środa, 30 października 2013

Iwona Kienzler "Kobiety Zygmunta Augusta"


Wydawnictwo Bellona
data wydania 2013
stron 296
ISBN 978-83-1112-892-7
 
Białogłowy ostatniego z Jagiellonów
 
Bardzo wiele baśni ma szczęśliwe zakończenie. Przystojny, dzielny i męski król poślubia uroczą i powabną królewnę czy księżniczkę z wielkiej miłości. Para żyje długo i szczęśliwe, wychowując potomstwo. Tak jest w baśniach „za siedmioma górami i siedmioma lasami”. A rzeczywistość? A los realnych monarchów? Oczywiście tak różowy nie bywa. Noszenie korony zobowiązuje do poświęcenia prywatnych marzeń, planów i życia na rzecz dobra kraju i dynastii. Władcy na przestrzeni dziejów zawierali prawie zawsze małżeństwa aranżowane. Często czynili to per procura. Małżonki wybierali im rodzice. Miłość po ślubie rodziła się lub nie. Czy zatem królowie to tak bardzo szczęśliwi ludzie? Na przykładzie ostatniego z potężnego rodu Jagiellonów można stwierdzić, że koronowanym głowom szczęście nie zawsze było pisane. Zygmunt August urodził się w 1520 roku. Byłe jedynym po śmierci brata wcześniaka synem Zygmunta Starego i królowej Bony. Rodzice dołożyli wszelkich starań i wybrano go na króla i władcę Litwy jeszcze za życia ojca. Jaki był ten władca? Z pewnością rozkapryszony. A w dużej mierze stało się to za sprawą kobiet obecnych w jego życiu. Tymże paniom poświęca swoją książkę Iwona Kienzler, która przedstawia czytelnikom sylwetki kilku kobiet, które władca kochał, pożądał lub z którymi łączyły go więzy krwi.
Pierwszą i niezwykle ważną była matka. Włoska księżniczka z Bari, która była drugą żoną polskiego króla. Kobieta z temperamentem, wykształcona, która uwielbiała parać się polityką. Bona była bezgranicznie zakochana w synu. Wychowała go po kobiecemu. Nie zaznał on twardej ręki. Matka pobłażała królewiczowi i z pewnością to miało olbrzymi wpływ na jego charakter i na jego słynne powiedzenie „Ja tak chcę!”. Pierwsza i trzecia żona Augusta to siostry wywodzące się z dynastii Habsburgów. Kobiety chore na epilepsję. A druga jego żona to Litwinka, wdowa po wojewodzie trockim Barbara z Radziwiłłów – miłość jego życia. Chyba jedyna kobieta, którą kochał naprawdę. W życiu króla były jeszcze liczne kochanki. Ta pierwsza, która wprowadziła go w miłosne arkana Diana di Cordona i Barbara Giżanka, która ponoć obdarzyła go córką. Tego faktu jednak nie potwierdzono, a dziecka nie uznano. Książka opowiada również o królewskich siostrach, które brat traktował bardzo oschle i nie żywił do nich ciepłych uczuć. Iwona Kienzler przestawia kobiety Augusta w sposób niezwykle ciekawy. Widać, że autorka dołożyła wszelkich starań i długo zgłębiała materiały źródłowe. Czytelnicy mają szansę poznać wygląd zewnętrzny owych dam, ich pochodzenie, usposobienie, wady i zalety, upodobania. Ich charaktery są bardzo różne. Czytając mamy okazję zgłębić wiedzę historyczną, ale i poznać szereg ciekawostek z dworskiego życia, sekretów alkowy. Kinzler umiejętnie łączy fakty historyczne z jak dziś byśmy określili ploteczkami z życia kobiet Augusta. I jak nie współczuć samotnej i niekochanej Elżbiecie, która miłowała męża bez wzajemności i była zdradzana! Jak nie zazdrościć Barbarze miłości do grobowej deski, której nie pokonała nawet potworna choroba! Jak ulitować się nad Boną, która przeholowała z miłością do syna i wychowała rozkapryszonego mężczyznę, który będąc zadufany w sobie zerwał w końcu stosunki z matką!
Książka to ciekawa opowieść o innych czasach, o okresie kiedy Polska wskutek braku dziedzica dążyła ku wolnej elekcji, a tym samym ku katastrofie. Lektura uzupełniła moją wiedzę o szereg ciekawych informacji. Czytałam ją z zainteresowaniem i mam w planach sięgnięcie do bogatej bibliografii, którą autorka podaje. „Złoty wiek” Polski zakończył się wraz ze śmiercią syna królowej Bony. Po lekturze można wieść wielogodzinne polemiki, czy ta sytuacja miała miejsce przez kobiety króla Zygmunta II. Osobiście twierdzę, że bardzo zepsuła władcę matka. Może zrobiła to nieświadomie, ale gdyby król był chowany twardą ręką, po męsku ,nie uległ by tak bardzo swoim prywatnym sprawom i nie można by było nim tak łatwo manipulować. Tak, tak ta książka skłania do rozważań i dyskusji. Gorąco polecam miłośnikom historii i historycznych ciekawostek.
Słowo krytyczne odniosę do braku rycin, obrazów, braku portretów bohaterek publikacji. Szkoda, że tekstu nimi uzupełniono.
Książka zrecenzowana dla portalu Lubimy Czytać.

Vital Voranau "Wielkie Księstwo Białoruś"

Wydawca Zeszyty Poetyckie
data wydania 2013
stron 80
ISBN 978-8362947-24-9
 
Współczesna proza białoruska czyli twórczość Vitala Voranau
 
Przez cztery ostatnie klasy szkoły podstawowej (a uczyłam się w systemie ośmioklasowym) zajęcia lekcyjne miałam w klasopracowni języka rosyjskiego, którego wszyscy musieli się uczyć. Siedziałam w ławce przy ścianie na której wisiała mapa Związku Radzieckiego. Nudząc się na zajęciach często wędrowałam po niej wzrokiem. Mapa uwzględniała podział na republiki. Białoruś była jedną z najbardziej wysuniętych na Zachód. Z czym kojarzy mi się dziś ten suwerenny kraj? Z dyktaturą prezydenta Łukszenki i zniszczeniem po czernobylskiej katastrofie. Choć czytam bardzo dużo nie przypominam sobie bym znała jakiego białoruskiego twórcę - poetę czy prozaika. Zrecenzowanie książki Voranau było zatem dla mnie sporym wyzwaniem. Od razu dodam niełatwym. Zgadzając się nie miałam zielonego pojęcia jaka lektura mnie czeka. Zatem piszę czując może niedoskonałość swojego warsztatu i wiedząc, że przede mną zadanie dość trudne.
 
