorąc udział w procesie przygotowawczym nie było mowy o jakiś wymaganiach ze strony przyszłych rodziców. Nie liczyła się płeć, pochodzenie czy zdrowie dziecka. Była tylko olbrzymia tęsknota, wyczekiwanie i bomba miłości, którą chciano córkę czy synka obdarować. Panie Justyna i Beata napisały tak bardzo wzruszająco, że nie raz czytając sięgałam po chusteczkę. O takich sprawach się nie mówi, wiele osób nie potrafi zwierzyć się nawet najbliższej rodzinie. Zwykle rodzicom adopcyjnym współczuje się dziecka, które bywa trudne w wychowaniu, nerwowe, które w przyszłości może się zbuntować przeciwko tym, którzy je wychowywali. Autorki burzą wiele mitów i niezdrowych przesądów związanych z adopcją. Owszem takie dzieci pojawiają się inaczej w rodzinie, nie ma okresu fizycznej ciąży, ale jest ta duchowa, która równie dobrze pozwala przygotować się do rodzicielstwa. Lektura daje dużą dawkę nadziei tym, którzy pragną dziecka. Ukazuje, że rodzicielstwo adopcyjne jest w wielu aspektach takie samo jak to biologiczne. Panie przekonały mnie w stu procentach, że adopcja jest doskonałym lekiem na bezpłodność. PCO (zespół policystycznych jajników – najczęstsza przeszkoda w byciu mamą) czy zbyt mała liczba plemników wcale nie wykluczają z bycia rodzicem. Wystarczy tylko otworzyć się na adopcję, która jak pokazują przykłady dwóch par daje możliwość stania się wspaniałą rodziną w zasadzie niczym nie różniącą się od tych zwyczajnych, w których dzieci przyszły na świat w sposób naturalny.
Jestem pełna podziwu i szacunku dla autorek, gratuluję im tej książki, która wielu parom powinna uświadomić, że wyrok medyczny wcale ich nie wyklucza. Wspaniała publikacja-poradnik o miłości niosąca nadzieję. Olbrzymią nadzieję. Oby trafiła w każde ręce, które jej potrzebują.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Nasza Księgarnia i portalu Lubimy Czytać.


piątek, 26 kwietnia 2013

Susan Wiggs "Spotkanie nad jeziorem"


Wydawnictwo Mira
data wydania marzec 2013
stron 400
ISBN 978-83-238-9046-1
 
Życie, ach to życie
 
Życie, ach nasze życie bywa takie nieprzewidywalne, pełne niespodzianek, wzlotów i upadków. Nigdy nie wiadomo co przyniesie kolejny dzień. I jak w przysłowiu raz się jest na wozie a raz pod nim.
Kim skończyła studia, wyrwała się z sennej prowincji i zaczęła robić karierę w świecie PR. Sukcesy zawodowe sypały się jak z rękawa. Bywała w wielkim świecie, dobrze zarabiała i związała się z gwiazdą sportu. I nagle to wszystko prysło jak bańka mydlana. Straciła pracę, narzeczonego i miała ochotę zakopać się pod ziemię. No może nie dosłownie, ale tak jak stała w szykownej wieczorowej sukni wsiadła w samolot i wyjechała do rodzinnego miasteczka Avalonu, by lizać rany.
Bobby musiał w młodości porzucić ukochaną na rozkaz jej rodziny i swoje nienarodzone dziecko. Nigdy nie widział synka, choć był ciekaw jak wygląda, jaki jest, jak mu się żyje. Jego matka nalegała, aby nie szukał z nim kontaktu i nie mieszał w życiu chłopczyka. Nagle dostał telefon. Matka dziecka została zatrzymana i groziła jej deportacja. AJ- em nie miał się kto zająć. I tym sposobem zrozpaczony chłopiec trafił pod skrzydła opieki taty.
Kim i Bobby spotkali się przypadkowo na lotnisku. Potem okazało się, że będą mieszkać pod jednym dachem, w jednym pensjonacie..... Los skrzyżował ich życiowe ścieżki w niełatwej chwili, kiedy stanęli na życiowych zakrętach. Ona zraniona, on zaskoczony ..... Czy to dobry czas na miłość?................
Kolejne spotkanie z prozą Susan Wiggs było równie miłe i ekscytujące jak poprzednie. Książka mi przypadłą do gustu przede wszystkim ze względu na realizm. Moim zdaniem to bardziej powieść obyczajowa niż romans. Fabuła nie jest skonstruowana tylko w oparciu o sercowe perypetie bohaterów. Przede wszystkim książce nie brak realizmu i autentyczności. Dwójka głównych bohaterów to młodzi ludzie na życiowym zakręcie, którym los wprawdzie coś zabrał, ale i czymś obdarował. Nagle zamknęły im się pewne drzwi, ale i pojawiały się nowe wyzwania, nowe role. Właśnie takie jest to prawdziwe, realne życie. Próżno szukać stagnacji i stabilizacji. Życie to nowe wyzwania, nowe projekty, nowe radości i kłopoty. W życiu po prostu nie ma niczego constans.
Uczucia i emocje czasem przerastają Kim i Bobba. Nie jest im łatwo, tym bardziej, że już kiedyś dostali od losu nie raz po nosie. I na dodatek w tym całym galimatiasie zaczynają im mocniej bić ku sobie serca...
Książka trzyma w napięciu do samego końca, czyta się ją mile i szybko. To lektura z dawką nadziei i realnej codzienności. Idealna na majówkę. Dużego plusa stawiam też Wydawcy za uroczą okładkę.
Powieść przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Mira.  

środa, 24 kwietnia 2013

Dolen Perkins-Valdez "Niewolnice"


Wydawnictwo Nasza Księgarnia
data wydania styczeń 2013
stron 352
ISBN 978-83-10-12277-3
 
W okowach niewoli
 
Niewolnictwo to bardzo niechlubna karta w historii ludzkości. Dramat tysięcy niewolników miał miejsce w różnych częściach świata. W wielu koloniach było czymś naturalnym, że ludzie o ciemniejszym kolorze skóry pracowali na rzecz białych panów. Tak było m.in. w Stanach Zjednoczonych. Tam system niewolniczy pojawił się na początku XVII wieku i jego kres nastąpił dopiero w XIX wieku.
Życie niewolników było istnym piekłem na ziemi. Od chwili narodzin stanowili czyjąś własność i nie mieli prawa stanowienia o sobie. Ich życie wypełniała katorżnicza praca, upokorzenia, przemoc, brak poszanowania. Niewolnicy byli zdani na łaskę i niełaskę pana, który decydował o ich życiu czy śmierci. Miał prawo ich karać, bić i wykorzystywać do granic możliwości. I nikt go za to nie sądził, nie krytykował, nie kontrolował. Szczególnie ciężko miały kobiety, które oprócz morderczej pracy były żywymi zabawkami dla swego pana i musiały spełniać jego seksualnie zachcianki. Z takich związków rodziły się dzieci posiadające najczęściej status niewolnika.
Dramatowi niewolnictwa poświęciła swoją debiutancką powieść Dolen Perkins-Valdez. Głównymi bohaterkami książki uczyniła cztery ciemnoskóre kobiety, które co roku spotykają się w kurorcie Tawawa, gdzie towarzyszą swoim panom w letnim wypoczynku. Gdy ci polują, spotykają się przy grze w karty i paleniu cygar, gdy kąpią się w siarkowych źródłach niewolnice muszą pracować, a wieczorami mają zmieniać się w atrakcyjne kochanki. Lizzie, Reenie, Słodka i Mawu pochodzą z różnych zakątków Południa Ameryki. Mają różne charaktery, ale dzielą ten sam smutny los. Będąc w stanie Ohio widzą na własne oczy, że Północ pozbywa się niewolniczych okowów. Ludzie z niej pochodzący ze zgorszeniem patrzą na Południowców, którym towarzyszą niewolnice. Każda z bohaterek marzy o wolności, spokojnym, dostatnim życiu, ale wie jak wielka przepaść dzieli je od spełnienia tych marzeń. Autorka najbardziej przybliża nam postać Lizzie. Młoda kobieta stała się nałożnicą swego pana w wieku 13 lat. Ma z nim dwoje dzieci. Gdy są sami ich relacje bywają znośne, a kobieta wywiera nieco wpływu na swego pana. Bywają jednak chwile, gdy dostaje w twarz i szybko wraca do bolesnej rzeczywistości. Lizzy darzy swego pana ciepłymi uczuciami, mimo jego potwornego charakteru. Marzy, by wyzwolił on chociaż ich dzieci. Reenie i Mawu za wszelką cenę chcą być wolne. Są w tym bardzo zdeterminowane. Czy uda im się dotrzeć do miejsc, gdzie nie dosięgną ich okrutne łapy łowców niewolników? Czy wszystkie bohaterki dożyją chwili, gdy doczekają się aktów wolności?
„Niewolnice” to książka bardzo smutna i wzruszająca. Powieść, która wywołuje bunt przeciwko niesprawiedliwości, przemocy wobec kobiet i ich wykorzystywaniu. Autorka bardzo wyraziście ukazuje koszmar kobiet, które nie mają żadnych praw, znikąd nie mogą spodziewać się pomocy. Gwałty wobec nich są czymś na porządku dziennym. Młode dziewczyny szybko stają się matkami, ale macierzyństwo nie przynosi im radości i uśmiechu. Od narodzin dzieci mają świadomość, że te mogą im być zabrane i sprzedane. I nie ważne jest kto jest ich ojcem czy właściciel czy inny niewolnik. Być może zszokuje niektórych czytelników postawa Słodkiej, która cieszy się po części ze śmierci swoich pociech. Choć targa nią ból i rozpacz to wie, iż jej kruszynki są już w innym, lepszym świecie, gdzie nic złego im nie grozi. Książka jest dość trudna w odbiorze. I nachodzi refleksja dlaczego człowiek stał się katem wobec bliźniego? Czy kolor skóry świadczy o naszej wartości? Lektura tej debiutanckiej powieści przypomniała mi nieco seriale „Niewolnica Isaura” i „Północ-Południe”.
Jeśli jesteście gotowi na bardzo okrutne sceny, na spotkanie się ze skrzywdzonymi istotami, na poznanie szczytów okrucieństwa to zapraszam do lektury. Dojrzały, dobry debiut, książka, która zapada w pamięć i szokuje.
 
