poniedziałek, 31 grudnia 2012

Wypada rok podsumować i życzyć

Zbliża się koniec roku. Mija właśnie ostatni dzień. Chyba wypadałoby roczek jakoś podsumować. Od czego zacząć? Czytelniczo był to rok udany - to niewątpliwe. Liczba książek przeczytanych podobna jak w ubiegłym roku. Ale chyba trudno przeliczać to na emocje. Napiszę tak : przeczytałam w tym roku mnóstwo świetnych książek. Wiele z nich zapadło mi mocno w pamięć. Zdarzały się oczywiście i te mniej ciekawe. Jeśli chodzi o konkrety to
  • odkryciem roku z gronie rodzimych pisarzy była Gabrysia Gargaś. Dwie jej książki to po prostu mistrzostwo świata. W marcu przyszłego roku ukaże się kolejna, na którą nie ukrywam bardzo, ale to bardzo czekam.
  • do grona ulubionych autorów dodałam Diane Chamberlain, Bognę Ziembicką
  • przeczytałam kolejne książki Marii Nurowskiej, Magdy Kordel, Marii Ulatowskiej, Małgorzaty Kalicińskiej, Moniki Orłowskiej i żadna z tych Pań mnie nie rozczarowała - Brawo
  • Wybaczcie, że nie zrobię takiego solidnego rankingu, ale w przypadkowej kolejności wymienię książki, które najbardziej spodobały mi się w tym roku : tadam zatem Panie i Panowie moje hity to : - Diane Chamberlain "Tajemnica Noelle"
                           - Katarzyna Michalak - seria Sklepikowa i Owocowa
                         - dwie najnowsze powieści Marii Nurowskiej
                         - Bogny Ziembickiej "Droga do Różan" i "Wiosna w Różanach"
                         - Katarzyny Michalak "Nadzieja"
                         -  dwie najnowsze książki Małgorzaty Kalicińskiej "Lilka" i "Irena"
                        - "Adam i Ewy" Moniki Orłowskiej
                          - "Wzgórze dzikich kwiatów" Freeman
                        - Federico Moccia " Mężczyzna, którego nie chciała pokochać"
Założenia na rok nowy oczywiście są.
Numero uno - przeczytać nowe książki moich ulubionych autorów, które się ukażą
numero due - nadrobić zaległości z 2012
numero tre nadal blogować i dużo, dużo czytać.
 Jeszcze chwila, jeden krok i wejdziemy w Nowy Rok,
Niech się życie z górki toczy,
Niech Wam wiatr nie wieje w oczy,
Spełnienia marzeń,
wielu wrażeń

piątek, 28 grudnia 2012

Vaddey Ratner "W cieniu drzewa banianu"

Wydawnictwo Prószyński i S-ka
 data wydania listopad 2012
stron 408
ISBN 978-83-7839-393-1
 
Okrutne oblicze rewolucji
 
W historii chyba każdego kraju bywają lata, które w kronikach zapisują się bardzo boleśnie. Mam na myśli czasy, kiedy państwo trapią wojny, rewolucje, walki. Szczególnie mocno dotykają walki bratobójcze, gdy brat walczy z bratem, gdy syn powstaje przeciwko ojcu. Rewolucje rodzą się z wyzysku, niesprawiedliwości, zła. Ale zwykle polegają one na tym, że ciemiężeni ludzie z ofiar stają się katami. Zaślepia ich zło, zemsta, przemoc. Nic dobrego nie wynika w czasie takiej pożogi dla zwykłej ludności.
 Tak było w latach 70-tych w Kambodży - państwie położonych w dalekiej Azji. W 1975 roku doszło do przewrotu. Do głosu doszli tzw Czerwoni Khmerzy. Chcieli zamienić swój kraj w państwo socjalistyczne. Byli w swych działaniach bardzo, ale to bardzo drastyczni. Kto nie był z nimi, był przeciw nim. Naród tego kraju ucierpiał okrutnie. Jak się szacuje zginąć mogło nawet do 1/3 liczbyobywateli, którzy rozstawali się z tym światem z powodu głodu, nędzy, chorób, zabici bądź zamęczeni przez rewolucjonistów. Setki obywateli Kambodży straciło dach nad głową, członków rodzin, poczucie bezpieczeństwa.
Taki los dotknął także główną bohaterkę książki " W cieniu drzewa banianu". Jej autorka wplata osobiste losy i przeżycia w dzieje dziewczynki z książęcego rodu. Raami ma zaledwie 7 lat, gdy wraz z rodziną zostaje wypędzona z domu. Mała dziewczynka nie może zrozumieć na początku trudnej sytuacji co się dzieje, ale bolesne, wręcz tragiczne przeżycia sprawiają, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki musi szybciutko dorosnąć. Wraz z bliskimi zostaje wywieziona na prowincję, zmuszona do ciężkiej fizycznej pracy mimo, że nie jest okazem zdrowia, bo jako małe dziecko przeszła polio. Za swoje pochodzenie zostaje rozdzielona z ojcem, który wywieziony traci kontakt z żoną i córkami na zawsze. Odseparowana od stryja musi stać się podporą dla matki, której malaria zabiera młodszą córeczkę.
 Z każdą stroną coraz bardziej płakałam nad losem Raami i jej rodziny. To co przeszli nie mieści się w głowie. Jak wiele zła może spotkać człowieka w życiu, jak wiele okrucieństwa, bólu. Pytanie, które niejako samo się nasuwa brzmi: Za co? Czemu ta kambodżańska rodzina tak bardzo została doświadczona? Czemu ten naród musiał przelać morze krwi? Czemu los jednym daje nadspodziewanie dużo, a innym tylko zabiera? Czemu ten świat bywa tak bardzo, wręcz do granic możliwości i wyobrażenia niesprawiedliwy? Kto zatem odpowiada za tak wielkie zło?
 
