piątek, 31 sierpnia 2018

Kuba Wojtaszczyk "Słońce narodu"



Wydawnictwo  Świat Książki 
data wydania 2018
stron 384
ISBN 978-83-8031-770-3

Dwa słońca na niebie to czasem za dużo

Pod koniec lat 70. w Polsce powiało nadzieją. Wprawdzie panował jeszcze komunizm i socjalizm, ale powoli w powietrzu czuć było ich schyłek i zbliżającą się klęskę. W ponurym świecie, w którym królował kryzys i szarość nagle coś się zmieniło. W dalekim Watykanie ogłoszono, iż kolejnym papieżem będzie kardynał z Polski. Duchowny z dalekiego kraju, kapłan zza Żelaznej Kurtyny. Polaków opanowała euforia i radość. Nominacja kardynała z Krakowa dawała moc i siłę. Ale czy rzeczywiście było bardzo radośnie dla wszystkich? Czy może to mit i uogólniona prawda? Ci, którzy tego nie zobaczyli na własne oczy mogą mieć wątpliwości i być ciekawi faktów.
Właśnie w tamtym czasie rozgrywa się akcja książki Kuby Wojtaszczyka. „Słońce narodu” to lektura bardzo nietypowa i nietuzinkowa. Panuje w niej specyficzny klimat, który wcale nie jest zbudowany na fundamencie szczęścia i rozpromienienia. Jest raczej buro i ponuro, a każdy z głównych bohaterów żyje w swoim świecie i nie jest zbytnio cały w skowronkach. Jeśli sięgniecie po tę powieść myślę, że odczujecie to samo co ja. To nie jest bowiem książka taka jakiej się spodziewacie i zaczyna się dość drastyczną sceną.
W blasku reflektorów na pierwszym planie stoi rodzina Małeckich. Mąż, żona i ich dorosły syn Paweł. Gustaw – pracownik Instytutu Wzornictwa Przemysłowego traci matkę, która popełnia samobójstwo. Syn czuje się temu winny. Szuka przyczyn tragicznego zdarzenia w sobie. Tym samym wraca do lat dzieciństwa i młodości. Szuka własnego ja i samego siebie. Odsuwa się od syna i żony. Zatraca we własnym świecie. Renata – pracownica Biblioteki Narodowej zmienia się po wyborze Polaka na Głowę Kościoła. Najpierw podchodzi do tej nowiny bardzo nieufnie, ale z czasem jej uwielbienie przekracza granice rozsądku.
Paweł Małecki – syn Gustawa i Renaty nie ma szczęścia w miłości, rzuca studia i podejmuje pracę. Ma wiele kompleksów i problemów. Męczy go wieczna trema i nieśmiałość. Paweł nie potrafi odnaleźć się w dorosłym życiu. Czuje się bezwartościowy i brak mu energii do życia, które bardzo utrudnia mu zazdrość. Czy opisani bohaterowie mogą poczuć się szczęśliwi i spełnieni? Czy zmiany w życiu mogą poprawić ich komfort egzystencji? Czy każdy z nich jest w stanie skutecznie zawalczyć z własnymi kompleksami i odmienić swoje życie na lepsze? Zapraszam do lektury.
Od razu przestrzegam, że nie jest to powieść lekka i łatwa. Nie jest to książka dla każdego, ale tylko dla tych, którzy lubią niestandardowe rozwiązania literackie. Geneza jej powstania jest niezwykle ciekawa. Autor pewnego razu odwiedził pchli targ, a jego wzrok przyciągnęła brązowa okładka. Był to dziennik anonimowej kobiety, który stał się inspiracją do napisania tego tytułu i kreacji jego bohaterów. Sądzę, że dlatego w tej lekturze czuć autentyczność, realność i dokładne odwzorowanie świata, który już przeszedł do przeszłości. Jego bohaterowie są inni niż dzisiejsze społeczeństwo. Mniej pewni siebie i wolni. Skrępowani opinią innych i więzami systemu w którym żyją. Ich życie jest pełne negatywnych zachowań, emocji i przeżyć. Czuć jak rodzina, która powinna być jednym rozpada się na części. Każdy zaczyna żyć w swoim, nie do końca normalnym, a w pewnym sensie patologicznym świecie, który wpływa destrukcyjnie. Ta powieść to zarazem krytyka ludzkich zachowań, jak i systemu w którym ci ludzie żyją. Wymagającą prozę polecam tym, którzy mają siłę i cierpliwość zmierzenia się z trudną tematyką i zawiłościami ludzkiej duszy. Czy książka mnie się podobała? Zaintrygowała mnie i mocno zaskoczyła. Wprawiła w konsternację, lekkie zgorszenie i zachwyt spowodowany dobrym operowaniem piórem. Czytałam ją kilka dni, a lekturze towarzyszyło morze refleksji. Płynie z nich wiele myśli, a główny morał jest taki, że każde smutne czy radosne wydarzenie każdy z nas może przeżyć na swój sposób. Każdy człowiek jest bowiem swoim własnym słońcem i światem.

czwartek, 30 sierpnia 2018

Sofia Lundberg "Czerwony notes"



Wydawnictwo WAB
data premiery 5 września 2018
stron 336
ISBN 978-83-2805-831-6

Stara miłość nie rdzewieje. Naprawdę!!!

Wybitna, genialna, wspaniała i wprawiająca w zachwyt. Taka, której nie zapomnę. Te słowa nasuwają mi się jako pierwsze odnośnie książki, która wprawiła mnie w niekłamany zachwyt i rzuciła na kolana. Gdyby wszystkie książki były tak rewelacyjne jak "Czerwony notes" czytanie byłoby pasją ogółu społeczeństwa, przed księgarniami stałby kolejki, a książki rozchodziłby się jak świeże bułeczki. Dlaczego tak mocno pokochałam tę powieść? Już wyjaśniam, ale najpierw pozwolę sobie wprowadzić Was w fabułę tego tytułu.