Książka to proza. Publikacja dzieli się na trzy części. Każda z nich nosi łaciński tytuł. Pierwsza jest bardzo oryginalna, gdyż zawiera opowiadania składające się z ........ jednego zdania. To ukłon autora w stronę współczesności i popularnych sposobów komunikacji jak sms. W 160 znakach można zawrzeć wiele. Czy opowiadanie można zmieścić w takiej skąpej ilości znaków? Autor podejmuje taką próbę. Czy mu się udaje? I tak i nie. Ale doceniam pomysł i kreatywność by iść z duchem czasu.
 
Dwie pozostałe części to krótkie formy pisane prozą które pozwolę sobie określić mianem opowiadań. O czym są? Vital Voranau podejmuje bardzo różne tematy i problemy. Długo zastanawiałam się czy da się tu określić wspólny mianownik tych tekstów. Mnie poza pochodzeniem ich spod pióra tego samego autora się nie udało. Bohaterami się martwe rzeczy (części komputera) zwierzęta i ludzie. Każdy z tekstów ma pewną wymowę. Niekiedy nie jest ona łatwa do odgadnięcia i oczywista. Zatem udało się Panu Viatalowi zmusić moje szare komórki do pracy. Musiałam nieco pomyśleć by odgadnąć jego przesłanie, by odczytać test w sposób logiczny. Czy jestem pod wrażeniem tej książki? Nie powaliła mnie na kolana. Ale od razu dodam, że przeczytanie jej było dość ciekawym z perspektywy czasu doświadczeniem. Reasumując książka nie ma w sobie polityki ( czego się spodziewałam po tytule), nie przybliżyła mi rodzinnego kraju autora w sposób szczególny, ale pozwoliła mi poznać przeżycia człowieka wrażliwego, inteligentnego, postrzegającego otaczającą rzeczywistość w dość specyficzny sposób. Bardzo podobały mi się zamieszczone w książce grafiki i obraz Uładzimira Bludnika. Myślę, że bez względu na wiek i płeć zapoznanie się z twórczością tego białoruskiego wydawcy, pisarza i tłumacza będzie ciekawą lekcją współczesnej europejskiej literatury. Zatem do odważnych apel by spróbowali.
Moja ocena 4,5/10.

poniedziałek, 28 października 2013

Stephen King "Carrie"


Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania październik 2013
stron 208
ISBN 978-83-7839-631-4
 
Krwawy bal
 
Tytułowa bohaterka debiutanckiej książki Kinga jest uczennicą liceum. Wkrótce je ukończy. Niestety młoda dziewczyna nie cieszy się życiem i nie jest szczęśliwa. Nie ma przyjaciół, rówieśnicy z niej szydzą, dokuczają. Carrie jest pośmiewiskiem. Jest osobą skazaną na towarzyski ostracyzm. W dużej mierze przyczynia się do tego sytuacja rodzinna. Carrie po śmierci ojca wychowywana jest samotnie przez matkę, która jest fanatyczką religijną. Kobieta we wszystkim widzi grzech, nieprawość i nieczystość. Przykazania traktuje w sposób nadgorliwy. Jej "wiara" i przekonania odbijają się bardzo negatywnie na córce. Młoda dziewczyna nie ma prawa nawiązywać towarzyskich kontaktów, umawiać się na randki czy ubierać w odzież podkreślającą jej kobiecość. Carrie cierpi. Chce być taka jak jej koleżanki. Ale nie może. Nieuświadomiona przez matkę o mającej pojawić się menstruacji przeżywa koszmar, gdy staje się kobietą podczas przerwy po wf-ie. Carrie myśli, że umiera, że ma potężny i groźny dla zdrowia krwotok............................
 
Do utworu Kinga mam sentyment. Pierwszą ekranizację z 1976 roku obejrzałam jako dwunastolatka w sobotnim kinie nocnym emitowanym przez Telewizyjną Jedynkę. Film mnie powalił na kolana, zachwycił i pozwolił się bać. Dzięki utworowi Kinga zasmakowałam w tym gatunku. Po książkę sięgnęłam ponad dwadzieścia lat później. Czytając przypominałam sobie filmowe sceny ociekające krwią i ogniem. Dzięki wydanej w 1974 roku "Carrie" King zyskał sławę i rozgłos. Czy słusznie? Tak, zdecydowanie tak. Autor bardzo umiejętnie buduje napięcie, wciąga czytelników w dzieje budzącej litość dziewczyny, która posiada zdolności telekinetyczne. Dzięki nim potrafi przesuwać mocą umysłu przedmioty, "zaglądać" do umysłu innych. Dzięki nim dochodzi do tragedii. Do koszmaru, który sieje zagładę na szeroką skalę. Zemsta jest okrutna i wcale nie słodka. A przecież gdyby nie pewien głupi żart mogłoby być tak słodko. W książce znajdziecie wszystko co powinien mieć dobry horror. Jest przyprawiający o dreszcze klimat, jest krwawa jatka, jest zło, które szerzy się bez opamiętania. Utwór ma dość oryginalną i ciekawą formę. To nie tylko nieco chaotyczna narracja, ale i wspomnienia, opinie, relacje świadków, a wreszcie naukowe fakty.
"Carrie" czyta się dość szybko, ale nie jest to przyjemna i lekka lektura. Główna bohaterka budzi współczucie. Jej matka jest potworem, który pod płaszczykiem religii czyni z życia córki totalny koszmar. Jej chorobliwa wizja grzechu woła o pomstę do nieba. Fanatyzm jest złem, które namnaża się i powoduje epidemię. Zło rodzi zło. Zło czyni z ludzi swoich niewolników. Szczerze przyznaję, że nie obejrzałam najnowszej ekranizacji tego utworu. Przed oczami stoi mi tylko ta pierwsza.  Gdybym miała ocenić książkę i film ten drugi będzie górą. ( a to u mnie bardzo rzadka sytuacja). Oczywiście wizyta w kinie jest w moich planach.
Czy warto sięgnąć po "Carrie"? Miłośników prozy Kinga nie będę musiała zachęcać. Przeczytanie tej lektury polecę tym, którzy nie mieli z takiego typu literaturą jeszcze kontaktu. Młodym pokoleniom, które wchodzą w świat książek dla dorosłych. To dobry "elementarz" dla swojego gatunku, książka przy której można się bać. A chyba o to najbardziej autorowi chodzi.
Moja ocena 6,5/10.
Książka zrecenzowana dla Wydawcy.
 

wtorek, 22 października 2013

Ireneusz Gębski "Moja żmija"

Wydawca LSW
data wydania 2013
stron 184
ISBN 978-83-205-5533-2
 
W sieci życie się dzieje i żmije grasują.
 