Powyższe pytania świadczą o morzu, może i nawet oceanie emocji jakie towarzyszyły lekturze tej jakże wzruszającej i smutnej książki, która jest niczym najbardziej wiarygodny świadek opowiadający o piekle, które spotkało niewinnych ludzi. To nie jest łatwa lektura, nie odstresuje, nie odpręży, ale wzburzy i poruszy do bólu. Mimo tego warto po nią sięgnąć. Rewolucja, wojny, walki to zawsze zło. I o tym ludzie na całej kuli ziemskiej powinni pamiętać, a książki takie jak lektura pióra Ratner powinny krzyczeć zapisanymi w niej słowami, by ludzkość nie popełniała już takich zbrodni.
Książka jest niesamowita. Zapada w pamięć i może wywołać nieprzyjemne sny. Może przerazić, winna uczulić na potworny los uchodźców, którzy zmuszeni są do egzystencji w potwornych warunkach. Mimo tego tli się w nich jeszcze iskierka nadziei, by podjąć ucieczkę, by walczyć o wolność nawet z narażeniem życia.
Niezwykła historia, którą polecam.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

czwartek, 27 grudnia 2012

Rosemary Rogers "Intryga i namiętność"


Wydawnictwo Harlequin
data wydania listopad 2012
stron 400
Romans historyczny
 
W szponach miłości
 
W ferworze przedświątecznych przygotowań, gdy wieczorem kładłam się do łóżka dość zmęczona chciałam przed snem uraczyć się jakąś lekką lekturą, książką która pomoże mi się uspokoić i wyciszyć przed snem. Wybrałam romans historyczny - gatunek po który może sięgam teraz rzadziej niż jakieś 10 lat temu, ale który lubię. Właśnie tego typu książki uważam za baśnie dla dorosłych kobiet, które z małych księżniczek przeobraziły się w dojrzałe damy, ale ten fakt nie wyklucza chęci powrotu od czasu do czasu do świata można rzec baśniowego, w którym piękne panie mają prześliczne toalety i biżuterię, a panowie to dżentelmeni, którzy podbijają serca płci pięknej nie tylko urodą, ale i odwagą.
Akcja powieści Rogers toczy się w XIX wieku w Anglii i Rosji. Dwaj bracia bliźniacy wywodzący się z pewnej bogatej i szanowanej angielskiej rodziny mają odmienne charaktery.
Stefan wiedzie spokojne życie na angielskiej prowincji, ale mimo to ktoś nastaje na jego życie. Edmond będący zaufanym człowiekiem rosyjskiego cara musi porzucić chwilowo misję w Rosji i powrócić do ojczyzny, by zdemaskować osobę, która sprowadza na głowę jego brata niebezpieczeństwo. Jego plany nieco krzyżuje pewna panna, sąsiadka Stefana. Brianna nie ma spokojnego życia. Po śmierci jej papy matka dziewczyny powtórnie wychodzi za mąż. Ojczym uroczej panny nie jest obojętny na jej wdzięki. Jego natarczywe zachowanie nasila się po śmierci jej matki. Brianna prosi o pomoc Stefana, za którego chwilowo podszywa się jego brat. I tu Amor strzela celnie. Edmond i Brianna wpadają sobie w oko........
Ta książka mnie porwała od pierwszej strony. Dlaczego? Dynamiczną akcją, doskonałymi opisami, mnóstwem intryg, które powodują, że akcja jest nieprzewidywalna. Powieść czyta się jednym tchem. Brianna jest uosobieniem anioła i damy z ostrymi pazurkami. Ma ta panna charakterek oj ma. Jest odważna, zdecydowana i bardzo uparta. Ale i traci głowę dla mężczyzny, który ma niespokojną duszę. Jednym słowem trafił swój na swego. Ich romans jest i burzliwy, i namiętny. A na dodatek wokół tejże pary nie brak intryg i spisków. Z jednej strony obleśny ojczym, z drugiej wrogowie Edmonda, spiskujący przeciwko carowi..... Czy mimo to uczucie rozkwitnie? Atutem książki jest jej klimat. Autorce perfekcyjnie udało się przenieść mnie do innego świata, a zwłaszcza do zimowego Petersburga, który jawi się jako miasto piękne i romantyczne. Pełne przepychu z wspaniałym Zimowym Pałacem i carskim dworem na którym wiele się dzieje." Rosyjskie" fragmenty książki podobały mi się najbardziej i cóż, chciałabym przenieść się w tamte czasy i pobyć na dworze Romanowów. Proza Rogers przypomniała mi romanse Barbary Cartland, którymi kiedyś się wręcz zaczytywałam. Znów porwała mnie ta właściwa im magia, znów uwiodła mnie ciekawie wykreowana historia miłosna i nie żałuję czasu na tę dość romantyczną książkę pełną zawirowań akcji, emocji i napięcia. Z serca polecam przeczytanie tego romansu. I życzę niezapomnianych wrażeń.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję serdecznie Wydawnictwu Harlequin.
 

niedziela, 23 grudnia 2012

W ten wyjątkowy Dzień

Niechaj Betlejemskiej stajenki gwiazdka
Rozjaśni pokoje Waszego gniazdka I szczęściem rozjaśni cały mrok
A z dróg życia usunie wszelki smutek, zło.
Dla Wszystkich Czytelników mojego bloga składam wraz z mężem serdeczne życzenia i choć tylko tak wirtualnie dzielę się opłatkiem. Wszelkiego dobra i oczywiście zaczytanych świąt.

piątek, 21 grudnia 2012

Jan Grzegorczyk "Jezus z Judenfeldu"