Dorris ma 96 lat, jest Szwedką i mieszka w Sztokholmie. Jest u kresu życia, które było barwne i przyniosło jej trochę szczęścia, masę różnych doświadczeń i przeżyć oraz sporo łez. Jej jedyną krewną jest cioteczna wnuczka, która mieszka w Stanach. Staruszka rozmawia z nią przez skype'a. 
Gdy Doris była mała otrzymała od ojca pewien prezent. Był to czerwony notes pięknie oprawiony w skórę. Na jego kartach zapisywała imiona i nazwiska, adresy i telefony osób, które odegrały w jej życiu ważną rolę. Gdy Doris czuje, że jej ziemska droga kończy się chce by ów notes znalazł się w posiadaniu Jenny, by ta poznała pewne rodzinne sekrety i losy swojej ciotecznej babci...

"Czerwony notes" to powieść, która od pierwszych stron pobiła moje serce. Znalazłam w niej historię, która mnie mocno wzruszyła i wycisnęła z oczu łzy. Losy Doris są bardzo burzliwe i smutne. Wcześnie osierocona w wieku 13 lat żegna dzieciństwo. Bieda wypędza ją z domu do pracy w charakterze służącej. Świat do którego trafia jest wymagający i bezlitosny. Pracodawczyni wymaga dokładności, pracowitości i miewa humory. Mimo tego jest osobą, która otwiera nastolatce drzwi do wielkiego świata. To dzięki niej Doris zamieszkuje w Paryżu i staje się modelką. Los tuła ją po świecie i daje poznać smak goryczy, odrzucenia, porażki. Miłość nie okazuje się szczęśliwą, a spotkani ludzie niekiedy mocno i skutecznie ją ranią. Dzięki czerwonemu notesowi poznajemy świat sprzed wielu lat, ludzi, którzy już prawie wszyscy odeszli do wieczności i wydarzenia historyczne oczami kobiety, która jest niczym łupina na oceanie, niczym liść niesiony przez wiatr. 
Czytałam tę powieść mimo zmęczenia, mimo tego, że znużony organizm domagał się snu. Fabuła i losy głównej bohaterki były najważniejsze.

"Czerwony notes" to książka skłaniająca do refleksji nad życiem i przemijaniem, ale też na tym, co po nas pozostaje gdy odejdziemy. Autorka umiejętnie podejmuje trudne tematy i pisze o nich z wyczuciem oraz szacunkiem. Ocierałam łzy i uczyłam się, że w życiu ważna jest każda chwila. Bo to właśnie z nich składa się życie, które jest podróżą niezwykłą, czasem trudną, ale zawsze jedyną i niepowtarzalną. Gorąco polecam przeczytanie tej wybitnej lektury. To książka, którą musicie poznać. Jest tego warta. Gwarantuję, że ten tytuł Was nie zawiedzie. 

środa, 29 sierpnia 2018

Uwaga! Elektryzująca i mrożąca krew w żyłach zapowiedź


Dla ludzi o mocnych nerwach to dobra propozycja. 27 sierpnia ta książka trafiła do polskich księgarń.

"Czy swoje białe rękawiczki, w których pan zabijał, wrzucił pan do trumny na piersi ofiary?
Tak pada potwierdzenie. To niepisana tradycja...
Kto by pomyślał, że kat do egzekucji zakłada białe rękawiczki? A jednak rytuały tego typu mają dać ułudę pomagającą uporać się z emocjami oczywiście symboliczną, zakopywaną w trumnie wraz ze zwłokami. Wspomnień tego typu nie da się jednak zupełnie pogrzebać i podobnie jak autor, i czytelnik poznający kata stale się z tą prawdą konfrontuje.
Tło książki Jerzego Andrzejczaka stanowi stosunek każdego z nas do kary śmierci. Poznajemy w niej bowiem nie tylko kata, ale też skazanych oczekujących na kostuchę. Książka wymusza przez to zadawanie sobie wielu pytań i bezpośrednio konfrontuje czytelnika z własnym stosunkiem do zabijania, robi to jednak w sposób uczciwy, acz atypowy. Niejako jak w sądzie, pozwala wysłuchać obu stron kogoś, jak się zdaje beznamiętnie i na zimno odbierającego życie oraz wielu sprawców zabójstw, którzy stracili panowanie nad sobą i rzeczywiście żałują swoich czynów. Czy można ich ze sobą porównywać? Czy uzasadnione zabijanie jest mniej amoralne niż przypadkowe, nieplanowane? Czy większość ma prawo decydować o życiu jednostki? Czy zabijając zabójców nie dajemy mimowolnie przyzwolenia na zabijanie, nie uczymy go młodego pokolenia? - Jarosław Stukan"

Macie ochotę na tak mocną książkę? Ja tak! 
A więc 272 strony treści. Wydawnictwo Aktywa

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Agata Jakóbczak "Transformersi. Superbohaterowie polskiej reklamy 80.-90."



Wydawnictwo Znak litera nova 
data wydania 2018
stron 288
ISBN 978-83-240-4704-8

Jak rodziła się reklama w Polsce i czy można było na niej zarobić?


Dziś jest z nami od rana do nocy. Niewykluczone też, że się nam śni. Ale przeważnie jej nie zauważamy, bo ona jest czymś tak bardzo oczywistym jak powietrze. Mowa o reklamie, którą nawet starsze pokolenia w pełni zaakceptowały. Ale były czasy, że jej nie było! No ba! Aż się wierzyć nie chce, że kiedyś nie emitowano jej w tv, nie było jej w radio ani na bilbordach. Kiedy się narodziła? 

