wtorek, 25 sierpnia 2020

Marcin Wilk "Tyle słońca. Anna Jantar. Biografia"



Wydawnictwo Znak
data wydania 2020
stron 400
ISBN 978-83-2405-995-9

Dziewczyna utkana z paradoksów

Pojawiła się na polskiej scenie muzycznej niczym promień słońca. Była radosna, ambitna, uzdolniona i pracowita. Te cechy wydały swoje owoce w postaci ogromnej popularności i sławy. Uznania i nagród. Niezliczonych godzin braw w Polsce, Europie i za Oceanem. Miała i nadal ma swoich wiernych fanów, a jej piosenki wciąż są śpiewane przez innych wykonawców. Przebojów, które nuciła cała Polska byłoby więcej gdyby Anna Jantar nie wracała z amerykańskiego tournée feralnym lotem, gdyby nie wsiadła do samolotu, który nie wylądował na Okęciu a rozbił się niecały kilometr od pasa, na którym miał się bezpiecznie zatrzymać. Jaka tak naprawdę była Anna Jantar? Odpowiedzi na to pytanie szukałam w książce Marcina Wilka, który podjął się próby napisania opowieści o wyjątkowej piosenkarce, matce, żonie i córce. Jak mu wyszło to zadanie? W miarę dobrze, ale po lekturze czuję lekki niedosyt.
Książka jest dość obszerna, opatrzona wieloma czarno-białymi fotografiami z życia mamy Natalii Kukulskiej. Są fotki z lat dzieciństwa i z młodości oraz życia dorosłego i zawodowego. Autor snuje opowieść rozpoczynając ją od przybliżenia przodków swojej bohaterki. Przez całą książkę skupia się jednak głównie na życiu zawodowym. Pokazuje sympatyczną młodą dziewczynę i kobietę przez jej wyjątkowy głos i talent. Snuje wspomnienia opierając się na słowach wypowiedzianych o Jantar przez jej bliskich, znajomych i kolegów po fachu. Bardzo często, moim zdaniem odrobinę za często, przytacza fragmenty wcześniej wydanych publikacji o tej gwieździe. Ze słów, ze wspomnień, z przywołanych pamięcią zdarzeń wyłania się portret kobiety, która była niezwykła, pełna przeciwstawności, która miała niejedno oblicze. Była bardzo utalentowana, miała wyjątkowy i ciepły głos, który jest niczym miód. Mimo talentu nie spoczęła na laurach, chciała dalej się rozwijać, doskonalić, smakować czegoś nowego, rozszerzać swój repertuar. Była wspaniałą mamą, a żoną? Tu już autor pisze oszczędnie, z dystansem. Jakby za woalem. Jakby bał się zbyt mono wejść w prywatność Anny Jantar. Szczegółowo przedstawia osiągnięcia zawodowe, kolejne krążki, występy estradowe, festiwalowe. Uchyla rąbka tajemnicy jak wyglądało życie muzycznych sław w okresie lat 60. i 70.
Marcin Wilk pisze o Jantar w samych superlatywach. Z jego słów wyłania się istota perfekcyjna, kryształowa, bez żadnych wad, a tym samym nierealna, bo takich ludzi nie ma. W polskiej świadomości funkcjonuje zwyczaj, że o zmarłych źle wypowiadać się nie wypada. Czyżby tym właśnie pokierował się autor i nie chciał niczym zbrukać wizerunku wokalistki? Dokładnie to mnie w książce nieco rozczarowało, a tym samym zbudowało mur niewiary w nakreślony piórem portret piosenkarki, którą bardzo lubiłam od dziecka i nadal doceniam jako dorosła kobieta. Po lekturze wiem o wiele więcej niż przed przeczytaniem tej publikacji, ale czuję, że to za mało, że temat nie został do końca wyczerpany, że brakuje autentycznego przekazu, na jaki się nastawiłam.
Książka jest napisana sprawnie, czytelnym językiem, z zachowaniem chronologii i proporcji właściwej temu gatunkowi. Ale brakuje się tego czegoś, czym w potrawach są przyprawy. Brakuje jej soli życia, anegdotek, ciekawostek. Reasumując nie jest to zła lektura aczkolwiek ma pewne niedociągnięcia. Mimo to miłośnikom talentu wykonawczyni „Nic nie może przecież wiecznie trwać”, fanom polskiej piosenki i ciekawym życia w PRL-u polecam i rekomenduję.