Pewnego dnia narodził się internet. Pewnego dnia narodziła się nowa rzeczywistość. Pewnego dnia narodził się nowy świat. I w tym świecie zaczęło się życie. Ludzie zaczęli nawiązywać znajomości, przeganiać samotność i kochać. Tylko czy każdy internetowy romans to uczucie?..............
Codziennie każdego dnia w sieci poznaje się wiele ludzi, wiele par nawiązuje flirt. Multum z tych osób ma w realu inne życie, partnerów. Czego zatem szuka w świecie wirtualnym? Przygody, rozrywki, a może tej jedynej prawdziwej miłości?
I w tym miejscu można by rozpocząć długa dyskusję, ale ja opowiem o książce. Kolejnej książce znanego mi Autora, która ukazuje wirtualną znajomość. Nie Pan Ireneusz pierwszy podejmuje ten temat. Wcześniej czytałam "Samotność w sieci". "Moja żmija" to książka zdecydowanie inna. Na pewno nie ma w niej tak romantycznego uczucia. A co jest? Czytając miałam wrażenie, że weszłam na jakiś prywatny czat, zaczęłam czytać czyjeś prywatne wiadomości na portalu społecznościowym. No ale jak już oswoiłam tę intymność to zaczęła się gama emocji. Od tych plotkarskich ciekawskich po te krytykujące naiwność i pragnienie powrotu do nastu lat.
Krystyna i Zbyszek mieszkają daleko od siebie,  poznają się przez sieć. Oboje są dojrzali, mają ułożone dorosłe życie. Czy chcą je zburzyć i ułożyć od nowa, czy po prostu się nudzą i szukają w sieci wrażeń? No ba ! To było dla mnie sporą zagadką. Ich znajomość szybko nabiera kolorytu i staje się intensywna. Czy się angażują? Tu miałam dylemat. Kontekst erotyczny jest dość mocny i wyrazisty. Dla mnie może zbyt wyrazisty. Nie jestem zgorszona, ale taki wirtualny seks to dla mnie coś przereklamowanego. Krystyna zbierała ode mnie za swoje zachowani cięgi. Czy dojrzałej kobiecie przysługują zachowania nastolatki? Czy fochy to coś godnego do naśladowania od celebrytek? Jestem od niej zdecydowanie inna. Nie pochwalam tego zachowania. Miałam ochotę stanąć z Krystyną twarzą w twarz i jej po prostu nawciskać. Zbyszek też mnie nie ujął. Nie tak powinien zachować się facet. No pomyślałam sobie - jedno warte drugiego.
Powieść nie podbiła mojego serca chyba dlatego, że nie polubiłam pary głównych bohaterów. Nie wywołała podziwu i zachwytu. Ale może to było zamierzeniem autora? Może chce ukazać prawdę o sieciowych romansach i flirtach, o kobietach typu Krysi. Żmija z niej oj podła żmija!
Książka - czyżby znak uczuciowy dla facetów? Że kobieta zmienną jest, a w sieci ma szczególnie ku temu pole?
Zbyt wiele erotyzmu, zbyt wiele niesmacznych uczuć. I cóż drodzy Panowie nie wszystkieśmy takie jak Krysia, nawet w sieci idzie poznać porządne dziewczyny.
Osobny temat to opowiadania erotyczne. Bezpośrednie, kapiące seksem, literacko ładne nakreślone. Literackie świerszczyki???? No coś na kształt tego.
Może gdybym bardziej doceniała utwory literackie o różowym zabarwieniu to książka trafiła by w mój gust. A tak........ Wydaje mi się poprawna i przeciętna. To nie znaczy, że Tobie się nie będzie podobać Drogi Gościu.
Za możliwość lektury dziękuję Autorowi.

sobota, 19 października 2013

August Staszkiewicz "Wigilijna noc"


Wydawnictwo Novae Res
data wydania 2013
stron 72
ISBN 978-83-7722-833-3
 
W tę jedyną noc cuda się dzieją!
 
Tak to już jest. Jesteśmy dziećmi to chcemy być dorosłymi. A gdy dorośniemy to nie raz marzy nam się powrót do dzieciństwa, do beztroski i do świata bajek. Sama wielokrotnie mam ochotę znów stać się małą dziewczynką z dwoma kucykami i kokardami na nich. Wtedy zaczytywałam się bajkami w których dobro zwyciężało zło i zawsze kończyło się wszystko szczęśliwie. Dorosły świat nie jest cukierkowy i gdy mi w nim źle sięgam po bajki. Ostatnio przeczytałam właśnie historię skierowaną do dzieci, która rozgrywa się zimą. Jest grudzień, pada śnieg, zbliżają się święta. Ale nie wszyscy mogą się nimi beztrosko cieszyć. Są tacy jak Jaś - mały chłopiec, który choruje. Cierpi na dość poważne schorzenie. Ma niesprawne serduszko. To nie pozwala mu na intensywną aktywność fizyczną, na normalne życie. Musi odwiedzać lekarzy, bywać w przychodniach, a lekarze sugerują konieczność szpitalnego leczenia. Rodzice mają dylemat. Co zrobić - pozwolić cieszyć się rodzinnym szczęściem w blasku choinki czy zjawić się w szpitalu?
Los Jasia wzrusza dwie pluszowe zabawki, których domem jest przychodnia odwiedzana przez Jasia. Za sprawą aniołków mały słonik i pingwinek -oboje z pluszu- ożywają. Los chorego chłopczyka ich bardzo wzrusza i chcą mu za wszelką cenę pomóc. Zbliża się wszak wigilijna noc, noc cudów, noc, gdy wszystko jest możliwe.................
Książka bardzo mnie wciągnęła i wzruszyła. Zatraciłam się w bajkowym świecie, dosłownie zachłysnęłam tą opowieścią. Jest wprawdzie niedługa, ale ma w sobie bardzo wiele treści. Od samego początku książka robi pozytywne wrażenie. Wydawca zadał sobie wiele trudu i wydał ją bardzo starannie w twardej okładce, na dobrym gatunkowo papierze. Wielkie brawa należą się też za wspaniałe ilustracje. Są takie jakie lubię. Barwne, bajecznie kolorowe i niezbyt futurystyczne. Przyciągną z pewnością wrażliwe oczy milusińskich dla których są przecież czymś nie do zastąpienia. Okładka przyciąga uwagę i w pewien sposób zdradza klimat bajki.
Bardzo ciekawa fabuła chwyta za serce. Wzrusza i uczy wrażliwości na cudzą niemoc, na chorobę. Treść niesie w sobie przesłankę edukacyjną i morał. Warto pomagać, warto się poświęcać dla przyjaciół i innych którzy są w potrzebie. Barwne postacie, mnóstwo przygód i dynamiczna akcja z pewnością przyciągną dziecięcą uwagę. Książeczka godna polecenia na prezent pod choinkę i nie tylko. Idealna lektura i dla chłopców i dziewczynek. Dorośli powinni mieć na nią w księgarni oko. Warto! Wartościowa i właściwa lektura dla kilkuletnich pociech.
Za możliwość stania się choć na chwilę dzieckiem dziękuję Wydawcy.
 
