czwartek, 27 sierpnia 2015

Arleta Tylewicz "Szczęście do poprawki"


Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania sierpień 2015
stron 408
ISBN 978-83-8069-055-4

Warto zacząć od nowa!

Zdrada zawsze boli. Zdrada jest śmiertelnym wrogiem miłości. Zdrada nigdy nie służy związkowi, rujnuje go i niszczy. Bywa gwoździem do trumny nawet najgorętszego uczucia i jest prostą ścieżką do rozstania. I tak to już w życiu bywa, że żona dowiaduje się często jako ostatnia. Czasem mąż kaja się i zaklina, że już więcej nie zejdzie na drogę wiarołomstwa, że nie kocha tej drugiej, że to tylko nic nie znaczący seks. Rzadko zdarza się, że małżonek nie wstydzi się podwójnego życia i nie ma zamiaru z niego rezygnować.
Jagoda to na pierwszy rzut oka zwyczajna kobieta. Autorka artykułów prasowych, żona i strażniczka domowego ogniska. Mężatka, która niestety podzieliła los zdradzanych żon. Żon, które oczywiście nie mają zielonego pojęcia, że ich druga połowa prowadzi podwójne życie, ma kogoś za jej plecami i nie jest to wcale taki przelotny romans. I nie jest to jedyna zdrada. O fakcie niewierności męża dowiaduje się oczywiście przypadkiem, a ten przyciśnięty do muru poraża ją kolejnym gromem. Leszek nie widzi w całej sytuacji nic niepokojącego, nic dramatycznego, ba oświadcza, że z kochanką nie zerwie. Jagoda za namową przyjaciółki wyjeżdża nie zdradzając miejsca swego pobytu. Wie, że musi uporządkować jakoś swoje życie i podjąć kluczowe decyzje dotyczące związku. Wyjazd na prowincję zmienia jej życie i jest początkiem czegoś nowego, ale ona o tym jeszcze nie wie.
Powieść „Szczęście do poprawki" to coś więcej niż tylko babskie czytadło. To książka ukazująca siłę kobiety, która zdradzona i oszukana umie podnieść się, otrząsnąć z niepowodzeń, wyciągnąć wnioski ze swoich błędów i zacząć od nowa. Zawalczyć o swoje szczęście, zmienić skórę i z nieszczęśliwej żony stać się niezależną osobą, która na pierwszym miejscu stawia dobro swoje i istoty dla niej najważniejszej. Popatrzenie na swoje życie z boku daje jej siłę i jasność umysłu, pozwala na uodpornienie, eliminację toksyn, które przez pewien czas skutecznie zatruwały jej życie. Odradza się niczym feniks z popiołów, łapie wiatr w żagle a swoim postępowaniem daje przykład, że jak się naprawdę chce, to można zacząć wszystko od nowa. Chciałabym, pewnie podobnie jak autorka, by ta książka trafiła w ręce kobiet będących w podobnej sytuacji jak Jagoda, gdy wali im się świat, gdy wydaje się, że już zawsze będzie źle. Myślę, że byłaby ona idealnym katalizatorem, perfekcyjnym bodźcem do działania, do przegonienia apatii i do powiedzenia smutkom „żegnajcie".
To książka o miłości i sile przyjaźni, o walce o szczęście. Nie brak jej realizmu, za to nie ma w sobie słodkości. I potwierdza ona prawdę, że marzenia nawet te skryte mogą się spełnić. Czasem trzeba nad tym ciężko popracować, ale efekt warty jest wysiłku.
Książkę czytało mi się bardzo przyjemnie, uważam ją za świetny debiut i przepustkę do literackiego świata. Myślę, że jej autorka napisze więcej takich powieści z przesłaniem, które będą niosły w sobie moc pozytywnej energii i dobrych fluidów.


wtorek, 25 sierpnia 2015

Carol Cassella "Złączeni"


Wydawnictwo Prószyński i S-ka 
data wydania 2015
stron 416
ISBN 978-83-8069-056-1

