czwartek, 29 listopada 2018

Paul Bright, Brian Sibley, Jeanne Willis, Kate Saunders "Nowe przygody Kubusia Puchatka"



Wydawnictwo Znak Emoticon
data wydania 2018
stron 136
ISBN 978-83-240-4933-2

Witaj znów kochany Misiu! 


Zna Go prawie każde dziecko na świecie. Znają Go całe pokolenia, a on powraca po wielu latach. Jest już sędziwym staruszkiem, bo świętował 90-te urodziny, Ale... spokojnie jest nadal w świetnej, ba wręcz doskonałej formie i nie starzeje się. O kim mowa? O bohaterze z klasyki literatury dziecięcej Kubusiu Puchatku, który powraca w nowej książce opowiadającej o Jego nowych przygodach. Pięknie wydana przez Znak emotikon lektura dla najmłodszych czytelników dzieli się na cztery części, które odpowiadają kolejnym porom roku. W każdej z nich spotykamy przyjaciół Kubusia i przeżywamy z sympatycznym niedźwiadkiem nowe przygody.


Tytuł jest kontynuacją opowieści napisanych przez A.A. Milne'a ilustrowaną w dawnym stylu. Książkę o której mowa napisało aż czterech autorów. I tak jesienią Kubuś szuka smoka, zimą do Stumilowego Lasu przybywa Pingwinek, wiosną ktoś ma chrapkę na oset Kłapouchego, a latem poszukiwany jest Nil i przeprawa na nim. Jednym słowem jest mega wesoło, kolorowo i przyjemnie. A sama książeczka jest prześlicznie wydana i z pewnością uraduje młodsze dzieci. Dla mnie była wspomnieniem dziecięcych lat i początków mojego czytelnictwa.


To idealna propozycja dla maluchów, to świetny pomysł na prezent nawet taki bez okazji. Drodzy dorośli wypada, po prostu wypada by dzieci znały tego sędziwego Misia, by wiedziały, kto należy do grona jego przyjaciół, by miały wiedzę kim jest kultowa postać. Bo owszem gadżety są ok, ale pierwsza powinna być książka niż koszulki, kubki czy piłki. Miś choć ma swój wiek nadal ma wiele do powiedzenia kolejnym pokoleniom dzieci, a lektura kontynuuje to, co zamyślił pomysłodawca tej postaci. Książka zawiera idealną dla dziecka treść pozbawioną zła tego świata jakim jest przemoc, egoizm, pędzenie po trupach. Na jej kartach nie brak wartości wychowawczych, edukacyjnych i godnych wszczepienia młodym miłośnikom literatury.


Fakt iż opowiastki napisał kto inny nie umniejsza klimatowi książki, bowiem autorzy świetnie weszli w Kubusiową Rzeczywistość i Jego świat. Nie odczułam zbytniej różnicy między tą publikacją, a tą sprzed lat. Czyta się ją przyjemnie i lekko, nie brakuje specyficznego humoru, a Miś nadal budzi ogromną sympatię. 
Naprawdę warto przeczytać dzieciom tę lekturkę lub im ją podsunąć do samodzielnego poznania.


wtorek, 27 listopada 2018

Piotr Tymiński "Przybysz"


Wydawnictwo Novae Res
data wydania 2018
stron 158
ISBN 978-83-8083-835-2

Byle wrócić do domu


Od zakończenia drugiej wojny światowej mija coraz więcej czasu. Z każdym rokiem żyje coraz mniej świadków wydarzeń, które miały miejsce w Europie w latach 1939-1945. Z upływem czasu mówi się coraz mniej o tamtych wydarzeniach. Wspomnienia zaciera czas. Warto jednak by świadectwa wojenne, by relacje osób, które przeżyły wojnę były przekazywane kolejnym pokoleniom ku przestrodze by nikt z ludzi nie zrobił tego co Hitler.
Bezpośrednie świadectwa są bezcenne dla potomności. Zawierają je pamiętniki, dzienniki, a niekiedy powstają na bazie autentycznych wydarzeń powieści. Taką właśnie książką jest "Przybysz" napisany przez historyka Pana Piotra Tymińskiego. Powieść ukazała się nakładem Wydawnictwa Novae Res i choć nie jest zbyt grubą publikacją zawiera cenną treść.

Jest rok 1944. Niemcy odnoszą klęski, a uciemiężone narody zaczynają snuć odważne marzenia o wolności. Terror niemiecki jednak nadal szaleje. Zwiększa się liczba zabitych, wiele osób trafia wskutek masowych łapanek i aresztowań do obozów koncentracyjnych. Pociągi wywożą też kolejnych pechowców na roboty do Rzeszy. Są wśród nich dorośli i dzieci. Wolność traci pewnego dnia 12-letni Bronek. Jego rodzinną miejscowością są Marki. Sprytny i rezolutny chłopak gdy trafia do bydlęcego wagonu jadącego do Niemiec postanawia uciec. Nie jest to łatwa sprawa, bo czujne oczy niemieckich żołnierzy wyłapują uciekinierów i brutalnie się z nimi rozprawiają. Bronek stawia jednak wszystko na jedną kartę. W trakcie ucieczki poznaje rówieśnika Jurka. Pomiędzy zbiegami rodzi się przyjaźń i bliska bratnia więź.

