czwartek, 20 lipca 2017

Magdalena Majcher "Matka mojej córki"






Wydawnictwo Pascal
data wydania 2017
stron 384
ISBN 978-83-8103-037-3

Los pisząc scenariusze życia nie bierze pod uwagę naszego zdania

Magdalena Majcher, jak mało która autorka potrafi przenieść na karty swoich powieści w całej okazałości realne życie z wszystkimi jego blaskami i cieniami. To sprawia, że jej książki są wyjątkowo przyjemne do czytania i mają w sobie magnes, który przyciąga rzesze czytelniczek. Ja także uległam ich magii i przeżyłam niesamowite emocje podczas lektury „Stanu nie-błogosławionego”, a ostatnio powieści „Matka mojej córki”.

Dojrzałość to coś, co nie zawsze przychodzi z wiekiem. Także odpowiedzialność nie staje się atrybutem człowieka, gdy przekracza pewną rocznicę urodzin. Pewnych rzeczy uczy nas najbardziej wymagający nauczyciel jakim jest samo życie. Są jednak jednostki, które swoje życiowe role odgrywają w sposób toksyczny i niewłaściwy, które pod osłoną dobrego czynią coś, co jest mocno negatywne. Toksyczna miłość, także ta rodzicielska może wyrządzić więcej szkody niż otoczenie i cały świat wokół. Książka „Matka mojej córki” opowiada właśnie o takiej rodzinie, którą toczy rak toksyczności, w której kobieta – matka i żona zapatrzona zbyt egoistycznie w swoje potrzeby czyni krzywdę najbliższym. A co najsmutniejsze nie ma o tym pojęcia i nie przyjmuje tego do wiadomości.
Nina jest jedynaczką i ma 16 lat. Przeżywa swoją pierwszą wielką miłość, gdy jej matka marzy o drugim dziecku i robi wszystko, by zajść w ciążę. Natura okazuje się niezbyt łaskawa i zmusza Małgorzatę do kontaktu z nowoczesną medycyną. Dojrzała kobieta odwiedza kolejnych specjalistów, przechodzi badania i leczy się. W amoku hormonów i własnych marzeń zapomina o posiadanej córce i zapada się w świecie swoich problemów. Tymczasem w ciążę zachodzi nie ona sama, ale jej nieletnia córka. Po latach Nina wraca z Wrocławia do Czeladzi sprowadzona tam tragicznymi wiadomościami. Okazuje się, że powalająca z nóg zła nowina jest tylko początkiem trudnych chwil w życiu i otwiera puszkę Pandory. Ninie przychodzi zmierzyć się z przeszłością i podjętymi kiedyś decyzjami, które rzutują na jej całe życie. Los wymaga od niej wiele, naprawdę bardzo wiele... Czy uda się naszej bohaterce wyprostować życie swoje i innych? Naprawić błędy z dawnych lat nie jest tak łatwo, ale nie jest to też niemożliwe. Zapraszam do przeczytania lektury, która rozgrzeje Was do czerwoności i obleje morzem mocnych wrażeń. Emocjom nie będzie końca do ostatniej strony.

Magdalena Majcher po raz kolejny w fabułę swojej powieści wplotła temat macierzyństwa. Ukazała dwie spokrewnione kobiety, które znajdują się w dość trudnej sytuacji. Mama i córka mają inne marzenia. Ta pierwsza marzy o kolejnym dziecku i byłoby ono ósmym cudem świata. Dla tej drugiej ciąża jest niechcianą niespodzianką komplikującą życie i plany na przyszłość. Los nie pyta ich o zdanie tylko serwuje im coś przeciwnego niż to czego pragną. Obie panie muszą zmierzyć się z trudnymi wyzwaniami i obie popełniają błędy. Ich stosunki są w owym czasie trudne i napięte. Rodzą się niepohamowane emocje, które chwilami biorą górę nad ich życiem. Moim zdaniem córka mimo nastoletniego wieku okazuje się tą lepszą i dojrzalszą wbrew regule czasu. Choć nie ma tak wiele doświadczenia a jej bagaż życiowy jest lżejszy lepiej radzi sobie z sytuacją. Niestety matka wpędza ją w ślepą uliczkę i mocno rani. Okalecza ją i tym samym staje się książkowym czarnym charakterem.

Powieść napisana prostym i lekkim językiem czyta się przyjemnie, a rumieńce nie schodzą z twarzy. Nie brakuje w lekturze mocnych momentów, zawirowań a czytelnik bywa zaskoczony rozwojem sytuacji. To dobra i mocna książka, która wbija w fotel, której fabuła nie omija trudnych tematów. Ten tytuł uświadamia, że życie to wiele wyborów, a raz podjęte decyzje sterują naszym życiem na dłużej niż się spodziewamy. Przeszłość lubi wracać i czasem trudno się z nią uporać, a los nie zawsze daje drugą szansę. Pokochałam Ninę, która stała mi się bliska jak siostra, znienawidziłam Małgorzatę choć ta chyba wreszcie zrozumiała choć część swoich błędów. Jeśli chcesz je poznać sięgnij po tę lekturę, poczuj jak czasem słodko i gorzko jednocześnie smakuje życie i jak mocno potrafi dać w kość. Gotowi na spore emocje? Zatem nalejcie do szklanki ulubionego soku, przygotujcie odrobinę kostek lodu, usiądźcie w cieniu i zajrzycie do pewnego domu w Czeladzi.