Dawno temu, gdzieś w latach 80-tych zaczęła pojawiać się okazjonalnie. Była tak skuteczna, że łatwo i dość szybko opanowała media. Była inna niż dziś. Mniej elegancka, mniej wyrafinowana, mniej dopracowana technicznie, a jednak była lubiana i oglądana. Ba, odbiorcy ją chłonęli. I nikt wtedy nie robił herbaty w czasie bloku reklamowego. Minęło wiele lat. Zmienił się rynek. Powstały liczne agencje, a ludzie dziś od reklamy już stronią. Nie wierzą zbytnio jej. Co się zmieniło?  Jak wyglądały początki rynku reklamowego? Jak ułożyło się życie zawodowe jej prekursorów? Jak  zmienił się ten biznes na przestrzeni lat? Te wszystkie kwestie są bardzo szczegółowo wyczerpane w książce  napisanej przez Agatę Jakóbczak dla której świat mediów i reklamy jest pasją. Trafiła do niego na początku lat 90-tych i została na długo. 

Publikację czyta się jednym tchem. Osobiście pochłonęłam ją w dwa dni i była ona dla mnie sentymentalną podróżą do lat dzieciństwa i młodości. Moje pokolenie chłonęło reklamę jak gąbka. Posiadanie reklamowanego produktu - soczku i chipsów - było powodem do dumy i zadzierania głowy. Hasła reklamowe młodym ludziom przewracały w głowach. A słowo zagraniczny działało jak magiczny. Jednak żyjąc wtedy jak większość ludzi nie miałam wiedzy jak wielkie kokosy ta branża przynosiła. A wtedy rodziły się ogromne fortuny. Wystarczyło mieć troszkę układów, dobre pomysły i obrobinę znajomości języków obcych. Do świata reklamy trafiali różni ludzie - byli tam przedstawiciele świata filmu, kultury, ale i młodzi kreatywni - niczym "Młode wilki". Wszystko działało na prawdziwym spontanie, na wariackich papierach. Improwizacjom nie było końca, a branża, która dynamicznie się rozwijała musiała na początku radzić sobie bez telefonów mobilnych i internetu. Mimo to spełniał się biznesowy americam dream i portfele pęczniały. 

"Z pewną dozą nieśmiałości" na nieboskłon wchodziły nowe gwiazdy, które po nagraniu reklam stawały się sławne, bogate i otwierały drzwi do kariery. A płacono w tym świecie bardzo hojnie. 
Dziś czyta się te informacje z uśmiechem i przymrużeniem oka, ale i z nostalgią i sentymentem. Prześledzenie rozwoju tej branży pokazuje jak zmieniła się po transformacji Polska, jak zmieniła się nasza świadomość, preferencje, gust. Dziś jesteśmy bardziej światowi, bardziej wymagający, mniej odbiegamy od Zachodu. Dogoniliśmy nieco świat, nabraliśmy dystansu do informacji zawartych w reklamach. 

Lekturę polecam i młodszym i starszym czytelnikom. Czyta się ją przyjemnie i z ciekawością. Temat ujęty jest zgrabnie i dogłębnie. Nie brak anegdot i humoru. Świetnie oddany jest klimat i tamta rzeczywistość, która już przeszła do lamusa. Te czasy jakże barwne i kolorowe, pełne nadziei i spełnionych marzeń nie wrócą. Dzięki książce możemy je powspominać i przeżyć jeszcze raz. To był cudownie spędzony czas. To jak, przeczytacie jak powstała polska reklama? Wrażenia gwarantowane!!!

wtorek, 21 sierpnia 2018

Paweł Reszka "Mali bogowie. O znieczulicy polskich lekarzy"


Wydawnictwo Czerwone i Czarne 
data wydania 2017
stron 336
ISBN 978-83-7700-282-7

Chorować nie warto! 

Był zamglony sierpniowy ranek. Święto, więc taka cisza za oknem. A ja czując, że szybko się rozpada - tak rozlało się okropnie - miałam ochotę na dobrą i mocną książkę. Z racji postanowienia by czytać więcej literatury faktu pomyślałam, że zabiorę się za coś z tego gatunku. Wybrałam książkę Pawła Reszki. Miałam ochotę na lekturę niczym papryczka chili. Chciałam by poraził mnie literacki prąd tak mocno jak piorun. I poraził, ba prawie zabił. Trafiłam z wyborem w dziesiątkę. I kto wie, czy moje włosy pod farbą nie osiwiały. Po lekturze jedna myśl - byle dalej od lekarzy. Bo rzadko trafia się taki wspaniały jak mój neurochirurg, który operował mój kręgosłup. Bo więcej jest takich jak pewna lekarka do której chodziłam kilka lat i której nie lubiłam. Dlaczego? Dokładnie wiem po lekturze tej książki. 

Głos w niej mają medycy na różnych etapach kariery. Od studiów po specjalistów z robiącym wrażenie stażem. I co? Mówią o tym co ich boli, co jest złe. Ich wypowiedzi są niczym spowiedź. Tylko ja nie bardzo nadaję się na spowiednika który ma słyszeć takie szokujące rzeczy. 
System jest okrutny. Nie daje od razu godziwie zarobić i zmusza do pracy na wielu frontach przez wiele godzin. A potem jak już specjalizacja w kieszeni trzeba zarobić więcej i więcej. Bo jak to …? Lekarz ma być biedny...? Ma zarobić tyle co przeciętny Kowalski po studiach? No nie, to nie pasuje. Bo trzeba mieć wypchany portfel nawet kosztem zdrowia i rodziny. Bo trzeba mieć coraz to nowszą furę w leasingu, bo trzeba wyjechać na Dominikanę …. Powodów jest wiele. A cena? Jest wielka, jednak medyków to nie przeraża. Co tam, że na dyżurze oczy same się zamykają, co tam, że pacjent nie zawsze jest dobrze obsłużony i zaopatrzony....
Nóż się w kieszeni otwiera jak się czyta jak funkcjonuje system opieki zdrowotnej w naszym kraju. A na to wszystko jest przyzwolenie, bo jest za mało lekarzy. Kierowca na elektroniczną kartę pomiaru pracy, a lekarz może do oporu. Oboje odpowiadają za życie i zdrowie. 
Szok, niedowierzanie, znieczulica czymś oczywistym. Doktorów Judymów brak. Bo lekarze często nie wybierają zawodu by pomagać, ale by być niczym bóg, które może wydłużyć życie, odegnać śmierć. No tak, może tylko czy ma siłę pracować na sto procent swoich możliwości? 