Opisana przez Piotra Tymińskiego historia jest bardzo wzruszająca i chwyta za serce. Jest ona oparta na prawdziwej historii. Na bocznym skrzydełku zamieszone jest zdjęcie Autora wraz z bohaterem książki. Treść krótkiej powieści to jednocześnie głęboko wymowna lekcja historii. Z niej poznajemy wojenną rzeczywistość oczami młodego człowieka, który by przeżyć musiał wykazać się odwagą i bohaterstwem. Wojna, która zabrała mu dzieciństwo w zamian wymusiła dojrzałość i błyskawiczne dorastanie. Czytając kolejne strony możemy łatwo wyobrazić sobie to, co przeżywali w tych czasie Polacy, zwyczajni ludzie, którym spokój szarej rzeczywistości zabrali faszyści. Język książki jest prosty i potoczny, idealnie pasujący do pierwszoosobowej narracji dziecka. Prostota jest niezwykle wymowna i przemawiająca do serca. Opisane sceny dobitnie obrazują koszmar wojny, strach o każdy oddech i kruchość życia wobec szaleńczej ideologii.

To historia dla każdego, kto nie boi się drastycznej, do bólu prawdziwej lekcji przeszłości. Gorąco polecam jej lekturę każdemu. Ze względu na wiek narratora mogą ją poznać także jego równolatkowie. Każde słowo przemówi do czytelników wyraziście i czytelnie. I to uważam za największy atut tego tytułu. Z serca go polecam. 

piątek, 23 listopada 2018

Magdalena Majcher "Cud grudniowej nocy"



Wydawnictwo Pascal
data wydania 2018
stron 400
ISBN 978-83-8103-348-0

Cuda nie zawsze się zdarzają

Czy cuda się zdarzają? Czasem tak, ale najczęściej nie. Czy grudniowa wigilijna noc im sprzyja? W pewnym sensie tak, ale nie jest gwarantem ich spełnienia. Oczywiście ta noc ma w sobie magię, zbliża ludzi, łagodzi spory, burzy mury nienawiści, ale tak naprawdę jeśli w nas nie będzie dobrej woli to magia świąt nie okaże się skuteczna. 
Święta i czas je poprzedzający każdy z nas odbiera inaczej. Jedni rzucają się w wir obowiązków, przygotowań i zakupów. Robią to pełni radości, z nieprzymuszonej woli. Cieszą się każdą chwilą tego czasu, a brzemię pracy wydaje im się bardzo słodkie niczym lukrowane pierniki. Inni nienawidzą okresu świąt i chcą by jak najszybciej się skończył. "Last Christmas" przyprawia ich o ból głowy, a kupno podarków urasta do miana dużego problemu i katastrofy. 
Jakie stanowisko pod tym względem zajmują bohaterki "Cudu grudniowej nocy? I czy ten tytuł zapowiada słodką do bólu powiastkę poprawiającą nastrój? 
Autorka z pewnością Was zaskoczy.

Do ręki weźmiecie książkę z przepiękną okładką i szatą graficzną. Nie wierzę, że ona się komuś nie spodoba, bo zaprojektowana jest bardzo stylowo, elegancko i bez kiczu. A środek co kryje? 
Otóż fabuła książki jest niezwykle realna i pełna zwyczajnego życia, które zwykle bajką nie bywa. Pięć kobiet, które spotkacie na kartach tytułu jest ze sobą spokrewnione. Reprezentują dwa pokolenia, ale każda z nich jest inna i niepodobna do reszty. Każda ma inną sytuację życiową i inaczej patrzy na świat. Ma inny bagaż doświadczeń i inne spojrzenie na rzeczywistość. 

Maria marzy o tradycyjnych świętach, które w wigilijny wieczór zgromadzą przy stole całą rodzinę. O tuzinie potraw, które sama przygotuje i pachnącej choince. O gwarze dzieci i śpiewaniu kolęd. Jej córka już ma nieco inne marzenia. Kamilę los bowiem zaskakuje niespodziewaną ciążą. Zaskoczona po decyzji o wspólnym zamieszkaniu i przyszłości z ojcem dziecka drży by maleństwu pod jej sercem nic złego się nie stało. 
Teresa ma dość sprzątania, stania przy kuchni i gotowania niczym dla batalionu wojska. Chciałaby te święta spędzić tylko z mężem w ciszy i spokoju. Marzy jej się minimalistyczny stół i relaks. Kinga zapracowana i zabiegana żona oraz mama jest perfekcjonistką. Chciałaby jak co roku wdepnąć na święta do mamy i mieć z głowy wszelkie prace. Zrobić perfekcyjne zdjęcia na Instagram i pokazać jaka jest szczęśliwa i spełniona. Magdalenę dopadają bolesne wspomnienia.  Kilka lat temu w wigilijny wieczór spotkała ją najgorsza w życiu tragedia. Woli ten dzień i noc spędzić w pracy w szpitalu. Męża też chce wysłać na dyżur.
Życie jednak weryfikuje plany i marzenia. Jednym je spełnia, innym krzyżuje...