środa, 19 lipca 2017

Piotr Tymiński "Wołyń. Bez litości"


Wydawnictwo Novae Res 
data wydania 2017
stron 488
ISBN 978-83-8083-480-4

Wołyń - tam lała się obficie polska krew

Gdy chodziłam do szkoły - zarówno podstawowej jak i średniej - na lekcjach historii nie mówiło się o Wołyniu. Nauczyciele nie nauczali o eksterminacji Polaków, nie mówili młodym ludziom jak wiele ich rodaków zginęło tylko dlatego, że byli takiej a nie innej narodowości. W moim domu o Wołyniu się mówiło dużo i często. Mówiło się z racji tego, że moja rodzina pochodzi z Kresów - z okolic Lwowa. Moi przodkowie musieli zostawić swój dom i uciekać by ocalić życie. Niektórych wywieziono na Syberię, inni tułali się by przeżyć. Jako dziecko słuchałam relacji bezpośrednich świadków tamtych wydarzeń. Gdy prawda o Wołyniu i Kresach ujrzała światło dzienne odetchnęłam z ulgą. Nareszcie nastały czasy w których czci się pamięć pomordowanych, zranionych i wygnanych. Ludzi takich jak bohaterowie powieści Piotra Tymińskiego "Wołyń. Bez litości". Dzięki uprzejmości jej Autora mogłam ją przeczytać i dziś chcę Wam ją zaprezentować i polecić do przeczytania. 

Od razu dodam, że do jej treści podeszłam bardzo emocjonalnie. Spowodowane jest to faktem, że moja rodzina ma kresowe korzenie. Nie drzemie we mnie ślepa nienawiść, bo nie wszyscy Ukraińcy byli źli.

Jest rok 1943. Wiosną budzi się do życia przyroda. I także nienawiść. Nienawiść rośnie w sercach ludzi, którzy przez lata żyli zgodnie obok siebie jak sąsiedzi, razem prowadzili interesy, zawierali mieszane małżeństwa. Nadszedł jednak czas, gdy zło doprowadziło do piekła na ziemi.
Wielki Czwartek to czas przygotowań do świąt Wielkiej Nocy. W domu Morawskich zamieszkałych we wsi Osty jak i w innych gospodarstwach rodzina szykuje się do najważniejszej Niedzieli w roku. I nagle spokój wieczoru zostaje zakłócony wtargnięciem do domu ukraińskiej bandy. Leje się krew, a z pogromu udaje się ocaleć Stanisławowi. Inni giną bestialsko zamordowani podobnie jak ich sąsiedzi. Domy pochłania pożoga, nastaje czas cierpienia. Stanisław ucieka ze swej wioski i udaje się do sąsiedniej miejscowości. Tam formują się oddziały samoobrony przeciwko bandom, które mężczyzna zasila. Kolejny krok Stanisława do walka w partyzantce z wrogiem. Tułaczka po lasach, narażanie życia i niepewność kto przyjaciel, a kto wróg. To lawirowanie między życiem a śmiercią, to żegnanie zabitych towarzyszy, to życie kiedy nie można być pewnym czy dożyje się jutra, wieczoru czy rana. 
Jeśli chcecie poznać losy Stanisława, a tym samym i ludności zamieszkującej Wołyń polecam lekturę powieści historycznej Pana Tymińskiego, która oparta jest na autentycznych wydarzeniach. 

Fabuła tego tytułu opiera się o wydarzenia historyczne o których długo milczano. Przez lata "zapomniano" o bezwzględności nacjonalistów, którzy z wybitnym okrucieństwem gwałcili, mordowali, grabili i palili. A korytami rzek i potoków płynęła polska krew, a dymy niosły swąd spalonych ciał. Dla osób które niewiele wiedzą o tych czasach przeczytanie tej książki może być szokiem. Szokiem a zarazem wielką lekcją historii, która wprawia w zadumę. Autorowi udało się świetnie połączyć ludzkie losy i historyczną prawdę w książkę, która jest pełna emocji i którą z emocjami napisano. I słusznie, bo nie można przejść obojętnie nad tamtymi wydarzeniami i nad tym, że do dziś gloryfikuje się bandy i ich przywódcę.

Książka jest opowieścią niezwykle plastyczną, pełną szczegółów, które przypominają klimat tamtych dni. Brutalności przeciwstawia się piękno przyrody, którą widać w tle. Ta powieść powinna trafić do rąk młodych czytelników by uświadomić cierpienie polskiego narodu w latach II wojny światowej, by pokazać jak nękano Polaków z wielu stron, jak trudno było tym, którzy swoje korzenie mieli na Kresach. 

Tę powieść przeczytałam także moja mama. Na nas obu zrobiła olbrzymie i pozytywne wrażenie. Po jej przeczytaniu objęła nas cisza. W niej przeżywałyśmy treść książki. Była ona jakby naturalna. Milczenie było hołdem dla tych, którzy zginęli, których zamordowano, spalono, zgwałcono...
Niech spoczywają w pokoju.

wtorek, 18 lipca 2017

Natalia Kołaczek "I cóż, że o Szwecji"





Wydawnictwo Poznańskie
data wydania 2017
stron 248
ISBN 978-83-7976-620-8

Szwecja niejedno ma imię


O Szwecji podobnie jak o każdym kraju na świecie krąży w powszechnej opinii wiele informacji i mitów. W jednych z nich drzemie sporo prawdy, inne są całkowitą fikcją. Jeśli ktoś chce poznać prawdziwe oblicze Szwecji, to polecam lekturę książki Natalii Kołaczek, która ukończyła filologię skandynawską, świetnie zna język szwedzki i odwiedziła Szwecję nie jeden raz. Autorka pokazuje ten kraj dokładnie takim jakim on jest. Jako przewodniczka sprawdza się wybornie i pozwala poznać ten wycinek Skandynawii z jego wieloma walorami. Przedstawiony przez nią portret ukazuje także obraz w krzywym zwierciadle czyli pełen rys i wad. Dzięki temu mamy prawdziwe oblicze, a właściwie wiele obrazów, które się na nie nakładają.