Wydawnictwo Zysk i S-ka
data wydania 2012
stron 256
ISBN 978-83-7785-129-6
 
Gdy wczoraj kładzie się cieniem na dziś
 
Właśnie ukazała się kolejna książka Jana Grzegorczyka opisująca przygody sympatycznego polskiego księdza katolickiego Wacława, doskonale znanego czytelnikom z trylogii "Przypadki księdza Grosera". Niektórzy wyczekiwali jej z niecierpliwością i myślę, że nie poczują się tą książką rozczarowani, a będą raczej oczarowani.
Cofamy się w czasie do roku 1995. Na Piotrowej Stolicy zasiada polski papież Jan Paweł II, który zaprasza księdza Wacława do swojej letniej rezydencji w odwiedziny. Groser postanawia do Rzymu wybrać się na dwóch kółkach. Rowerowa wyprawa przez Alpy jawi się jak urocza podróż z ciekawą metą i wyczekiwanym spotkaniem. Ale pech dochodzi do głosu i krzyżuje plany. Wacław łamie nogę w czasie górskiej wędrówki i trafia do szpitala. Po pobycie w placówce medycznej na okres rekonwalescencji trafia do miejsca dość niezwykłego jak dla polskiego katolickiego duchownego. Bowiem zatrzymuje się na plebanii u protestanckiego pastora w niewielkim miasteczku Judenfeld. I tu spotyka go bardzo wiele niespodzianek. Duchowny gospodarz okazuje się Polakiem, podobnie jak jego żona z którą wyemigrowali do Austrii dobrych kilka lat temu. To z pewnością dziwna "wizyta". Dla księdza, którego obowiązuje celibat poznanie życia i codzienności pastora jest bardzo swoistym doświadczeniem. Tu "pasienie owieczek" wygląda inaczej niż w parafii podległej papieżowi. Tu u boku jest żona, dzieci. Obowiązują inne reguły wiary, inne metody oddawania czci Stwórcy. Ale przecież ponoć Bóg jest jeden..... Dodatkowo Groser poznaje tajemnice mieszkańców Judenfeldu, którzy żyli w czasie królowania faszyzmu. Wojna skończyła się wiele lat temu, ale pozostali ludzie. Osądzono tylko tych najważniejszych, ale ci szeregowi słudzy Adolfa musieli żyć dalej. Niektórzy pojęli swoje błędy w niewłaściwym obliczu patriotyzmu, inni gdzieś w duchu nie mogli się pogodzić z upadkiem Rzeszy i faszyzmu, którego idea położyła się cieniem na ich życiu, ale także na losie ich bliskich.
Ksiądz Wacław znajduje się nagle w obliczu przeróżnych wydarzeń, rozliczeń z przeszłością, a to doświadczenie otwiera mu oczy na pewne sprawy i z pewnością wzbogaca.
Nie zdradzę już nic z treści, z fascynującej historii opowiedzianej przez Grzegorczyka, ale powiem, a właściwie napiszę treściwie - ona jest niezwykle ciekawa, poruszająca i pełna emocji. Napisana prostym językiem i stylem jest niezwykłą lekcją historii, która zmusza do refleksji. Mnie osobiście naszły podobne myśli jak po przeczytaniu "Rozmów z katem" Moczarskiego. Co jest właściwe - służyć ślepo wodzom narodu czy szukać własnej drogi? Czym jest patriotyzm?
 Dzięki lekturze tej powieści spojrzałam nieco inaczej na wydarzenia z lat 39-45 niż po studiowaniu podręczników historii czy lekturze książek popularnonaukowych. Poznałam bowiem wpływ historii na życie konkretnych ludzi, poznałam takie bardzo prywatne oddziaływanie idei Hitlera na można rzecz szarych ludzi, którzy chcieli triumfu Fuhrera i Rzeszy nad światem. Powieść zaciekawiła mnie również dlatego, że mogłam poznać różnice między posługą kapłana katolickiego a pastora, odmienności w wierze protestantów i katolików. W książce nie brak mocnych słów, refleksji, mądrych dyskusji między Wacławem a Konopiukiem. Mądra to lektura bez wątpienia i warta polecenia. Tym, którzy znają  już Grosera nie muszę chyba polecać tej lektury, ale tym, którzy jeszcze nie znają tego mądrego i bardzo inteligentnego kapłana z serca tę książkę polecam.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Rita Golden Gelman " Zawsze o tym marzyłam"


Wydawnictwo Pascal
data wydania 2012
stron 432
ISBN 978-83-7642-087-5
 
Sposób na życie: podróże i koczowanie
 
Wow! To moja pierwsza reakcja po przeczytaniu tej książki. Okrzyk zachwytu nad świetną prozą, radość z przeczytania doskonałej książki podróżniczej. Taka właśnie jest lektura autorstwa pewnej kobiety, która odmieniła pewnego dnia swoje życie. Zmieniła je totalnie i pod prawie każdym względem. No dobrze, może w pewnym stopniu jest to wynik zdarzeń losu, ale gdy rozsypał się świat Rity, gdy rozpadło się po ponad dwudziestu latach jej małżeństwo prawie 50-letnia autorka książek dla dzieci nie siadła, nie załamała rąk i nie użalała się nad sobą tylko zaczęła spełniać swoje marzenia. I to te bardzo ukryte, drzemiące gdzieś w otchłani jej duszy. Do tej pory żyła w Nowym Jorku u boku męża, była przykładną żoną i matką, osiągnęła sukcesy zawodowe, ale to życie było jakby bez tego czegoś, co nadaje mu smak. Ricie nie odpowiadał blichtrowaty świat jej męża, życie w luksusie, bankiety, jeżdżenie mercedesem i noszenie wizytowych kreacji. Ona chciała zwiedzać świat, poznawać rdzenne społeczności żyjące na kuli ziemskiej, smakować lokalnej kuchni, uczyć się egzotycznych języków. Po rozwodzie w 1985 roku rozpoczęła nowy rozdział w życiu. Zaczęła podróże w pojedynkę. Na początku w trakcie pierwszej wyprawy do Meksyku może czuła się troszkę niezręcznie i samotnie, ale te uczucia szybko minęły. Każda kolejna wyprawa, każde zamieszkanie poza Stanami pozwalały jej poznać lokalną kulturę, zbliżyć się do odmiennych tradycji, poznać inny, mniej cywilizowany świat. Służyło to jej twórczości, bowiem wskutek wypraw wydawca otrzymywał kolejne książeczki autorstwa Rity których adresatami były maluchy, a dzięki którym miały okazję poznać to, czego na krańcach świata doświadczyła ich twórczyni. Rita zabiera nas do Meksyku, Nowej Zelandii, Kanady,Tajlandii, Indonezji, na Bali i do Izraela. Pisarka jednak unika modnych kurortów,  wybiera bowiem miejsca, gdzie nie docierają turyści, gdzie żywa jest jeszcze lokalna tradycja i kultura sprzed lat. Tam stara się zaprzyjaźnić z ludźmi, żyć podobnie jak oni, czasem bez wygód i tego, co jest w cywilizowanym świecie normą. Ale za to ma okazję przeżycia fascynujących przygód, odkrycia świata, który powoli przechodzi do historii i zamiera. Jakże to niesamowite poznać inną kuchnię, brać udział w przyrządzaniu specyficznych potraw, poznać życie kobiet - rówieśniczek, które żyją w jakże odmiennej rzeczywistości! Rita na własne życzenie staje się koczowniczką. Poznaje świat i swoje kilkunastoletnie wspomnienia spisuje w niesamowitej książce. Czyta się ją z prawdziwą przyjemnością. Będzie to idealna lektura dla lubiących podróże i ciekawych świata. Lektura wprowadza nas w rzeczywistość, która powoli zamiera, zmienia się nieodwracalnie. To bardzo ciekawe doświadczenie przez lekturę książkę zajrzeć do stylu życia innych, odmiennych kulturowo ludzi. To fascynująca przygoda, która robi spore wrażenie. Książka jest bardzo ciekawa i tylko trochę szkoda, że wydawca nie dodał do niej garści zdjęć. Ale i tak gorąco ją polecam.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję ślicznie Wydawnictwu Pascal.