piątek, 21 sierpnia 2020

Francesa Paci "Miłość w Auschwitz"



Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania 2020
stron 208
ISBN 978-83-8169-328-8

O miłości, która narodziła się w centrum piekła

Miłość to najpiękniejsze z uczuć jakie dane jest człowiekowi. Nie każdy ma okazję w ciągu życia poznać jego prawdziwy smak. O miłości napisano bardzo wiele. Najpiękniej o miłości napisał chyba Święty Paweł. Według niego miłość jest łaskawa, cierpliwa i nie szuka swego. Miłość jest także nieprzewidywalna. Przychodzi kiedy chce, dotyka kogo chce. Często pojawia się nieproszona, zjawia się kiedy nie jesteśmy na nią gotowi. Rodzi się, bo chce i za nic ma to, co dzieje się wokół zakochanych. Tym samym potwierdza, że dla miłości nie ma rzeczy niemożliwych. 
Miłość przychodziła zaproszona i wyczekana, miłość rodziła się też na świecie w czasach, gdy glob stawał się istnym piekłem. Dowodzi tego pewna historia spisana przez Włoszkę, Francescę Paci, która przenosi nas do okresu trwania II wojny światowej. 

Jej bohaterami są więźniowe obozu koncentracyjnego, których połączyło szaleńcze uczucie. Polski więzień polityczny Edward Galiński trafił do Auschwitz jako siedemnastoletni chłopak po aresztowaniu wiosną 1940 roku. Znalazł się tam w pierwszym transporcie więźniów. W obozie pracował w ślusarni. 
Mala Zimetbaum była od niego o 5 lat starsza. Jej rodzina pochodziła z Brzeska niedaleko Krakowa. Zimetbaumowie wobec represji i złego traktowania Żydów wyemigrowali w trosce o swoje bezpieczeństwo do Belgii. Zamieszkali w Antwerpii. Mala trafiła do KL po aresztowaniu w 1942 roku. Dzięki znajomości kilku języków dziewczyna w obozie znalazła zajęcie jako tłumacz i pracownik biurowy. Nie kolaborowała jednak z wrogiem, a działała jako bojowniczka w ruchu oporu. Mala była dobra i litościwa. Pomagała każdemu, komu tylko mogła. 
Mala i Edek poznali się na przełomie 1943 i 1944 roku. Ich miłość wybuchła na przekór wszystkim i wszystkiemu. Ich uczucie było silne i głębokie. 
Para zaplanowała ucieczkę z piekła. Stało się to 24 czerwca 1944 roku. Symulowali w przebraniach essesmana i robotnicę. Uciekali w kierunku południowym. Chcieli dotrzeć na Słowację, gdzie kobieta miała krewnych. Niestety na wolności spędzili tylko 13 dni. Tylko tyle mogli cieszyć się wolnością i miłością. 7 lipca zostali zatrzymani. Rozpoznano ich i trafili ponownie do Auschwitz. Oboje skazano na śmierć a przed nią na potworne tortury.

"Miłość w Auschwitz" to bardzo smutna historia, która zdarzyła się naprawdę. Po młodych, odważnych ludziach została jednak pamięć i wspomnienia, które spisano, a tym samym utrwalono i zachowano dla kolejnych pokoleń. 
Książka Francesci Paci jest niesamowita. Czyta się ją z ogromnym wzruszeniem, ale podziwem dla dwojga młodych ludzi, którzy mimo tego, że znaleźli się w piekle i niewoli nie dali się zniewolić. Nie utracili godności i człowieczeństwa i mieli siłę walczyć o swoje szczęście. To książka opowiadająca historię prawdziwą o miłości, która nie kończy się szczęśliwie. Nie ma happy endu, ale tytuł pokazuje siłę uczucia, które los podarował na przekór złu jakie opętało świat. Nie miałam pojęcia o tej parze, choć do tej pory przeczytałam wiele książek o Auschwitz. Zagłębiając się w treść płakałam, a lekturę musiałam przerywać. Było mi smutno, była zła na los, miałam do niego pretensje, że nie dał tej dwójce szansy doczekania do końca wojennej zawieruchy. 
To trudna książka, to wymagająca lektura. Polecam ją tym, którzy nie boją się cofnąć w czasie i trafić do obozowego piekła. Tytuł pozwala docenić wolność, możliwość oddychania pełną piersią i kształtowania swojego losu. Książka pozwala uwierzyć w miłość, tę prawdziwą. 
Przeczytajcie, oddajcie hołd tym czytaniem ludziom, którzy nie bali się kochać w samym centrum piekła. 