Gdy przeczytamy ten tytuł nie mamy wątpliwości, że jest źle i nie kroi się na bycie lepiej. Bo my pacjenci mamy prawo do godziwego traktowania, bo placówki ochrony zdrowia nie powinny być jak banki i służyć zarobkowi tym, co tam pracują. Bo zdrowie to nie biznes, no w każdym razie nie powinno nim być, ale chyba jest. Nie polecam czytać tej książki chorym, bo załamią się tym jak jest. Bo jak chorujemy to możemy nie do końca wszystko zobaczyć. A czytając mamy cały obraz jak na dłoni. No sielski obrazek to nie jest, raczej horror i dramat w jednym. Tytuł denerwuje, ale i w pełni obrazuje jak jest. A co jest? Tak krótko w pełni oddaje to jedno słowo: patologia. 
Publikację pochłonęłam w jeden dzień. I powiem, ze jest świetna, do bólu prawdziwa, niestety i smutna. Moi Kochani życzę Wam w tym miejscu tylko jednego ZDROWIA!!!

piątek, 17 sierpnia 2018

Krystyna Mirek "Obca w świecie singli"



Wydawnictwo Edipresse 
data wydania 2018
stron 352
ISBN 978-83-8117-524-1

Historia mocno osadzona w realiach życia

Bezdyskusyjnym jest to, że w obecnych czasach mamy wiele możliwości. Znikła presja społeczna co do konieczności zawarcia związku małżeńskiego. Wiele młodych osób wybiera świadomie życie w pojedynkę. Jednym z tym dobrze i zadomawiają się w świecie singli na stałe, ale są tacy, którzy czują się źle i chcą dzielić życie z drugą osobą. Każdy z nas ma prawo wyboru. Gdy się pomylimy mamy prawo do zmiany. Co jest lepsze - życie w parze czy samotna wędrówka przez świat? Odpowiedzi można szukać w najnowszej powieści jednej z moich ulubionych pisarek Krystyny Mirek. Książka jest bardzo przyjemna i nie odbiega od otaczającej nas realnej rzeczywistości. A takie historie najmocniej podbijają moje serce. 

Karolina odziedziczyła po babci lokal w Krakowie. Postanowiła w nim otworzyć restaurację. Jej prowadzeniem miał się zająć jej partner i ojciec jej córeczki. Patryk rzucił się w wir pracy, która stała się dla niego pretekstem by nie bywać w domu i zacząć podwójne życie. Przyłapany na zdradzie zostawił Karolinę i córkę z długami i odszedł w ramiona innej. Zraniona kobieta mimo bólu musiała wziąć się z życiem za bary i znaleźć sposób na wyjście na prostą. 

Jakub przez przyszłego teścia był coraz bardziej wykorzystywany. Znany restaurator kazał mu się zapracowywać na śmierć i obiecywał przejęcie lokalu oraz ślub z córką. Nie zważał na to, że Kuba nie bywa w domu, traci kontakt z ukochaną kobietą i dzieckiem. Gdy zapracowany mężczyzna myli daty i nie zjawia się na urodzinach córeczki Agnieszka zabiera dziecko i znika z Krakowa. Chce zakończyć związek i zacząć nowe życie. Jakub jest załamany i oszukany, zraniony i bezzasadnie ukarany. 
Jakub i Karolina chcąc nie chcąc lądują na planecie singli. W obcej im cywilizacji do której kompletnie nie pasują. Czy zagoszczą mimo wszystko tam na dobre, czy może opuszczą tą rzeczywistość? Czy zranione serca i dusze będą gotowe na nowe związki, a może wrócą do tych, którzy ich zostawili? 

Krystyna Mirek znów pokazała, że doskonale potrafi pisać o zwyczajnej codzienności. Stworzona przez nią historia jest bliska realnemu życiu i nie ma w niej taniego sentymentalizmu czy sztucznej słodkości. Jest prawdziwy świat w którym życiowa droga ma wyboje, bywa kręta i czasem wiedzie ostro pod górę. Są na niej przystanki rozczarowania i zawodu. Bywa smutno i samotnie. Autorka ciekawie wykreowała dwoje głównych bohaterów. Na ich przykładzie pokazała pułapki jakie czyhają w dorosłym życiu i zaskakują bez litości. Czytając łatwo wywnioskować co tak naprawdę w życiu jest najważniejsze. Dobra materialne bywają złudą, która tylko pozornie błyszczy. Samotność jest czymś trudnym, dla wielu ciężkim doświadczeniem. 
Książka choć napisana lekko porusza wiele trudnych tematów. Potwierdza, że życie zaskakuje, rani ale i daje kolejne szanse. 
Trudno było mi się oderwać od tej historii. W trakcie lektury byłam zaskakiwana, a fabuła obfitowała w niespodzianki i ciekawe sceny. Namacalnie czuć, że Krystyna Mirek ma talent do tworzenia, ma pomysły i potrafi z łatwością oczarować czytelników. 
Lektura jest ciepła, wzrusza, daje rady i dodaje sił, gdy niebo nad głową zasnuwają chmury kłopotów. Czyta się ją bardzo przyjemnie. To idealna propozycja dla kobiet, która dodaje optymizmu i nadziei na dobre zakończenia trudnych życiowych spraw. Kolejna powieść którą pokochałam od pierwszego rozdziału. Polecam i z serca rekomendują.