Książka ogromnie mi się podobała i mile mnie zaskoczyła. Nie okazała się słodkim i przewidywalnym czytadłem posypanym kilogramem cukru. Okazała się niezwykle prawdziwa, ale i chwytająca za serce i uświadamiająca na czym polega cud świąt. Każda z przedstawionych bohaterek jest bardzo ciekawa. Każda to postać z krwi i kości, a nie sztucznie nadmuchana lalka. Każdą życie nie oszczędza. Nie rozumiem oburzenia pewnych czytelników tym, że klimat książki nie jest idylliczny. Nie jest, bo nie musi być. Magdalena Majcher napisała bowiem książkę dla dorosłych, a nie historyjkę dla dzieci. Tą powieścią Autorka udowodniła, że się bardzo rozwija, że doskonali swój warsztat, że ma talent. Ta opowieść jest oryginalna i niesztampowa. Bardzo przemawia do serca i wskazuje co jest ważne, a co w życiu jest błahostką. Autorka bez zawahania ujawnia wady swoich bohaterek, pokazuje ich błędy bymy my, czytelnicy wynieśliśmy z lektury pewne korzyści. By dotarły do nas pewne refleksje, byśmy zastanowili się jak najlepiej przeżyć ten czas. Recepta jest prosta. Nie musimy korzystać z funkcjonujących szablonów. Niech każdy z nas uściśli swoje priorytety, byleby nie było to ślepe naśladownictwo bo tak trzeba, ani pozory idealne na fejsbukowe fotki. 
Powieść jest dojrzała i dopracowana. Jej akcja obejmuje tylko 24 dni grudnia, ale na kartach książki naprawdę wiele się dzieje. Czytałam tę historię na jednym wdechu, nie mogłam się od niej oderwać.  Żal mi było się z tą lekturą rozstawać. Ta książka coś cennego wniosła do mojego życia. 
Z serca polecam tę powieść. Warto poświęcić jej czas, warto uczyć się na błędach innych. Życie mamy tylko jedno i trzeba je przeżyć najpiękniej jak się da. 
Idealny pomysł na prezent pod choinkę. 

środa, 21 listopada 2018

Edyta Świętek "Nie pora na łzy"