Szwecja, z którą graniczymy przez Bałtyk, jest nieco inna niż nasza ojczyzna. Szwedzi słyną z małomówności, nie są tak wylewni jak Polacy. W ich kraju panuje zimniejszy klimat i lato trwa krócej. Stopa życiowa jest wyższa niż w wielu krajach Europy. Dzieci znają Szwecję z lektury o sympatycznych rówieśnikach z Bullerbyn. Te i jeszcze wiele tematów autorka dogłębnie rozwija w swojej książce. Pisze ciekawie, a w tekst wplata wiele atrakcyjnych szczegółów i anegdot. I to sprawia, że książka czyta się sama. Kołaczek pokazuje Szwecję współczesną, ale i wielokrotnie sięga do historii tego kraju. Opisuje wybrane zdarzenia z przeszłości i wskazuje jaki mają one wpływ na dzisiejszy obraz nadbałtyckiego kraju.
W publikacji nie brakuje informacji praktycznych i tych, które wywołają na twarzach czytelników zdziwienie. Ci, którzy sięgną po tę książkę szybciej odnajdą się w szwedzkiej rzeczywistości i będą mniej zaskoczeni specyfiką kraju, w którym mieszkają odmienni od nas kulturowo ludzie, którzy mają nieco inną od naszej mentalność i zapatrywanie na świat. Szwedzi mają swoje wady i zalety, mają swoje odmienności. Warto je poznać i przyjąć to, co jest godne uwagi. Ta lektura opisuje wnikliwie różne aspekty życia – od kultury po kulinaria, od faktów opisanych w kronikach historycznych po zwyczaje ludowe. Nie brak słów na temat systemu edukacji, podatków, sposobów obchodzenia przeróżnych świąt, ale także i osobliwości związanych z wychowaniem dzieci czy typowo szwedzkich smakołyków. Z tytułu wyłania się niezwykle barwny obraz kraju, który tylko na pozór wydaje się surowy i zimny.

Książka nie jest zbyt gruba, ale kryje w sobie wiele ciekawej treści, przez co daje się pochłonąć w jeden wieczór. Po jej lekturze wzmogło się moje zainteresowanie krajem, którym kiedyś władali królowie z dynastii Wazów. Tekst uzupełniają dość oryginalne fotografie, które świetnie dopełniają klimat lektury i rozkręcają naszą ciekawość. Po przeczytaniu tej książki rozszerzyłam poznaną tematykę w internecie i zakochałam się w Szwecji po same uszy. Jeśli chcecie bardziej poznać współczesną Europę, jeśli jesteście ciekawi jak żyją nasi sąsiedzi, jeśli lubicie ciekawe relacje z podróży do innych krajów to idealna lektura dla Was. Polecam przeczytanie jej każdemu bez względu na płeć i wiek. Biję brawo autorce za świetne wyczerpanie podjętych kwestii, za wybór zawartych informacji, za pokazanie kawałka Skandynawii z każdej strony. Z napisanych słów widać zachwyt Szwecją, czuć pasję i zainteresowanie oraz doskonale wykonaną pracę literacką. Wypada także pochwalić za przepiękną okładkę i staranne wydane. To jak, poznajecie Szwecję z Natalią Kołaczek?

poniedziałek, 17 lipca 2017

Shauna Niequist "Piękne życie"





Wydawnictwo Znak
data wydania 2017
stron 240
ISBN 978-83-240-4557-0

Zatrzymaj się i zmień swoje życie na lepsze

Czas akcji:  XXI wiek
Bohaterka:  kobieta dorosła - matka, żona, partnerka, osoba pracująca zawodowo i prowadząca dom
Stan duszy: przemęczona, niewyspana, zestresowana, niemająca czasu dla siebie
Wiecznie: w biegu, galopie, w pośpiechu
Efekt: niezadowolenie, nerwowość, brak radości z życia

Recepta na powyższe dolegliwości : zatrzymać się i zmienić swoje życie. 
Przejść metamorfozę i stać się NIEIDEALNA.
Wykonalne? OCZYWIŚCIE!!!

Dowodzi tego w swojej książce Shauna Niequist i opowiada o przemianie, którą przeszła. Treść tej publikacji mocno do mnie przemówiła. Często bowiem miałam wrażenie, że czytam o sobie samej. Owszem nasze życiowe drogi w pewnym sensie się różnią, ale ja też postanowiłam być modelem super żony, kochanki, psiej mamy, pani domu .... i tu by można wymienić jeszcze kilka ról. Wzięłam się ambitnie z życiem za bary dokładnie tak jak Autorka. Zaczęłyśmy więc pędzić do przodu w tempie pendolino, wsiadłyśmy na karuzelę, która nie staje tylko ciągle przyśpiesza. Okazało się jednak, że droga do perfekcyjności to pęd donikąd. Ślepa uliczka i świetna metoda do robienia krzywdy sobie i innym. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że muszę coś zmienić i właśnie wtedy dostałam propozycję recenzji tejże książki o której napiszę słów kilka. 
Nie będę jednak bezkrytycznie chwalić tego tytułu, bo jak to zawsze u mnie bywa w każdym poradniku znajdę coś, co mnie drażni. W tej książce była to religia. Bo temat książki jest doskonały, ale czy z niej skorzysta np. agnostyk czy ateista? No raczej zachowa ostrożność. 
Sama uważam, że religia to jak seks rzecz mega osobista i nie należy nią szafować, afiszować się itd. 