czwartek, 16 sierpnia 2018

Denis Urubko "Skazany na góry"


Wydawnictwo Agora
data wydania 2018
stron 320
ISBN 978-83-2682-657-3

Każdą chwilę życia trzeba smakować

O Denisie Urubko było głośno tej zimy za sprawą dwóch zdarzeń. Stał się bohaterem po wspaniałej akcji ratunkowej na zboczu Nanga Parbat, kiedy wraz z Adamem Bieleckim uratował Elizabeth Revol. Krytykowano go, gdy samotnie bez zgody Krzysztofa Wielickiego - kierownika wyprawy na K2 wyruszył w ścianę po zimowe zdobycie drugiej góry świata określanej mianej Morderczej. Kim tak naprawdę jest Denis Urubko? Ryzykantem zdolnym w imię wyczynu narazić swoje życie, czy może najlepszym obecnie na świecie himalaistą, który nie ma sobie równych i może więcej od innych?
By bardziej poznać tego wspinacza sięgnęłam po jego książkę, która po raz drugi trafiła na księgarskie półki. Jest to lektura opowiadająca o drodze, jaką pokonał wybitny sportowiec i były żołnierz kazachskiej armii, która doprowadziła go do światowej elity pogromców najwyższych szczytów. Publikacja składa się z kilkunastu części, które zostały napisane w różnych latach. Każda z nich jest zapisem ważnych kroków, który nadały szlif górskiej karierze mężczyzny, który ma specyficzną mentalność i osobowość. Z tekstów wyłania się człowiek twardy i pracowity. Doskonale wiedzący, że za sukcesem stoi ciężka, czasem monotonna i systematyczna praca. W górach nic nie przychodzi łatwo, a do sukcesu niezbędny jest łut szczęścia. Urubko jest himalaistą, ale przede wszystkim sportowcem. Dla niego liczy się głównie to, co nowe, pionierskie i nieodkryte. Nowe drogi, nowe wyczyny czasowe czyli coś, czego nikt przed nim nie dokonał. Z lektury nie wyłania się mężczyzna, który traktuje góry niczym sanktuarium, ale twardziel dla którego strome szlaki są sportową areną. W relacjach Denisa próżno szukać duchowości i metafizyki. Jest za to sporo rywalizacji i wyczynu, dążenia do wymagania od siebie coraz więcej i przełamywania kolejnych barier.
Z zapisanych słów poznajemy człowieka, który dotarł w góry z inną mentalnością niż polscy wspinacze. Od którego wymagano wyników, a dla którego góry nie były romantyczną krainą pełną przygód. Denis Urubko lubi balansować na granicy, lubi wystawiać się na próby. Interesują go cele niezdobyte, a drogi klasyczne traktuje jak ostatnią deskę ratunku. Ten himalaista ma swój dekalog, ma swoje credo, któremu jest wierny. Gdy skończy się czytać ten tytuł o wiele łatwiej zrozumieć jego zachowanie powyżej 5000 metrów. Urubko to typ niepokorny, który w górach czuje się jak ryba w wodzie, któremu góry są do szczęścia potrzebne i niezbędne.
Teksty są naszpikowane emocjami. Radością pojedynków z górami, uśmiechem po osiągnięciu celu i zawodem po porażce. Autor dzieli się pięknem swojej pasji, a relacjami zachęca, by stawiać sobie cele i dążyć do ich spełnienia. Z tekstów bije radość z bycia w górach, pokonywania własnych słabości. Dzięki lekturze tej publikacji mamy okazję poznać inną – odmienną od polskiej – szkołę wspinaczki, w której aspekt duchowości i mistycyzmu przesłania sport.
Książkę czyta się przyjemnie i ciekawie, choć jest ona napisana w innym stylu i innym duchu niż publikacje polskich himalaistów. Tekst uzupełniają liczne zdjęcia, a całość robi spore wrażenia. Polecam ten tytuł przekonana, że o tym wspinaczu będzie jeszcze nie raz głośno, a lista jego niewiarygodnych sukcesów wydłuży się o wiele pozycji.


niedziela, 12 sierpnia 2018

Barry Gifford "Dzikość serca"



Wydawnictwo Replika
data wydania 2018
stron 192
ISBN 978-83-7674-710-1

Miłość wszystko wybacza

Książka, którą chcę Wam dziś przybliżyć jest podstawą scenariusza słynnego, uważanego za kultowy filmu Davida Lyncha. Tej produkcji nie widziałam, dlatego nie porównam książki do filmu, ale opowiem Wam o lekturze, którą można uznać za współczesną kultową historię miłosną. Bo miłość tu rządzi, choć zakochanym nie jest łatwo. 

Sailor i Lula są młodzi. Bardzo młodzi i zakochani w sobie. On właśnie wychodzi z więzienia, był skazany za morderstwo. Ona jest bardzo zapatrzona w swojego wybranka i świata poza nim nie widzi. Jest głucha na argumenty matki, że to nie jest partia dla niej. Lulę nie obchodzi co ma na sumieniu jej ukochany, chce tylko z nim być nieważne gdzie i nieważne w jakich warunkach. Para decyduje się na ucieczkę na południe Stanów by być ze sobą, by nikt ich nie rozdzielił. Romantyczne? Pozornie tak, ale … w podróży wiele się dzieje, a pewne zdarzenia mają zmienić cały świat zakochanych.