Za egzemplarz do recenzji dziękuję portalowi Lubimy Czytać i Wydawcy.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Bolesław Uryn "W świecie jurt i szamanów"


Wydawnictwo Muza
data wydania 2013
stron 336
ISBN 978-83-7758-310-4
 
W Krainie Błękitnego Nieba
 
Wow! To była cudowna podróż z książką w ręce. Dzięki lekturze znalazłam się w Mongolii, kraju do którego raczej w realnym świecie nie miałabym okazji pojechać. Książkowe biuro podróży( bo tak nazywam w bibiloteczce półkę Podróżnicze) zabrało mnie w naprawdę niezapomnianą wyprawę. Szczerze z ręką na sercu odpłynęłam daleko od rzeczywistości podczas tej lektury. Zatopiłam się w innym, jakże pięknym świecie. Dobrze mi tak było. Dzikie przestrzenie to jak najbardziej moje klimaty.
Autor książki jest doktorem nauk przyrodniczych, podróżnikiem, pisarzem i reporterem. Również fotografuje. Mongolia jest jego miłością. Po raz pierwszy odwiedził ją w 1995 roku. Wracał tam 17 razy, a podróże do kraju szamanów i jurt stały się jego wielką pasją, stały się niczym narkotyk. Mongolia jest tak piękna, tak niesamowita, ma tak wiele oblicz, że oczarowała i mnie. Z pewnością  przyczyniła się do tego arcyciekawie napisana relacja z podróży. Pan Uryn pisze o tym kraju można rzec kompleksowo. W jego książce nie brak wiadomości historycznych, przyrodniczych, nie omija on spraw społeczno-gospodarczych. Pisze również o kulturze, tradycji, wierzeniach Mongołów. Nawiązuje do związków tego kraju z Polską. I jak się okazuje Polska ma z tym krajem wiele wspólnego. Podobnie jak Mongolia byliśmy satelitą Związku Radzieckiego. Wspólnie w 1990 roku zrzuciliśmy to jarzmo.
Ta lektura to przepiękna gawęda ukazująca przeróżne obrazy Mongolii. Od nowoczesnego centrum Ułan Bator po dzikie stepy, lasotundrę i tereny całkowicie dziewicze, gdzie z rzadka pojawia się człowiek. Mongolia to nowoczesna stolica z wielkomiejskim city i biedne slamsy. Mongolia to pustynie, góry, stepy, bagna, tajga. Mongołowie to ludzie niezwykle przyjaźni i gościnni. Ugoszczą czym chata, a raczej jurta bogata. Ostry klimat, spore dobowe wahania temperatur, wieczna zmarzlina to w tym zakątku nic nadzwyczajnego. W ojczyźnie Czyngis-chana wczoraj istnieje bardzo blisko dziś. Wiele osób trudniących się pasterstwem i prowadzących koczowniczy tryb życia egzystuje bardzo podobnie jak ich przodkowie. Historia tego 800-letniego państwa to wzloty i upadki. Najświetniejsze lata to oczywiście rządy Czyngis-chana.
Bolesław Uryn pisze z pasją, pisze z emocjami, dzięki czemu książka działa niczym muzyka na kobrę. Osobiste relacje przeplatają się z konkretnymi informacjami, dzięki którym mamy okazję poznać Mongolię od podszewki. A jest to kraj w którym turysta nie może narzekać na brak wrażeń. Mongolia to idealne miejsce na survival, na wędkowanie, na wysokogórską wspinaczkę. Mongolia niejedno ma imię - wiele z nich poznacie w tej publikacji. Jesteście ciekawi życia w jurcie? Nie wiecie kim jest ałmas? Kochacie dziką przyrodę? Jeśli choć na jedno z tych pytań odpowiecie twierdząco to znak, że tę książkę musicie przeczytać! To idealna pozycja dla osób ciekawych świata. To wspaniała relacja okraszona mnóstwem wspaniałych zdjęć. Zatem wraz z Bolesławem Urynem zapraszam do pięknej, egzotycznej i niesamowitej krainy. Do świata jurt i szamanów!
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawcy.
 

sobota, 20 kwietnia 2013

Konkurs dla recenzentów

Dziś zachęcam do pisania recenzji i spróbowania sił w konkursie. Nie musisz mieć bloga - wystarczy napisać dobrą recenzję. Zapytacie dlaczego ta notka? Nie tylko chodzi o reklamę! Bo tak sobie myślę, że może ktoś z Was chwyci za pióro i zacznie przygodę taką, jak kiedyś ja. Pisanie notek stało się dla mnie nałogiem i pasją. Przygodą i wyzwaniem. Zatem Kochani pióra w dłoń, a raczej paluszki na klawiaturę. A przy okazji możecie wygrać jedną lub kilka ze 180 książek.
Więcej szczegółów pod linkiem
http://www.matras.pl/konkurs-recenzje2.html
Powodzenia !!!

Anna Karpińska "Pozwól się uwieść"


Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania kwiecień 2013
stron 560
ISBN 978-83-7839-487-7
 
Czas zawirowań i zmian
 
"Pozwól się uwieść" to już druga w dorobku Anny Karpińskiej powieść obyczajowa. Nie będę jej porównywać do debiutu tejże autorki, bo go nie czytałam, ale po lekturze opowieści o pewnej Marcie muszę to nadrobić. Ta nieznana mi dotąd pisarka trafiła w moje upodobania.
Najnowsza lektura Anny Karpińskiej to książka skierowana do Pań w każdym wieku opowiadająca historię pewnej czterdziestopięciolatki, która nagle znalazła się na życiowym zakręcie. I nie miała wyjścia tylko musiała się w tej sytuacji jak najszybciej odnaleźć, poskładać swój świat od nowa i podjąć przeróżne wyzwania. Czy jej się udało? Odsyłam do lektury.
Marta była przez wiele lat przykładną żoną, matką, córką i siostrą. Pracowała wprawdzie w gazecie ogrodniczej, ale o bezpieczeństwo finansowe rodziny dbał głównie jej mąż adwokat, który zarabiał o wiele więcej. Marta zajmowała się również domem, wychowywała parę bliźniąt, dbała o ogród i była na każde zawołanie innych. Jej potrzeby znajdowały się na szarym końcu. Po latach jej związek przekształcił się z bycia razem do bycia obok siebie. Taka sytuacja prowadziła prosto do jego rozpadu i rozwodu. Przysłowiową kropką nad "i" okazał się romans jej męża z aplikantką. Ich choć to był jednorazowy ponoć skok w bok Marcie przebrała się miarka. Rozwód i koniec. Jak zarządziła tak się stało. I nagle pewnego dnia stanęła sama w obliczu codzienności. Mimo hojnych alimentów musiała przeprogramować domowy budżet, a praca pod względem finansów nagle stała się niezbędna i bardzo potrzebna. Życie Marty od chwili rozstania z mężem diametralnie się zmieniło. Nagle musiała poradzić sobie sama z zepsutym autem, dziećmi, matką hipochondryczką i siostrą, która uważała się za pępek świata. Jak się okazało przyrost problemów okazał się wspaniałą szkołą życia z superszybkim efektem hartowania i kursem egoizmu oraz asertywności. Dodatkowo w życiu Marty zagościł wirtualnie pewien tajemniczy naukowiec......
Pierwsze sto stron książki czytało mi się przeciętnie i bez emocji. Może nawet troszkę naiwność Marty mnie irytowała. Ale nagle wsiąkłam w fabułę tej książki i przemiana Marty zaczęła mnie intrygować. I tak powoli zaczęłam jej dopingować, by pod koniec książki ją polubić. Autorka dość ciekawie nakreśliła portret dojrzałej kobiety, która przez całe dorosłe życie koncentruje się bardziej na rodzinie niż na sobie. Gdy dostaje od życia w kość czuje, że musi wiele zmienić, że ma prawo do prywatności i odrobiny egoizmu. Przez długi czas Marta niczym służąca wiecznie stawiała innych ponad siebie. Jej rodzina, a zwłaszcza matka i siostra bardzo to wykorzystały. Nagle Marta zbudziła się niczym Feniks z popiołów i zaczęła mówić "nie". Dzień po dniu zaczęła uczyć się asertywności, która powoli wyrobiła w niej pozytywne cechy. Marta zaczęła w siebie wierzyć, zaczęła mieć plany, podejmować wyzwania. Jako czytelniczka strona po stronie przeżywałam z główną bohaterką jej emocjonalną burzę, jej przemianę. Zdradzę,że mniej więcej w połowie książki odkryłam intencje autorki i przewidziałam jakie będzie zakończenie. Ten fakt jednak wcale nie odebrał mi przyjemności czytania( co mnie samą dość mocno zdziwiło).
"Pozwól się uwieść" to książka z przesłaniem po którą powinny sięgnąć zwłaszcza zabiegane mamy i żony. Drogie Panie poznajcie jedną z Was, poznajcie bohaterkę nieidealną, która odradza się niczym trawa o zimie. Spójrzcie na jej losy i uświadomcie sobie, że Was może spotkać to samo. Macie prawo do marzeń, macie prawo do własnego życia. Asertywność w dzisiejszych czasach to rzecz niezbędna, a skoro Wam jej brakuje możecie się nauczyć mówić "nie" jak Marta. Być może ktoś osądzi tę książkę jako trącącą naiwnością, ale jak napiszę tak: owszem troszkę cukru w fabule jest, ale ..... tak czasem w życiu bywa.
Lekka i przyjemna lektura z morałem "by docenili Cię inni, najpierw doceń siebie sama".
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawcy.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Adrian Adamczyk "Każdy zachód słońca jest inny"