sobota, 15 grudnia 2012

Świąteczne blogowe odpytywanie

Pojawił się kolejny blogowy łańcuszek w którym pytania związane są ze świętami. Postanowiłam Wam zdradzić moje odpowiedzi na pytania. Zatem Kochani zestaw pytań i odpowiedzi moje.

1. Kiedy zaczynasz przygotowania do Bożego Narodzenia?
Zwykle na początku grudnia. Nie lubię robić coś w ostatniej chwili. Lubię sobie poplanować i potem spokojnie realizować założenia.

2. Posiadasz kalendarz adwentowy?
Obecnie nie. Ale kiedyś w dzieciństwie dostawałam takowe. Tylko nigdy nie udało mi się zjadać czekoladki dzień po dniu. Zwykle po 4-5 dniach było po nim.

3. Jakie są Twoje ulubione filmy świąteczne?
Lubię spojrzeć na Kevina. Ale zwykle w święta i okolice lubię obejrzeć na dvd bajki Disney'a. Dziecinnieję????

4. Czy masz jakieś wesołe wspomnienia świąteczne?
Jest ich dużo. Jako mała dziewczynka uwielbiałam rejs po kościołach i oglądanie szopek. To były czasy gdy z adapteru brzmiały kolędy z czarnych vinyli. Dziś owszem szopka się kręci i gra, ale ....."wrzuć monetę". Ech szkoda gadać!!!!

5. Jak wygląda Boże Narodzenie w Twoim domu?
Nie lubię tłumu gości. Preferuję kameralne święta i luzik. Bez garnituru ale i stresu. Ot bezstresowy klimacik, choinka, smakołyki, cichutko słuchane kolędy (Mazowsze ma śliczne w repertuarze). No i książka w ręku.

6. Co najbardziej lubisz w Świętach Bożego Narodzenia?
To, że można pobyć razem, choinkę, kolędy. Klimat, który ostatnio zabija komercja. Bronię się jak mogę.

7. Czy masz jakieś tradycje świąteczne?
Drugi rok już daruję życie karpiom. Drogie i żal mi tego mordobicia przed Wigilią.

8. Jakie są Twoje ulubione piosenki świąteczne?
Całe mnóstwo. Pastorałki, kolędy i zagraniczne hity. W tym roku koleżanka przysłała mi z życzeniami coś takiego - śliczne posłuchajcie http://www.youtube.com/watch?v=0ousGMjz0OA

9. Jaką będziesz mieć choinkę w tym roku?
Sztuczną którą sama ubiorę.

10. Jaki jest twój ulubiony zapach świąteczny?
Pomarańcze zawsze będą dla mnie atrybutem tych świąt.

11. Jaki kolor lampeczek choinkowych lubisz najbardziej?
Lubię różnokolorowe lampki i takie, które się nie psują(hihi).
 

12. Odliczasz dni do świąt?
Nie.

13. Ulubiony zimowy lakier do paznokci?
 Perłowy.

14. Ulubiony zimowy napój?
Herbata we wszelkiej odmianie.

15. Jak wygląda twój pokój podczas okresu świątecznego?
Stoi w nim choinka, jest wieniec świąteczny, stroik i pachnące gałązki świerku. Szopka pod choinką.
A do tablicy w celu napisania odpowiedzi na blogu zapraszam ochotników.
 
 
 

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Agata Kołakowska "Niechciana prawda"


Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania listopad 2012
stron 336
ISBN 978-83-7839-387-0
 
W cieniu bolesnej prawdy
 
Jakże ja lubię to uczucie, gdy sięgając po książkę spodziewam się lektury dobrej, a znajduję prawdziwe arcydzieło. Książkę wspaniałą, porywającą, przy której w stu procentach odpływam do literackiego świata i żyję przez czas czytania życiem postaci wykreowanych przez pióro autora.
 