Wszyscy jesteśmy bogami swoich światów


Lekarze to osoby, na których drzemie olbrzymia odpowiedzialność. Z jednej strony zgodnie z przysięgą jaką składają mają zrobić wszystko, co w ich mocy, by ocalić i chronić ludzkie życie, a z drugiej w ich pracy pojawiają się dni, kiedy przychodzi im decydować czy ktoś wspomagany maszynami ma jeszcze żyć, ma mieć szanse na poprawę zdrowia lub cud czy ma już przejść do innego wymiaru. Lekarze wskutek takich zdarzeń dźwigają olbrzymie brzemię i czasem trudno im z tym funkcjonować. Losem swojej pacjentki bardzo przejmuje się Charlotte pracująca w szpitalu Beacon, bohaterka najnowszej powieści Carol Cassella, która właśnie trafiła do księgarń. Jeśli chcecie poznać jej historię zapraszam do lektury publikacji wydanej w ramach serii „Kobiety to czytają”. Jeśli zagłębicie się w jej fabułę czeka Was lawina emocji i naprawdę sporo doznań.
Pewnego dnia do szpitala w Seattle trafia pacjentka w bardzo ciężkim stanie. Kobieta w średnim wieku jest anonimową ofiarą wypadku samochodowego. Ktoś ją potrącił i zbiegł z miejsca zdarzenia nie udzielając pomocy. Na szczęście pomoc medyczna dotarła i przewieziono ją na operację. Niestety po zabiegu wystąpiły powikłania i stan zdrowia N.N. się pogorszył. Ofiara wypadku trafiła pod skrzydła wrażliwej lekarki, która przejęła się od samego początku jej losem. Charlotte nie wiedziała, że ta zawodowa relacja przeniesie się też na grunt prywatny. Nie miała pojęcia, że losy jej i tajemniczej pacjentki splotą się nierozerwalnie...
Bardzo lubię książki z medycyną w tle i zapewne dlatego sięgnęłam po „Złączonych”. Spodziewałam się emocji, dostałam ich dużo więcej niż potrafiłam sobie wyobrazić. Spodziewałam się książki poruszającej trudne kwestie, zostałam zaskoczona, że na tak niewielkiej liczbie stron można zawrzeć ich taki ogrom. Przewidywałam, że się wzruszę, płakałam rzewnymi łzami, pytając dlaczego jedni mają w życiu fart, a innym nie przestaje wiać wiatr w oczy. I bardzo współczułam bezbronnej kobiecie, która leżała spokojnie na szpitalnym łóżku otoczona ludźmi w białych kitlach, którzy musieli zdecydować o jej być lub nie być. Ta książka zrobiła na mnie naprawdę olbrzymie wrażenie. Nie była łatwą lekturą, chwilami czytało mi się ciężko i mozolnie. Fragmenty smutne przeplatały się z tymi bardziej pogodnymi i w tej chwili trudno mi określić, które bardziej przyciągały mnie do lektury.
Rekomendując „Złączonych” dodam, że to książka niekonwencjonalna i naprawdę wyjątkowa. Niesztampowa i wymagająca całkowitego skupienia nad jej treścią. Akcja w niej nie rozgrywa się chronologicznie, autorka przenosi nas w dwóch przestrzeniach czasowych czym jeszcze bardziej potęguje nasze zainteresowanie. Przeczytanie „Złączonych” pozwala nam na zrozumienie specyfiki pracy lekarzy i na refleksję nad cienkością granicy między życiem a śmiercią.
Ta książka to opowieść o miłości i odpowiedzialności, o przyjaźni i potrzebie bycia samarytaninem wobec innych, których los postawił na naszej drodze. To lektura z bardzo dynamiczną i skomplikowaną, naszpikowaną tajemnicami fabułą, która przyciąga jak narkotyk. Nie wierzę, by ktoś, kto ją przeczytał pozostał wobec jej treści obojętnym.


sobota, 22 sierpnia 2015

Marcin Wilk "Tyle słońca. Anna Jantar. Biografia"