Wydawca iSource S.A.
data wydania 2013
stron 157
ISBN 978-83-6332-832-0
wersja ebook ( książka dostepna na Legimi, Virtualo i iBookstore)
 
Gdy zegar bije nieubłaganie
 
Debiutancka powieść młodego polskiego pisarza Adriana Adamczyka ma bardzo wymowny tytuł.To prawda, że każdy zachód słońca jest inny. Czas wciąż nieubłaganie biegnie i nikt ani nic nie jest w stanie go zatrzymać. To zdanie będące tytułem, a i niejako w pewnym sensie wizytówką książki skłoniło mnie do refleksji nad ludzkim życiem i przemijaniem. Nikt z nas nie wie, ile dni jest mu dane, nikt nie potrafi określić, ile wschodów i zachodów słońca przeżyje. Ale gdy już pada wyrok i wiemy, że kres jest bliski podobnie jak książkowa Patrycja zaczynamy inaczej patrzeć na życie, doceniać chwile, które zwyczajnie nam umykają w szarej codzienności.
Czytam sporo powieści obyczajowych. Zwykle ich autorkami są kobiety. Panowie rzadziej. Byłam ciekawa jak z napisaniem książki o miłości poradził sobie młody pisarz. Lektura okazała się bardzo subtelna i bardzo dobrze odzwierciedliła to, na czym myślę najbardziej zależało Panu Adrianowi.
 
Miłość ..... Czy istnieje? Może tak naprawdę jej nie ma? Może ona jest złudzeniem dostępnym na kartach romantycznych i sentymentalnych romansów? Może w życiu istnieje raczej chemia, chęć zaspokojenia naturalnych potrzeb, instykt przekazywania ciągłości gatunku?
W gorące i prawdziwe uczucie przestał po bolesnym związku wierzyć główny bohater i narrator książki, której poświęcam ten tekst. Zakochał się i został zdradzony. Kobieta, która zagościła w jego sercu nie dochowała wierności. To Daniela mocno zabolało. Zadziałał instykt obronny przez kolejnym rozczarowaniem. Młody mężczyzna zaczął inaczej patrzeć na życie i kobiety. Pewnie podświadomie bał się zaangażowania i kolejnych rozczarowań. Daniel mając zabezpieczenie finansowe zaczął używać życia. Majętni rodzice finansowali mu samodzielny dom z ogrodem, drogi samochód, markowe ciuchy. Nie brakowało mu środków na imprezy, używki i wszelkie rozrywki. Jedyną ceną jaką musiał "zapłacić" było podjęcie zaocznych studiów na wydziale historii. Dnie i noce Daniela zlewały się w niekończące się imprezy, drinki, co raz to nowe piękne i chętne kobiety w łóżku. Otoczony blichtrem czuł się często zmęczony i rozczarowany luksusem, który po prostu mu spowszedniał. Powoli ten styl życia zaczynał go nudzić, a seks z przypadkowymi pięknościami stracił smak. Wszystko odmieniło jedno spotkanie z tajemniczą dziewczyną, jakże inną od tych które znał. I nic nie pozostało już takie samo jak było kiedyś......
Debiutanckie powieści staram się oceniać jak najbardziej rzetelnie. Czy książka mi się spodobała? Tak, a stało się to z dwóch powodów. Po pierwsze przypadł mi do gustu pomysł na fabułę. Powiecie, że oklepany? Może ktoś kiedyś podobny temat już opisał, ale książka mnie porwała i to na całego. Po drugie autor pozwolił czytelnikowi bardzo głęboko zajrzeć w duszę swojego bohatera. Dzięki temu miałam wrażenie, że ta lektura to bardziej reportaż niż powieść, że ta historia zdażyła się gdzieś kiedyś naprawdę. Czego możecie się spodziewać po leturze tego debiutu? Nie jest to romantyczna książeczka o tym jak bogaty królewicz się zakochał. Nie ma tam miejsca na słodkości i cukierki. Jest po prostu siła uczucia realnego, które ma moc przemiany i topi surową duszę Daniela niczym kwietniowe słońce resztki śniegu. Powieść czytałam w napięciu ciekawa jak skończy się ta historia. Czy rzeczywiście kobieta jest w stanie zmienić serce takiego twardziela, któremu niczego w życiu pozornie nie brak?
 Przewidywalny koniec? W pewnym stopniu tak, ale ja z chęcią poczytałabym jeszcze o dalszych losach naszego bohatera i prześledziła jak te kilka miesięcy wpłynęło na  jego późniejsze życie i wybory. Książka za krótka, ale wzruszająca. Warta polecenia.
Za możliwość przeczytania dziękuję Autorowi.


poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Małgorzata Warda "Jak oddech"


Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania kwiecień 2013
stron 344
ISBN 978-83-7839-488-4
 
Gdy wiadomości brak......
 