Taką właśnie powieścią jest najnowsze dzieło Agaty Kołakowskiej, pisarki mi już znanej z powieści "Siódmy rok". "Niechciana prawda" podobała mi się o wiele, wiele bardziej od poprzedniczki, którą przecież złą książką nie jest. To powieść, która robi niesamowite wrażenie, która powala na kolana i zmusza, po prostu zmusza do refleksji nad dylematem jak ja zachowałabym się na miejscu głównej bohaterki. Los okazał się bowiem pewnego dnia dla sympatycznej właścicielki kwiaciarni bardzo okrutny. Jej ponad duwnastoletnie małżeństwo okazało się fikcją, ułudą, czymś, co bardziej istniało na papierze niż w rzeczywistości. Jej mąż ceniony prawnik zdradził. Właściwie zdradzał już od roku. Każda zdrada boli, ale pewnie Beacie łatwiej byłoby przełknąć konkurentkę z burzą blond loków, idealną figurą i młodszym wiekiem. Ale Marek zdradził Beatę nie z kobietą, a mężczyzną. Pewnego popołudnia oznajmił jej, że odchodzi, że nie czuje się z nią szczęśliwy. Jest gejem, pokochał faceta i ma dość kamuflowania i udawanego życia. To był szok dla wiernej żony, która poczuła się jak rażona prądem. Ukoił ją alkohol, ale nastał ranek i trzeba było żyć dalej. Brnąć przez kolejne dni życia choćby ze względu na dobro syna Bartka.
Najnowsza lektura pióra Kołakowskiej jest właśnie o tym, jak kobieta zdradzona przez męża geja podnosi się po ciosie zdrady i porzucona układa sobie życie od nowa. Temat fabuły jest jak najbardziej mocny i kontrowersyjny. Można rzec z półki tabu. Bo wprawdzie mamy XXI wiek, ale z tolerancją w naszym kraju różnie bywa. Autorka zasłużyła na wielkie brawa, bo pisząc o trudnym temacie pozostała bezstronna. Nie krytykowała, ale pokazała dramat pewnej zwyczajnej na pozór rodziny z dwóch stron. Z pozycji kobiety - zdradzonej i porzuconej oraz jej męża, który boi się swojego ja, boi się ostracyzmu, braku tolerancji. Nie ma odwagi otwarcie wyznać światu, że jest homoseksualny, ale i nie może dłużej prowadzić podwójnego życia. No i jest jeszcze dwunastoletni chłopiec, ich syn. Nastolatek, który i bez rozstania rodziców przeżywa trudne chwile dojrzewania. Rozpad małżeństwa rodziców jest dla niego prawdziwym trzęsieniem ziemi, burzą, po której jakoś tęczy nie widać. Autorka strona po stronie wciąga nas w losy trójki bohaterów, z których każdy przeżywa trudne chwile i musi ułożyć sobie świat od podstaw, od nowa. Nie jest to łatwe. Ale życie toczy się dalej,świat się kręci i tak po prostu trzeba.
 Powieść napisana prostym językiem jest naładowana emocjami. Nie brak przeciwstawnych uczuć. Nie brak żalu i złości, rozpaczy i łez, ale i rodzi się gdzieś nieśmiało nadzieja. Beata znajduje pomocne dłonie, gotowe pomóc jej, gdy sił brak i ciężko złapać oddech. Gdy ból jest niezwykle silny, a sen niesie ukojenie skołatanej duszy. Ta powieść to dla mnie literacka fikcja, ale pewnie są kobiety, które musiały zmierzyć się z tym, co przeszła Beata. I ta książka po prostu musi trafić w ich ręce. Ale polecam ją każdemu. I kobietom i mężczyznom. Bo to książka o zdradzie. A ta zawsze boli. Mimo olbrzymiego bólu trzeba mieć iskierkę nadziei, że to co złe się skończy, to co dręczy przestanie. Powieść obyczajowa Kołakowskiej to proza bardzo dojrzała, poruszająca niezwykle intymne sfery ludzkiego życia. Czyta się ją z zapartym tchem i skupioną uwagą. Książka przyciąga jak magnes, bo jest znakomita. Wyważona i nieprzerysowana. Jej mocnym atutem jest zakończenie, które idealnie pasuje do całej powieści i nie ma w sobie nic z taniej sensacji czy tandetności. Trudno mi o tej książce napisać coś krytycznego, bo zrobiła ona na mnie olbrzymie wrażenie. Wam pozostaje mi polecić lekturę "Niechcianej prawdy", a Agacie Kołakowskiej życzyć w dorobku jeszcze wielu kolejnych tak wspaniałych książek.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.
 

sobota, 8 grudnia 2012

Artur Hajzer "Atak rozpaczy"


 
Wydawnictwo Annapurna
data wydania 2012 październik
stron 256
ISBN 978-83-61968-11-5
 