Wydawnictwo Znak
data wydania 2015
stron 400
ISBN 978-83-2403-399-7

Dziewczyna utkana z paradoksów

Pojawiła się na polskiej scenie muzycznej niczym promień słońca. Była radosna, ambitna, uzdolniona i pracowita. Te cechy wydały swoje owoce w postaci ogromnej popularności i sławy. Uznania i nagród. Niezliczonych godzin braw w Polsce, Europie i za Oceanem. Miała i nadal ma swoich wiernych fanów, a jej piosenki wciąż są śpiewane przez innych wykonawców. Przebojów, które nuciła cała Polska byłoby więcej gdyby Anna Jantar nie wracała z amerykańskiego tournée feralnym lotem, gdyby nie wsiadła do samolotu, który nie wylądował na Okęciu a rozbił się niecały kilometr od pasa, na którym miał się bezpiecznie zatrzymać. Jaka tak naprawdę była Anna Jantar? Odpowiedzi na to pytanie szukałam w książce Marcina Wilka, który podjął się próby napisania opowieści o wyjątkowej piosenkarce, matce, żonie i córce. Jak mu wyszło to zadanie? W miarę dobrze, ale po lekturze czuję lekki niedosyt.
Książka jest dość obszerna, opatrzona wieloma czarno-białymi fotografiami z życia mamy Natalii Kukulskiej. Są fotki z lat dzieciństwa i z młodości oraz życia dorosłego i zawodowego. Autor snuje opowieść rozpoczynając ją od przybliżenia przodków swojej bohaterki. Przez całą książkę skupia się jednak głównie na życiu zawodowym. Pokazuje sympatyczną młodą dziewczynę i kobietę przez jej wyjątkowy głos i talent. Snuje wspomnienia opierając się na słowach wypowiedzianych o Jantar przez jej bliskich, znajomych i kolegów po fachu. Bardzo często, moim zdaniem odrobinę za często, przytacza fragmenty wcześniej wydanych publikacji o tej gwieździe. Ze słów, ze wspomnień, z przywołanych pamięcią zdarzeń wyłania się portret kobiety, która była niezwykła, pełna przeciwstawności, która miała niejedno oblicze. Była bardzo utalentowana, miała wyjątkowy i ciepły głos, który jest niczym miód. Mimo talentu nie spoczęła na laurach, chciała dalej się rozwijać, doskonalić, smakować czegoś nowego, rozszerzać swój repertuar. Była wspaniałą mamą, a żoną? Tu już autor pisze oszczędnie, z dystansem. Jakby za woalem. Jakby bał się zbyt mono wejść w prywatność Anny Jantar. Szczegółowo przedstawia osiągnięcia zawodowe, kolejne krążki, występy estradowe, festiwalowe. Uchyla rąbka tajemnicy jak wyglądało życie muzycznych sław w okresie lat 60. i 70.
Marcin Wilk pisze o Jantar w samych superlatywach. Z jego słów wyłania się istota perfekcyjna, kryształowa, bez żadnych wad, a tym samym nierealna, bo takich ludzi nie ma. W polskiej świadomości funkcjonuje zwyczaj, że o zmarłych źle wypowiadać się nie wypada. Czyżby tym właśnie pokierował się autor i nie chciał niczym zbrukać wizerunku wokalistki? Dokładnie to mnie w książce nieco rozczarowało, a tym samym zbudowało mur niewiary w nakreślony piórem portret piosenkarki, którą bardzo lubiłam od dziecka i nadal doceniam jako dorosła kobieta. Po lekturze wiem o wiele więcej niż przed przeczytaniem tej publikacji, ale czuję, że to za mało, że temat nie został do końca wyczerpany, że brakuje autentycznego przekazu na jaki się nastawiłam.
Książka jest napisana sprawnie, czytelnym językiem, z zachowaniem chronologii i proporcji właściwej temu gatunkowi. Ale brakuje się tego czegoś, czym w potrawach są przyprawy. Brakuje jej soli życia, anegdotek, ciekawostek. Reasumując nie jest to zła lektura aczkolwiek ma pewne niedociągnięcia. Mimo to miłośnikom talentu wykonawczyni „Nic nie może przecież wiecznie trwać”, fanom polskiej piosenki i ciekawym życia w PRL-u polecam i rekomenduję.

czwartek, 20 sierpnia 2015

Katarzyna Kołczewska "Wbrew sobie"



Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania 2015
stron 760
ISBN 978-83-8069-017-2

W morzu kłopotów

Jak łatwo w życiu się pogubić! Jak łatwo stracić grunt pod nogami! Jak łatwo nie docenić tego, co się ma! Życie to często gąszcz pułapek, konieczność niełatwych sytuacji, które niekiedy wydają się bez wyjścia. W dżungli życia bardzo łatwo zgubić tę właściwą ścieżkę, utracić swoją tożsamość, zapędzić się w ślepą uliczkę z której trudno zawrócić. I jakże łatwo się zgubić, a jakże trudno jest wrócić na prostą. 