 
 
 

Stosik następny jesienny

No i czas na dalszą prezentację moich nowych nabytków. Słowa nie opiszą jak się nimi cieszę, serdecznie dziękuję Wydawcom, no i chyba czekają mnie nieprzespane nocki.
 Ali Agca "Obiecali mi raj" - od Lubimy Czytać
Eryk Ostrowski "Charlotte Bronte i jej siostry śpiące" od MG
Francesc Miralles, Joan Bruna "Testament Judasza" od Lubimy Czytać
Anna Szepielak "Młyn nad Czarnym Potokiem" j.w.
Grażyna Balcer "Katja, Kaśka, Catherine " od Novae Res
Agnieszka Lingas-Łoniewska "Łatwopalni" od Lubimy Czytać
Michael Hesemann " Ciemne postacie w historii Kościoła" od Wydawnictwa M

czwartek, 17 października 2013

Stosik super świetny

Ach jak dawno się nie chwaliłam. A dostało mi się książek. Oj dostało! I co? Same cuda, piękności, śliczności. Słyszycie mój pisk radości??????????????
Krystyna Mirek "Droga do marzeń" od Lubimy Czytać
Renata Czarnecka "Barbara i król" j.w. przeczytana przecudna recenzja wkrótce
Antoni Kroh "Sklep potrzeb kulturalnych po remoncie" od MG przeczytana, recenzja na blogu, wspaniała
Anna Karpińska "To wszystko przez Ciebie" od Lubimy Czytać
Katarzyna Michalak" Ogród Kamili" od Znaku, do recenzowania wybrała mnie sama Pani Kasia, recenzja będzie oficjalną dla portalu Lubimy Czytać
August Staszkiewicz "Wigilijna noc" od Novae Res przeczytana, świetna bajka recenzja wkrótce
Siostra Jesme "Amen! Wspomnienia niewiernej służebnicy Kościoła" od Lubimy Czytać
Ach jak się cieszę!!!!!!!

środa, 16 października 2013

Izabella Frączyk "Dziś jak kiedyś"


Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania wrzesień 213
stron 432
ISBN 978-83-7839-602-4
 
Życie zaczyna się po rozwodzie!
 
Małżeństwo Oli po kilku latach rozpada się. Choć para pobrała się z szalonej, młodzieńczej miłości ( a może zauroczenia) gorące uczucia ostygły i znikły. Ola zrobiła dość spora karierę w korporacji. Stać ją było na markowe ciuchy, kosmetyki, z mężem wynajmowała luksusowy apartament, miała piękny służbowy samochód. W jednej chwili ten świat znikł. Rozwiedziona kobieta nie miała bowiem ochoty pracować w tej samej firmie co mąż. Postanowiła zacząć od nowa. Miała jej w tym pomóc przyjaciółka headhunterka. Aleksandrze nade wszystko potrzebna była ciekawa praca. Jednak w tym momencie jedyną ofertą okazała się posada wiceprezesa w prowincjonalnej wytwórni win. Aleksandra raczej nie miała wyboru i postanowiła podjąć to wyzwanie. Spakowała walizki i przyjechała do Bączynka. A tu czekało ją multum niespodzianek. I szok! Ba spory szok! Wytwórnia okazała się podrzędnym zakładem produkującym dość pospolite winko, jej pracownicy byli niczym wyjęci z szarego PRL-u, brakowało modnie urządzonego gabinetu, a zwierzchnik okazał się alkoholikiem. Na domiar złego w służbowym mieszkaniu nie było lodówki, a szpilki nie wytrzymywały bączyńskiego błota. Pierwsza myśl Olu brzmiała "jak najszybciej stąd uciec". Wyjechać gdzie pieprz rośnie nie jest jednak łatwo. Życie bowiem czasem układa swój własny scenariusz!
 
Za oknem ponuro. Słońca brak. Wieczory długie. Wystarczy by chandra pojawiła się nieproszona. Antidotum okazała się książka. Przeczytanie "Dziś jak kiedyś" wniosło dużą dawkę optymizmu i pogody ducha. Stało się tak za sprawą porywającej, pełnej wielu wydarzeń fabuły i błyskotliwego języka jakim posłużyła się autorka. Jej bohaterka traci grunt pod nogami. Musi zmierzyć się z trudną sytuacją. Porzucić wygodne i stabilne życie by zacząć od nowa. Przeżyć trzęsienie ziemi i odbudować święty spokój. Przychodzi jej to robić w całkowicie nowym otoczeniu. W prowincjonalnej mieścince. Gdzie diabli mówią dobranoc. Gdzie nie ma galerii, eleganckich restauracji, gdzie nie służą pomocą taksówki. Ba jej nowe miejsce pracy jest jakby z ubiegłej epoki. Nikt tu nie używa komputerów, nie korzysta z internetu. Każdy odbębnia osiem godzin, byle do weekendu. Ola załamuje ręce i bierze się do roboty........................
Książka Izabelli Frączyk to powieść o przemianach, o szukaniu nowego miejsca w życiu. Ola nie ma łatwo, ale się nie poddaje. Musi grać w grę, której reguły są jej dość obce. Czy tak nie ma wiele z nas? Czy nagle nie "lądujemy w życiu na innej, nieznanej planecie?" Wyzwania los często rzuca nie pytając. Pozory często mylą. Aleksandra budzi sympatię i podziw. Jej postępowanie może być impulsem, który popchnie czytelniczki odważnie do przodu. Pozwoli uwierzyć we własne siły i możliwości.
Książkę chwalę za wartką akcję! Czyta się ją przyjemnie i szybko. Znajdziemy w niej i uczucia i chwile grozy. Lektura bawi, dodaje wiary w siebie i relaksuje. Mnie poprawiła humor skutecznie! I właśnie dlatego ją polecam na ten mglisty jesienny czas. Na słoty i mżawki. W życiu każdy dzień jest dobry, by stało się coś wyjątkowego. Takie motto nasunęło mi się po przeczytaniu tej powieści. Idealna książka dla Pań w każdym wieku i stanie cywilnym.
Książka zrecenzowana dla Wydawcy.

wtorek, 15 października 2013

Antoni Kroh "Sklep potrzeb kulturalnych po remoncie"

Wydawnictwo MG
data wydania 2013
stron 464
ISBN 978-83-7779-152-3
 
Turnie, wierchy i górale czyli sklep inny niż wszystkie
 
Witojcie!
Dziś witam nietypowo - góralską gwarą. Dzieje się tak ze względu na lekturę, którą właśnie przeczytałam. Oj jak powiedzieliby górale ślicno-pikna to książka. Wspaniała i pełna prawdziwych słów o Tatrach, ich mieszkańcach, folklorze, historii tegoż regionu. Mimo, że to nie sensacja czytałam z zapartym tchem i emocji nie brakło. Ożyła tęsknota za halami, smrekami i graniami.
 