Sam pomysł na pokazanie metamorfozy jest perfekcyjny. Bo wiele kobiet nie wierzy, że jednak można. Można, jak najbardziej tylko trzeba być do tego przekonanym, przygotowanym i gotowym. 
Idealizm szkodzi. Autorka dokładnie opisuje ten stan i dążenie do perfekcji. Wpadamy w błędne koło. Koło, które mocno trzyma. I doprowadza nas do szału, do dręczenia siebie coraz nowymi normami i planami, pisaniem tego, co mamy zrobić. A czasem przecież warto tylko pożyć, pooddychać pełną piersią, przytulić się do kogoś bliskiego, zapatrzyć w chmury. Tylko tyle, choć dla niektórych aż tyle. 
Książka jest nieco idylliczna i przesłodzona, wysuwa się z niej wniosek, że cały proces zmian przychodzi lekko i softowo. Nie wierzę, że jest aż tak dobrze. Poza tym nie bardzo jestem skłonna zrozumieć, że każdy ma możliwość zrezygnować z pracy. To czasem konieczność by mieć na chleb - dla mnie praca i kariera to odmiany zapewnienia bytu materialnego. Wiara, że Bóg chroni jest tylko dla mocno i ślepo wierzących, osobiście nie potrafię sama iść tym torem dziecięcego zawierzenia. 
Owszem zgodzę się z tezą, że warto żyć po swojemu, że nie trzeba wkładać maski i robić to, co inni, co modne. 
Reasumując. Książka ma plusy i minusy. To już chyba się nie zmieni w mojej ocenie poradników. Zmienić się można i czasem trzeba, ale trudno wyrwać całą siebie od razu i zrobić to w stu procentach. Książka opisuje jednak niepolskie realia. W naszym kraju, gdzie absurd goni absurd pewne rzeczy są specyficzne i utrudniają normalne życie. Tym samym żyć zdrowo psychicznie jest trudniej. Książka pokazuje lepszy świat, więc u nas efekt może przyjść mniejszy bądź późniejszy. 
Z lektury wyciągnęłam cenny morał. Umiar, umiar i jeszcze raz umiar. Zero skrajności, bo te gubią. 

sobota, 8 lipca 2017

Dorota Schrammek "W słońcu i we mgle"





Wydawnictwo Szara Godzina
data wydania 2017
stron 288
ISBN 978-83-6568-421-9

Na życiowym niebie bywają i słońce, i chmury


O kwietniu mówią, że przeplata: daje i zimę i trochę lata. Tak samo jest z życiowym niebem. Czasem świeci na nim słońce, a czasem królują gęste chmury, grzmi i pada mocny deszcz. Takie właśnie jest prawdziwe życie. Pewne jest to, że nasza życiowa pogoda będzie się zmieniać i z tym każdy z nas musi, czy chce czy nie chce, się pogodzić.

Przekonują się o tym cztery główne bohaterki najnowszej powieści Doroty Schrammek, które spotykają się w małym hotelu położonym w niewielkim miasteczku. Niepozorny hotelik położony w centrum Wałcza staje się na chwilę ich domem, ich życiowe ścieżki los krzyżuje, a odpowiedź na pytanie „co z tego wyniknie” tkwi w fabule książki, która szybko podbiła moje czytelnicze serce.
Majka po nagłej śmierci męża musi sama prowadzić hotel. Szybko dowiaduje się, że małżonek pozostawił po sobie spore długi, których odsetki rosną w ekspresowym tempie. Parabanki są bezlitosne i ślą monity, ponaglenia oraz windykacyjne pogróżki. Wymarzony rejs, który był ostatnim urlopem u boku męża okazał się być finansowany cudzymi pieniędzmi. Niestety długi trzeba spłacić, ale brakuje na to środków.
Alicja jest fotografem i otrzymuje zlecenie zrobienia zdjęć Wałcza oraz jego okolicy. Fotki wychodzą piękne i oryginalne, ale pojawia się na nich osoba nie z tego świata.
Natalia i Bożena mają kłopoty małżeńskie, ich związki przeżywają kryzys i niewiele brakuje, by się zakończyły. Cztery kobiety, cztery światy i kilka wspólnych dni zmieniają ich przyszłość, bo przeszłości zmienić już nie mogą. Czy przypadkowe spotkanie w hotelowych murach sprawi, że ich życie stanie się lepsze, prostsze i bardziej kolorowe? Czy kłopoty znikną a na twarze powróci uśmiech?

„W słońcu i we mgle” to godna polecenia powieść obyczajowa, którą pisze samo życie. Nie ma w niej oderwanej od rzeczywistości fabuły. Przez jej karty przewijają się wyraziste i realne postacie, które mają wady i zalety, a które nie są słodkie i plastikowe. Ukazana codzienność jest pełna niespodzianek. Składają się na nią chwile lepsze i gorsze, ale nie można stwierdzić, że w życiu bohaterek wieje nudą. Opisane kobiety są tylko pozornie szare i zwyczajne. Każda z nich dźwiga ciężki życiowy bagaż. I tak jak to w życiu bywa, przeszłość nie da się odciąć od tego, co jest dziś i co będzie jutro. Bo dopóki nie uporządkuje się zaległych spraw, nie ma co marzyć o spokoju i stabilizacji. Dorocie Schrammek świetnie udało się uchwycić pewne życiowe prawidło – w obcych miejscach, tam, gdzie jesteśmy tylko na chwilę chętnie otwieramy się przed nieznajomymi i błyskawicznie nawiązujemy z nimi nić porozumienia. Zwierzamy się z najbardziej głębokich sekretów i tajemnic. Tak czynią właśnie bohaterki powieści i tym samym bardzo ułatwiają sobie życie. Bo często na górę problemów i tony kłopotów trzeba spojrzeć z dystansu, by uchwycić najkorzystniejsze rozwiązania.