Wydawnictwo Replika
data wydania 2018
stron 336
ISBN 978-83-7674-737-8

Zamiast płakać, trzeba wziąć się w garść i walczyć o szczęście

„Nie pora na łzy” to pierwszy tom kolejnego cyklu autorstwa Edyty Świętek pt. „Nowe czasy”. Czeka nas w niej spotkanie z wcześniej poznanymi bohaterami serii „Spacer Aleją Róż”. Na scenę wchodzi też kolejne pokolenie – wnuki tych, którzy tuż po wojnie budowali nową dzielnicę Grodu Kraka, w której centrum pyszniła się Huta im. Lenina.
Jest początek lat 90. Komuna się skończyła. Znienawidzony przez społeczeństwo ustrój stał się przeszłością. Zniknął pomnik Włodzimierza Lenina, odbyły się wolne wybory, zmieniła się rzeczywistość. Narodził się kapitalizm. Nowy ustrój dopiero się rozwijał, a już widać było jego pierwsze negatywne skutki. Pojawiło się bezrobocie i strach przed utratą pracy. Umowy o pracę zastąpiły tzw. śmieciówki. Ceny poszybowały w górę, wzrosła przestępczość oraz nastał czas gospodarczych afer i szwindli. Coraz więcej osób zaczynało pracować na własny rachunek, ale o bankructwo wcale nie było trudno.
W tych szalonych czasach przyszło żyć wnukom oraz dzieciom Pawłowskich i Szymczaków. Paweł Szymczak i jego żona marzyli o tym, by dorobić się fortuny. Prowadzili różne biznesy – ze zmiennym szczęściem. Ich dorobek padł ofiarą afery Grobelnego. Zajęci rodzice nie mieli czasu dla jedynaczki, która czuła się niekochana, zakompleksiona i bardzo osamotniona. Rodzeństwo Adrian i Wioletta Pawłowscy założyli zespół muzyczny, który grał niezwykle popularną w tamtym czasie muzykę chodnikową – disco polo. Grupa szybko zdobyła popularność – nagrywała płyty i koncertowała. Zajęcie to okazało się o wiele bardziej dochodowe niż praca w klubie Dance Floor. Sława nie uderzyła jednak młodym do głowy, ale pozwoliła im na finansową niezależność. Ich brat, Marek, nie miał tyle szczęścia w życiu zawodowym. Życie wszystkich bohaterów toczyło się dalej i przynosiło kolejne niespodzianki. Było ich bardzo wiele i nie wszystkie okazały miłe...
Książka od samego początku budziła we mnie spore emocje. Autorka pozwoliła mi cofnąć się do czasów mojej młodości. Były to burzliwe lata, gdy świat zmieniał się z godziny na godzinę. Fortuny powstawały jak grzyby po deszczu, choć niekiedy równie szybko znikały. Starszym pokoleniom trudno było czasem odnaleźć się w tej szybko pędzącej rzeczywistości, ale młodzi ludzie, tak jak opisani bohaterowie, czuli się jak ryby w wodzie. Nie były to czasy łatwe. W książce dowodzi tego przykład Marka, który mając pewne ambicje, zagubił się w życiu i popełniał różne błędy. A świat zastawiał kolejne pułapki.
Wielkim plusem książki jest rewelacyjne odzwierciedlenie opisywanej rzeczywistości. W fabułę wplecionych jest wiele wydarzeń, zjawisk i spraw, które były charakterystyczne dla tamtego okresu. Pojawiły się bazary i fortuny budowane na łóżkach polowych oraz w „szczękach”. W tle słychać było muzykę disco polo, która bawiła ludzi na imprezach i rozbrzmiewała w miejscach handlu. Ludzie dorabiali się majątków poprzez wikłanie się w różne interesy, mniej lub bardziej legalne. Zachwycali się wszystkim, co pochodzi z Zachodu. Młodzi zaczynali żyć inaczej niż ich rodzice. Pojawiły się nowe możliwości, ale i nowe problemy. Wolność bowiem dla niektórych okazała się pułapką.
Książkę czytałam z wielkim sentymentem, a moje myśli raz po raz wracały w przeszłość, którą cechowały dwie rzeczy: obiecywała wiele, dawała nadzieję, ale i boleśnie rozczarowywała. Ukazano w niej życie zwykłych ludzi, którzy mimo osiąganych sukcesów czują się nieco zagubieni i oszołomieni tym, co widzą i słyszą. Przedstawiciele starszego pokolenia, jak Julia, obserwują i czasem nie wierzą w to, co się dzieje. Z pewnością nie jest to świat, o jaki walczyli. Treść lektury ma zatem słodko-gorzki smak, typowy dla czasów młodego polskiego kapitalizmu.
Edyta Świętek pisze też w tej powieści o miłości. Nie jest ona jednak szczęśliwa. Przynosi zawód i rozczarowanie, komplikuje życie i wcale nie ma słodkiego smaku.
Książka ta wspaniale obrazuje minione czasy, opowiada dalsze dzieje znanych już postaci i ukazuje wpływ zmian ekonomiczno-gospodarczych, jakie wtedy następowały, na życie zwykłych ludzi. Edyta Świętek po raz kolejny udowodniła swój talent do tworzenia porywających historii i oryginalnych bohaterów. Gorąco zachęcam do lektury tej powieści.

niedziela, 18 listopada 2018

Magdalena Kołosowska "Tęcza nad jeziorem"


Wydawnictwo Replika
data wydania 2018
stron 304
ISBN 978-83-7674-724-8

Życie lubi zaskakiwać i jest mistrzem w sprawianiu niespodzianek

Każdy z nas coś planuje, każdy z nas coś zakłada. I każdego z nas plany od czasu do czasu lecą w kosmos. Takie właśnie jest życie, nieprzewidywalne i zaskakujące. Doświadczają tego codziennie miliony ludzi, doświadczają bohaterowie w książkach. 

Ewa, główna bohaterka powieści "Tęcza nad jeziorem" wyjechała po ukończeniu licencjatu do Londynu. Tam związała się z przystojnym Anglikiem Collinem Edwardsem. Liczyła, że spędzą ze sobą wiele dni i nocy oplątani miłością i szczęściem. Plany ślubne jednak się nie ziściły. Pewnego dnia narzeczony wystawił Polkę do wiatru i wystawił jej walizki za drzwi. Ewę ten cios mocno zranił. Rok po tym dowiedziała się, że jej rodzice mieszkający w Polsce zakończyli swój związek małżeński. Ewa zaplanowała podróż do ojczyzny w celu ich pogodzenia. Przyjazd okazał się wielkim wyzwaniem. Mama i tata mieszkali już osobno. Dziewczyna odwiedziła ojca i zaplanowała podróż do domu nieżyjącej babci do Kowali by spotkać mamę. I od tej chwili świat zaczął kręcić się w szalonym tempie, a to, co wydawało się pewne okazywało się iluzją...