Po raz pierwszy znalazłam się na Podhalu mając dziewięć lat. Miałam wtedy dwa warkocze z kokardami i byłam grzeczną dziewczynką o wrażliwym sercu. Wrażliwym na piękno. Nie dziwi więc fakt, że góry i wszystko co z nimi związane zauroczyło mnie na amen. Podobały się widoki, wędrówki po szlakach, jazda kolejką linową, pasące się owieczki, ludowa muzyka, stroje. Miłość okazała się trwała i nadal ma miejsce. I to pewnie to wciąż gorące uczucie spowodowało, że przeczytałam książkę wspaniałego Autora. Etnografa, który do Bukowiny Tatrzańskiej trafił wskutek przypadku, a konkretnie choroby. Warszawiak dzięki znajomości babci spędził ze względu na astmę na Podhalu kilka lat w czasie których zakochał się na amen w górach. Miłość przełożyła się na jego życie zawodowe. Antoni Kroh został etnografem. Chłopięca fascynacja pokierowała jego przyszłym życiem. Ceper i mieszkaniec stolicy miał okazję żyć wśród prawdziwych górali, uczyć się w szkole z ich dziećmi i poznać ich codzienne życie jakie wiedli niedługo po wojnie. Dzisiejsze Zakopane i okolice zdecydowanie różnią się od tego co było kiedyś. Antoni Kroh w swojej książce pisze właśnie o tej przeszłości, której dziś już nie ma. O tym co odeszło i nie powróci. Dokumentuje fakty, zwyczaje, pisze o ludziach którzy wpisali się w historię. Lektura to opowieść o tym jak minęły czasy Bieruta i dalsze lata PRL-u pod Tatrami i nie tylko. Przez chwilę gościmy też wraz z góralami na Łemkowszczyźnie, w Pieninach, Bieszczadach i okolicach mojego rodzinnego miasta, we wsi Kupiatycze. Książka o nietypowym tytule to publikacja z pewnością oryginalna, która podzielona jest na ponad 26 części, które trudno zaliczyć do jakiegoś konkretnego rodzaju. Są to i wiersze, i opowieści na kształt góralskiego bajania i wspomnienia dziecka - ucznia szkoły podstawowej. Te opowieści przypominają i eseje, są pełne cytatów, autentycznych historii. To też teksty o prawdziwych góralach, którzy byli rzemieślnikami, artystami, twórcami. Przed czytelniczymi oczami jawią się jak żywe prawdziwe obrazy, prawdziwe oblicza góralszczyzny, która nie jest identyczna z wyobrażeniami turystów przybywających pod Giewont. Dziś Zakopane i jego okolice to luksusowe pensjonaty, hotele, spa i cała turystyczna infrastruktura stylizowana często na styl góralski. Tych "oryginalnych" prawdziwych góralskich budowli jest coraz mniej. Ale chyba pobyt w starym góralskim domu byłby czymś wyjątkowym. Sztuka ludowa w pewnym stopniu wypierana jest przez tandetne wyroby z Chin, mniej ludzi mówi gwarą. Antoni Kroh dokumentuje inne czasy. Kiedy byli pany i górole, kiedy noszenie typowego ubioru górali było czymś zwyczajnym, kiedy była spora bieda i ludzie obywali się bez wielu cudów techniki. Kiedy na halach wypasały się kierdle owiec, a bacowie mieszkali w szałasach.
Tekst uzupełniają bezcenne zdjęcia.
Przeczytanie tejże publikacji to była dla mnie wyjątkowa chwila. To była podróż w czasie i przestrzeni, to bezcenny dokument dla potomnych. Wspaniała literatura faktu. Autor wydał tą książkę po raz pierwszy kilkanaście lat temu. Obecne wydanie jest nieco zmienione - jak sam Pan Antoni pisze "po remoncie". Książka jest rewelacyjna. Jestem nią po uszy zachwycona. Gorąco namawiam do jej przeczytania miłośników gór i folkloru, ciekawych świata który odszedł do lamusa oraz pasjonatów PRL-u. To góralski świat oczami dziecka, to praca w Tatrzańskim Muzeum oczami pasjonata, to góry oczami ich miłośnika. Wiem jedno - do tej lektury jeszcze nie raz wrócę. Wrócę po to, by choć na krótką chwilę pobyć w świecie którego już nie ma, a który mnie fascynuje, który po prostu kocham.
Długo bym mogła jeszcze pisać o wrażeniach z lektury. Długo i bardzo pochlebnie, ale po cichutku udam się w cień i oddam głos Autorowi książki o pewnym jedynym w swoim rodzaju sklepie.
Serdecznie dziękuję za możliwość lektury Wydawcy.
 

sobota, 12 października 2013

Anna Nieckula-Roberts "Zapiski z Afryki"


