środa, 30 kwietnia 2014

Eileen Goudge "Zastępcza żona"


Wydawnictwo Świat Książki
data wydania 2014
stron 544
ISBN 978-83-7943-230-1

Zastępstwo koniecznie potrzebne

owieść wydana w serii Leniwa Niedziela zrobiła na mnie duże wrażenie. Autorka bez wahania poruszyła dość trudne tematy, a tym samym wręcz zmusiła czytelników do refleksji nad tym, co w życiu ważne oraz nad istotą miłości i małżeństwa.
Głównymi bohaterami książki jest para, która wiele lat temu ślubowała sobie bycie razem po grób, na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie. Pobrali się z wielkiej miłości. Składając słowa małżeńskiej przysięgi pewnie nie mieli zielonego pojęcia jak bardzo los ich doświadczy. Ale gdyby ktoś przepowiedział obojgu w tym radosnym dniu przyszłość, zapewne odpowiedzieliby, że uczucie pomoże im pokonać każde zło, zdać pozytywnie każdy życiowy sprawdzian.
Camille Harte dojrzała, elegancka kobieta, żona i matka dwójki uroczych dzieciaków, zawodowo zajmowała się kojarzeniem par. Prowadziła ekskluzywne biuro matrymonialne na Manhattanie. Jako nastolatka ona i jej siostra, zostały osierocone przez matkę. Ojciec, pilot, po śmierci żony niezbyt dobrze wywiązywał się z rodzicielskich powinności. Camille musiała być dla młodszej siostry niczym matka. Minęło wiele lat. Camille dostała od losu potężnego kopniaka w postaci choroby nowotworowej. Pierwsze starcie wygrała. Ją i jej rodzinę kosztowało to bardzo wiele. Udało się, ale los zadrwił znowu. Nastąpił nawrót choroby, a szanse wyleczenia zmalały praktycznie do zera. Zrozpaczona kobieta postanowiła w swoisty sposób zadbać o męża i dzieci. Jeszcze za swojego życia, którego niewiele według lekarzy zostało, zapragnęła znaleźć kobietę, która ją zastąpi. Żonę dla swojego męża oraz matkę dla swojej córki i syna. To stało się jej wielkim zadaniem na schyłek życia i marzeniem. No cóż, czasem marzenia się spełniają i trzeba uważać o czym się marzy. Tylko los jak to los lubi robić przeróżne niespodzianki...
Powieść Eileen Goudge jest rewelacyjna. Autorka w ciekawy sposób opowiada historię, która chwyta za serce i wzrusza. W trakcie lektury od razu zaczęło mnie dręczyć pytanie jak ja bym się na miejscu głównej bohaterki zachowała? Jak przyjęłabym brutalną diagnozę lekarską? Czy byłabym tak dzielna jak Camille? Czy kierowałabym się egoizmem czy raczej dobrem bliskich? Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. Ale czy można zastąpić mężowi ukochaną żoną? Dużo takich dylematów dręczyło mnie w trakcie lektury. Bywały chwile w trakcie czytania, że odkładałam powieść i wiodłam sama ze sobą dyskusję. Sumowałam plusy i minusy dokonywanych przez główną bohaterkę wyborów. I niekiedy nie potrafiłam jej ocenić. Tak to bowiem czasem bywa, że mimo dobrych chęci wychodzi nieco inaczej niż zamierzaliśmy. Zamiast nieba piekło.
„Zastępcza żona” to książka o prawdziwym obliczu małżeństwa. Piękny ślub, huczne wesele to tylko preludium do prawdziwego życia we dwoje. Kroczenie razem pod rękę bywa czasem trudne, niezwykle wymagające. Pojawiają się sytuacje, które przerastają i wydają się nie do ogarnięcia. Jesteśmy tylko ludźmi, błądzimy, ale mamy swoje marzenia i plany. Los czasem je bardzo weryfikuje. Tak stało się w życiu Camille. Ta kobieta od samego początku wzbudziła moją sympatię. Kibicowałam jej w walce nie tylko z rakiem, ale i w boju o szczęście. Liczyłam na nieco inne zakończenie. Autorka wybrała jednak odmienne rozwiązanie. Czy dobre? Oceńcie już sami.
„Zastępcza żona” to książka zdecydowanie nieprzesłodzona i wyjątkowa, która mocno przyciągnęła moją uwagę. Dostarczyła emocji, wzruszeń, refleksji, łez. To lektura o sile uczuć, o kobiecej determinacji i dylematach moralnych. Powieść gloryfikuje moc więzów rodzinnych, siłę miłości, która niekiedy musi zdawać bardzo trudne egzaminy. Znalazłam w niej też piękną sentencję, którą na koniec pozwolę sobie przytoczyć: Każdy dzień to prezent, każdy moment jest łaską. Trzeba się cieszyć, a nie narzekać. Gorąco polecam przeczytanie nawet najbardziej wymagającym miłośnikom lektur obyczajowych.
Książka zrecenzowana dla portalu Lubimy Czytać.