O życiowych zawirowaniach pewnej kobiety i jej rodziny w bardzo piękny i dojrzały sposób napisała w swojej najnowszej książce Katarzyna Kołczewska, autorka, która w swoje fabuły lubi wplatać trudne i kontrowersyjne tematy, która nie boi się zagadnień tabu. 
Ewelina ma w życiu prawie wszystko. Mieszkanie, pieniądze, ciekawy fach w ręku - jest chirurgiem i ma wspaniałego, kochającego męża. Co jej brakuje do szczęścia? Dziecka! Ale i ono wreszcie zamieszkało pod jej sercem po latach starań i leczenia. I nagle radość zastępuje żałoba i rozpacz. Na standardowej wizycie okazuje się, że płód nie żyje, że serce dziecka już nie bije. Przyszłą mamę czeka poród martwego dzieciątka. To olbrzymie nieszczęście powoduje, że Ewelina topi się w oceanie rozpaczy. Nawet po roku nie jest w stanie się pozbierać. Wciąż żyje bólem i żalem, które przesłaniają jej cały świat, także jej małżeństwo, które zaczyna wisieć na włosku...
"Wbrew sobie" to książka doskonała. Wiem, że to bardzo mocne i zobowiązujące stwierdzenie, ale piszę je w zgodzie z własnym gustem i sumieniem oraz całą odpowiedzialnością. Po tę powieść sięgnęłam dzięki rekomendacji innej blogerki. Od samego początku wręcz zachłysnęłam się fabułą i z łatwością zagłębiłam się w losach Eweliny. Myślałam, że będzie to książka głównie o niej, ale szybko zostałam mile zaskoczona wejściem na pierwszy plan innych postaci. Każda z nich była w jakiś sposób z żoną Adama związana. Każda z nich wpadała w tarapaty. W życiu każdej z nich następowały trudne i bolesne chwile. Siostra Eweliny musiała zmagać się z poważną chorobą męża i trudnościami finansowymi, matka z kładącą się cieniem przeszłością i błędami w niej popełnionymi. Adam musiał pogodzić się ze stratą dziecka i porzuceniem przez żonę, Patrycja zaś musiała twardo stąpać po ziemi i rozpychać się łokciami o swoje. Życie nikogo z bohaterów zatem nie było usłane różami, wymagało podejmowania trudnych i czasem nieodwracalnych decyzji,  postępowania wbrew sobie. I właśnie dlatego o tej książce można powiedzieć, że ma w sobie więcej z  życia niż literackiej fikcji, więcej prawdy niż tego, co wypracowała wyobraźnia pisarki. Nie brakuje emocji, ba niekiedy jest ich tak dużo, że trudno złapać oddech, ciężko złapać dystans do cudzych problemów. Nie bardzo wiem dlaczego, ale ja tę powieść odebrałam bardzo osobiście. Niesamowicie szybko literackie, jakby nie było fikcyjne postacie wkradły się w moje życie i stały się namacalnie bliskie. Jak ktoś z realnego mi świata. Wiem, że przekroczyłam pewne granice, że zatopiłam się w rzeczywistości Eweliny zbyt mocno, wiem, że straciłam dystans dzięki czemu za mocno przeżyłam to, co działo się na kartach lektury. A działo się wiele. Poruszono temat niepłodności, opieki na osobami w ostatnim stadium życia, narkotyków, biznesu erotycznego, zdrady. Pani Kołczewska nie podzieliła swoich bohaterów na dobrych i złych. Nie wykreowała białych i czarnych charakterów. Słowami odmalowała wszelkie słabości ludzkiej natury, skłonność do popełniania błędów. 
Ta powieść zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie. Żyłam nią przez kilka dni i mimo, że czytanie już za mną to jeszcze wracam do niej myślami. Jeszcze wspominam i przeżywam na nowo. To książka o miłości i nienawiści, o trudnych życiowych dylematach, o szukaniu i gubieniu samego siebie. I o tym, że szczęście z wybaczeniem idą w parze. To książka dojrzała, przemyślana, dopracowana, nietuzinkowa, chwytająca za serce. Wzruszająca do łez, wciskająca w fotel i zachęcająca do refleksji nad naszym postępowaniem wobec spraw najwyższej wagi. Trudno o niej zapomnieć, trudno przejść wobec niej obojętnie. To nie książka przeciętna, to lektura zdecydowanie wyjątkowa, która zasługuje na uznanie. Jest jak zawiła układanka, którą warto ułożyć. Sięgnijcie po nią jeśli lubicie książki doskonałe w swoim gatunku. 


środa, 19 sierpnia 2015

Weronika Wierzchowska "Ekstrakt z kwiatu orchidei"


Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania 2015
stron 376
ISBN 978-83-8069-032-5