Jest takie powiedzenie, że brak wiadomości to dobra wiadomość. Osobiście w nie nie wierzę. Wolę znać prawdę, nawet tę najgorszą i najczarniejszą niż być zawieszona w niepewności. Czekanie na wieści bywa czasem niesamowicie trudne, bolesne i destrukcyjne. Jedną z takich właśnie sytuacji jest czekanie na informacje o osobach zaginionych. To bardzo trudna sytuacja, gdy nagle znika nam ktoś bliski, wychodzi z domu i ślad po nim ginie. Telefon milczy, czas płynie, a cisza dobija. Rodziny czekające na zagionych przeżywają ogromny dramat. Nikomu oczywiście nie życzę, by kiedykolwiek musiał zmierzyć się z takim problemem, z taką sytuacją.
Problem zaginięć i poszukiwań osób przepadłych bez śladu porusza w swojej najnowszej powieści Małgorzata Warda. Autorka z której prozą miałam okazję już się spotkać. Po lekturze "Jak oddech" spodziewałam się emocji, dynamizmu i mocnych wrażeń. Nie zawiodłam się i sądzę, że za tę powieść należą się autorce gratulacje.
Główna bohaterka, a chwilami i narratorka to młoda dziewczyna o imieniu Jasmin. Pewnego dnia spotyka ją bardzo drastyczne przeżycie. Bez śladu przepada jej przyjaciel z dzieciństwa, ukochany i jak jej się wydaje pokrewna dusza Staszek. 21-letni chłopak wychodzi bardzo wcześnie z domu do pracy. Ma roznieść ulotki reklamowe i znika. Jego telefon milczy, a ona sam nie wraca do domu. Zaniepokojona matka informuje o tym dziewczynę oraz jej rodzicielkę z którą się od lat przyjaźni. Zaalarmowana policja podchodzi do zgłoszenia z dystansem. Zgodnie z procedurami może zacząć pracę dopiero po upływie 48 godzin. Czas płynie...... Aż wreszcie zostają wszczęte poszukiwania.
Rodzina i bliscy Staszka przeżywają prawdziwy horror. Nadzieja miesza się z rozpaczą, pojawia się niedowierzanie, w głowie rodzą się przerażające myśli, że miało miejsce najgorsze, że młody człowiek już nie żyje.  Szczególnie matka chłopca i Jasmin wpadają w rozpacz. Kochają Staszka i chwilami nie potrafią wręcz uwierzyć, że on zniknął bez śladu. Autorce naprawdę świetnie udało się pokazać to, co czują bliscy po zaginięciu kogoś z rodziny, kogoś kogo darzą głębokim uczuciem. Te trudne chwile dłużą się niczym wieczność, każdy dźwięk telefonu brzmi niczym żałobny dzwon. Nadzieja miesza się z rozpaczą, nerwy napięte są do granic możliwości.
Wciąż pojawia się pytanie dlaczego młody zdrowy mężczyzna zniknął? Czy ktoś zrobił mu krzywdę, czy spotkało go jakieś nieszczęście, wypadek? Pojawienie się okropnego zdjęcia jest przysłowiową kropką nad "i" i doprowadza do najczarniejszych myśli. Kochające kobiety boją się, że Staś cierpi, jest maltretowany, dręczony, a może już nawet nie żyje.
W ten wątek, który określę jako sensacyjny pisarka wplata relację z wieloletniej znajomości Staszka i Jasmin. Para dzieciaków przyjaźniąca się w dzieciństwie przemienia się w zakochane po uszy nastolatki, które chcą spędzić ze sobą resztę życia. Marzą o ślubie, rodzinie, wspólnym mieszkaniu. To ostatnie udaje im się spełnić, gdy kończą szkołę średnią. Jasmin studiuje, a Staszek zarabia na ich utrzymanie. Obojgu w planach ta sytuacja wydawała się taka piękna i romantyczna, ale realne życie troszkę ich rozczarowuje. Trzeba zapłacić rachunki, czynsz, zmęczenie daje w kość, a dorosłe życie niesie sporo nie zawsze miłych niespodzianek. I nagle okazuje się, że wychodzą pewne traumy z dzieciństwa, które w dorosłym życiu potrafią nieźle namieszać.
Od tej książki, a właściwie od czytnika, bo czytałam w wersji elektornicznej nie mogłam się oderwać. Oczywiście byłam niezmiernie ciekawa co przydarzyło się Staszkowi, czy żyje. Ale i bardzo współczułam młodej, zakochanej dziewczynie, której serce musiało przeżyć olbrzymi szok. Ta powieść kryje w sobie sporo napięcia, burzę emocji, lęków i strachu. Jest połączeniem książki obyczajowej i sensacyjnej, a oba wątki komponują się ze sobą doskonale. Zakończenie nie jest przewidywalne i dzięki temu książka po prostu smakuje. Nie jest to lektura łatwa, ale warto ją poznać. Warto zagłębić się w jej treść, bowiem z pewnością zmieni ona Wasze zapatrywania na działanie takich organizacji jak Itaka. Nie zgodzę się z wyrokiem, że to książka tylko dla kobiet. Myślę, że Panowie, którzy po nią sięgną nie pożałują. Jako kobiecie trudno mi było zrozumieć motywy działania zaginionego bohatera, ale może czytającym mężczyznom będzie łatwiej. Książka jak najbardziej uczula na problem zaginięć i świetnie uświadamia, jak ważne w procesie poszukiwań są informacje od zwykłych ludzi. "Jak oddech" to lektura z dreszczykiem, ze sporą dawką sensacji która zrobiła na mnie spore wrażenie. Gorąco ją polecam.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję uprzejmie Wydawcy.

sobota, 13 kwietnia 2013

Kazimierz Sowa "Moje syberyjskie podróże"


Wydawnictwo Świat Książki
data wydania 2013
stron 304
ISBN 978-83-2730-320-2
 
Kraina w rozmiarze XXXL
 
Syberia – gdy czytam lub słyszę to słowo od razu staje mi przed oczyma bezkresna kraina określana czasami mianem „serca Rosji” z olbrzymimi przestrzeniami, dziką i piękną przyrodą, tajgą i tundrą, ale i miasta zbudowane na całkowitym kiedyś odludziu przede wszystkim w celu eksploatacji syberyjskich dóbr jakimi obdarowuje tu człowieka natura. Syberia jest niesamowita i wcale mnie nie dziwi, że fascynowała wielu śmiałków, którzy chcieli ją przemierzyć, poznać, eksplorować.
Fascynacja Syberią księdza, dziennikarza i publicysty Kazimierza Sowy narodziła się wiele lat temu, można rzec czystym przypadkiem. Miał jako student napisać pracę dotyczącą życia religijnego zesłańców w XIX wieku. Sięgając po liczne materiały źródłowe kleryk zadał sobie pytanie: A jak dziś wygląda ten region i potomkowie ludzi skazanych na zsyłkę? Kilka lat po skończeniu tejże pracy zmienił się układ polityczny na świecie, rozpadł ZSRR i podróże po Syberii stały się dla obcokrajowców możliwe. Ksiądz Sowa odwiedzał Syberię wielokrotnie i się w niej zakochał. Mimo licznych podróży wciąż nie zobaczył wszystkiego, wciąż chciał odkrywać ten zakątek świata na nowo. Podróżując po Syberii poznał wielu ciekawych ludzi, zobaczył oblicze współczesnego syberyjskiego Kościoła, a swoje wrażenia spisał w książce.
„Moje syberyjskie podróże” to książka podróżniczo-gawędziarska, która jest moim zdaniem arcyciekawa. Syberia niejedno ma imię, jej odmienność od reszty ziemskiego globu można podkreślać w wielu aspektach. Większa niż Europa - jest miejscem, gdzie człowiek wielokrotnie musi uznać wyższość sił natury, surowość klimatu. Ale to, co na przestrzeni wielu lat od początków zasiedlania Syberii dokonał człowiek zasługuje na uznanie. Wędrując po Syberii w towarzystwie księdza Sowy mamy okazję zobaczyć jego oczami największe syberyjskie miasta, ich zabytki, przepiękną architekturę z początku wieku, gdy budowano drewniane domy bogato zdobione oryginalnymi rzeźbionymi ornamentami, pomniki z lat komunizmu stawiane Leninowi i Stalinowi, cerkwie i kościoły katolickie w których po upadku Sowieckiego Sojuza na powrót ożyło życie religijne. Kazimierz Sowa opowiada o zwyczajnych ludziach, których spotyka na swoim szlaku, o życiu codziennym i kultywowanych tu od lat tradycjach, o zmianach jakie mają miejsce po transformacji politycznej. Księdza zachwyca też dzika przyroda z którą ma okazję obcować podczas wyprawy na rybałkę (połów ryb w dzikiej głuszy u źródeł Jeniseju) w towarzystwie rosyjskich przyjaciół.
Syberia jest olbrzymia, zróżnicowana i wspaniała, ale życie w tym miejscu jest nieco inne niż w Europie. Ludzie, zwłaszcza na prowincji żyją jak kilkadziesiąt lat temu, skromnie i pobożnie. W wielu miejscach można spotkać ślady polskości z czasów zesłań i łagrów – polskie mogiły, pamiątkowe przedmioty, potomków Sybiraków, z których niektórzy znają język polski. Tu ludzie są bardzo gościnni, alkohol leje się strumieniami, a biesiady przy suto zastawionym stole ze śpiewem rosyjskich pieśni urozmaicają długie zimowe wieczory. Aby poznać nieco Syberię trzeba iść do bani, wypić nieco wódki i zobaczyć niedźwiedzia (prawdziwego w klatce lub wypchanego) bez którego nie istnieją zajazdy i gospody. Syberia zaczarowuje, onieśmiela i urzeka. Jest jak narkotyk. Kto raz jej uległ (jak autor książki) wciąż chce tu wracać i napawać się jej urokami.
Relację z Syberii księdza Sowy czyta się jednym tchem, ale wzrok przykuwają też liczne i przepiękne fotografie którym ja poświęciłam może nawet więcej czasu niż tekstowi. Piękne zdjęcia pokazują jak wiele ta kraina określana mianem „nieludzkiej ziemi” ma do zaoferowania turyście. Syberia i jej mieszkańcy zdumiewają nas Europejczyków. Serdecznością, żywą wiarą w Boga, miłością do trunków. Rosyjskie powiedzenie mówi, że „na Syberii 100 km to nie odległość, -20 stopni to nie mróz, a wódka to nie alkohol”. Wiele w tym prawdy, ale żeby się o tym przekonać musicie przeczytać „Moje syberyjskie podróże”. Książkę tę polecam również dlatego, że napisana jest wyjątkowo ciekawie przez wspaniałego obserwatora, któremu doskonale udało się przenieść na karty książki to, czym jego oczarowała Syberia. Wspaniała książka, nieco inna niż „Po Syberii” Thubrona, ale równie znakomita i rewelacyjna.
 
Za egzemplarz do recenzji dziękuję portalowi Lubimy Czytać i Wydawnictwu Świat Książki.

piątek, 12 kwietnia 2013

Już wkrótce ......