czwartek, 24 kwietnia 2014

Elżbieta Wichrowska "Na Pragę nie wrócę"


Wydawnictwo MG
data wydania 2014
stron 240
ISBN 978-83-7779-189-9

Warszawa niejedno ma imię!

Stolica odbudowana po wojnie z ruin dziś zachwyca. Jest nowoczesnym miastem, które wciąż się rozwija, które daje wielu ludziom nowe możliwości i perspektywę rozwoju. Ale i dziś przemierzając pewne dzielnice można odnaleźć miejsca, gdzie jakby stanął czas. Takie inne oblicze Warszawy łatwo znaleźć na Pradze. A to właśnie ta część stolicy jest wymieniona w tytule książki Elżbiety Wichrowskiej. 
Czytam ostatnio bardzo wiele książek pióra polskich pisarek. Większość z nich ma bardzo ciekawą fabułę. Niekiedy niektóre powieści są do siebie bardzo podobne, zdarzają się i "kalki", "odgrzewane kotlety". Powieść Pani Wichrowskiej to ich zdecydowane przeciwieństwo. Jeśli miałabym do dyspozycji tylko jedno określenie tej książki to wybrałabym słowo "oryginalna". Dokładnie  książka jest nad wyraz oryginalna. Jest to bowiem połączenie lektury obyczajowej i niezwykle ciekawego przewodnika po stolicy. Tej sprzed lat i tej współczesnej, która nie zawsze w równomiernym tempie nadąża w biegu do przodu. Zdarzają się miejsca, gdzie postęp i nowoczesność dociera nieco wolniej. 
Bohaterkami powieści są trzy dojrzałe kobiety z których narratorką jest Magdalena i ... stolica - jej kamienice, ciekawe zaułki, place. 
Magda jest wykładowcą na uniwersytecie, pisarką i matką. Z pozoru dojrzała kobieta czuje się chwilami jak mała nieporadna dziewczynka. Zagubiona i przestraszona otaczającą ją rzeczywistością. Jej życie nie jest idealne i uporządkowane. Sporo się w nim dzieje. Magdalena nie jest rodowitą mieszkanką stolicy. Tu skończyła liceum i zawarła wieloletnie przyjaźnie z Beatą i Justyną. Przyjaciółki spotykają się, doradzają sobie, ale i docinają. W życiu Magdy pojawiają się i mężczyźni. Najważniejsza jest jednak ponad dwudziestoletnia córka Ania. Pewnego dnia Magda postanawia przeciąć mocną matczyną pępowinę i zamieszkać samodzielnie gdzieś na Pradze...