Powieść autorki „Horyzontów uczuć” jest ciepła, wzruszająca i porusza tematy takie jak miłość, zazdrość, strata, żałoba. Książka łączy w sobie elementy powieści obyczajowej i psychologicznej, a w tle przeplatają się ciekawe informacje o miejscu, w którym rozgrywa się akcja lektury. Trudno się od tego tytułu oderwać, a książka z każdą przeczytaną stroną podoba się bardziej i bardziej. W powieści panuje prowincjonalny klimat, który wcale nie jest nudny czy przewidywalny. Dzieje się wprost przeciwnie. Czytelnicza ciekawość jest mocno połechtana a dreszczyk emocji jest jak najbardziej obecny. To najlepsza moim zdaniem powieść Doroty Schrammek, którą autorka udowadnia, że rozwija się warsztatowo i ma talent do tworzenia ciekawych, nietuzinkowych historii. Polecam tym, którzy szukają lektury i lekkiej i ciekawej, takiej która zrelaksuje i takiej, która ma w sobie wiele życiowej mądrości.

piątek, 7 lipca 2017

Sandra Nowaczyk "Friendzone"






Wydawnictwo Feeria young
data wydania lipiec 2017
stron 408
ISBN 978-83-7229-664-1

Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?

Autorką powieści o nastolatkach, dla nastolatek i nie tylko, jest nastolatka - Sandra Nowaczyk urodzona w 2000 roku. Młoda pisarka swoim debiutem udowadnia, że ma talent. Jej książka to powieść w której fabułę podjęty jest temat miłości i przyjaźni męsko-damskiej. Połowa ludzkości uważa, że czysto przyjacielska relacja między kobietą i mężczyzną jest niemożliwa i kończy się romansem bądź ślubem. Są też tacy, którzy twierdzą, że płcie przeciwne mogą się z sobą przyjaźnić i tylko przyjaźnić a takie niezmienne relacje mogą trwać latami. Jak jest naprawdę, albo co statystycznie przeważa? To świetny temat na pracę co najmniej doktorską, ale to także dobra kwestia, którą można wpleść w książkową fabułę. 

Tatum i Griffin przyjaźnią się od dziecka. Są ze sobą bardzo zżyci i spoufaleni. Wiedzą o sobie wszystko, a ich relacja przypomina najbardziej idealne rodzeństwo. Mają naście lat i każde z nich jest w związku uczuciowym. Ona ma chłopaka, który nie jest ideałem i czasem zawodzi, on ma dziewczynę, którą kocha. I tak ma pozostać. Jak się okazuje jest to założenie czysto teoretyczne. Wszystko zmienia jeden wieczór, jeden bal maskowy na który Tatum w ostatniej chwili odwołuje przyjście, bo jej chłopak zawiódł i się upił. A jednak przychodzi i przeżywa olśnienie. Bo nagle serca Tate i Griffina zaczynają bić wspólnym rytmem. Opadają maski a wraz z nimi i szczęki młodej dziewczyny i chłopaka. Nastaje chwila, której miało przecież nigdy nie być. Jeden taniec i świat zmienia barwy, wali się w gruzy. Od tego tańca zaczyna się gra pozorów, a nasi bohaterowie wkładają na twarze totalnie niedopasowane maski. Do głosu dochodzą uczucia i wszystko staje na głowie? Jak potoczą się dalsze losy Tatum i jej przyjaciela?

"Friendzone" to książka, która idealnie nadaje się na kilka letnich godzin. Czyta się ją niezwykle lekko, ale uwaga - w tej powieści drzemie "magnez", który do niej mocno i zdecydowanie przyciąga. Opisana historia spotkała pewnie tysiące przyjaciół na całym świecie - nagle w przyjaźń wkradło się pożądanie, uczucie, które przychodzi nagle i dotyka z zaskoczenia. Każdy duet radzi pewnie sobie z nim w różny sposób. Może okazać się, że to tylko zauroczenie, które szybko minie. Może to być prawdziwa miłość, która zaprowadzi do ołtarza. Można też zaprzeczyć rytmowi serca i być głuchym na jego wołanie. Jak będzie w książce oczywiście nie zdradzę, bo uważam, że to godna polecenia opowieść, której warto poświęcić kilka godzin. Autorką jest nastolatka, która zaprasza do świata jej rówieśników. Łatwo jest Jej go opisać i dlatego też ta historia jest bardzo autentyczna i naturalna. 
Książka jest naładowana emocjami. Do narracyjnego głosu dopuszczona jest więcej niż jedna postać. Dzięki temu treść którą poznajemy jest jeszcze bardziej wiarygodna oraz prawdziwa. 
Fabuła szybko mnie ujęła, chwyciła za serce. Polubiłam bohaterów, którzy są tacy zagubieni, niepewni swoich decyzji i ze względu na zaistniałą sytuację i ze względu na trudny wiek w którym buzują hormony i pojawiają się chwile buntu. Lektura tej powieści doskonale uświadamia jak pełny pułapek i zawiłości jest czas dorastania, jak trudno jest opanować burze uczuć, które w wieku lat nastu nami targają. 
Tę książkę polecam nie tylko nastoletnim dziewczynom, ale także pokoleniu ich mam. Dla starszych czytelników to przyjemny i nieco sentymentalny powrót do przeszłości. Polecam gratulując Autorce mocnego debiutu.

czwartek, 6 lipca 2017

Olga Puncewicz "Góry na opak 2, czyli rozmowy z tymi, co zostają"





Wydawnictwo Burda National Geographic
data wydania 2017
stron 254
ISBN 978-83-7596-720-3

Żałoba i co dalej?