Ślady krwi" to niemal sensacyjnie rozwijająca się opowieść o czterech kolejnych pokoleniach rodziny, której koleje poznajemy podczas odzyskiwania i odkłamywania pamięci przez głównego bohatera. Powieść nie została napisana dla prostego pokrzepieniu serc. Ale chociaż odkryta prawda boli jeszcze mocniej daje w zamian szansę na jednostkowe i wspólnotowe ocalenie.
Napisana z rozmachem powieść Jana Polkowskiego to niezwykła próba rozmowy z Polakami o ich współczesnej kondycji za pomocą sięgnięcia po ważne składniki narodowej tożsamości – zmagania z niemieckim i rosyjskim totalitaryzmem, doświadczenie absurdalnej rzeczywistości PRL, walka o niepodległość, dramat kolaboracji, pamięć Kresów, dylematy wiary w Boga, ale i bogata tradycja kulturowa – jak choćby opisy Wołynia odsyłające do Pana Tadeusza – to wszystko składa się na wielką, polifonicznie opowiedzianą przygodę polskiego losu. Mimo pesymizmu i wiernego obcowania z polską klęską autor daleki jest od stereotypowego rozmiłowywania się w martyrologii. Pozostaje ironicznym i niezależnym obserwatorem. W tym leży siła Śladów krwi.


Czytelnicy, którzy poszukują w literaturze poważnej próby zmierzenia się z polskością na serio, a dla których styl, piękno języka i ciągłość kultury nie są obojętne, na pewno się nie zawiodą!( info ze strony Wydawnictwa M, którego nakładem ukaże się ta książka)
Jan Polkowski (1953) – pisarz, wydawca i redaktor, ekspert w dziedzinie mediów i komunikacji społecznej. Mieszka w Krakowie. W PRL publikował swoje utwory poza zasięgiem cenzury. Ostatnio ukazał się tom jego wierszy Głosy. Przed 1989 rokiem redagował i wydawał w podziemiu książki i czasopisma, po 1989 m.in. wydawca i redaktor naczelny dziennika „Czas Krakowski”. Laureat Nagrody Fundacji im. Kościelskich i Nagrody im. Andrzeja Kijowskiego za twórczość poetycką. Z powodu działalności w antykomunistycznej opozycji internowany 13 grudnia 1981 roku. W roku 2008 z tego samego powodu odznaczony przez Prezydenta RP Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Recenzja powieści niedługo na moim blogu.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Małgorzata Maj "Weronika zmienia zdanie"


Wydawnictwo Zysk i S-ka
data wydania 2013
stron 528
ISBN 978-83-7785-083-1
 
Niezwykłe perypetie Weroniki
 
Za oknem wprawdzie była wiosna, ale bawiła się w zimę. Było chłodno, popadywał śnieg a słońce nie pokazywało się ani na chwilę. Nic dziwnego, że taka pogoda wpływała na mnie zdecydowanie depresyjnie i wywoływała chandrę. Trzeba było temu jakoś zaradzić i postanowiłam znaleźć na podły nastrój jakieś antidotum. Lekarstwem okazała się książka Małgorzaty Maj. Niepozorna okładka jakoś nie zachęcała zbytnio do lektury, ale gdy przeczytałam kilka stron od książki po prostu nie mogłam się oderwać. Powieść okazała się naprawdę dobrym, ba rewelacyjnym babskim czytadłem okraszonym olbrzymią dawką humoru.
Tytułowa bohaterka to kobieta, która przekroczyła trzydziestkę i wiedzie życie singielki. Ale nie jest to jej świadomy wybór. Jej związek z Rafałem okazał się pomyłką, ów facet draniem, a nasza bohaterka długo lizała powstałą po nim ranę. Czas okazał się dobrym lekarstwem i Weronika znów na nowo zaczęła układać sobie życie. Oczywiście jej marzenia oscylowały wokół poznania księcia z bajki, przystojnego i szarmanckiego mężczyzny przy którym czułaby się bezpiecznie i dla którego straciłaby bez reszty głowę. Los pewnego wiosennego dnia okazał się łaskawy i jadąc rowerem nasza bohaterka poznała interesującego osobnika płci męskiej, który przykuł jej uwagę. Dziennikarka straciła dla niego głowę z czego zwierzyła się matce i przyjaciółce. Czy ten związek będzie kolejną pomyłką czy może Jerzy okaże się drugą połówką Weroniki?
 
Więcej nie zdradzę tylko zaproszę do lektury. Możecie się spodziewać, że książka z pewnością poprawi Wam nastrój. Poznacie bowiem perypetie miłosne wyjątkowej kobiety. Weronika jest zmienna, szalona, romantyczna, bywa marzycielką, ale i potrafi twardo stąpać po ziemi. Jest roztrzepana i ma tendencję do tycia. Lubi sobie podjeść i raczej nie jest zwolenniczką aktywnego wypoczynku. Ale ma nadopiekuńczą matkę, która co rusz ją telefonicznie bądź osobiście strofuje. Czasem nawet zagłaskuje na śmierć. Nie brak Weronice również oddanych przyjaciół, którzy w razie kłopotów stają za dziewczyną murem i wyciągają pomocną dłoń.
Tę powieść czytało mi się rewelacyjnie. Nie miało to może miejsca za sprawą jakieś wybitnie ciekawej fabuły, ale na wielkie uznanie zasługuje język i styl jakim napisana jest książka. Największe brawa autorce należą się za przezabawne dialogi i świetnie powiedzonka oraz porównania jakie wkłada w usta swoich bohaterów. Z natury nie jestem śmieszką i podchodzę do życia z dystansem. Czytając książkę Małgorzaty Maj jak mówi teraz młodzież wymiękłam i zanosiłam się śmiechem. Polecam lekturę tej książki szczególnie wtedy, jeśli dopadnie Was zły humor, coś się w życiu nie uda, pojawią się kłopoty. Nie sposób przy niej się nie roześmiać. Z tejże lektury tchnie optymizmem i ciepłem, a książka doskonale nadaje się na relaksujący weekend. Myślę, że "Weronika zmienia zdanie" to doskonałe czytadło dla Pań w każdym wieku. Polecam niczym lekarze prozac. Działa tak samo, a nie ma skutków ubocznych.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję uprzejmie Wydawnictwu Zysk i S-ka.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Alyson Richman "Wojenna narzeczona"


Wydawnictwo Prószyński
data wydania marzec 2012
stron 384
ISBN 978-83-7839-478-5
 
Rozdzieleni przez zły los
 
Bardzo lubię czytać powieści obyczajowe z wojną tle. Chętnie zaczytuję się w książkach, które są o miłości, ale które nie są sentymentalnymi i banalnymi romansami. Przepadam za lekturami, które zapadają na długo w pamięć. Taką właśnie powieścią jest dzieło Alyson Richman "Wojenna narzeczona", której głównymi bohaterami jest para Żydów pochodzących z Pragi : Lenka i Josef. Urodzili się kilkanaście lat przed II wojną światową. Oboje pochodzili z dobrych domów. Żyli dostatnio i spokojnie w otoczeniu rodziny. Oboje byli na tyle uzdolnieni, że podjęli studia. Ona na Akademii Sztuk Pięknych, a on rozpoczął kształcenie mające przynieść mu tytuł lekarza medycyny. Poznali się dzięki siostrze Josefa, która studiowała na tym samym kierunku i roku co jego przyszła żona. Od razu wpadli sobie w oko. Młode serca zabiły mocno ku sobie. Miłość wybuchła nagle i gwałtownie niczym letnia burza. Zaczęło się od ukradkowych wspomnień, niewinnych pocałunków i wspólnych spacerów. Oboje byli młodzi, mieli plany i marzenia, które nagle zmiażdżyła brutalna rzeczywistość. Wybuchła wojna. Potworna wojenna zawierucha rozbiła ich szczęście w drobny mak. Ich marzenia roztrzaskały się niczym krucha porcelana. Jednak zdążyli wziąć pośpieszny ślub. Niestety nie było to huczne wesele i niezapomniana uroczystość pełna przepychu i blasku. Rodzina Josefa dzięki amerykańskim krewnym zdobyła upragnione paszporty pozwalające opuścić europejskie piekło i wyruszyć w podróż do Stanów. Paszport Lenki był również gotowy, ale ona zdecydowała zostać w ogarniętej pożogą wojenną ojczyźnie wraz z rodzicami i siostrą. Liczyła, że mąż załatwi również paszporty jej bliskim i wtedy dołączą oni do rodziny Josefa. Los nie okazał się łaskawy. Wszyscy z rodziny męża Lenki za wyjątkiem jego samego zginęli podczas napaści na ich statek. Lenka z rodziną po stracie dziecka Josefa została wywieziona od Terezina.......
Tę książkę pochłonęłam w jeden dzień nie bacząc, że zaniedbuję codzienne obowiązki. Wprawdzie autorka w prologu zdradza bardzo wiele, ale mimo to nie mogłam przerwać czytania o losach Lenki i Josefa. Musiałam doczytać do samego końca, a potem dłuższą chwilę zadumać się na lekturą, która totalnie mnie zauroczyła.
Powieść ma dwóch narratorów, którymi są główni bohaterowie. Ich losy dzięki szaleńczym pomysłom Hitlera są bardzo zagmatwane, a oni sami muszą zmagać się z wieloma przeszkodami. Gdyby nie wybuchła wojna pewnie żyliby sobie spokojnie i szczęśliwie w Pradze, cieszyli się ciepłem domowego ogniska i patrzyli z optymizmem w przyszłość wychowując dzieci. Wojna sprawia, że tracą członków rodziny, a ich oczy muszą patrzeć na potworne sceny, które pozostają na zawsze w ich pamięci.
"Wojenna narzeczona" to książka momentami bardzo drastyczna i smutna. Obozowa rzeczywistość widziana oczami Lenki przeraża i szokuje. Dlaczego ludzie musieli przechodzić tak nieludzkie cierpienia? Co komu była winna młoda para taka jak Josef i Lenka, że musiała zapomnieć o szczęściu i utracić siebie ? Mimo końca wojny nie dane im było wspólne szczęście. Paskudne i koszmarne wspomnienia dopadały ich bardzo długo zabierając spokojne sny. Wprawdzie ułożyli sobie życie, ale .....
Los okazał się okrutny zabierając im siebie.
Powieść Richman to książka jak może zasugerować tytuł o miłości, takiej prawdziwej, pierwszej i jedynej, która mimo przeżycia wielu lat nie wygasa. Wciąż w głębi prawdziwe kochających serc pali się jej płomień. "Wojenna narzeczona" to lektura, której szybko nie zapomnę, to książka którą czytałam z chusteczką w ręku, bo przecież inaczej poznać się jej nie da. Po lekurze spodziewajcie się przepięknej historii miłosnej, sztormu emocji i wzruszeń, drastycznych scen i zawiłej fabuły.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka. 