To nie jest gruba książka, to bardzo cienki tytuł, który można uznać za powieść drogi, za książkę o miłości. Na jej kartach poznajemy historię dość prostą, nieskomplikowaną, ale też taką, która skłania do refleksji i zastanowienia się nad tym jak chwile, ułamki sekund mogą zmienić i zagmatwać życie. Każdy krok poczyniony na naszej ścieżce jest bardzo ważny. Najdrobniejsze zdarzenie może nas diametralnie zmienić. Lula kocha bezwarunkowo. Kocha mocno, nie ocenia, nie narzeka. Kocha i czeka.
 Zakończenie mocno mną wstrząsnęło. Nie tak spodziewałam się końca tej historii. Byłam zaskoczona, odrobinę zszokowana. Oprócz głównych bohaterów w lekturze opisane są bardzo krótko aczkolwiek ciekawie inne osoby i ich życiowe historie. Powieść przesycona jest amerykańskim klimatem i tamtejszą mentalnością. Dialogi są pełne humoru, a treść romantyczna, ale i nie pozbawiona samego życia. Nie trzeba dużo czasu by przeczytać dzieło Gifforda, ale potem długo się nad jego treścią myśli. Ciekawy obraz zakochanych, Ameryki i traktowania życia, które bywa niekiedy zaskakujące. 

środa, 8 sierpnia 2018

Magdalena Knedler "Twarz Grety di Biase "



Wydawnictwo Novae Res
data wydania 2018
stron 396
ISBN 978-83-8083-867-3

Opowieść o uczuciu, które narodziło się z patrzenia na obrazy

O prozie Magdaleny Knedler słyszałam bardzo dużo. Były to same pozytywy, słowa uznania i doskonałe recenzje. Moje pierwsze spotkanie z powieścią tej Autorki okazało się prawdziwą czytelniczą ucztą, która zostanie w moim umyśle na długo. Lektura po którą sięgnęłam okazała się genialną, doskonałą, perfekcyjną i w tym miejscu pochwałom nie byłoby końca. Zostałam oczarowana, pochłonięta przez fabułę i oderwana od tu i teraz. Para głównych bohaterów - ludzi o dość nietuzinkowej osobowości, wrażliwych ponad miarę wciągnęła mnie do swojego świata i życia. Przez czas czytania żyłam w ich rzeczywistości i wcale nie miałam ochoty z niej wracać.

Spodobał mi się okładkowy opis, wzrok uwiodła przepiękna okładka. Przeżyłam wspaniałe chwile z powieścią, ale i nauczyłam się odkrywać piękno sztuki zawarte w obrazach, freskach i rzeźbach. Ta lektura otworzyła mi oczy na świat zaszyfrowany w dziełach twórców, które do tej postrzegałam zbyt pobieżnie, za mało uważnie.

Wrocław. Na rynku tego miasta istnieje niewielka galeria sztuki. Próżno szukać w niej drogich obrazów i unikatów. Prowadzi ją absolwent historii sztuki Adam Dancer. Jego życie zmienia kupno od pośrednika z Italii obrazów pędzla nieznanej malarki Grety di Biase.  Patrząc na dwa portrety tej samej kobiety utrzymane w dwóch różnych klimatach  Dacer traci dla nich głowę. Nawiązuje korespondencję mailową z ich autorką i zaczyna nowy etap życia. Z wymienionych słów rodzi się zauroczenie, zawiązuje się bardzo bliska i intymna relacja, która przewraca życia Adama do góry nogami. Za jej sprawą Dancer przestaje korzystać z usług dziewczyny z agencji towarzyskiej i traci głowę dla twarzy sportretowanej kobiety. Kim ona jest? Czemu jest raz smutna a raz szczęśliwa? Czy jest nią malarka, która namalowała owe płótna?

To wyjątkowa powieść, subtelna i delikatna, ale nie brak w niej i drastycznych scen oraz przemocy. Czyta się ją z niemym zachwytem i atencją. Autorka stopniowo zaznajamia nas z dziejami Grety i Adama, którzy jak się okazuje wiele przeszli, a to co przeżyli dotknęło ich wyjątkowo mocno z racji tego, że są osobami bardzo wrażliwymi. Otwartymi na sztukę i bardzo podatnymi na ciosy od losu. Ich obojga życie nie oszczędzało, a oni sami chwilami byli bezbronni niczym pisklęta w gnieździe świeżo wyklute z jajek. Z każdym wymienionym mailem każde z nich odkrywa swoją przeszłość i tajemnice, a to czyni lekturę wyjątkowo ciekawą i nie daje się oderwać od treści. Książka ma wiele atutów, ale za największy z nich uważam zakończenie. Ostatnim stronom towarzyszył potok łez i mocne bicie serca. Na usta nasuwało się pytanie o okrutność losu - dlaczego tak mocno dotknęła tych życiowych rozbitków?

"Twarz Grety di Biase" to opowieść o miłości, sztuce, Włoszech i wielkiej pasji, która nadała rytm życiu. Na pochwałę zasługuje warsztat Autorki, jej styl i ujęcie tematu, pomysł na fabułę i jego realizacja. Dopracowanie najmniejszych szczegółów, umiejętne operowanie słowami i elegancja którą łatwo dostrzec w każdej scenie. Tę powieść czyta się z przyjemnością. Trudno się z nią rozstać, bo mocno chwyta za duszę i podkreśla, że są na świecie jeszcze ludzie, których sztuka uwrażliwia i zmienia na lepsze. To jedna z najlepszych książek jakie przeczytałam w tym roku. Ta lektura absolutnie nie może Was ominąć. Gorąco rekomenduję. 