Kolejna książka żony nieżyjącego himalaisty Piotra Morawskiego jest niezwykła i jedyna w swoim rodzaju. Łączy trzy tematy: góry, śmierć i żałobę, czyli: te, które są i działają jak narkotyk; koniec, który nadchodzi nagle, nieplanowany, aczkolwiek ostateczny, i stan po stracie, który dotyka tych, którzy zostali. Autorka sama doświadczyła tego, o czym napisała i świetnie ujęła temat bolesny, trudny, ale i taki, o którym wielu woli pomilczeć niż pomówić.

Lektura to rozmowy z tymi, którzy straty doświadczyli i zostali osamotnieni, ale także nie brakuje opowieści matki sławnej podróżniczki, która otarła się o śmierć i pozostała wśród żywych. By krótko ocenić tę książkę wystarczy powiedzieć, że jest ogromnie osobista i że wkracza w sferę najbardziej intymną. Nie każdy dziennikarz, nie każdy publicysta, nie każdy człowiek byłby w stanie tak delikatnie, tak prosto a zarazem tak kulturalnie podjąć się rozmowy o sprawach ostatecznych.

Ośmiu rozmówców przeżyło trudne chwile. Wysokie szczyty i zły los zabrały im spokój i bliskie osoby: kolegów, znajomych, ojca, matkę, męża czy brata. Góry najpierw kusiły swoją urodą, pociągały ku sobie, a potem odbierały kogoś na zawsze. Zabierały również możliwość pożegnania, odprawienia tradycyjnego pogrzebu, bo chłonęły nie tylko dusze, ale i ciała ofiar. W zamian dawały ból, żałobę, depresję, rozpacz. Wciąż patrzyły dumne i majestatyczne na tych, którzy chcieli upamiętnić kogoś pamiątkową tablicą wbitą w skałę blisko miejsca tragedii.

Rozmawiając Olga Puncewicz pyta otwarcie o niezwykle osobiste przeżycia i stawia wyjątkowo trudne pytania. Dzięki swoim doświadczeniom wie jak nikt inny ile można posunąć się w słowach i rozumie odpowiedzi oraz reakcje jakie towarzyszą przeżyciom bo sama była na miejscu rozmówców. Choć to książka opowiadająca o ludziach gór, którzy odeszli to można ją odnieść do każdego kto zmarł, po kim została pustka i wolne miejsce przy stole. Czytając tę publikację czuje się olbrzymie wzruszenie. Osoby bardziej wrażliwe jej lektura poruszy do żywego. Wywoła łzy i smutek, tym zaś którzy zmagają się z żałobą da nadzieję, że życie nie kończy się na pogrzebie osoby bliskiej, że płynie dalej. Płynie i daje kolejne szanse, nadzieje, łzy i radości. Rozmówcy Autorki opowiadają swoje przeżycia z czasów przed i po śmierci bliskich, wspominają chwile tuż po tym jak dowiedzieli się o wypadkach w górach oraz dzielą się tym, co bardzo zabolało. Opowiadają o chwilach gdy spełnił się czarny scenariusz, dzielą się lękami i obawami, problemami, które spadły niczym ogromna lawina. Każdy z nich radził sobie z trudami życia inaczej i na swój sposób wychodził na prostą. Wydrukowane na stronach tego tytułu słowa czyta się z zapartym tchem i refleksją. Dzięki lekturze można spojrzeć na góry i życie inaczej – rozsądniej i mniej brawurowo. W głowie rodzi się pytanie czy warto iść do strefy śmierci, czy egoizmem jest narażanie swojego życia i spokoju najbliższych. Wielu z tych co kochają góry odpowie, że wypadki zdarzają się wszędzie a ludzie nie są wieczni...

Polecam lekturę tej książki zwłaszcza tym, którzy lubią czytać o himalajskich wyprawach oraz tym, którzy zawzięcie krytykują alpinistów i tych, którzy zdobyli himalajskie kolosy. Poznanie tego tytułu pozwoli zrozumieć czym jest pasja która gra ze swoimi fanami w rosyjską ruletkę. Ta książka daje nadzieję i siłę, krzepi i uczy że wielką życiową mądrością jest godzenie się z losem, który nie zawsze jest łaskawy. Bo śmierć i życie idą zawsze razem w parze i pewnego dnia dla każdego z nas się splotą. Trzeba więc cieszyć się tym, co daje los, bo nic dwa razy się nie zdarza i nie warto umierać za życia.

środa, 5 lipca 2017

Anna Kamińska "Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci"