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Olga i Piotr Morawscy "Od początku do końca"

Wydawnictwo G+J
data wydania 2010
stron 312
ISBN 978-83-7596-091-4
 
O miłości do gór i rodziny
 
Książkę o której chcę dziś napisać skończyłam czytać jakiś czas temu, ale trudno mi się było z nią rozstać. Wracałam do niej, podczytywałam ponownie kolejne fragmenty. To z pewnością lektura wyjątkowa i oryginalna. Wzruszająca do łez i opowiadająca o miłości do górskich szczytów i rodziny.
Dziś mija czwarta rocznica śmierci jednego z autorów. Piotr Morawski zginął tragicznie 8 kwietnia 2009 roku. Wpadł w szczelinę w czasie wyprawy aklimatyzacyjnej wracając po założeniu II obozu na zboczu Dhaulagiri. Nie udało się go wyciągnąć z lodowej półapki na czas. Osierocił dwójkę synów. Był wytrawnym zdobywcą gór, miał zaledwie 32 lata. Góra znów upomniała się o kolejną ofiarę......
Marzeniem Piotra Morawskiego było napisanie książki o swoich wyprawach. W tym celu prowadził dzienniki, spisywał kolejne zeszyty w czasie wyjazdów. Nie zdążył. Spisane przez Niego kilkaset stron po kilku miesiącach po wypadku znalazła w domowym archiwum żona Olga, która jak sama pisze miała wrażenie jakby " to było machanie z tamtej strony, z nieba, zza grobu". 
Do tekstu męża żona postanowiła dodać część jak ją nazwała "nizinną, bo życie Piotrka to nie tylko góry". I tak postawała wyjątkowa i bardzo osobista książka opowiadająca o górach, wyprawach i rodzinnym życiu.
Po tę książkę z mojej domowej biblioteczki sięgnęłam spragniona gór i stęskniona za światem w którym zapomina się o rzeczywistości i wkracza się w mistyczny trans. Tam liczy się tylko szczyt, droga nań i pokonywanie własnych słabości. Pan Piotr zabrał mnie na kilka wielkich gór. Podzielił się wrażeniami z Hmalajów i nie tylko. Himalaizm, alpinizm to z pewnością sport ekstremalny, w którym człowiek zmuszony jest przekraczać kruche granice między życiem, a śmiercią. Tu trzeba często zaprzeć się samego siebie i ostatkiem sił pokonać kolejne metry w górę lub w dół. Miłość do gór bywa niebezpieczna. Wchodzenie do tzw strefy śmierci, która rozciąga się powyżej 7900 metrów jest igraniem z losem, a w tej grze stawka jest najwyższa. Czy warto? Pewnie wielu powie, że nie. Ale są ludzie tacy jak Piotr Morawski, którzy kochają góry nad życie.
"Od początku do końca" to książka szczera i autentyczna. Autorzy opisują to, co przyjemne i radosne, ale i opowiadają o swoich słabościach, lękach, które były nieodłączną częścią ich życia. Ta publikacja to nie tylko niezmiernie ciekawy tekst, ale i prześliczne zdjęcia z wypraw i życia rodzinnego.
Oboje autorzy to ludzie którzy potrafili żyć pełnią życia. Kochali siebie i swoje pasje. Idealna para, którą łączyło prawdziwe uczucie. Piotr pisze o realiach górskiego życia, o codziennoście w czasie wypraw, o plusach i minusach kochania gór. Olga pokazuje ich życie prywatne, swoje problemy, radości i sukcesy. Wielka szkoda, że nieszczęśliwy wypadek rozdzielił Ich na zawsze.
Do tej książki wrócę pewnie jeszcze nie raz, a Wam gorąco ją polecam.
Książka z mojej domowej biblioteczki.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Stosik kwietniowy z królikiem

Znów się nazbierało mi nowości. W sumie to wspaniale, bo głód czytelniczy nie mija. Mam ochotę pożerać kolejne książki na ile tylko pozwala mi czas. Zauważyłam, że raczej sięgam po książki lekkie, obyczajowe, romansidła - tak wiosna działa na mnie chyba. Na zdjęciu od góry:
- wielkanocny królik się zaplątał
- Stefan Wasilewski "Droga przez piekło" od Novae Res - książka z wojną w tle
Papież Franciszek "Chciałbym Kościoła ubogiego dla ubogich" od Wydawnictwa M - recenzja już na blogu
Ewa Owsiany "Rekolekcje rabczańskie księdza Karola Wojtyły" j.w. o to będzie perełka !!!
Lucia " Dziennik badante" od Novae Res -recenzja już na blogu
A to okładki otrzymanych ebooków:



od Prószyńskiego

od Autora

sobota, 6 kwietnia 2013

Lucia (Lucyna Kleinert) "Dziennik badante czyli Italia pod podszewką"


Wydawnictwo Novae Res
data wydania 2013
stron 338
ISBN 978-83-7722-741-1
 
Italia, ach ta cudna Italia
 
W mojej domowej biblioteczce jest sporo książek z Italią w tle. Uwielbiam ten kraj, jestem nim po uszy zauroczona, rozsmakowuję się we włoskiej kuchni i lubię czytać książki, których akcja rozgrywa się właśnie tam. Ich autorami są zwykle obcokrajowcy, którzy urzeczeni pięknem Włoch zdecydowali się na kupno posiadłości pod włoskim niebem. Tym razem o ojczyźnie Petrarki napisała Polka. Co ją zawiodło do Włoch? Powód dość prozaiczny - praca. Pani Lucyna wyjechała tam za chlebem. Gdy jej firma padła, a ona została bez funduszy uwikłana w kredyty postanowiła wyjechać zarobkowo. (zresztą jak tysiące Polaków). W Italii spędziła kilka dobrych lat zajmując się opieką osób starszych, schorowanych. Trzy z nich odeszły na tamten świat. Praca bardzo trudna i wyczerpująca nie zraziła odważnej Polki. W zamian za emigrację zarobiła upragnione pieniądze i rozkochała się w Italii. Ten kraj ją urzekł i oczarował. Zachwycił w wielu aspektach. Tam znalazła miłość w osobie szpakowatego Włocha o którym w książce wyraża się po prostu P. Tam zasmakowała wyjątkowych pyszności włoskiej kuchni, odkrywała urocze, małe miasteczka pełne zabytkowych uliczek, placów, kościołów i klasztorów. Bawiła się na festynach i fiestach, świętowała lokalne uroczystości i poznała ciekawe osoby. Książka to opowieść o pracy badante czyli opiekunki oraz relacja z odkrywania uroków Italii. Nie jest napisana jakiś wyjątkowym i kwiecistym językiem, nie szukajcie w niej przydługich opisów krajobrazu czy miejsc. Największym atutem tej publikacji jest szczera!!! pełna emocji relacja kobiety, która zarabiając na życie poznaje nową kulturę, obyczaje, język. Z czasem wrasta we Włochy, które stają się jej miłością. Oczywiście życie straniery( czyli przybysza z innego kraju) czasami bywa trudne. Tym bardziej, że wykonywana praca wymaga cierpliwości, wytrwałości, siły fizycznej. Oddechem są wypady do uroczych mieścinek, wizyty na plaży, odkrywanie perełek architektury. Dzięki książce mamy okazję poznać od podszewki nie tylko ciekawy kraj ale i pracę, która poza Polską wykonuje wiele naszych rodaczek.
Lucia przez wiele miesięcy była opiekunką sędziwego włoskiego małżeństwa Rity i Mario. Ona 86-letnia dama choć była sprawna ruchowo i  miała dość sporą sklerozę. Mario leżał po wylewie przykuty do łóżka i miewał napady szału. Śledząc z prowadzonego dziennika powszednie dni pracy narratorki bardzo ją podziwiałam.
Lucia opowiada o Italii z pasją. Jej relacja wyraża głęboki zachwyt krajem, który podziwia wielu. "Dziennik badante" jest ciekawą lekturą, którą pochłonęłam w jeden dzień. Mimo, że czytałam o Włoszech sporo to i z tej pozycji dowiedziałem się wiele ciekawych rzeczy.  Życie pod włoskim niebem jest inne niż w Polsce. Włosi są bardziej rodzinni, kochają jedzenie i seks( właśnie w tej kolejności). Lubią fiesty, biesiady, inaczej nieco świętują rodzinne uroczystości, lubią taniec i plotki. Prowadzą ożywione życie towarzyskie. Lucia opowiada o tych sprawach bardzo ciekawie i wplata w nie wydarzenia ze swojego osobistego życia jako badante. Gorąco polecam tę lekturę tym, którzy są ciekawi Italii. Czytając zobaczycie ją oczami Polki, a relacja będzie całkowicie inna niż ta autorstwa  Mate czy Mayes. Pochwalę wydawcę jeszcze za śliczną uroczą okładkę. A gdyby naszła Was ochota upichcić coś po włosku to w książce znajdziecie też kilka ciekawych przepisów kulinarnych, które z powodzeniem możecie wypróbować w swojej kuchni.
Wspaniała lektura, którą z serca polecam.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Papież Franciszek " Chciałbym Kościoła ubogiego dla ubogich"