Lekturę powieści Magdaleny Kołosowskiej zaplanowałam na weekend. Leniwy weekend, którego bardzo potrzebowałam. Chciałam odpocząć po sporej bieganinie, chciałam odizolować się na chwilę od świata i otulić się książką jak kocykiem. Nie planowałam zatracenia się w książce ciężkiej czy mocnej sensacji. Potrzebowałam powieści napisanej typowo dla kobiet. Takiej o kobietach i dla kobiet. I bardzo dobrze się stało, że trafiłam akurat na "Tęczę nad jeziorem". Bo z jednej strony to książka łatwa w odbiorze, ale z drugiej strony porusza ona ważny temat jakim są stosunki między matką a córką. 
Duet Ewa i jej matka nie jest zbyt zgrany. Ewcia nie jest wychowywana w sielankowej i ciepłej atmosferze. Stosunki w jej domu były chłodne i służbowe. Daleko im do sielanki. I to rzutuje na atmosferę pomiędzy dzieckiem a rodzicielką na wiele lat. Ewa dorasta i staje się dorosłą kobietą w przeświadczeniu, że tak właściwie może liczyć sama na siebie. Nie jest z tym jej łatwo. 
Powrót w rodzinne strony staje się wymuszoną okazją do poznania pewnych prawd i rodzinnych sekretów. Nowiny są gorzką pigułką do przełknięcia. O tych problemach Autorka pisze wspaniale. Prosto, bez wyszukanej sztuczności, bez owijania w bawełnę. Bardzo realnie i życiowo przedstawia dość zagmatwaną sytuację dwóch spokrewnionych kobiet, które dzieli o wiele więcej niż powinno. 
Śledzenie ich perypetii sprawia, że książka okazuje się ciekawą i przykuwającą uwagę lekturą. 

Opisana historia nie jest słodka i cukierkowa. Nie zachwyca też sielankowa prowincja, która opisana jest jak każde inne miejsce do życia - realnie i niekolorowo. Taka jest prawda, że nie ma ziemskich edenów w których kłopoty znikają bez śladu zgniecione magią miejsca. 
"Tęczę nad jeziorem" zdecydowanie polecam. To mądra i realna lektura, która spełniła oczekiwania jakie wobec niej miałam. Jej największymi atutami jest spora nieprzewidywalność i realność fabuły, w której wszystkie wątki ze sobą dobrze współgrają. 
Polecam ten tytuł na prezent, polecam jego lekturę na długie zimowe wieczory. Idealnie komponuje się z owocową herbatą i pluszowym kocykiem. 

poniedziałek, 12 listopada 2018

Andrzej Paradysz "Anioły i demony na Bukowinie. Rowerem na pograniczu kultur


Wydawnictwo Novae Res
data wydania 2018
stron 384
ISBN 978-83-8147-059-9

Podróż w dal i w głąb siebie 

Uwielbiam czytać książki podróżnicze. Kocham podróżować wraz z Autorami w interesujące miejsca. Co ciekawe wolę podróże na wschód niż w kierunku zachodnim. Bardziej fascynuje mnie dzikość i prowincja niż cywilizacja i wielkie aglomeracje oraz gęsto zasiedlone tereny. Kocham bardziej podróże w góry niż na niziny. Wolę ląd niż morze. Preferuję miejsca mniej znane niż słynne kurorty. Posiadając taki, a nie inny gust bez zastanowienia zdecydowałam się na lekturę książki, której Autor zabiera nas w podróż do Rumunii. Z rodzinnego miasteczka, poprzez moje rodzinne miasto na Ukrainę i dalej do kraju w którym kiedyś rządził N. Ceausescu, a o którym funkcjonuje wiele mitów, a które nie zawsze są prawdziwe. Ta książka zweryfikowała wiele z nich.

Środkiem lokomocji był rower i publiczna komunikacja, a budżet był mocno okrojony. To wcale nie sprawiło, że podróż była nudna i nieciekawa. Sprawdziła się prawda, że przygoda nie musi kosztować fortunę. Celem eskapady była Bukowina - kraina historyczna leżąca na pograniczu dwóch państw - Ukrainy i Romunii oraz na pograniczu różnych kultur. 
To jedno z najdzikszych miejsc w Europie, która ma niezwykłą historię. To wobec pędzącego Zachodu zapadła prowincja, w której czas płynie niespiesznie, a rytm życia wyznaczają pory roku. Oko cieszą piękne krajobrazy podobne naszym rodzimym Bieszczadom. Skarbami architektury są przepiękne monastyry. W rejonie tym żyją Polacy i nie brakuje rodzimych nam śladów. Wielkiego bogactwa tu nie ma, jeśli nie mamy na myśli bogactwa kultur. Ludzie żyją tu ubogo i inaczej niż w innych państwach Starego Kontynentu. Pensje, emerytury i renty są skromne i wystarczą na  bardzo nędzne życie. Młodzi ludzie uciekają na Zachód w pogoni za pracą i lepszym życiem. A mimo to ten zakątek ma niesamowity urok. 
Autor jest nim bezgranicznie oczarowany i na kartach książki opowiada swoje wrażenia. Nie tylko one składają się na treść książki, bo nie jest ona publikacją typowo podróżniczą. Czytelnikom przybliżona jest historia i przeszłość Bukowiny, ale i jej dokładne dzieje, szczególnie XX wiek. Jej przeszłość komunistyczna i lata po obaleniu czerwonego reżimu. Jej wczoraj i dziś. 
Nie brakuje zdjęć, map, wykresów i statystyk.