Książkę "Miłość w Auschwitz" możecie kupić pod linkiem

poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Patrycja Strzałkowska "Show mojego życia"




Wydawnictwo Pascal
data wydania 2020
stron 368
ISBN 978-83-8103-625-2

I życie i książki potrafią zaskakiwać

W życiu nie ma nic pewnego oprócz tego, że wciąż czekają na nas nowe niespodzianki. Jedne są miłe, inne już nie. Każdy z nas planuje sobie, wyobraża, rysuje mniej lub bardziej wyraźną przyszłość, a tu ... nagle.... bęc i nic nie jest takie jak miało być. Ogarnia nas chaos, totalny bałagan i musimy budować swój świat od nowa. Nie lubimy tego, oj nie ... prawda? Bo każdy z nas choć raz to przeżył. 
Doświadczyła tego również główna bohaterka najnowszej powieści Patrycji Strzałkowskiej Matylda. Zdarzyło jej się totalnie pogubić, stracić grunt pod nogami, zaplątać w nieprzyjazne macki. To nie było dla niej ani dobre, ani radosne.

Matylda stoi na życiowym rozdrożu. W jej związku z pewnym mężczyzną nastał czas rozstania. Nieco zagubiona, niepewna i przygaszona młoda dziewczyna postanowiła zrobić coś, co miało dodać jej egzystencji blasku i świeżości. Nadać nowego rozpędu i zaprowadzić na nowe tory. Matylda bez większego namysłu, na całkowitym spontanie postanowiła wziąć udział w reality show. Nie znała szczegółów tego programu, nie zastanawiała się co ją czeka. Mocno wierzyła, że dobra zabawa, sława, przygoda życia. Niestety rzeczywistość okazała się całkowicie inna. Odmienna i totalnie inna niż miała być. 

Najnowsza powieść Patrycji Strzałkowskiej totalnie mnie zaskoczyła swoim klimatem. Czytając Jej poprzednie książki miałam pewne pojęcie czego się spodziewać. A jednak... Autorka popłynęła całkiem innym kursem i stworzyła książkę, która budzi bardzo wiele emocji i daje do myślenia. Pozorna treść, lekka fabuła - ależ nie! W książce poruszonych jest wiele problemów, które są w stanie przemienić zwyczajne życie w koszmar i to bardzo konkretny koszmar z piekła rodem. 
Młodość ma swoje prawa. Nią właśnie jesteśmy w stanie tłumaczyć nieprzemyślane posunięcia i decyzje. Rozsądek nie lubi się zbytnio z młodym wiekiem. Matylda tego doświadcza. Smak tego doświadczenia jest bardzo gorzki i toksyczny. toksyczny niczym jad żmijowy, niczym mocna trucizna, która rujnuje życie. 
To nie jest książka o miłości, ani o słodkim zauroczeniu. Miłość występuje w niej w wersji toksycznej. Dotyczy to zarówno uczucia pomiędzy kobietą i mężczyzną, jak i miłości siostrzanej. To, co odczuwa Matylda czytelnikowi dane jest odczuć  poprzez klimat lektury. Nie wiem, czy Autorka zrobiła to celowo, ale wyszło to po prostu znakomicie. Czytając mamy okazję poczuć jak to jest żyć w nieprzyjaznym otoczeniu, wśród ludzi, którzy pokazują różne oblicza, a reguły gry ciągle się zmieniają. 
W tekście pada wiele gorzkich opisów dotyczących reality show. Wszystko podporządkowane jest oglądalności, komercji, typowemu stwierdzeniu show must go on. Ma się to dziać po trupach do celu, do sukcesu i pieniędzy. 