Wydawnictwo Poligraf
data wydania 2013
stron 320
ISBN 978-83-7856-136-1
 
 
Bezkrwawe łowy i nie tylko
 
Afryka to moim zdaniem kontynent niezwykły i bardzo tajemniczy. Są na nim miejsca, których cywilizacja jeszcze nie zmieniła. Dziewicze obszary, obfitujące w wyjątkową faunę i florę objęto ścisłą ochroną. Założono parki narodowe, w których współczesny człowiek ma okazję zobaczyć obrazy niczym z biblijnego edenu. Nic dziwnego, że tak wyjątkowe atrakcje przyciągają turystów z całego świata. Nie brakuje chętnych do przeżycia safari choć ta wycieczka słono kosztuje. Odwiedzenie Czarnego Lądu jest moim skrytym i dotąd niespełnionym marzeniem. Póki co do serca Afryki odbyłam podróże z książką w ręku. Jedną z takich lektur jest publikacja autorstwa Polki, mieszkającej na stałe w Nowym Jorku. Podróżniczki, fotografki i absolwentki filozofii Anny Nieckuli-Roberts. „Zapiski z Afryki” to relacja z kilkutygodniowej podróży do Kenii i Tanzanii oraz na Zanzibar. Serce Afryki to turystyczny raj. Ludzkie nawet najbardziej wymagające oko będzie po prostu zauroczone. Krajobrazem, fauną i florą, zjawiskami pogodowymi. Nasze podniebienie zakosztuje wyjątkowych potraw, egzotycznych owoców. W pamięci każdego, kto tam pojedzie zostaną wyjątkowe wspomnienia. Autorka dzieli się nimi z czytelnikami. Jej książka to pamiętnik i przewodnik w jednym. Afryka ją fascynuje i oczarowuje. Czuć to w każdym zdaniu „Zapisków”. W oczy rzucają się emocje, zachwyt, wręcz uwielbienie zwłaszcza dla afrykańskich zwierząt.
Swoją podróż Roberts rozpoczyna od Kenii. Od pierwszego kroku postawionego w tym kraju jest ona pod olbrzymim wrażeniem. I rozpoczyna ciekawą gawędę o tym, co widzi przed oczami. Z precyzją i wyrafinowaniem opisuje swoje wrażenia. Nie szczędzi szczegółów i osobistych przemyśleń. W opowieść wplata fakty historyczne, porównuje wczoraj z dziś na Czarnym Lądzie. Wiele się przecież zmieniło. Obecnie safari to już tylko bezkrwawe łowy z aparatem fotograficznym w ręku. Czytelnik z cywilizacji w Nairobi szybko udaje się w towarzystwie autorki do miejsc dzikich. Odwiedza parki narodowe, ma okazję poznać wrażenia z kolacji w bliskim towarzystwie dzikich ssaków. Tekst aż kipi od ciekawostek, przez co czyta się go z wielkim zainteresowaniem. Nie brak wspaniałych opisów, nie brak wiedzy encyklopedycznej i nie brak emocji oraz wrażeń, a wszystko to łączy się w wyjątkową relację. I tak poznajemy życie sawanny, zwyczaje zwierząt, robimy zakupy w przydrożnych sklepikach. W trakcie czytania przesuwa się wyjątkowa mozaika barwnych obrazów. Pełnych piękna, egzotyki, ciepłych barw i po prostu ducha Afryki. Z Kenii przemieszczamy się do Tanzanii, nad którą góruje Dach Afryki Kilimandżaro. Tu znajduje się Serengeti i Ngorongoro. Tu można poczuć się jak w raju. Bogactwo flory i fauny, obfitość gatunków endemicznych robią spore wrażenie. A gdy już napatrzymy się na cuda natury to zmierzamy na Zanzibar – do rodzinnych stron lidera zespołu Queen. Wspaniałe plaże, plantacje przypraw, żółwie olbrzymy zaciekawiają turystów bez reszty. Na Zanzibarze zakręci się jednak w oku łza jeśli poznamy jego bolesną historię. Ta boska wyspa to kiedyś olbrzymie targowisko niewolników.
„Zapiski z Afryki” to książka niesamowita. Zauroczyła mnie pełna emocji relacja e wspaniałej podróży. Uzupełniają ją także zdjęcia. Lekturę tę można potraktować jako przewodnik pełen praktycznych porad i wskazówek, można o niej napisać, że jest niczym folder reklamowy, któremu nie sposób się oprzeć. Przeczytanie „Zapisków z Afryki” z pewnością będzie niesamowitym przeżyciem dla czytelników żądnych przygód, zainteresowanych biologią oraz miłośników Czarnego Lądu. Każdego, kto się na tę lekturę zdecyduje czeka masa wrażeń, moc przystępnie podanej wiedzy i zachwytu. Jeśli ktoś nie ma jeszcze na liście marzeń afrykańskiego safari to myślę, że po zapoznaniu się z tą pozycją z pewnością dopisze podróż do serca Afryki z dopiskiem „muszę tam być”.
 
Książka zrecenzowana dla portalu Lubimy Czytać.

środa, 9 października 2013

Jodi Picoult "To, co zostało"


Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania wrzesień 2013
stron 560
ISBN 978-83-7839-604-8
wersja ebook
 
Prawda bywa najtrudniejsza
 
Jodi Picoult to literacki fenomen. Pisze dużo, a czego się nie podejmie to zamienia się w księgarski hit. Picoult to literacki Midas. Zamienia swoje książki w bestsellery i zachwyca stale powiększające się grono fanów. Ja już należę do niego od dawna i muszę sięgać po ukazujące się nowe powieści niczym narkoman po heroinę. Dzięki temu czytam książki wzruszające, intrygujące i odważne. Poruszające trudne i bolesne tematy. W trakcie lektur rozpętują się emocjonalne burze.
 
Najnowszą książką Picoult mnie nieco zaskoczyła. Nie przypuszczałam, że poruszy temat związany z historią II wojny. Lektura okazała się niezwykle wstrząsająca i wciągająca.
Czy można wybaczyć błędy? Czy można przebaczyć poważne przewinienia? Czy można wybaczyć masowe zbrodnie? Czy w wypadku ludobójstwa można mówić o poprawie katów i ich przemianie w porządnych obywateli?
Czy w końcu można wybaczyć krzywdę w postaci zniszczenia rodziny, młodości i domowego gniazda?
 
Sage Singer jest Żydówką. Jej babcia pochodzi z Polski. Jest w podeszłym wieku. Po wojennym piekle i pobycie w obozach koncentracyjnych emigruje do Ameryki. Matka Sage ginie w wypadku samochodowym. Jej córka nie może się pogodzić z tą stratą. W związku z tym uczęszcza do grupy wsparcia. Chce załagodzić ból, ale.............. Spotyka tam pewnego człowieka. To starszy mężczyzna, który ma bardzo dobrą opinię. Jest sympatycznym emerytowanym nauczycielem. Powszechnie lubiany i szanowany pan jest kimś więcej. Sage odkrywa bolesną prawdę..................
Cierpiąca młoda kobieta szuka wsparcie, szuka lekarstwa na ból i stratę. Życie przynosi jej w darze trudny czas. Nagle odkrywa się bolesna przeszłość jej bliskich. Holokaust przestaje być historycznym terminem. Sage poznaje przeszłość przodków. Tragiczną przeszłość, która boli, którą trudno wymazać, bo jest to niemożliwe. Po ludzku zwyczajnie niemożliwe.
 