Opowieść o zapachu orchidei i smaku życia

Na rynku księgarskim pojawia się każdego miesiąca kilkadziesiąt lektur zaliczanych do prozy dla kobiet. Są wśród nich książki lepsze i gorsze. Wiele z nich mało co różni się od siebie. Jak zatem znaleźć zajmującą i nietuzinkową lekturę ze świeżą, niepowieloną fabułą? Czasem warto zdać się na swoją intuicję. To ona właśnie podpowiedziała mi wybór kolejnej powieści Weroniki Wierzchowskiej, której tytuł jest niczym perfuma i nosi w sobie nazwę przepięknych kwiatów.
To historia trzech współczesnych kobiet, które łączy praca na rzecz rozwijającej się firmy produkującej kosmetyki do pielęgnacji twarzy i ciała. Beata i Aneta są siostrami. Obie wyszły za mąż i postanowiły założyć wspólny biznes, pracować na własny rachunek i stworzyć rodzinną firmę. Odremontowały fabrykę założoną ponad sto lat temu i zajęły się produkcją wszelakiej maści kremów i innych kosmetyków. Ważną osobą w ich zespole jest Dorota, która objęła stanowisko kierownicze. Panie niestety nie mają łatwego życia. Borykają się z kłopotami właściwymi dla biznesu we współczesnej Polsce, ale i nie mają słodko w życiu osobistym. Mąż Anety pracuje za granicą i staje się jej coraz bardziej obcy i daleki, a jej serce mocniej zaczyna bić na widok atrakcyjnego policjanta, prowadzącego dochodzenie w sprawie znalezionego w zamurowanym pomieszczeniu fabryki trupa. Beata zaś przyłapuje swojego ślubnego na zdradzie, w którą nie może uwierzyć. Dorotę nęka były partner, który okazał się niezrównoważonym egoistą i szaleńcem. To nie przeszkodziło mu omamić jej matkę. Każda z kobiet nie może sobie pozwolić na bierność, musi wziąć się z życiem i brutalnym losem za bary. Bo najlepsze, co możemy zrobić, gdy świat nam się wali, to wziąć sprawy w swoje ręce i walczyć, a nie się poddawać i pasywnie czekać na cud.
Ta powieść zafascynowała mnie od samego początku. Od razu odczułam lekkość pióra jej autorki. Wierzchowska pisze zabawnie, ale i bardzo realnie. Nie można jej zarzucić, że stworzona w książce rzeczywistość jest nieprawdziwa, nierealna i sztuczna. Najkrócej można ją określić jako samo życie, a przez to opisane bohaterki wydają nam się bliskie, zwyczajne i takie, które budzą sympatię. Łatwo je zrozumieć, łatwo je polubić, łatwo się z nimi utożsamić i wczuć w ich role. Mają troski podobne tym, jakie spotykają współczesne panie na każdym kroku. Połączenie obyczaju, romansu i wątku kryminalnego okazało się trafne i dobrze skrojone. I nie można zarzucić tej książce braku humoru, nie jest to sucha i nudna proza, ale powieść, przy lekturze której można często się uśmiechnąć. Książka ukazuje kulisy świata branży kosmetycznej, a ten temat jest autorce doskonale znany w związku z czym pisze o nim fachowo i skrupulatnie odsłaniając jego sekrety i niedociągnięcia.
Wierzchowska ciekawie nakreśliła losy swoich bohaterek, sprytnie je wykreowała. Dobrze też odmalowała współczesny świat, w którym prawda bywa towarem niekiedy bardzo deficytowym. Z książki płynie też przesłanie, że kobiety to wcale nie taka słaba płeć jak mawiają. Nie można też nie docenić siły kobiecej przyjaźni, która gdy zajdzie potrzeba ma niespożyte siły i jest w stanie niejedne góry przenieść.
Idealna lektura na relaks, książka, która rozbawi i rozśmieszy, ale i powoli docenić drzemiący w każdej z nas potencjał.


Unboxing urodzinowy

wtorek, 18 sierpnia 2015

Monika Nowicka "Kenia widziana moimi oczami"


Wydawnictwo Novae Res
data wydania 2015
stron 224
ISBN  978-83-7942-764-2

Kenia, ta prawdziwa Kenia!

Czarny Ląd fascynuje mnie od dawna. Wszelkie książki podróżnicze związane z Afryką pochłaniam zachłannie i z wielką przyjemnością. W towarzystwie Moniki Nowickiej zajrzałam do Kenii. I była to naprawdę niesamowita przygoda, naprawdę wyjątkowa podróż z książką w ręce. Stało się tak z dwóch powodów. Po pierwsze Autorka włożyła w swoją relacje ogrom emocji, naturalność i swoje ekspresyjne przeżycia. Po drugie znalazłam się nie tylko w tej Kenii, którą pokazują zdjęcia katalogów biur podróży, ale i w tych miejscach, które turyści omijają szerokim łukiem. Znalazłam się w tej zwyczajnej Kenii, dopiero której  poznanie daje prawdziwy obraz państwa ze stolicą w Nairobi.