Wydawnictwo M
data wydania marzec 2013
stron 112
ISBN 978-83-7595-594-1
 
Papież z końca świata
 
Pewnego lutowego dnia zaskoczyła mnie, podobnie jak i cały świat, decyzja Benedykta XVI o rezygnacji z urzędu. Przyjęłam ją z zaskoczeniem, ale i zrozumieniem. Być papieżem to trudna rola, która wymaga sił, olbrzymiej pracy i trudu. Media od razu zaczęły spekulować kto zasiądzie na Piotrowym Tronie. Nie brakowało faworytów wśród których znalazł się i kandydat o ciemnej skórze, którego zapowiadała pewna przepowiednia. Bukmacherzy obstawiali, dziennikarze dyskutowali, tabloidy szukały sensacji. Konklawe które zebrało się w Watykanie wybrało jednak inaczej niż przypuszczano.
Tego dnia wróciłam zmęczona i weszłam do sieci tylko na chwilkę, by sprawdzić pocztę. Artykuł o białym dymie na Kaplicą Sykstyńską natychmiast zmiótł moje zmęczenie. Włączyłam telewizję, by zobaczyć nowego papieża. Odczytany komunikat wywołał u mnie reakcję podobną jak wśród tłumu zgromadzonego na Placu Świętego Piotra. Po prostu oniemiałam i nie kojarzyłam sylwetki wybranego kardynała. Gdy tylko pojawił się na balkonie ujął mnie swoim ciepłym, radosnym spojrzeniem i prostotą. Papież z końca świata, biskup Rzymu z dalekiej Argentyny niezwiązany z Kurią Rzymską czy to dobry wybór? Osobiście twierdzę, że tak.
Z książki wydanej nakładem wydawnictwa M dowiedziałam się wiele o nowym następcy świętego Piotra. Ze zdjęcia na okładce spogląda na mnie człowiek skromny i pełen wiary. Publikacja zawiera jego homilie z czasów kiedy pełnił funkcję pasterza w Argentynie, jak i słowa, które padły na początku pontyfikatu w trakcie przemówień, spotkań z dziennikarzami, podczas kazań w trakcie mszy świętych. W niewielkiej objętościowo książce nie brak biografii papieża oraz komentarzy dotyczących jego wyboru, ciekawych wywiadów i refleksji. 
Ze słów wypowiedzianych i w Rzymie i Argentynie wyłania się człowiek mądry, wyrażający się prosto, który chce nieść Dobrą Nowinę. Jego homilie są łatwe w zrozumieniu i nie są teologicznym wywodem, który nie każdy wierny byłby w stanie przyswoić. I dobrze, bo papież jest dla wszystkich ! Wybór konklawe osobiście bardzo mi się podoba. Papieża Franciszka bardzo lubię i chcę wsłuchiwać się w jego przesłanie. Lekturę polecam - to książka niczym portfolio, dzięki której sprawujący posługę Ojciec Święty stanie się kimś bliskim a nie mało znanym.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu M.
 
 

środa, 3 kwietnia 2013

Tomasz Adam Pruszak "Ziemiańskie święta i zabawy"


Wydawnictwo PWN
data wydania 2012
stron 362
ISBN 978-83-0117-104-9
 
 
W świecie balów, karnawałów, rautów i polowań
 
Świat wciąż się zmienia, pędzi do przodu, ulega ewolucji. Na zmiany wpływ mają przede wszystkim postęp techniczny, wojny, rewolucje, przemiany polityczno-społeczne. To, co dla naszych pradziadów było zwykłą codziennością dziś jest dla nas czymś nierealnym, co możemy poznać ze wspomnień, kronik i pamiętników.
Polacy to zdecydowanie naród o bogatych tradycjach, które choć odeszły do lamusa warte są poznania. Zawsze lubiliśmy ucztowanie, święta i zabawy. Tejże tamatyce poświęcił swoje dwie książki Tomasz Adam Pruszak. „Ziemiańskie święta i zabawy” to kontynuacja poprzedniczki, której tematyka dotyczy obchodów świąt Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy. W drugiej publikacji autor skupia się na przekazaniu swoim czytelnikom informacji o obchodach innych świąt kościelnych, karnawałów oraz uroczystości rodzinnych.
Życie ziemian w XIX i do końca lat 30. XX wieku było mocno związane z porami roku i kalendarzem liturgicznym. Nadzór nad majątkami, w których prace na roli miały miejsce w cieplejszych miesiącach wymuszał niejako pobyt w wiejskich posiadłościach w porze wiosenno-jesiennej. Zimę wielu ziemian spędzało często w miastach. Bawiono się w owych czasach chętnie, w zasadzie cały rok za wyjątkiem okresu Wielkiego Postu i Adwentu. Obchodzono imieniny, rocznice ślubów, organizowano zjazdy rodzinne. Urządzano bale zarówno w tym znanym i nam karnawale zimowym, jak i tym zielonym, który następował po Wielkanocy i trwał aż do 15 sierpnia. Świętowano dożynki, urządzano polowania i organizowano rauty. Bawiono się w Andrzejki i w Sylwestra. Zabawą i spotkaniami rodzinnymi uświęcano przyjęcia sakramentów świętych – chrzty, bierzmowania, śluby, pierwsze komunie. Nasi pradziadowie byli bardzo religijni, ale lubili także tańce, rozrywki sportowe (krykiet, tenis), polowania. W czasie balów i przyjęć raczono podniebienie wspaniałymi smakołykami. Modne były wyjazdy do wód czyli uzdrowisk, w góry i nad morze. W tym celu arystokraci udawali się nad polskie morze, ale i nad francuską riwierę.
Pruszak w swojej książce bardzo ciekawie przybliża nam życie naszych przodków. Owo życie było może nie tak bardzo pracowite i zabiegane jak nasze. Było w nim więcej miejsca na towarzyskie spotkania, zjazdy rodzinne, zacieśnianie więzów krwi. W ramach jednego rodu nie było do pomyślenia, by krewni się nie znali i byli sobie obcy. Świętowano wiele okazji. Bywało bogato, hucznie i z wielką pompą. Oczywiście nie było to życie bez minusów. Wiele panien czy kawalerów nie miało nic do powiedzenia w sprawach swojego zamążpójścia czy ożenku. To rodziny wybierały za nich. Małżeństwa kojarzono na podstawie statusu majątkowego i społecznego, a uczucia stawiano na dalszy plan. Normy moralne ziemiaństwa były dość sztywne. Wielu poddawało się nim bez reszty i przestrzegało niczym Dekalogu, a ci, którzy decydowali się na złamanie ich podlegali często wydziedziczeniu, ostracyzmowi i krytyce.
Autor książki wprowadza nas w świat balów, pięknych toalet, powozów. Opowiada o kreacjach, zwyczajach ślubych oraz tych związanych ze swataniem młodej pary. Przybliża wprowadzenie w towarzystwo debiutantów i debiutantek. Publikacja zawiera nie tylko suchy tekst, ale i uzupełniona jest fragmentami wspomnień arystokracji, która uświadamia potomnych jak barwne i bogate życie wiodła. Dwór ziemiański i jego tradycje mają w sobie coś magicznego. Coś, co przeszło do przeszłości, ale jest niezwykle ciekawe i oryginalne. Wiele rzeczy z życia przodków może nas zdziwić i zszokować, a nawet oburzyć, ale pewnie gdyby oni powstali z grobów i spojrzeli na naszą rzeczywistość reakcja byłaby identyczna. Dziś potomkowie arystokracji próbują wracać do korzeni, wskrzeszać stare tradycje. Do rąk prawowitych właścieli wracają bezprawnie zagarnięte majątki. Czy jednak możliwe jest ożywienie tradycji, o których opowiada książka Pruszaka? Aby odpowiedzieć na to pytanie musicie sięgnąć po tę publikację, która jest naszpikowana wiedzą o polskim ziemiaństwie i zawiera mnóstwo archiwalnych zdjęć. Zapewniam Was, że ta podróż z książką w ręce będzie naprawdę oryginalnym przeżyciem. A może urzecze Was ten świat tak jak mnie? A może zrobi się Wam żal, że nie mieszkacie w pięknym dworku i nie tańczycie białego mazura na wspaniałym balu?
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu PWN i portalowi Lubimy Czytać.