Picoult pokazuje dwa oblicza prawdy i przeszłości. Rysuje dwa portrety - ofiary i jej kata. Masowe mordy brzmią może mniej wstrząsająco gdy czytamy o narodzie bez konkretnych przypadków. Ale gdy historia się personalizuje ogrom zła przytłacza z siłą sztormowych fal. Gdy czytamy historię Minki łzy płyną same. Płyną nawet wtedy, gdy chce je się bardzo powstrzymać. Bo dziś w czasach względnego pokoju w Europie te fakty mogą się nie mieścić w głowie. Nie można zapomnieć, choć Ci, którzy doświadczyli zła powoli wymierają. Nie można zapomnieć, by ktoś od nowa kiedyś nie zaczął gry jak naziści.
Książka robi naprawdę olbrzymie wrażenie. Czyta się ją niczym prawdziwą historię. Minka pewnie reprezentuje wiele żydowskich dziewczyn. Wiele kobiet odartych z godności. Powieść polecę nie tylko tym, których interesuje historia. Prawdę o szaleństwie Hitlera i nazistów po prostu trzeba znać, by docenić pokój, by stawać w jego obronie. Jodi Picoult za tę powieść należą się gromkie oklaski. Książka jest wspaniała, niech Was nie ominie!

piątek, 4 października 2013

Laurence Rees "Złowroga charyzma Adolfa Hitlera"


Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania 2013
stron 440
ISBN 978-83-7839-600-0
wersja ebook
 
Fenomen tyrana
 
Władza to coś, co pociąga wielu ludzi. Rządzenie innymi jest marzeniem popularnym. Górowanie nad otoczeniem potrafi wzbudzić w człowieku wiele różnych zachowań. Logicznym się wydaje, iż przywódca powinien pasować do pewnego wykreślonego przez psychologów szablonu. Ktoś, kto marzy by władać krajem z pewnością ma być mądry, mieć ciekawy program polityczny, dobrze się prezentować, być świetnym oratorem, umieć przekonać niezdecydowanych do siebie. Jednym słowem taki człowiek powinien mieć charyzmę. Jak pokazuje historia na czele mocarstw nie zawsze stali właśnie tacy ludzie. Trafiali się i szaleńcy i zbrodniarze, osoby chore z nienawiści. Wszystkie te cechy można przepisać Adolfowi Hitlerowi. I tu prawda przeczy logice. Co się stało, że na czele Niemiec stanął człowiek, który doprowadził do ich upadku, do klęski i zniszczeń? W myśl jego polityki to nie tak miało być. Rasa aryjska miała zdobyć panowanie nad Europą, królować i dominować. Hitler się pomylił i jego koniec okazał się tragiczny. Co zatem spowodowało jednak jego dojście do władzy? Co stało się podwaliną jego sukcesu? Jego charyzma? A może zespół wielu czynników, które ułatwiły mu dojście na szczyty władzy?
 
Odpowiedzi na te pytania szuka w swojej niezwykle ciekawej książce Laurence Rees brytyjski historyk, znawca II wojny światowej.
Od razu uprzedzę, że książka to nie biografia, ani nie suche historyczne prawdy. To szukanie odpowiedzi na bardzo trudne pytania, na które czasem nie da się wypowiedzieć jednoznacznie. Autor rysuje psychologiczny portret Fuhrera starając się poznać jego wszelkie tajemnice, przepis na sukces i błędy. Niemiecki polityk ma ich sporo na swoim koncie. Książka dzieli się na kilka części. Opisują one życie Hitlera, a zwłaszcza jego dojście do władzy i drogę ku roznieceniu wojny oraz jej przebieg. Mało jest w publikacji zdań poświęconych jego życiu prywatnemu. Autor skupia się na karierze politycznej. Pisze nie tylko o niemieckim wodzu, ale i o jego wrogach, przeciwnikach i współpracownikach. Opisuje realia w których działał niemiecki tyran. Tekst nie jest chwilami łatwy, ale nie można mu odmówić ciekawości. Książkę nie czyta się jak podręcznik historii, publikacja wręcz prowokuje do zastanowienia, rozważań i stawiania pytań z których niektóre bywają retoryczne. Tekst uzupełniają zdjęcia. Autor napisał swoje dzieło w oparciu o szeroką bibliografię. Książka jest niezwykle dopracowana, starannie przemyślana. Czytając ją w pewnym sensie jest się pod wrażeniem charakteru Hitlera, ale też łatwo można stwierdzić, że niemieckiemu politykowi sprzyjało wiele czynników.
Czy ktoś taki jak Hitler doszedł by do władzy, gdyby nie kryzys ekonomiczny? Czy postanowienia kończące I wojnę światową nie były zbyt wymagające dla Niemiec? Czy może należało bardziej rozgromić Niemców w 1918 roku?
Powyższe pytania narodziły się w mojej głowie po lekturze tej książki. Tym, których interesuje XX-wieczna lektura z pewnością się spodoba. Osobiście premiuję autora za ciekawe ujęcie tematu, za dociekliwość oraz chęć poszukiwań podwalin niewątpliwie wyjątkowej kariery politycznej, która w końcu jednak legła w gruzach. Jakim człowiekiem był Hitler? Jakim politykiem? Jakie miał cechy charakteru? Czym przyciągał do swojej idei miliony? Czy w końcu był desperatem i tchórzem? A może był wyjątkową osobowością, szalonym patriotą według własnej interpretacji tegoż słowa?
Zapraszam do książki. Warto!
Książka zrecenzowana dla Wydawcy.

czwartek, 3 października 2013

Marcin Mastalerz "M jak miłość". Początki


Wydawnictwo Harlequin
data wydania wrzesień 2013
stron 416
ISBN 978-83-276-0384-5
 