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Anna Nowacka, Dorota Majkowska-Szajer "Bolek i Lolek na szlaku polskich kultur"



Wydawnictwo Znak emoticon
data wydania 2018
stron 64
ISBN 978-83-2405-052-9

Odkrywcza podróż po polskiej krainie 

Bolek i Lolek to duet, który poznałam jako mała dziewczynka. Uwielbiałam oglądać na ekranie telewizora ich przygody. Minęło wiele lat, a ja wciąż przepadam za bajkami i często tęsknię za dzieciństwem. Dlatego bez namysłu zabrałam się za lekturę książki dla dzieci opowiadającej o podróży Bolka i Lolka szlakiem kultur. Ta wycieczka trwała rok, a para sympatycznych bohaterów podróżowała po Polsce. Ich przewodnikiem była znaleziona w szufladzie mapa. Zaczęło się od tajemniczego numeru telefonu i podróżnicza machina ruszyła. Chłopcy nie wiedzieli jakie będą kolejne miejsca, które odwiedzą. Dowiadywali się o nich stopniowo.

A podróż to nowe miejsca. Kolejne etapy to nowi ludzie i nowe skarby kultury. Z Bolkiem i Lolkiem zwiedzamy całą Polskę - od morza po góry, a każdy przystanek to odkrycie jakiegoś skarbu kultury. Miłą dla mnie niespodzianką była wizyta w moim rodzinnym mieście i pokazanie procesji z okazji święta Jordan jakie odchodzą grekokatolicy.

Trzydzieści miejsc to trzydzieści lekcji geografii i historii powiązanych informacjami z kręgu kultury i etnografii. To okazja by pokazać najmłodszym czytelnikom polskie tradycje, zwyczaje, obrzędy i święta. To też pomysł by zainteresować dzieci odkrywaniem własnych korzeni i ludowych obyczajów. Ta lektura to doskonała droga, która zaprowadzi do muzeów i skansenów. Dzięki niej będziemy uczestniczyć w balu tatarskim, zobaczymy zalipskie malowane chaty, skosztujemy śląskich specjałów i poznamy gwarę kaszubską. Dowiemy się jak robić pisanki i jak powstają koniakowskie koronki. Każda z opowieści zawiera wiele ciekawostek i ubogaca wiedzę dziecka, a więc ma wartości edukacyjne.
Publikacja jest pięknie wydana. Twarda oprawa, piękne ilustracje, ciekawy wybór tematów to jej atuty. Idealna na prezent, pożyteczna i pełna wiedzy. Z pewnością zainteresuje wiele młodych osób. 

piątek, 3 sierpnia 2018

Piotr Podgórski "Trzy razy miłość"



Wydawnictwo Lira
data wydania 2018
stron 304
ISBN 978-83-6583-835-3

Szczęście jest ukryte w małych okruchach codzienności

Autorami książek obyczajowych są zwykle kobiety. Rzadziej zdarza się by literaturę obyczajową, tworzyło męskie pióro. Od tej reguły są jednak wyjątki. Niedawno na księgarskiej półce wypatrzyłam powieść pochodzącego z Podkarpacia Piotra Podgórskiego, która nosi tytuł „Trzy razy miłość”. Zaintrygował mnie opis, wzrok przykuła okładka i odezwał się we mnie lokalny patriotyzm, gdyż mieszkam w tym regionie. Zabrałam się za lekturę książki, która migiem podbiła moje serce i sprawiła, że deszczowy wieczór stał się całkiem miły.

Głównymi bohaterkami są trzy kobiety. Każda z nich żyje w innym świecie i otacza je zupełnie inna rzeczywistość. Nieoczekiwanie los postanawia spleść ich ścieżki i złączyć je na dłużej.

Ewelina jest dziennikarką śledczą, a prywatnie rozwiedzioną kobietą, której małżeństwo okazało się pomyłką. Żyje pracą i zawodowymi sukcesami. Ma ambicje i plany, ale jej sercu dokucza samotność.

Marta walczy z chłoniakiem. Gdy po raz kolejny przekracza próg lekarskiego gabinetu, doznaje szoku. Wyniki badań są prawidłowe, a prowadzący onkolog mocno zaskoczony. Choroba bez powodu zaczyna się cofać. Radość Marty zostaje zmącona przyłapaniem męża w ramionach tej trzeciej. Marta błyskawicznie podejmuje decyzję i wyprowadza się z domu do rodziców. Chce ułożyć sobie życie od nowa i zapomnieć o małżonku tyranie. Choć nie ma sprecyzowanych planów na dalsze życie decyduje się zacząć je od podróży do malutkiej wioski Kotań niedaleko Jasła. Tam chce spotkać się ze starszą zielarką, którą odwiedziła w czasie swojej choroby.

Maria żyje skromnie w swojej drewnianej chatce. Zbiera zioła i przygotowuje z nich mieszanki dla osób, które zastukają do jej drzwi po pomoc. Jak potoczą się jej losy, gdy w jej drzwiach pojawi się Ewelina, która ma udowodnić, że kobieta jest oszustką i naciągaczką?
Jak potoczą się losy bohaterek? Czy każda z nich znajdzie szczęście i spokój ducha? Czy los się do nich uśmiechnie?