Monika Nowicka z wykształcenia jest prawnikiem, podróże są jej pasją. Jest autorką bloga podróżniczego i kocha Kenię bardzo mocno. Ba, jest w niej jak sama mówi szaleńczo zakochana. Była w niej kilkakrotnie i jestem przekonana, że odwiedzi ją jeszcze nie raz. W Kenii czuje się jak w domu. Z uśmiechem na twarzy znosi gorący klimat i wszelkie niewygody. Kenia jest jej rajem i opoką, jest jej miejscem na Ziemi. W swojej książce chce pokazać prawdziwe oblicze afrykańskiego raju, jego blaski i cienie, chce podzielić się z czytelnikiem swoimi wrażeniami, tym, czego tam doświadczyła, wnioskami do jakich tam doszła. A Kenia zmieniła ją w sposób trwały i korzystny. Te wyprawy pozwoliły bowiem jej dostrzec wiele spraw, wiele aspektów, o których my wygodni i przyzwyczajeni do luksusu Europejczycy zapomnieliśmy. I wiele na tej amnezji tracimy. 
Czytając będziemy na safari, podejrzymy mieszkańców sawanny nocą i dniem, ale i zajrzymy do małej wioski, w której toczy się zwyczajne życie, a osoba o białym kolorze skóry jest gościem niecodziennym i wyjątkowym, zobaczymy ciekawe wysepki i miasta, targi i hoteliki, przepłyniemy się łodzią, zajrzymy do kenijskiej szkoły, doświadczymy klimatu miejscowej dyskoteki, restauracji, lotniska. Doświadczymy podróży różnymi środkami komunikacji i nasze oczy nasyci mnóstwo zdjęć zrobionych przez autorkę w czasie podróży. 
Ta książka to coś więcej niż tylko opis wspaniałych miejsc na Czarnym Lądzie. To także garść refleksji, przemyśleń Pani Moniki którymi dzieli się z swoimi czytelnikami. I to również mnie w tej książce bardzo ujęło i uświadomiło, że podróże to nie tylko uczta dla oczu, ale i głębin duszy, że podróże nie tylko kształcą, ale i uwrażliwiają i sprawiają, że jesteśmy życiowo mądrzejsi, dojrzalsi i bardziej potrafimy docenić to, co daje nam los.


sobota, 8 sierpnia 2015

Magdalena Kordel "Uroczysko"


Wydawnictwo Znak
data wydania II poprawionego 16 lipca 2015
stron 384
ISBN 978-83-240-3871-8
cykl Uroczysko

Wszystko, co nas w życiu spotyka, ma swój cel

Tego lata zajrzałam do Uroczyska. I strasznie mi się tam podobało. Bo ja lubię góry i takie klimatyczne miejsca jak to, gdzie mogę spotkać tak sympatyczne postacie. I jeszcze jako bonus naładować się pozytywną energią, której moim zdaniem nigdy nie za wiele i której nie można przedawkować. 
Tytuł recenzji to świetna sentencja do dłuższego przemyślenia. Wiadomo, w życiu spotykają nas miłe chwile, cudowne niespodzianki, ale i bolesne przeżycia czy tragedie. Bywa, że nasz świat wali się niczym domek z kart i wszystko trzeba sobie układać od nowa. Nawet, gdy jesteśmy obolali i mamy świeżutkie rany. Los czasem bywa totalnie bezlitosny. A potem, po upływie jakiegoś czasu nagle, gdy spojrzymy wstecz widzimy, że to co przeżyliśmy nie było takie beznadziejne lub było potrzebne, by docenić to, co mamy, ewentualnie wyplątać nas z toksycznego dla nas towarzystwa, związku czy układu.
 
Świat Majki, głównej bohaterki powieści rozpada się w krótkim czasie. Najpierw okazuje się, że mąż Igor ją zdradza i prowadzi podwójne życie. Potem wychodzi na światło dzienne, że ten drań zaciąga za plecami żony jeszcze ogromne długi wskutek czego Majka wraz z nastoletnią córką Marysią nie mają gdzie mieszkać, bo dom ma być zajęty przez komornika. Zszokowana matka i zdradzona żona postanawia wyjechać by ochłonąć i przemyśleć, co dalej. Wyjazd do odziedziczonego przez jej rodziców domu zmienia diametralnie jej życia. Właśnie tam Majka wpada na kapitalny pomysł jak zbudować swój świat od nowa. Postanawia przeprowadzić się do Malowniczego, uroczej miejscowości u podnóża Sudetów i z dala od poprzedniego życia być szczęśliwa...