Książka to podróż w przestrzeni, ale i w głąb siebie. Autor samotnie podróżując wędruje także do swojego wnętrza, a przychodzące mu w tej podróży myśli i refleksje zapisuje. Czytałam je i jednocześnie rozważałam. W pełni się zgadzam z wyciągniętymi wnioskami, które są niekiedy dość mocne i wyraziste. 

Książka jest niezwykle ciekawa i podjęty temat wyczerpuje w doskonały sposób. Zdecydowanie zachęca do zaplanowania podróży do tej wyjątkowej krainy, która kryje w sobie wiele ciekawostek i osobliwości. Fascynuje krajobraz, ludzie, miejsca, budowle, przeszłość, legendy i kultura. Ciekawi specyfika i codzienność życia. Strona za stroną coraz bardziej wnikałam w klimatyczne miejsca. Odkrywałam piękno i urok Bukowiny o której świat nieco zapomniał. Tytuł czyta się przyjemnie i ciekawie. Treść jest dopracowana, pełna szczegółów i ciekawostek. 
Reasumując odkryłam ciekawy zakątek Europy, spędziłam atrakcyjnie czas z lekturą w ręku, rozszerzyłam swoje horyzonty i pogłębiłam wiedzę z różnych dziedzin. Zapomniałam choć na kilka chwil o konsumpcjonizmie i pędzie za pieniądzem, wyrwałam się do krainy, w której czas wolniej płynie. Cofnęłam się w czasie do lat, kiedy dobra materialne znaczyły mniej i nie były celem życia.
Warto było? Ależ oczywiście. Z tego powodu gorąco polecam tę uroczą książkę, która posiada prześliczną okładkę i wartościową treść godną poznania. 

Book haul listopad 2018

sobota, 10 listopada 2018

Stefan Szczepłek "Szkoła falenicka"



Wydawnictwo Literackie 
data wydania 2018
stron 264
ISBN 978-83-08-06592-1

Cudowny świat z dziecięcych i młodych lat

Wspomnienia... Są niczym skarby. Każdy z nas gdy dorośnie, osiągnie życiową stabilizację, rozgości się w dojrzałym życiu zawsze wraca do czasów dzieciństwa i młodości. Przeszłość wspomina się z łezką w oku, sentymentem i rozczuleniem. 
Czasem owe wspomnienia zostają spisane i dzięki temu powstają rewelacyjne książki, które pokoleniu Autorki czy Autora pozwalają na sentymentalną podróż w przeszłość, a młodszym czytelnikom dają możliwość poznać inną rzeczywistość niż im współczesna. 

W dzisiejszej notce chciałabym polecić Wam lekturę takiej właśnie książki, którą napisał związany od najmłodszych lat ze sportem uznany komentator i dziennikarz sportowy Stefan Szczepłek rocznik 1949. Jego młodość i dzieciństwo przypadło na czasy powojenne i okres PRL-u, kiedy żyło się zdecydowanie inaczej niż dzisiaj. Nie było cudów techniki, nie istniał internet, nie było telefonii komórkowej, ani po ulicach nie jeździło tyle samochodów. Żyło się jednak barwnie i ciekawie, kontakty międzyludzkie były zdecydowanie bardziej bezpośrednie, a do szczęścia trzeba było o wiele mniej. Bo wtedy kolekcjonowało się chwile, a nie rzeczy. 

Autor książki wraz z rodzicami i rodzeństwem mieszkał przez wiele lat w Falenicy, którą wchłonęła stolica. W niewielkim domku bez wygód przeżył wiele cudownych chwil, które na zawsze zagościły w jego pamięci. W domu żyło się bez luksusów i zbytków, skromnie aczkolwiek pogodnie. Rodzice starali się jak mogli by dzieci zdobyły odpowiednie wykształcenie. W rodzinie królowała miłość i szacunek. Autor bardzo ciepło wspomina mamę, która nauczyła go jak być dobrym człowiekiem, patriotą i iść przez życie fair play. 
Książka dzieli się na piętnaście bardzo ciekawych rozdziałów, które dotyczą takich kwestii jak rodzina, szkoła, świat kina oraz muzyki. Pokazują one drogę ku dorosłości poprzez uprawianie sportu, pierwsze randki, studia i wojsko. W tym okresie nie zabrakło ciekawych lektur, świetnych filmów i kontaktu z rówieśnikami. 
Opisując swoje młode lata Stefan Szczepłek pokazuje nam współczesną mu rzeczywistość, która odeszła już do przeszłości. Dziś młodzi ludzie patrzą na świat zdecydowanie inaczej. Szybciej konkurują ze sobą, ale ta rywalizacja nie zawsze ma uczciwe fundamenty. 
Tamten świat jest sentymentalny i prostszy. Chwilami idylliczny i pozbawiony obłudy czy fałszu. 