Mirka Jaworska "Syndrom czerwonej hulajnogi"




Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania marzec 2013
stron 304
ISBN 978-83-7839-477-8
 
W innym świecie
 
Autyzm to zaburzenie rozwojowe związane z wystepowaniem nieprawidłowości w zakresie interakcji społecznych, komunikacji i zachowania charakteryzującego się sztywnością i stereotypią. Jest to schorzenie które towarzyszy przez całe życie - nie tylko w wieku dziecięcym. Z autyzmu się nie wyrasta. Trzeba się nauczyć z nim żyć i w dorosłości. Powszechny jest pogląd, że dziecko autystyczne żyje w swoim świecie, zamknięte i odosobnione, niezrozumiane przez otoczenie, samotne, ale samotne z wyboru. To prawda.  Autysta ucieka od otoczenia, które bombarduje go zbyt dużą ilością bodźców. O tym zaburzeniu krąży wiele plotek, mitów i nieprawdy. Jedną z nich jest opinia, że autyzm to upośledzenie, które powoduje, że dziecko nie grzeszy inteligencją. Nic błędnego. Wśród autystów są geniusze, osoby bardzo zdolne cechujące się wręcz fenomenalną pamięcią. Lżejszą odmianą autyzmu jest zespół Aspergera, o którym do tej pory nie wiedziałam praktycznie nic. Ten stan rzeczy zmieniła lektura debiutanckiej książki Mirki Jaworskiej.
 "Syndrom czerwonej hulajnogi" to powieść bardzo osobista i wzruszająca. Opowiada o rodzinie, w której pojawia się dziecko inne niż pozostała dwójka. Michał rodzi się z zespołem Aspergera, który sprawia, że od początku chłopczyk żyje w swoim własnym świecie, który jego rodzice i bliscy nie są w stanie tak do końca zrozumieć, bo to inny świat. Ta rodzinna historia opowiedziana przez Mamę Michała to powieść wyjątkowa z której tchnie siła i nadzieja. Rodziców chorych dzieci spotyka wyjątkowe wyzwanie. Trzeba im dużo optymizmu, nadziei i czeka ich nie lada wysiłek. Ale miłość do dziecka to niewiarygodnie bogate i bezdenne źródło, które sprawia, że kochający mają siły do przenoszenia gór, stawiania czoła światu, szukania ratunku i pomocy, a wszystko po to, by ich pociesze żyło się jak najlepiej.
W przypadku rodziców Michała wyzwanie od losu w postaci chorego dziecka nie rozbija ich związku. Na swój sposób cementuje go, choć nie ma co ukrywać, że modyfikuje. Od tej pory wszystko zaczyna się kręcić inaczej niż w przeciętnej rodzinie. Najważniejsze są terapie, zajęcia, wizyty u lekarzy, pobyty w szpitalu. Starsze dzieci muszą siłą rzeczy zejść na drugi plan i znaleźć się niejako w cieniu. Czytając byłam naprawdę pełna podziwu dla postawy rodziców Michała. Byli oni w stanie podporządkować tak wiele byle tylko Miś miał najlepiej. Determincja matczynej miłości odnalazła celną diagnozę szybciej niż fachowcy w białych fartuchach. I rozpoczęła się walka o terapie, o pomoc psychologów, zajęcia w specjalistycznych ośrodkach. Michał odpłacał za to miłością, choć nie zawsze był w stanie ją okazać tak jak zdrowie dzieci. Jak każde cierpiące na to zaburzenie dziecko odpływał do swojego świata, przeżywał rzeczywistość na swój sposób.
"Syndrom czerwonej hulajnogi" to świadectwo poświęcenia dla dziecka, to ksiażka o wielkiej i niemającej kresu miłości rodzicielskiej do upośledzonego dziecka. Zakochana po same uszy w synku matka każdego dnia walczy, pokonuje przeszkody, szuka pomocy u terapeutów. Nie traci nadziei i pracuje by zapewnić synkowi co tylko może najlepsze. Taka postawa jest godna podziwu i powinna jak najbardziej być stawiana za wzór. Poświecenie obojga rodziców nie ma właściwie kresu. Jeśli powieść trafi w recę rodziców dziecka podobnego jak Michał może być swoistym pocieszeniem i wsparciem. Jeśli przeczyta ją ktoś nie mający zielonego pojęcia o tego typu zaburzeniach psychiki może być przewodnikiem i kagankiem, który uświadomi istotę autyzmu i sprawi, że na osoby chore popatrzymy inaczej i większym stopniu zrozumiemy ich problemy. Czy warto sięgnąć to tę książkę? Myślę, że warto, choć lektura napisana prostym językiem okaże się smutna i poruszająca.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnctwu Prószyński i S-ka.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Susan Mallery "Słodkie słówka"


Wydawnictwo Mira
 data wydania marzec 2013
stron 352
ISBN 978-83-238-9047-8
 
Siostrzane nieporozumienia
 
Powieść Susan Mallery to historia rodzinna opowiadająca dość burzliwe dzieje rodzeństwa, a konkretnie trzech sióstr. Urodziły się w Seattle, ale jedna z nich szybko opuściła rodzinne strony. Claire w wieku sześciu lat rozpoczęła karierę pianistki. Jej talent okazał się wielki i nietuzinkowy. Stała się sławna i uwielbiana przez fanów. Jej gra była tak wspaniała, że ludzie na całym świecie bez wahania płacili spore sumy za bilety byle tylko usłyszeć grę Claire na żywo. Najsławniejsza z sióstr Keyes za sukces, sławę i pieniądze zapłaciła jednak olbrzymią cenę. Jej dzieciństwo brutalnie przerwano. Nie miała domu, bo wciąż żyła na walizkach, nie miała koleżanek, nie spędzała czasu z rodziną. Była tylko gra, próby, koncerty, ćwiczenia i podróże. Claire dorosła. Stała się dojrzałą, lecz bardzo samotną kobietą. Nie miała u swego boku mężczyzny, a za miłością tęskniła. Poróżniona z siostrami które widziała kilka lat wstecz żyła od koncertu do koncertu. Nagle jej życie zmienił jeden telefon. Od najmłodszej siostry Jesse, która poinformowała ją, że Nicole potrzebuje pomocy i opieki po operacji. Claire bez wahania rzuciła zawodowe plany i cały swój muzyczny świat by pomóc siostrze, popracować w rodzinnej firmie i otoczyć rekonwalescentkę opieką. Zadanie okazało się wcale nie łatwe. Pianistka nie ma bowiem pojęcia jak poprowadzić biznes rodzinno-piekarniczy, a dochodząca do siebie po zabiegu siostra zieje jadem i bez przerwy rzuca kłody pod nogi. Wypomina, zazdrości i poniża. W dodatku w nowym otoczeniu Claire pojawia się bardzo przystojny mężczyzna o imieniu Wyatt.........
Książkę czytałam jednym tchem. Po pierwsze trafiła w mój gust, po drugie miałam sporą chęć na taką lekką i przyjemną lekturę. Powieść co dla mnie bardzo ważne i zdecydowanie wpływa na ocenę książki nie jest przesłodzona. Opowiada realną historię z życia bez cukru. Bohaterowie książki mają wady oraz zalety i nie są jednoznacznie określeni jako czarne czy białe charaktery. Kierują się emocjami, uczuciami, popełniają błędy, kluczą, by w końcu poznać prawdę. Claire to postać która budzi sympatię. Zagubiona w innym świecie musi sprostać niecodziennym dla niej zadaniom jak praca fizyczna czy znoszenie humorów siostry. Pianistka jest jednak dość upartą i twardą osobą. Nie zraża się drobnostkami, ale brnie do celu przez życiowe zaspy. A los uczy ją cierpliwości i podpowiada, że czasem emocje to zły doradca, że najlepsze rozwiązanie to spokojna i rzeczowa rozmowa. Książka uczy, by zbyt pochopnie nie oceniać innych, by nie być sędzią zanim nie pozna się prawdy i konkretnych sytuacji. "Słodkie słówka" to oczywiście książka o miłości, ale takiej która dla jednej strony jest marzeniem, a druga strona kiedyś sparzona i skrzywdzona się jej po prostu boi. Ale miłość jak to miłość..... czasem robi z nami co jej się rzewnie podoba......
Za egzemplarz do recenzji dziękuję uprzejmie Wydawnictwu Mira.