W magicznym świecie najwyższych gór i ich zdobyców
 
 
Piękna jest nasza planeta, pełna malowniczych zakątków. Niektóre są z nich tak cudne, że zapierają dech w piersiach i są określane mianem zapowiedzi edenu. Dla jednych takie miejsca to bezkres oceanu, dla innych tropikalne dżungle bądź morskie plaże, ale i spora grupa entuzjastów przecenia nade wszystko piękno gór. Ich majestat i powab wielu śmiałków uwiodły i rozmiłowały w górskiej wędrówce i wspinaczce. Ja również nade wszystko kocham góry i doskonale rozumiem osoby, które mają górskiego bakcyla we krwi. Do nich należą alpiniści i himalaiści – mistrzowie w zdobywaniu najwyższych szczytów na Ziemi, którzy tworzą prawdziwą elitę. By do niej wejść trzeba być nie tylko fanem gór, ale i mieć pewne predyspozycje: odpowiednie przygotowanie techniczne i kondycyjne, dobre zdrowie i silną psychikę, która w górach jest równie ważna, jak kondycja fizyczna. Podziwiam śmiałków, którzy mają odwagę, by zdobywać szczyty Himalajów. Wśród nich jest wielu Polaków. Od nastolatki sięgam po literaturę wysokogórską i nieobce mi takie nazwiska jak Rutkiewicz, Kukuczka czy Wielicki. Z wypiekami na twarzy przeczytałam już niejedną relację z wyprawy na dach świata.
Ostatnio w moje ręce trafiła książka niezwykła i bardzo wyjątkowa. II wydanie „Ataku rozpaczy” Artura Hajzera. Zdecydowanie lepsze technicznie od I wydania, z dodatkową przedmową i posłowiem. Artur Hajzer to nie tylko autor książek i filmów o tematyce wysokogórskiej, to taternik, alpinista i jeden z czołowych polskich himalaistów. Partner m.in. Jerzego Kukuczki zdobywcy wszystkich czternastu ośmiotysięczników. W lekturze, która została napisana w drugiej połowie lat 80. autor zawiera swoje wspomnienia i przeżycia z najważniejszych wypraw w góry, gromadzi swoje refleksje i przemyślenia na temat bycia himalaistą. Wspomina także osoby, które towarzyszyły mu w zdobywaniu m.in. Tirich Mira, Annapurny, Manaslu czy Lhotse. Światek polskiego himalaizmu z końca lat 80. to środowisko barwne i jak najbardziej profesjonalne, skupiające prawdziwych mistrzów swojego fachu. Ludzi, którzy gotowi byli ryzykować życie, by pokonać kolejne góry. Wielu z nich nie wróciło. Zostali tam, gdzie za życie zostawili serce. Tak jak Jerzy Kukuczka czy Wanda Rutkiewicz. Jak nie podziwiać ludzi, którzy mimo świadomości ryzyka pięli się przez kolejne pola lodowe, uskoki i półki skalne, by wbić na szczycie biało-czerwoną flagę.
Hajzer w niezwykle ciekawy sposób spisał swoje przeżycia i przygody, opisał towarzyszących mu partnerów i kaprysy przyrody, trudne, kryzysowe sytuacje, od których w górach się wręcz roi. A jednak wygrywa pasja, chęć rywalizacji, sprawdzenie siebie i swoich możliwości, dotknięcie granicy ryzyka, linii między życiem a śmiercią, która jest cienka i możliwa do przekroczenia tylko raz.
Ta książka z pewnością Wam pomoże zrozumieć czym tak naprawdę jest himalaizm. Z lektury dowiecie się także czym różni się styl alpejski zdobywania góry od klasycznego, jakie były początki przygotowania autora do wspinaczki i jakie predyspozycje są w górach niezbędne. Ta książka to nie tylko arcyciekawy tekst. To także ponad dwieście fotografii z miejsc dla mnie magicznych, które nie każdemu z nas będzie dane zobaczyć. Autor na zdjęciach zakreślił także trasy zdobycia gór, ich różne warianty, miejsca obozów i te tragiczne punkty, gdzie czyjeś serce przestało bić.
Autor uświadamia nam, że himalaizm to spora dawka ryzyka, rozsądku, pasji, rywalizacji. To także sposób na życie. Bo są ludzie, którzy bez gór żyć nie mogą. Artur Hajzer wspaniale oddał ducha górskiej wspinaczki, sprawił, że przez niedzielne przedpołudnie byłam w innym świecie – świecie gór, gdzie rządzą inne prawa niż tu, gdzie żyję.
Przeczytanie „Ataku rozpaczy” na długo pozostanie mi w pamięci, a ja jeszcze nie raz do tej książki powrócę. A z pewnością przeczytam fragmenty będąc w górach, na jakimś szczycie i zachłysnę się po raz kolejny ich pięknem.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję portalowi Lubimy Czytać i Wydawnictwu Annapurna.

środa, 5 grudnia 2012

Stosik grudniowy nr 1

No i mamy grudzień. A tu stosik. A w nim:
Lisa Tucker "Kruche szczęście" od Matrasa do recenzji
M. Gutowska-Adamczyk "Mariola, moje krople...." wygrana w blogowym konkursie
A to kilka książek z biblioteki:
Barbara Kosmowska" Samotni.pl"
Andrzej Kalinin "I Bóg o nas zapomniał"
Jerzy Janiki" Opowieści bieszczadzkie"
Kate Moss"Labirynt"
Monika Warneńska" Drzewo sprawiedliwości"


Barbara Ogrodowska "Medycyna tradycyjna w Polsce"


Wydawnictwo Muza
data wydania 2012
stron 348
seria Ocalić od zapomnienia
 
Jak to kiedyś ludzkie choróbska leczono
 
Choroby od zarania dziejów dręczyły ludzkość. Niestety nasze zdrowie, dobre samopoczucie, wspaniała kondycja są ulotne i kruche. Od urodzenia po śmierć zapadamy na różne bolączki, dręczą na dolegliwości przejściowe lub takie do grobowej deski. Ludzie już od starożytności próbowali walczyć z tym, co zdrowiu niemiłe. Ta medycyna z której dóbr korzystamy dziś jest jednak gałęzią dość młodą. Ściśle związaną z rozwojem techniki. Kiedyś inaczej ludzi leczono. I nie wszyscy mieli dostęp do lekarzy z dyplomem. Medycy uniwersyteckich uczelni byli dostępni tylko dla bardzo bogatych i wysoko urodzonych - królów, wielmożów i duchownych. Biedni lud musiał radzić sobie sam, a pomocną dłoń wyciągały ku niemu zielarki, mądre babki i znachorzy. Jesteście ciekawi jak to dawniej leczenie wyglądało?
 Zapraszam Was zatem gorąco do lektury najnowszej książki wydanej w serii Ocalić od zapomnienia. Ta publikacja w bardzo ciekawy i przystępny sposób przybliża nam historię medycyny w naszym kraju. Jakże odmienna była to dziedzina od dzisiejszego lecznictwa!
Autorka napisała wspaniałą książkę i bardzo wyczerpująco potraktowała jej temat. Możemy się z niej dowiedzieć wielu ciekawostek, które wydają się niekiedy bardzo, ale to bardzo zabawne. Dawna medycyna miała sporo wspólnego z czarami, magią i zabobonami. Choroby traktowano jak złe duchy. I w różny, czasem bardzo dyskusyjny sposób próbowano się ich pozbywać. Pani Ogonowska opisuje w niezwykle interesujący sposób dawne metody kuracji, zastosowanie ziół i roślin z tzw. Bożej apteki. Pewne receptury wykorzytuje się do dziś. W książce znajdziecie receptury stosowanych od wieków syropów, nalewek. Tekst uzupełnia wiele fotografii, rycin i rysunków. Nie brakuje opowieści o znachorach, medykach, cyrulikach, zielarkach. O magicznych obrzędach związanych z pogańskimi wierzeniami i religią. Ciekawi tematu mogą poznać krótkie modlitwy mające na celu pozbycie się zdrowotnego problemu. Zwykle zamawiający, które je recytował wzywał na pomoc Matkę Boską, Jezuska i świętych. Z punktu widzenia dzisiejszej medycyny praktyki lecznicze sprzed lat budzą strach i śmiech. Z pewnością ja nie oddałabym się w ręce protoplastów obecnych lekarzy. Metody leczenia były szokujące. Wierzono iż, np. świerzb po 7 latach i tak sam przejdzie, a choremu na różne dolegliwości ulgę przyniesie okadzenie czy zaniesienie na rozstaje dróg z którego choroba sama umknie. Dawniej ludzie żyli krócej i częściej chorowali. Nie mieli możliwości korzystania z skutecznych leków i diagnostyki. Ale i przyczyną wielu chorób był brak profilaktyki i żenująco niski poziom higieny. Mycia unikano. Zarówno na dworach, jak i w kurnych chatach. Rzadko prano odzież, rzadko ją wymieniano, nie wietrzono pomieszczeń. Takie warunki sprzyjały chorobom. Dziś jest inaczej i bezpieczniej dla zdrowia. Warto, naprawdę warto sięgnąć po tę książkę która jest niczym encyklopedia rozwoju medycyny. Na pochwałę zasługuje piękne wydanie, dobrej jakości papier, śliczne zdjęcia i ilustracje. I niezwykle pasjonujący przekaz autorki, który jest niczym gawęda. Gorąco polecam.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Muza.