Ten tytuł czyta się lekko i przyjemnie. Jego treść chwyta za serce i zaprasza do świata, który stanowczo kontrastuje z tym, co nas otacza tu i teraz. Inne priorytety, inne obyczaje, inne marzenia, inne cele. Radość z prostych spraw, szacunek dla wieku, zachwyt tym, co zachodnie. Sportowe marzenia, pasja, która odcisnęła piętno na całym życiu - to wszystko składa się na treść autobiografii Stefana Szczepłka. Humor, emocje, autentyczne przeżycia drzemią na kartach książki. Treści nie brakuje dowcipu, a prozie elegancji, dbałości o styl i galanterii. To właśnie dlatego ta książka otula czytelnika miękko jak cieplutki kocyk. I jest miła w odbiorze. Warto poznać ten niezwykły zakątek jakim była dawna Falenica, która otworzyła Autorowi przepustkę do świata sportu, sławnych osobistości i zawodowej kariery.
Publikacja bardzo miło zaskoczyła mnie na plus. Spodziewałam się dobrej książki, a odkryłam prawdziwą perełkę, którą gorąco polecam.


czwartek, 8 listopada 2018

Maria Paszyńska "Owoc grantu. Kraina snów"


Wydawnictwo Książnica
data wydania 2018
stron 353
ISBN 978-83-2458-338-6

O dziewczynach, których dusze zostały uwięzione na granicy dwóch światów


„Kraina snów” to drugi tom tetralogii „Owoc granatu” Marii Paszyńskiej, opowiadający o losach sióstr bliźniaczek – Elżbiety i Stefanii, które w czasie drugiej wojny światowej wraz z matką i bratem zostały zesłane na Syberię za polskość.
Pobyt na nieludzkiej ziemi dobiegł końca, ale ich pamięć wciąż była pełna potwornych wspomnień. Siostrom Łukowskim przyszło żyć na obczyźnie, tysiące kilometrów od rodzinnych stron, w niewiedzy, czy przeżył ich ojciec i dziadkowie. Tragiczne wydarzenia nie zacieśniły siostrzanych więzi. Halszka i Stefcia po wypowiedzeniu gorzkich słów rozstały się. Życie każdej z nich ułożyło się inaczej.
W Iranie musiały nauczyć się żyć na nowo w innej rzeczywistości, kulturze, klimacie, religii. Z innymi ludźmi i językiem. Adaptację utrudniały im syberyjskie koszmary, które zapisały się w pamięci bez ich zgody. Stefania poślubiła Hamida. Jako żona księcia zaczęła pławić się w luksusie. Mieszkała w pięknym domu z niezbyt przyjaźnie nastawioną teściową oraz rodziną męża. Jej życie stało się bajką. Po pewnym czasie do pełni szczęścia brakowało jej tylko dziecka. Dziecka, które uczyniłoby ją spełnioną, szczęśliwą i poważaną kobietą. Elżbieta również zamieszkała w muzułmańskim domu, ale na całkiem innych zasadach niż jej siostra. Zakochał się w niej mężczyzna wyznający wiarę w Allaha, ale jej serce nie odtajało po traumie, jaką przeżyła w tajdze.
Czy siostry odnajdą na perskiej ziemi szczęście i spokój ducha? Czy ich życiowe ścieżki ponownie się skrzyżują? Czy mur, który je dzieli, runie raz na zawsze? Zapraszam do lektury drugiego tomu cyklu, którego klimat jest jedyny w swoim rodzaju, a przymiotnikiem najlepiej go opisującym jest słowo fenomenalny.
Książka niczym nie ustępuje pierwszemu tomowi serii, choć opisany w niej świat jest zdecydowanie piękniejszy i pełen dobrych ludzi, którzy przyjmują polskich zesłańców z otwartymi ramionami. Mimo otaczającego ich ciepła sybirakom trudno jest odnaleźć się w normalnej, choć egzotycznej rzeczywistości. Ich zranione dusze wciąż są pełne bólu, blizny nie chcą się zagoić, a koszmary powracają nocą. Mimo to świat kręci się dalej i trzeba jakoś żyć. Siostry Łukowskie odnajdują w muzułmańskim kraju miłość. Czy są na nią gotowe? Każda z nich odbiera uczucia inaczej. Na obu życie odcisnęło już bolesne piętno.
Klimat książki jest wzruszający, przemawiający wprost do serca. Autorka ciekawie poprowadziła losy swoich bohaterek. Akcja jest dynamiczna, a niespodzianek w treści nie brakuje. Ważne miejsce w tym tomie zajmuje miłość. Opisany orientalny świat jest fascynujący, pełen barw i zapachów, smaków i tajemnic. Ma działać niczym balsam na zranione dusze, najlepszy medykament bez skutków ubocznych.
Książkę czyta się szybko, zachłannie. Prowadzi nas ona bowiem do świata, który ma wiele twarzy i odcieni. Bolesne wspomnienia mieszają się w nim z przepięknym otoczeniem, a zimno syberyjskiej nocy kontrastuje z rzeczywistością z tysiąca i jednej nocy. Na scenie pojawiają się też nowe postacie, które zmieniają życie zesłanych Polek. Jednym słowem, to książka napisana z rozmachem, która udowadnia, że autorka ma talent do tworzenia niezwykłych opowieści z historią w tle. Polecam ją fanom dobrej prozy, a szczególnie miłośnikom sag. Ten tytuł, podobnie jak cała seria, was nie zawiedzie. Życzę wspaniałych chwil z książką w ręku, które i mnie było dane przeżyć.