Czas upływający od przeczytania tej jakże nietuzinkowej powieści wybiegającej poza wszelkie ramy sztampowości nie rozjaśnia moich uczuć wobec tej książki. Są one bardzo żywe, ale i niewyraziste. Z pewnością są dynamiczne, a treść nadal daje mi do myślenia. Co gdyby... A gdybym ja znalazła się w takim programie ... Mnóstwo pytań mnie nurtuje, mnóstwo emocji żyje sobie swoim życiem. To rzadko się zdarza. 
Reasumując - powieść totalnie nieprzewidywalna, emocjonalna, szalona, zagmatwana, pełna tajemnic. 
Dobrze się czyta. Daje emocjami w kość. Sprawdźcie sami na własnej skórze. 

wtorek, 11 sierpnia 2020

Elektryzująca zapowiedź książkowa

 Kochani
Gorącym tematem ostatnich miesięcy jest pandemia koronawirusa. Jedni są przerażeni, inni mówią, że to wszystko to nic innego jak przysłowiowa ściema. Ja osobiście jestem sceptyczna i ostrożna. Boję się każdej choroby, boję się o zdrowie i dbam o siebie i bliskich jak mogę. Co do covid 19 - mam różne, mieszane uczucia. Pewnie dlatego z ciekawością skupiłam uwagę na pewnej recenzenckiej propozycji książkowej, co do której nie mam wątpliwości, że muszę, tak tak, muszę ją przeczytać.
Chodzi mianowicie o książkę Marcina Wyrwała i Małgorzaty Żmudki - "Nadzwyczajni"
"
"To oni jako pierwsi pojawiają się w miejscach, gdzie toczy się najbardziej dramatyczna walka. To oni jako pierwsi pojawiają się w miejscach, gdzie toczy się najbardziej dramatyczna walka. To oni odsłaniają wypaczenia  systemu w kraju, który nie jest przygotowany na zagrożenie. To oni docierają do ludzi, których do głosu nie dopuścił nikt inny. „Nadzwyczajni” Marcina Wyrwała i Małgorzaty Żmudki to wstrząsający reportaż o nierównej walce z COVID-19. Autorzy przedstawiają nieznane fakty z sal szpitalnych, DPS-ów, z życia lekarzy, ratowników i pacjentów. Premiera już 16 września."
"Rzeczywistość przedstawiona w „Nadzwyczajnych” obala oficjalną narrację, że pandemia w Polsce była i jest pod kontrolą. Pogrążone w sprzętowym kryzysie szpitale. Tragiczna sytuacja pozostawionych samym sobie pielęgniarek. Stres. Ekstremalnie wyczerpująca praca pod presją czasu. Dyżury wydłużone do kilku dób. Skandaliczne i bezprawne nakazy pracy. Medycy, lekarze i ratownicy pozostawieni bez środków ochrony własnej – maseczek, rękawiczek oraz płynów do dezynfekcji. Braki w personelu przekładające się na problemy z obsadzeniem dyżurów. I wreszcie izolacja by chronić najbliższych.

Autorzy w dużej mierze skupiają się na bohaterach, którzy po kilkanaście godzin dziennie toczą nierówną walkę o życie pacjentów. Książka zawiera między innymi historie szpitali jednoimiennych oraz lekarzy-rezydentów, którzy wykazali się większym rozsądkiem niż dyrekcja (nie)sławnego szpitala w Grójcu. Poznajemy losy pracowników szpitali z Bytomia i Bielsku-Białej, gdzie na kilkanaście dni poddano kwarantannie lekarzy wraz z pacjentami. Na światło dzienne wychodzą nieznane, dramatyczne opowieści z sanatoriów czy DPS-ów. Oczami 23-letniego strażaka i sanitariusza, który niespodziewanie stał się bohaterem w walce z koronawirusem, widzimy jak naprawdę wygląda dramatyczna batalia w trakcie pandemii.

„Nadzwyczajni” to dokonywany „na gorąco” zapis wielu nieznanych historii. Marcin Wyrwał  i Małgorzata Żmudka pokazują prawdziwe „mięso” i prawdziwych ludzi, jednocześnie ukazując szerszy kontekst sytuacji, w której Polska znalazła się z powodu wirusa.


Marcin Wyrwał reporter portalu Onet.pl, który pierwszy dociera do szokujących faktów dotyczących walki z koronawirusem w szpitalach, DPS-ach, kopalniach. Jego artykuły cytują wszystkie media informacyjne.

Małgorzata Żmudka prawniczka i niezależna dziennikarka przyglądająca się rzeczywistości i opisująca ją z perspektywy prawa."
Materiały Wydawcy.
 Zachęcam już dziś do przeczytania tej książki, moje wrażenia z lektury znajdziecie niedługo na blogu.