Książka okazała się całkiem miłą niespodzianką. Jej fabuła zabrała mnie w miejsca, które kiedyś odwiedziłam z plecakiem i namiotem. Te piękne, mało ucywilizowane tereny, mają swój urok i czar. Tło dodaje powieści atrakcyjności, a autor udowadnia, że nawet na zapadłej prowincji można znaleźć sens życia i prawdziwą miłość. Piotr Podgórski stworzył ciepłą, pełną prawdziwego życia historię, którą dodatkowo zabarwia wątek sensacyjny. Czyta się ją szybko, a tytuł robi miłe wrażenie. Atutem powieści są sylwetki głównych bohaterek, które są nakreślone wyraziście i klarownie. Każda z tych kobiet została skrzywdzona i dostała cios od losu. Ale choć tak bardzo się od siebie różnią, wszystkie marzą o miłości. Ich dotychczasowe życie ulega znaczącej przemianie. Każda jest dowodem, że nigdy nie wiadomo co nam los przyniesie i trzeba być czujnym, bowiem nic w życiu nie zdarza się dwa razy. Plusem powieści jest fascynujący i specyficzny klimat właściwy tylko magicznym miejscom, w których jesteśmy w stanie dostrzec, co w życiu jest naprawdę ważne i cenne. Zakończenie powieści jest dość przewidywalne i nieco infantylne, ale to nie umniejsza wartości tytułu, który idealnie uprzyjemni urlop, poprawi humor i oderwie od nudnej i szarej rzeczywistości.

środa, 1 sierpnia 2018

Anna Klejzerowicz "List z powstania"



Wydawnictwo Replika
data wydania 2018
stron 352
ISBN 978-83-7674-713-2

Przeszłość może być niczym arszenik!


Najnowsza powieść Anny Klejzerowicz bardzo mnie zaskoczyła. Po tytule sądziłam, że będzie to książka z fabułą rozgrywającą się w czasie II wojny światowej, kiedy stolicę Polski ogarnął powstańczy zryw. I tu się rozczarowałam, bo tak naprawdę w tym okresie ma miejsce tylko prolog lektury, który jest bardzo króciutki. Akcja rozgrywa się na przestrzeni kilkudziesięciu lat od wojny po czasy współczesne. Pierwszoplanowe postacie są dwie - matka i córka. Dwie kobiety wywodzące się z rodziny, która wskutek działań wojennych bardzo ucierpiała, właściwie rozpadła się w pył. Przed wojną na Żoliborzu w pięknej willi zamieszkiwali doktorostwo Bańkowscy. On był szanowanym chirurgiem, ona wzorową żoną. Mieli dwie córki – starszą Hanię i młodszą Julię. Wojna zburzyła ich rodzinne szczęście podobnie jak i wielu setek polskich rodzin. Julia tuż przed wybuchem sierpniowego zrywu została wywieziona na wieś. Ktoś z rodziców miał się po nią zgłosić po wyzwoleniu. Niestety wojna się skończyła, a mała zrozpaczona dziewczynka została odwieziona do sierocińca. Po pewnym czasie trafiła pod opiekuńcze skrzydła ciotki. Jak się dowiedziała jej rodzice zginęli, a o siostrze walczącej o wolność ojczyzny ślad zaginął. Wieloletnie poszukiwania położyły się cieniem na życiu Julii i jej córki Marianny. Dążenie do odkrycia prawdy sprowadziło na kobiety tylko cierpienie, stało się złym, okrutnym fatum...

„List z powstania” to książka obyczajowo-sensacyjna z XX-wieczną historią Polski w tle. Nie jest to jednak lektura, przy której odpoczęłam, zrelaksowałam się czy odprężyłam. To raczej książka skłaniająca do refleksji. Dwie główne bohaterki mają pewną - można rzec - narodową cechę Polaków. Żyją bardziej przeszłością niż tym, co jest tu i teraz, niż tym, co czeka je jutro. Julia swoją obsesją zaraża córkę, a tym samym naznacza jej życie bólem, lękami, smutkiem. Owszem nie twierdzę, że nie spotkało ją wiele zła. Kobieta miała prawo poczuć się obolała. Ale czy na cmentarzu przeszłości warto zakopać swoje całe życie? Byłam wściekła i zła na Julię, że tak łatwo potrafiła dać ogarnąć się obsesji i pogrążyć w niej swoją rodzinę. Żal mi było Marianny, która zapłaciła ogromną cenę za nie swoje błędy. Los tak bardzo był wobec niej okrutny!
Anna Klejzerowicz urzekła mnie misternie pomyślanym wątkiem sensacyjnym, ale i tym, że nie skusiła się w powieści na politykowanie. Nie oceniła słuszności czy jej braku wobec wybuchu powstania i ukazała bardzo realnie epokę komunistyczną w Polsce. Wyraziście nakreśliła sytuację pokolenia młodych ludzi, którzy stawili się do walki o godzinie „W”. Za swój patriotyzm tak wiele wycierpieli. Zostali ukarani przez okupanta (co jeszcze można zrozumieć), ale i potępiła ich nowa władza. Skazała na więzienia i emigrację, na przesłuchania i oceniła jako „wrogie elementy”. Ich życie stało się w „wolnym” kraju pasmem udręk. Nie wszyscy doczekali obalenia ustroju i wyjścia całej prawdy na jaw.

Książka jest napisana starannie i wręcz elegancko. Jest dopracowana w szczegółach. Wydaje się jakby każde słowo miało swoją rolę i sens. Lektura wciąga, bywa mroczna, smutna, ale jest i bardzo prawdziwa, nakreślona bez wyolbrzymiania, upiększania, bez zbędnej liryczności. Nie ma tu gloryfikacji pod niebiosa, ale jest realizm dramatu pewnej zwyczajnej rodziny. Na uznanie zasługuje autentyczność przekazu, ale i świetnie ukazany ogrom tragedii osobistej dwóch kobiet, które muszą zmagać się z bolesną przeszłością, która kładzie się cieniem na ich życiu.
 Powieść budzi emocje, odkrywa prawdę o bolesnych kartach historii. Książka jest tajemnicza, zagadkowa i ma bardzo wyrazisty klimat. Myślę, że znajdzie uznanie i w oczach miłośników sensacji, i tych którzy lubią lektury z wątkiem kryminalnym.