W gościnie u Mostowiaków
 
W 2000 roku telewizyjna Dwójka rozpoczęła emisję tasiemcowego serialu. Opowiadał on o pewnej rodzinie, która wywodzi się z niewielkiej mazowieckiej wsi Grabina. Produkcja okazała się strzałem w dziesiątkę. Serial od samego początku podbił serca wielu telewidzów i osiągnął ogromną popularność. Bywało, że kolejne odcinki gromadziły ponad 10 mln widzów. Spodobała się fabuła, obsada aktorska i po prostu zwyczajna polska rzeczywistość obecna w treści. "M jak miłość" stał się telewizyjnym hitem, wyemitowano ponad tysiąc odcinków. Bohaterowie rodzili się, umierali, brali śluby, rozstawali się, przeżywali dobre i złe chwile. W codzienności towarzyszyli im wierni fani.
Osobiście obejrzałam pierwszy odcinek i tak jakoś weszło mi w krew oglądanie kolejnych. Pewne postacie polubiłam, inne nie zdobyły mojej sympatii.
Serial miał kilku scenarzystów. Rozkręcono wiele wątków, wprowadzono nowe postacie. Na podstawie scenariuszy napisano też powieść. Dokonał tego Marcin Mastalerz. I od razu powiem, że zrobił to po mistrzowsku. Działał troszkę wybiórczo, ale efekt okazał się doskonały. Wyszła świetna powieść obyczajowa, którą można określić mianem rodzinnej sagi. I cześć jest napisana na podstawie I sezonu odcinków. Czyta się ją z przyjemnością. Przed oczami stają nieco zakurzone już w pamięci serialowe sceny. Książka jest dynamiczna, a dialogi  mistrzowskie. I nie jest wcale powiedziane, że mogą ją czytać tylko Ci, którzy oglądali telewizyjną produkcję. Jeśli ktoś nie zna dziejów rodziny Mostowiaków też nie będzie się nudził, o ile lubi książki obyczajowe.
Tę powieść czytało mi się z nostalgią i sentymentem. Ale dzieje Barbary i Lucjana oraz ich dzieci to nie wszystko co przygotował w książce Wydawca. Są tez niespodzianki dla fanów serialu. Wywiady z odtwórcami głównych ról, serialowe ciekawostki i alfabet. Nie brak  fotosów. Książka zdecydowanie powinna trafić w ręce miłośników serialu. Biorąc ją do ręki obawiałam się nieco czy jej treść nie okaże się zbyt rozwlekła. Nie obawiajcie się jak ja. Nic takiego nie ma miejsca. Na pochwałę zasługuje też ciekawy sposób narracji. Momentami głos ma sama nestorka rodu, która odsłania przez czytelnikami karty swojego pamiętnika. Po przeczytaniu pierwszej książki mam ochotę sięgnąć po kolejne z tego cyklu. I będę ich w ofercie Wydawcy wypatrywać.
Za możliwość ponownego zagoszczenia w życiu państwa Mostowiaków serdecznie dziękuję Wydawnictwu Mira/Harlequin.

wtorek, 1 października 2013

Kasia Bulicz-Kasprzyk "Nalewka zapomnienia czyli bajka dla nieco starszych dziewczynek"


Wydawnictwo Nasza Księgarnia
data wydania 2013
stron 288
ISBN 978-83-1012-420-3
 
A jednak! Życie czasem bajką bywa!
 
Myślałam, że sięgam po lekkie babskie czytadło. Byłam przekonana, że to będzie przyjemna lektura. Nie miałam pojęcia, że przeczytam bajkę dla dużych dziewczynek. A taką wyrośniętą dziewczynką to ja właśnie jestem. I nadal jak w dzieciństwie lubię bajki.
Opis z okładki jest raczej smutny. Agnieszka, która woli być nazywana Jagą jest dorosłą kobietą, wykształconą i zapracowaną. Ma za sobą małżeństwo z filozofem i rozwód. Pracuje w korporacji, jak sama mówi o sobie: jest korposzczurem i dobrze jej z tym. W firmie ma ugruntowaną pozycję, ale nie spoczywa na laurach i stale na swój sukces pracuje. Ten marsz na szczyt przerywa omdlenie. Zwyczajne wydawałoby się zasłabnięcie po wysiłku, ale pewien profesor medycyny nagle ma bardzo smutne wieści. Jaga po prostu umiera. W jej mózgu rozwija się glejak, na którego nie ma ratunku. Pozostaje klika miesięcy życia. Po takiej diagnozie następuje bunt, niedowierzanie i ucieczka. Totalne zamknięcie za sobą drzwi. Zaszycie się na zabitej deskami prowincji, w starym domku nieżyjących dziadków. I czekanie na koniec.
Prowincja to popularny temat babskich czytadeł. Tym razem jednak autorka pokazuje ją w sposób mi do tej pory nieznany i bajkowy. Świat, do którego wkracza główna bohaterka to przeciwieństwo wielkomiejskiej dżungli. Na Roztoczu jest cicho i słychać odgłosy przyrody. Cykają świerszcze, szumią drzewa, pachnie trawa. Choć stary dom jest bez jakichkolwiek wygód to dobrze się w nim mieszka. Chleb z tyrolską smakuje jak ambrozja, kubek herbaty cudownie leży w dłoni i można patrzeć na piękne zachody słońca. Na dodatek pojawiają się gadające zwierzaki – pies, kot i mysz.
Prowincjonalna rzeczywistość nie jest wprawdzie sielankowa, ale bardzo ciepła, swojska i taka zwyczajna. Tylko ta zwyczajność bywa tajemnicza i nieprzewidywalna. Lubiących czytać o porywach serca uspokoję, że nie brak i wątku miłosnego. Ta mieszanka sprawia, że powieść czyta się z ciekawością i bardzo szybko. Na mojej twarzy podczas lektury dość często pojawiało się zdziwienie, ale i nie brakło w oku łezki. Książka jest też okraszona humorem i elementami prosto z bajki. Dzięki temu wytwarza się niepowtarzalny klimat, który mnie zauroczył.
Wyjazd na prowincję dla Jagi działa jak terapia szokowa. Tu spadają jej z oczu klapki. Kobieta zaczyna inaczej patrzeć na swoje życie. Ma to miejsce nie tylko z powodu wyroku jaki usłyszała w lekarskim gabinecie. Prowincja pozwala złapać oddech i zacząć analizować swoje dotychczasowe życie. Egzystencję, w której nie brak błędów i sukcesów. Te drugie jednak nie zawsze są słodkie. W środku bywają puste i przereklamowane. Aga-Jaga zaczyna inaczej patrzeć na rodzinę, na przyrodniego brata, ale i na swoje zakończone już małżeństwo, które legło w gruzach jakiś czas temu. Nowy mężczyzna u boku, brak klimatyzacji i wanny z bąbelkami, palenie drewnem w piecu, pobyt z książką w sadzie sprawiają, że Aga zmienia się. Ciekawi jej metamorfozy z pewnością sięgną po tę lekturę. A tych nieprzekonanych będę starała się zachęcić takim atutem jak oryginalny pomysł na fabułę i wplecione w nią elementy z bajki. Zwierzaki występujące w powieści są kapitalne. Gadają ludzkim głosem i są mądre. Wygłaszają rewelacyjne kwestie, których pewnie nie powstydziłby się dobry psychoterapeuta.
Nie żałuję chwil spędzonych przy tej książce, choć dość szybko przewidziałam jej zakończenie. Oczywiście mogłoby być inne, ale i takie sytuacje się w życiu zdarzają. Na ogół życie bajką nie bywa, jest brutalne i rzuca kłody pod nogi. Doświadcza i poniża. Wywołuje łzy i doprowadza do rozpaczy. W myśl zasady jednak od reguły bywają wyjątki. I taki właśnie wyjątek pojawia się w „Nalewce zapomnienia”. Wtedy życie bajką jednak bywa. I super!
Książka zrecenzowana dla portalu Lubimy Czytać.