Wydawnictwo Literackie 
data wydania 2017
stron 480
ISBN 978-83-08-06357-6

O Wandzie, co góry nade wszystko kochała

Postać Wandy Rutkiewicz przed lekturą książki Anny Kamińskiej była mi dość dobrze znana. Nie mogłam jednak odmówić sobie przeczytania kolejnego tytułu, która opowiada o Legendzie nie tylko polskiego, ale światowego himalaizmu. Sięgnęłam po tę biografię i od samego początku z przyjemnością zatopiłam się w treści, która pochłonęła mnie bez reszty. 
Autorka wspaniale ukazała sylwetkę kobiety, która była niezwykłą osobowością. Damą z pazurem i nietuzinkowym charakterem, a przy tym piękną kobietą obdarzoną urodą, ciepłym głosem, w sercu której królowały góry. Góry, który jak się okazuje zdominowały Jej życie i były największą miłością, największym kochaniem.
Jej dzieciństwo i młodość nie były pasmem szczęśliwych i beztroskich dni za sprawą rodziców. Wanda szybko stała się samodzielna i bardziej zaradna niż jej rówieśniczki. Sytuacja rodzinna sprawiła, że nabrała dystansu do świata i ludzi, stała się nieufna i ta cecha pozostała jej do końca życia. Wanda Rutkiewicz była też perfekcjonistką, chciała wszystko robić najlepiej jak tylko można i dlatego też nie była w życiu szczęśliwa. Bo wymagała wiele od siebie, ale i od innych, a to nie przysparzało jej przyjaciół.
Właśnie w nieperfekcyjnym świecie, bez pomnikowej wyższości, a w zwyczajnym świetle Jej sylwetkę przestawia Anna Kamińska. Tym zabiegiem pokazuje prawdziwe "ja" zdobywczyni Everestu. A ten zabieg wcale nie był prosty, bo Wanda miała naprawdę mocno skomplikowaną osobowość. Miewała humory typowe dla płci słabej, ale tą nigdy nie była. Bywała apodyktyczna i "głucha" na zdanie innych. Potrafiła gonić cel za wszelką cenę, brakowało jej miłości i ciepła ze strony ludzi, a ona sama zahartowana i poturbowana przez życie nie potrafiła ich dać innym.
Tytuł pokazuje kobietę wyjątkową od jej urodzenia po ... kres, bo dokładnej chwili śmierci nie ustalono. Wanda z domu Błaszkiewicz zaginęła na zboczu trzeciego pod względem wysokości szczytu na Ziemi i jej trop się tam urwał. Nie znaleziono ciała do dziś. Zatem nasza bohaterka tak tajemniczo jak żyła, tak i odeszła.
Sylwetka czołowej polskiej himalaistki ukazana jest dogłębnie i z różnych perspektyw - rodzinnych, zawodowych i tych górskich. Z nich płynie wyraziście jedna myśl, że Wanda oblicz miała wiele i były one różnorakie. Była twarda i wrażliwa, uparta i zdeterminowana w osiąganiu celów. Szczęśliwa była chyba tylko w górach. To nim właśnie podporządkowała swoje życie, a one zabrały ją światu na zawsze. Biografia pióra Anny Kamińskiej pokazuje siłę pasji, prawdziwą twarz bohaterki - bardzo ludzką, bez idealizowania i patosu. Wanda Rutkiewicz była zatem zwyczajnie nadzwyczajna, ciepła i zimna zarazem, piękna i niedostępna jak szczyty które zdobywała. Nie potrafiła grać, nie była aktorką na planie życia.

Anna Kamińska perfekcyjnie odmalowała wyjątkową postać. Ta biografia zaciekawi każdego miłośnika tego gatunku. Wydawca także przepięknie wydał książkę i to sprawia, że lektura zasługuje na najwyższą z możliwych ocen. Książka przybliżyła mi opisywaną postać jeszcze bardziej niż ją znałam  bowiem tekst zawiera nieznane wcześniej zdjęcia, dokumenty i wypowiedzi osób z otoczenia himalaistki. Gorąco polecam lekturę tego tytułu osobom młodszym i tym, które kibicowały Wandzie Rutkiewicz w czasie jej wspaniałej kariery. Rekomenduję tytuł amatorom dobrej biografii, zachęcam do lektury tych, którzy lubią czytać o ludziach wyjątkowych i ponadprzeciętnych.


poniedziałek, 3 lipca 2017

Magdalena Kordel "Córka wiatrów"


Wydawnictwo Znak
data wydania 2017
stron 400
ISBN 978-83-240-4564-8

Dawno temu w Wilczym Dworze...

Dawno, dawno temu w Wilczym Dworze mieszkała pewna kobieta. Miała na imię Konstancja. Los wiele razy obszedł się z nią niedelikatnie. I sprawdziło się porzekadło, że co nie zabija to wzmacnia. Nasza bohaterka nie załamała się, a tylko zahartowała i uodporniła na życiowe kłopoty oraz troski. To była niezwykła dama, która miała w sobie wiele siły i życiowej mądrości. Jak na czasy w których przyszło jej żyć nie miała łatwo. Miała za to wspaniały charakter i światły umysł. Cechowała ją dyplomacja i życiowa mądrość, która nie jeden raz pomogła jej zażegnać spory, kłopoty i niepotrzebne kłótnie. Pod pozornie tylko kruchą powłoką kryła się osoba twarda, pewna siebie i zdecydowana. Była zarówno silną jak i słabą płcią. Chcecie ją poznać? W takim razie zapraszam do lektury najnowszej powieści Magdaleny Kordel, która rozpoczyna cykl Wilczy Dwór.

Lektura przenosi nas w czasie i przestrzeni do świata w którym Polski nie było na mapie świata. W zaborze rosyjskim po powstaniu styczniowym, po śmierci męża gospodarzyła samodzielnie kobieta. Majątek był spory i prosperował całkiem nieźle. Spokojna Konstancja wiodła samotne i ciche życie. Sama dawała sobie radę, ale jak się okazało jej życie nie było wolne od trosk. Do jej uszu doszły słuchy o niegodziwych zachowaniu rządcy, który dobrze wykonywał swoje obowiązki, ale był złym człowiekiem. Pomocy potrzebowała także jej śmiertelnie chora powinowata, a dawna miłość - Jan miał się pojedynkować z Sępińskim. Jak ułoży się przyszłość? Jak poradzi sobie z trudami życia dama o szlachetnym i dobrym sercu, która nie chce niczyjej krzywdy?