niedziela, 4 listopada 2018

Miłka Raulin "Siła marzeń"



Wydawnictwo Bezdroża 
data wydania 31-10-2018
stron 312
ISBN 978-83-283-3854-8

Nic nie ma takiej mocy jak marzenia

Marzysz? To normalne. Każdy człowiek marzy. Każdy człowiek ma jakieś cele i plany. Nie każdy oczywiście je spełnia i realizuje. Nie każdemu marzenia się spełniają. Czasem na przeszkodzie w ich ziszczeniu stajemy sobie my sami. Nikt inny tylko my sami. Bo granice rodzą się często tylko i wyłącznie w naszych umysłach. Osobą, która idzie do przodu i konkretnie realizuje swoje plany jest Miłka Raulin. Chcecie Ją poznać? Naprawdę warto, bo to kapitalna Dziewczyna, która jako trzecia Polka włożyła na skroń Koronę Ziemi i jest w tym gronie Pań najmłodsza. 

Miłka jest córką, siostrą, mamą 12-letniego synka. Miłka jest szczęśliwą i spełnioną kobietą, która żyje z pasją. Kocha szybowce, góry i podróże. Nosi na głowie koroną, choć nie jest z królewskiego rodu, nie została miss ani nie poślubiła monarchy. Swoją koronę zdobyła sama stawiając stopę na najwyższych szczytach poszczególnych kontynentów. Zajęło jej to siedem lat. Pochłonęło mnóstwo czasu, pieniędzy, wyrzeczeń. Dało satysfakcję, radość i spełnienie marzenia. Zahartowało i nauczyło wielu rzeczy. Odmieniło życie raz na zawsze. I dało wiele przyjemności. Dodało pewności siebie i wiary we własne siły. Dziś Miłka w swojej książce dzieli się z czytelnikami nie tylko swoimi przeżyciami, ale i ogromną pozytywną energią, która w niej drzemie. 

W żyłach Miłki płynie kaszubska krew, a ona sama nie została wychowana przez rodziców pod kloszem. Od dziecka lubiła wyzwania. Pierwszą poważniejszą podróż odbyła do Peru w ramach programu "Zdobywcy". W Andach zdobyła szczyt Mismi, a zgubiła depresję. Góry weszły jej na poważnie w krew. 

A potem zaczęło się zdobywanie kolejnych szczytów i podróże. Chwile radości i trudności. Górskich wrażeń, widoków i smagającego lodowatego wiatru. Zimno, śnieg i lód. Przygoda i mierzenie się z naturą. Górski romans trwał siedem lat i zaowocował postawieniem stopy na Dachu Świata. Miłka nie jest profesjonalną himalaistką, jest zwyczajną kobietą pracującą na etacie, mamą i duszą zakochaną w górach. Swoje sukcesy okupiła ciężką pracą, konsekwencją, uporem i zacięciem. Pomógł jej życiowy optymizm i siła marzeń, która może bardzo, bardzo wiele i uskrzydla. 

Książka jest fascynująca i niezwykła. Czytałam ją mocno zaangażowana w jej treść. Razem z Autorką przeżywałam górskie przygody. Tekst był mi bardzo bliski ze względu na podobne poglądy na życie i góry, podobną osobowość, którą góry w ludziach wyzwalają. Emocjom nie było końca. Wyobraźnię rozbudzał nie tylko tekst, ale i zdjęcia. Ilość endorfin po lekturze znacząco wzrosła, a ja poczułam, że w górskim i życiowym szaleństwie nie jestem sama (Miłka zdobyła fundusze na wyprawę na Everest, ja przeszłam 24-kilometrową trasę gniazdo Tarnicy i Halicza z wypadniętym dyskiem i skierowaniem na operację neurochirurgiczną. Bo kto da radę, jak nie my). 

Książka niesamowicie ładuje akumulatory czytelników, daje siłę do zmagania się z codziennością i trudnymi wyzwaniami. Uczy marzyć konsekwentnie i wytrwale. Wyzwala moc, która w nas drzemie czasem bardzo cicho i jest nieodkryta. Po lekturze czuję się silniejsza i zmotywowana. Czytanie to też górska przygoda, to możliwość odkrycia fenomenu gór, ich piękna i wpływu na ludzki umysł. 
Książka zawiera 14 niesamowicie ciekawych rozdziałów. Ostatni opowiada o Evereście, ale i zapowiada książkę poświęconą tylko tej górze. Czekam na nią. Tymczasem polecam "Siłę marzeń" każdej osobie, która ma ochotę na książkę górską, lubi literaturę podróżniczą, kocha poznawać przez czytanie ciekawe osobistości, ma marzenia i chce je spełnić, czy czuje się wypalona. W każdym przypadku ta lektura będzie idealna. Gorąco polecam dziękując Miłce za tak cudowny czas z Jej książką w ręku.