Pierwsze wydanie tej powieści miało miejsce w 2010 roku. Wydanie drugie jest poprawione. Książka jest idealną lekturą na lato, urlop, chandrę, na czas choroby i lekarstwem na wszelkie smutki tego świata. Ta powieść wręcz tryska humorem, a jej nastrój błyskawicznie udziela się czytelnikom. "Uroczysko" napisane jest lekko, odbiera się je bardzo przyjemnie. To książka, która poprawi humor nawet największym malkontentom i powinna być polecana wraz z melisą na wszelkie stresy i doły. Lektura ma bowiem w sobie ważny przekaz. Nie warto wpadać w rozpacz, choćby wokół się waliło i paliło. Choćby w życiu trwała najgorsza i najbardziej długotrwała burza. Trzeba marzyć i te marzenia spełniać. To czasem wymaga zaparcia się w sobie, wzięcia się w garść nawet gdy wiatr wieje w oczy. Tak jak Majka trzeba ponieść się z kolan. I dobrze rozejrzeć się dookoła, bo tylko wtedy dojrzymy pomocne dłonie przyjaciół i tych, co nam dobrze życzą i trzymają za nas kciuki. Po porażce nawet tej największej można ponownie odnaleźć szczęście i spełnienie. A każde trudne doświadczenie czegoś na uczy, uodparnia nas na ciosy od losu, sprawia, że stajemy się mądrzejsi mądrością, której w szkołach nie uczą. Majka niech będzie wzorem dla tych, co im w życiu trudno. Na jej przykładzie można stwierdzić, że czasem warto w życiu zaryzykować, rzucić się na głęboką wodę, postawić wszystko na jedną kartę, spełnić spontaniczne marzenie. Nie można trwać w rozpaczy i zbyt łatwo się poddawać. Ta powieść wciąga i inspiruje, zachęca do zmian, do spróbowania w życiu chleba nie tylko z tego znanego nam już pieca. Ta książka dodaje skrzydeł, unosi na skrzydłach nadziei na lepsze jutro.  Jej atutami są: dynamiczna akcja, błyskotliwe dialogi, ciekawa narracja, duża doza humoru i niepowtarzalny klimat. Magdalena Kordel pisze lekko, a z każdej strony bije jej talent do konstruowania wspaniałych powieści dla kobiet w każdym wieku. Tę i inne książki tej pisarki z całego serca polecam.

piątek, 7 sierpnia 2015

Jolanta Kosowska "Nie ma nieba"


Wydawnictwo Novae Res
data wydania 6 sierpnia 2015
stron 292
ISBN 78-83-7942-845-8


Lekarz - zawód czy powołanie?

Choroby są niestety wpisane w ludzkie życie. Każdy z nas przeżywa chwile, gdy nasze zdrowie niedomaga. Potrzebny jest nam wtedy lekarz, by szybko i sprawnie pomóc nam wrócić do zdrowia. Tylko czasem nie mamy szczęścia i trafiamy na miernego medyka i nietrafione diagnozy. Co zatem powinno cechować wybitnego specjalistę? Z pewnością musi on skończyć studia z dobrym wynikiem, stale poszerzać swoją wiedzę, być miły i taktowny, kulturalny i ciepły. Wielu z nas wymaga by miał do pacjentów indywidualne podejście. Czy ten ostatni wymóg jest słuszny? Czy można każdego chorego traktować jak kogoś bliskiego? I wreszcie czy praca lekarza to zawód jak każdy inny czy może raczej powołanie równe kapłańskiemu czy zakonnemu? Wielu z nas lekarzy widzi jako świętych lub pazerne na pieniądze sępy. A jak wygląda ta profesja z drugiej strony, od kulis, z relacji samych medyków? Mogłam ją poznać dzięki lekturze najnowszej powieści Jolanty Kosowskiej – pisarki, która jest zarazem specjalistką w trzech dziedzinach medycyny. Książka o dość prowokacyjnym tytule „Nie ma nieba” okazała się lekturą na wyraz wyborną, w której zatopiłam się bez reszty i która zasługuje na bardzo wysoką ocenę.
Jej bohaterami są i lekarze, i pacjenci oraz ich wzajemne relacje. Małgosia i Maciej znają się ze studiów medycznych. Tworzą związek zgodny i kochający. Wydawało się, że wspólny zawód i pasje złączą ich na dobre i złe do grobowej deski. A jednak tak się nie stało. Ich miłość skruszała, a każde poszło własną drogą. Maciej stracił nie tylko ukochaną kobietę, ale i doszedł do wniosku, że nie chce być lekarzem. Przekonał się, że ta praca zbyt wiele od niego wymaga, zbyt mocno wyczerpuje, zbyt głęboko wchodzi w jego życie z butami. Zajął się zawodowo czymś zupełnie innym, ale na jego życiowej drodze stanęły osoby, które zdecydowały się zmienić jego życie zarówno osobiste, jak i zawodowe...
„Nie ma nieba” to lektura, którą odebrałam bardzo osobiście choć nie mam wykształcenia medycznego. Czytałam ją z niesłabnącym zainteresowaniem i sporym wzruszeniem. Spojrzałam na misję lekarzy z tej innej, nam pacjentom obcej strony. Zrozumiałam, że czasem za zasłoną obojętności nie kryje się bezosobowy stosunek i traktowanie człowieka jak przedmiot a racjonalne podejście do życia i jego bolączek. Ta powieść uświadomiła mi kruchość ludzkiego życia, ograniczone mimo postępu technicznego możliwości medycyny. To też piękna historia dwojga ludzi, którzy w labiryncie życia gubią się i tracą to, co można od losu dostać najwspanialszego – miłość.
„Nie ma nieba” to niesamowicie realna i romantyczna, choć bez literackiej słodyczy, opowieść o uczuciu, które rodzi się, dojrzewa i częściowo wypala, by próbować się odrodzić mimo trudnych okoliczności. Akcja książki jest bardzo dynamiczna, zaplątana i nie dająca się przewidzieć. Z tej lektury bije też szczerość i osobisty stosunek autorki do poruszanych tematów. A trzeba przyznać, że są one bardzo trudne, niekiedy są to sprawy tabu, o których chętniej myślą filozofowie niż otwarcie rozmawiają przeciętni ludzie. To nie jest lektura skierowana tylko do kobiet, to nie jest książka dedykowana tylko jakiejś grupie wiekowej. Moim zdaniem jest ona bardzo uniwersalna i warto, by przeczytało ją jak najliczniejsze grono czytelników. Dlaczego? Bo zawiera w sobie ważne prawdy, których odkrycie pozwoli nam być bardziej wrażliwymi, empatycznymi i serdecznymi ludźmi. Bo uruchomi w nas może nieco okurzone przez współczesny świat pokłady człowieczeństwa, których niekiedy bardzo nam brakuje.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Jessica Sorensen "Przypadki Callie i Kaydena'