Zapraszam wraz z Magdaleną Kordel do innego od współczesnej rzeczywistości świata w którym technika oznaczała co innego niż cyfryzacja. Panie nosiły wtedy długie suknie, a honor był czymś co charakteryzowało każdego wartego szacunku mężczyznę. Opisany świat jest inny, a przez to egzotyczny, ciekawy i tajemniczy. Czytając urzekłam urokowi tej książki, jej klimatowi, który  kojarzył mi się z powieścią "Nad Niemnem" Elizy Orzeszkowej. Magdalena Kordel napisała swoją powieść o wiele lżej, w łagodniejszym i mniej patetycznym stylu. Akcja tej lektury nie jest zbyt dynamiczna, nie biegnie szybko a raczej przypomina leniwe sunącą sporą rzekę płynącą przez równinę, która wydaje się być spokojna aczkolwiek ma swoje tajemnice. Ta książka będzie idealną lekturą dla romantycznych czytelniczek, które lubią niespieszne tempo, które zwracają uwagę na szczegóły i detale oraz drobnostki, które mogą wiele wnieść do tytułu. Lektura ta idealnie spełni nasze oczekiwania jeśli zechcemy cofnąć się czasie, zanurzyć w innym świecie w którym panowały całkiem inne reguły, tradycje i obyczaje. Książka świetnie odrywa od codzienności XXI wieku, jest może nieco melancholijna, romantyczna, a przez to ulotna, zwiewna i eteryczna. 
 
To całkiem inny kolor literatury niż ta, która opowiada o współczesnych kobietach zatrudnionych w korporacji czy szukających swego miejsca na prowincji. Napisanie jej z pewnością wymagało wiele pracy i trudu, zagłębienia się w przeszłość i poszperania w źródłach. Moim zdaniem to dobry początek serii, która jeszcze bardziej się rozwinie, rozkręci i skomplikuje. Czekam na kolejny tom mocno zaciekawiona jak dalej potoczą się losy Konstancji i innych bohaterów. 

sobota, 1 lipca 2017

Lauren Fern Watt "Gizelle. Moje życie z bardzo dużym psem"





Wydawnictwo Harper Collins
data wydania 2017
stron 208
ISBN 978-83-276-2936-4

Pies rani człowieka tylko raz - gdy odchodzi



Książka napisana przez Lauren Watt opowiada prawdziwą historię, która wydarzyła się w Stanach Zjednoczonych. Trwała ona sześć lat i przydarzyła się niespodzianie. Pies, a właściwie suczka rasy mastif angielski zjawiła się w życiu Autorki całkowicie niespodzianie. Rodzina Lauren miała już bowiem dwa psy, a trzeci został zakupiony pod wpływem impulsu, spontanicznie za namową matki pisarki, która miała spore problemy z alkoholem. Niejako w ramach przeprosin kobieta kupiła nastoletniej córce psa rasy należącej do ras olbrzymich. Sunia otrzymała imię Gizelle i momentalnie zaskarbiła sobie serce nowej pani. Lauren zakochała się w niej po uszy. Pomiędzy psem a człowiekiem zawiązała się niezwykła, wręcz wyjątkowa relacja. Co mam na myśli zrozumieją tylko Ci, którzy ze swoim czworonożnym przyjacielem przeżyli to samo. Ci, którzy nie wiedzą jakim cudem jest taka prawdziwa i mocna psio-ludzka przyjaźń niech przeczytają ten tytuł. Książka oddaje klimat tej relacji wyjątkowo perfekcyjnie.

Rodzina Lauren mieszkała w Tennessee. Spokój domowy zakłócały problemy z alkoholem matki autorki. Były one na tyle poważne, że doprowadziły do rozwodu i rozpadu rodziny. Podarowany szczeniak pomógł Lauren pogodzić się ze smutnymi faktami, a Gizelle i jej pani stały się nierozłączne. Przeżyły razem przeprowadzkę z małej miejscowości do Nowego Jorku, spędziły dni w akademiku i małym, zdecydowanie za małym dla takiego psa mieszkanku, ale najważniejszy okazał się nie metraż, ale uczucia jakie połączyły kobietę i jej psa. Gizelle stała się kimś najbliższym: terapeutką - mimo że miała swoje lęki, przyjaciółką – mimo że nie posługiwała się ludzką mową, powiernicą – mimo że nie znała zasad funkcjonowania ludzkiego świata, który sami ludzie kochają sobie komplikować. Dzięki psu życie jego opiekunki stało się inne. Lauren nauczyła się cierpliwości i odpowiedzialności. W zamian dostała morze miłości, dożywotnie oddanie i wierność po grób. Niestety po chwilach szczęścia i radości przyszedł cios od losu. Śmiertelna choroba, na którą weterynarze nie mieli antidotum. Zaczęła się walka o każdy krok, dzień, chwilę, o każdy oddech. Wtedy Lauren zabrała swoją ukochaną Gizelle w ostatnią podróż i spełniała kolejne marzenia tak swoje jak i psa.

Książka to bardzo osobista historia opowiedziana w sposób naturalny. Czyta się ją ze wzruszeniem i wielką przyjemnością. Od samego początku łatwo wyczuć, że to książka szczera, która została napisana ku pamięci wspaniałej czworonożnej przyjaciółki, która sprawiła, że świat na sześć lat stał się inny. Niestety piękną relację przerwała choroba, a los po raz kolejny uświadomił smutną prawdę, że nic nie jest nam dane na zawsze. Rozdziały opowiadające o chorobie i odchodzeniu są bardzo smutne, a lekturze towarzyszą łzy. Trudno je będzie czytać tym, którzy przeżyli stratę psiego kompana. Ta historia uświadamia, że czworonożny przyjaciel jest czymś wyjątkowym, co daje nam los, że relacje między ludźmi a zwierzętami mogą mocno zmienić naszą rzeczywistość na lepszą. Ten tytuł to idealna lektura dla tych, którzy kochają zwierzęta, którzy dzielą swoje domy z psami, którzy są zdania, że każde zwierzę, którym się opiekujemy ubogaca nas i jest nam bezgranicznie oddane. Ta książka to świetna lektura dla tych, którzy jeszcze nie doświadczyli posiadania zwierzęcego przyjaciela. Jej przeczytanie odkryje przed nimi sekrety relacji zwierzę- człowiek. Wspaniały tytuł, który polecam.