wtorek, 4 grudnia 2012

Roma Ligocka "Dobre dziecko"


Wydawnictwo Literackie
data wydania listopad 2012
stron 452
ISBN 978-83-08-04866-5
 
Dziewczynka w czerwonym płaszczyku dorasta
 
Czym jest dobro, a czym zło? Czy można jednoznacznie zdefiniować te pojęcia? Czy istnieje wyrazisty podział, który niczym miecz rozdziela ludzi dobrych od złych? A może jest tak jak pisze w swojej najnowszej powieści Roma Ligocka, że „Wszyscy jesteśmy przedziwną mieszaniną strachu, słabości, dobrych intencji i złych uczynków. „ ? ( „Dobre dziecko” str. 136)
Najnowsza, wydana nakładem Wydawnictwa Literackiego książka autorki „Znajomej z lustra” nawiązuje do jej cieszącej się uznaniem powieści „Dziewczynka w czerwonym płaszczyku”, która podbiła i moje serce. Autobiograficzna książka ukazała mi życie Ligockiej, której dzieciństwo i młodość przypadło na trudny okres w dziejach Polski i świata. Wojna, prześladowanie Żydów, getto wywarły potężny wpływ na całe życie tej kobiety. Wryły się niejako w jej losy i położyły się cieniem na przyszłości. Ucierpiała mała Roma, ucierpiała jej rodzina, ucierpiał naród żydowski. A po wojnie okazało się, że dla tej nacji nie nadeszły wcale łatwe czasy. Burza się nie skończyła, słońce nie wyszło zza chmur. Nowy system okazał się równie bolesny jak wojna. A Roma przemieniona na Romanę, odarta z nazwiska rośnie, przemienia się z dziecka w podlotka, z dziewczynki w panienkę. Lata 50. są dla niej czasem przejścia z krainy dzieciństwa w młodość, ale nie dane jej jest cieszyć się ciepłem rodzinnego domu, spokojem i poczuciem bezpieczeństwa.
Wprawdzie ojciec po wojnie wraca z obozu, ale zostaje aresztowany. Za łapówkę wychodzi z więzienia, ale dopada go udar. Umiera, a Roma pozostaje praktycznie sama z matką. Wielu jej krewnych zginęło w obozach, część wyjechała do innych krajów, a część wypiera się żydowskich korzeni. To sprawia, że Tosia nie sprawdza się jako matka. Szukając namiastki normalności i miłości nawiązuje romans z żonatym mężczyzną. Ten związek miast spełnienia i uczucia przynosi szarpaninę, skandal i łzy. Matka Romy popada w depresję, podejmuje nawet próby samobójcze. A nasza dorastająca bohaterka przeżywa koszmar. Czuje się odepchnięta i samotna. Wciąż szuka w sobie winy. Czuje, że nie jest dobrą córką, że zawodzi matkę i to przez nią jej rodzicielka tak cierpi. Ma wyrzuty sumienia, cierpi na anoreksję. Jakże żal było mi tej dziewczyny, która została ofiarą nieuporządkowanego życia swojej matki, która po przeżyciach wojny, stracie męża nie umiała się pozbierać i zacząć żyć na nowo. Tosia chyba nie kochała dostatecznie swego dziecka, zbyt łatwo poddając się egoizmowi i własnym przeżyciom. Roma bardzo na tym cierpiała. Owo cierpienie bije z jej słów, z jej zwierzeń na wielu stronach książki. Dziewczynka boryka się z wieloma problemami, które zdecydowanie ją przerastają i co smutne nie ma wokół siebie nikogo z kim mogłaby porozmawiać, komu mogłaby się zwierzyć. Nie ma rodziny, nie ma przyjaciółki, nie ma rodzeństwa. Dorastanie jest dla niej bardzo ciężkim okresem, w którym rodzą się kolejne kompleksy, koszmary i złe emocje. W połączeniu z tymi wojennymi traumami są dobrym gruntem do zmarnowanego życia. „Dobre dziecko” to zatem opowieść o walce ze złymi stronami życia, z bolesnymi ciosami, których los Romie nie szczędzi.