Wydawnictwo Zysk i S-ka
data wydania 2015
stron 368
ISBN 978-83-7785-696-3

Odnaleźć święty spokój

Z racji, że często czytam i sugeruję się opiniami blogerów postanowiłam, że przeczytam powieść Sorensen. Okładka szeptała, że pewnie będzie to romans z nastolatkami w roli głównej i taka myśl zagościła szybko w mojej głowie, ale tym, którzy tak myślą powiem krótko, że to nie taka książka. To bardziej dramat niż romans, choć miłość jest tu balsamem na zranioną duszę, lekarstwem na całe zło, które spotyka parę głównych bohaterów. 
 
Kayden i Callie mieszkają w jednej miejscowości i chodzą do jednej szkoły. Znają się bardziej z widzenia niż przyjaźnią. Czeka ich wyjazd na studia, ale nim to następuje pewnego późnego wieczoru w trakcie imprezy w domu chłopca dochodzi do pewnego bolesnego i tragicznego zdarzenia. Właściwie to zło dzieje się po raz kolejny, ale tym razem będąca jego świadkiem Callie postanawia zmienić bieg rzeczy i pomóc Kaydenowi. Para spotyka się na studiach. Oboje mieszkają na terenie jednego kampusu, a ich serca zaczynają cieplej bić wspólnym rytmem. Tylko na drodze  wzajemnych relacji i rodzącego się uczucia stoi pewna dziewczyna i bolesne przeżycia z przeszłości. Bo i Callie i Kayden przeżyli już swoje traumy i muszą pokonać pewne przeszkody by stać się szczęśliwymi ludźmi na dalsze lata życia. Walka ze złem okazuje się trudna, ale miłość i przyjaźń mają ogromną moc i mogą pomóc odnaleźć drogę do szczęścia...

W tę powieść dość trudno było mi się wczuć. Do mniej więcej 150 strony nie bardzo ją czułam i wydawała mi się taka przeciętna. Zastanawiałam się, co tak podoba się w niej innym, aż tu nagle coś zaiskrzyło i książka wciągnęła mnie po same uszy. Zrozumiałam błyskawicznie przesłanie autorki i zachwytom nie było końca. Tak naprawdę, to nie jest to romans, gdzie czytelnik śledzi randki bohaterów, ich ochy i achy na ukochaną osobą, a książka mówiąca o sile uczucia, o jego mocy. Gdyby nie Callie Kayden nadal żyłby po presją ojca-psychopaty i pozwalał sobie na robienie krzywdy. Gdyby nie uczucie do Kaydena Callie nadal żyłaby w skorupie jaka otoczyła ją i odgrodziła od świata w jej dwunaste urodziny. Uczucie okazało się w przypadku obojga katalizatorem do zmian, do walki o szczęście. I właśnie ta przemiana okazała się istotą tej lektury, która wcale nie jest łatwa i przyjemna. Jest trudna, bolesna, ale bardzo cenna i warta przeczytania. Ta książka  mnie od pewnego momentu zahipnotyzowała, a umysł w miarę czytania domagał się pełnego zaspokojenia mojej ogromnej ciekawości jak wszystko się zakończy i potoczy. Zakończenie wręcz mnie zdenerwowało. Okazało się otwarte, niedopowiedziane i pełne niespodzianek. Napięcie trzymało do samego końca, który nie dał mi wymaganych wyjaśnień. Ale ta książka to I tom cyklu The Coincidence. Nie pozostaje mi zatem nic innego jak czekanie na tom II.
Tę powieść z serca polecam, choć dodam, że to wymagająca lektura i szukającym tylko rozrywki z książką w ręku może się nie spodobać.