Ze wspomnień dojrzewającej Romy wyłania się obraz powojennej Polski, która zmieniła się nie do poznania. Życie w nowym ustroju nie jest łatwe o ile nie należy się do „wierchuszki”. W sklepach brakuje podstawowych towarów, kwitnie czarny rynek, lepszą odzież można albo uszyć samemu z przerobionych ubrań, albo upolować z zagranicznej paczki. Żydzi są źle traktowani, oskarżani o współpracę szpiegowską. Stojąca u progu dorosłości Roma chętnie ucieka w świat książek, lubi morską plażę (na której nie można przebywać po zmroku, gdyż WOP pilnuje by nikt nie uciekał przez morze i orze piasek) oraz góry. Chętnie jeździ z matką do Zakopanego i tam odpoczywa u gazdów. Te letniska z lat 50. mają w sobie coś uroczego. Nie ma jeszcze komercyjnego tłumu, na śniadania je się pomidory z ogródka gospodarzy, pije chłopską śmietankę czy zajada się pajdą domowego chleba z jajkami na twardo.
Książka zrobiła na mnie spore wrażenie, zdecydowanie przypadła mi do gustu. Jest dla mnie połączeniem pamiętnika, autobiografii i garści wspomnień. Porywa za serce, gdy Romie dzieje się krzywda, gdy zrozpaczona nastolatka nie radzi sobie z problemami, ale i przenosi w świat, który przeszedł już do historii. Daje możliwość obserwacji narodzin powojennej Ojczyzny oczami wrażliwego dziecka z żydowskimi korzeniami, które musi szybko dorosnąć i dojrzeć. Ze szczególną nostalgią i wręcz niejako sentymentem rozczytywałam się w pamiętnikach babki Romy, która żyjąc na przełomie stuleci poruszała się w całkiem innej rzeczywistości. Miała nieco inne problemy niż jej córka w przyszłości. Prowadziła dostatni dom, była matroną dbającą o domowe ognisko i doskonałą gospodynią.
Cała powieść jest niezwykle osobista i intymna, pozwala nam głęboko zajrzeć w duszę Romy i jej antenatek, poznać dzieje rodziny, którą wojna boleśnie doświadczyła, osłabiła i po części zniszczyła. Najnowsza powieść Ligockiej to lektura ciekawa i wzruszająca, pełna emocji i bólu, którą czyta się z zainteresowaniem i może co dziwne lekko. No właśnie autorce udało się opisać trudne przeżycia prostym językiem, pełnym uczuć, wrażeń i emocjonalnego przekazu.
Obowiązkowa lektura dla pasjonatów talentu Romy Ligockiej i tych, którym spodobała się historia pewnej żydowskiej dziewczynki, której babcia przed zagazowaniem uszyła czerwony płaszczyk.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję portalowi Lubimy Czytać i Wydawnictwu Literackiemu.

sobota, 1 grudnia 2012

Jarosław Klonowski "Miriam"


Wydawnictwo MG
 data wydania 2012
stron 240
ISBN 978-83-7779-063-2
 
Pewna dziewczyna o imieniu Miriam
 
Właśnie odłożyłam na półkę kolejną książkę autorstwa pewnego historyka z wykształcenia, bankowca z zawodu. O kim mowa? O Jarosławie Klonowskim i jego ostatniej, a trzeciej już z kolei powieści historycznej pt. "Miriam".
Podobnie jak w innych książkach tego pisarza akcja rozgrywa się dawno temu, przed wiekami, gdy Polska była pod rządami króla. A konkretnie pod berłem Zygmunta z rodu Jagiellonów. W Turcji zaś rządził sułtan Bajazed II. Tytułowa bohaterka to młoda Żydówka, dziewczyna odważna i z werwą, o imieniu Miriam, która poszukuje swojej siostry Sary. Poszukiwania te są okraszone wieloma przygodami i zawirowaniami. Miriam nie jest damą, musi liczyć na samą siebie i swój spryt. Kradnąca sakiewki panna zmuszona jest do ukrywania się w zakonnym szpitalu prowadzonym przez benedyktynów. W tym celu chodzi nawet w mnisim habicie. Ten wybór ma na celu zmylenie jej wrogów, których tej białogłowie nie brakuje. A są to osoby stojące wyżej w społecznej hierarchii i mające nieco pękate sakiewki. Miriam musi starczyć jej spryt i odwaga. Dziewczyna nie daje sobie napluć w kaszę, umie posługiwać się bronią i jest bardzo dziś powiedzielibyśmy przebojowa. Wrogów wodzi na nos czym się da. Udaje, że przez jej usta przemawia anioł, uwodzi i kusi swoją urodą. Czy uda jej się znaleźć siostrę? Czy oszuka bogatych wielmożów? Czy tak naprawdę ma coś wspólnego z magią i czarami?
 
Ta powieść to zdecydowanie najlepsza z książek napisanych przez Klonowskiego. Autor bardzo dokładnie nakreśla tło historyczne, wprowadza słownictwo, które dziś odeszło już do lamusa, opisuje elementy ówczesnego stroju. Świetnie wprowadza w tamte czasy. Książka to także lektura pełna przygody. Jej akcja jest bardzo dynamiczna, pełna zwrotów. Wiele, naprawdę wiele się dzieje na ponad dwustu stronach. Autor wprost bombarduje nas masą obrazów, tym samym jest pisarzem bardzo wymagającym. Tak, tak. Wymaga od swoich czytelników uwagi i skupienia, bo wystarczy chwilka, by pogubić się w tym, co się w książce rozgrywa. Nie brak wielu niespodzianek, nie brak "nieoczekiwanych zmian miejsc". Miejscem akcji są Kujawy. Dawne Kujawy z miejskim grodem - Bydgoszczą, klasztorami, szpitalami, cmentarzami, miejskimi zaułkami, zamkami, ale i opuszczoną chatą w borze. Chwilami ta powieść miała dla mnie oblicze horroru i wiało z niej grozą. Momentami była książką przygodowo-historyczną przez którą przewijało się morze barwnych postaci. Niektóre z nich znałam z powieści "Tajemnica świętego Wormiusa"i " Ogni świętego Wita". Nie nudziłam się w czasie lektury. Było miło, choć książka ma może i malutkie niedociągnięcia. Autor robi postępy w dziedzinie szkolenia swojego warsztatu i jestem pewna, że jeszcze niejedną powieść wyda. A póki co zapraszam Was do lektury tej. Będzie ciekawie, tajemniczo i dynamicznie. Zresztą co tu więcej pisać. Po prostu rozejrzyjcie się za tą książką.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu MG.