Książka nie jest zbyt obszerna, ale niezwykle ciekawa. Z pewnością trafi w gust tych, którzy kochają Warszawę i w jej odkrywaniu znajdują prawdziwą przyjemność. Oblicze tego miasta jest bardzo różne. Odkrywałam je w towarzystwie trzech kobiet, które są postaciami interesująco nakreślonymi. A zarazem są takie bardzo swojskie, zwyczajne, bliskie przeciętnym kobietom. 
Powieść Elżbiety Wichrowskiej to coś na kształt barwnej mozaiki, dość skomplikowanej układanki którą w trakcie czytania z każdą stroną poznajemy dokładniej. Lektura czasem wręcz przytłacza ilością wielu wątków, informacji i ciekawostek. Ale autorka uczyniła to w sposób niezwykle czarujący, rozbudzający jeszcze większą ciekawość. O czym jest ta powieść? O kobietach i kamienicach. O przemijaniu, uroku starzenia się i obliczach dojrzewania. O kobiecych dylematach i rozterkach. Nie jest to książka łatwa w odbiorze, ale warto na niej skupić uwagę, wręcz zatopić się w nią. Wtedy możemy poczuć specyficzny klimat i smak. Proza ambitna, która robi wrażenie. Zachęcam do spaceru po Warszawie i zapraszam na spotkanie trzech przyjaciółek. 

niedziela, 20 kwietnia 2014

Paweł Zuchniewicz "Cuda Jana Pawła II"


Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania kwiecień 2014
stron 296
ISBN 978-83-7839-752-6

Cuda Papy Karola

Jan Paweł II to dla mnie Ktoś więcej niż papież. To Człowiek, który wywarł ogromny wpływ na moje życie choć nigdy się z Nim osobiście nie spotkałam. Na tron Piotrowy wybrano Go, gdy miałam 5 lat. W czasie Jego pontyfikatu rosłam, dorastałam i dojrzewałam. Gdy odszedł płakałam długo i do dziś odczuwam pustkę oraz Jego brak. 
O świętości Karola Wojtyły nigdy nie wątpiłam. Zawsze był dla mnie synonimem dobra. O tym, że za Jego wstawiennictwem dzieją się cuda nie trzeba mnie przekonywać. Zawsze bowiem uważałam Karola Wojtyłę za kogoś, kto jest blisko Boga i ma z Nim bardzo bliskie relacje. Niedługo kanonizacja polskiego Papieża. Do tego zdarzenia droga jest zwykle dość długa. Ale w przypadku Lolka z Wadowic wszystko potoczyło się można rzec błyskawicznie. Ten fakt napełnia mnie wielką radością. By zostać świętym trzeba mieć "na koncie" cuda. Karol Wojtyła ma ich bardzo wiele. Pewnie, gdyby spisać wszystkie powstała by bardzo, bardzo gruba księga.
 O niektórych z nich pisze w swojej książce, która właśnie doczekała wydania rozszerzonego Paweł Zuchniewicz. Starannie wydana publikacja zachęca do lektury śliczną okładką. Środek jest też wspaniały. Od razu dodam, że lekturze towarzyszyło olbrzymie wzruszenie, moc wspomnień i wiele, wiele łez. Łez tęsknoty, łez smutku, ale i łez radości. Nie przeczytałam tej książki od razu. Nie byłabym w stanie emocjonalnie podołać tak wyjątkowej lekturze. Ale czytałam tę książkę w ukryciu. Gdy byłam sama zaszyta gdzieś w przysłowiowej mysiej dziurze. Tak chciałam. Zależało mi by oderwać się od świata i ludzi, by nic mi nie przeszkadzało. Chciałam być tylko sam na sam z tą książką i jej Bohaterem. Lektura dzieli się na pięć części i poszczególne rozdziały. Każdy poprzedza cytat z wypowiedzi i dokumentów Ojca Świętego. I są jeszcze zdjęcia. Nie jest ich wiele, ale każde jest bardzo wyraziste, czytelne, z przekazem. Ostatnie z nich przemawia najbardziej. Papa w pełni sił, uśmiechem, ale i zadumą na twarzy błogosławi. Tak myślę Nasz Papież wygląda teraz z niebieskiego okna. Spogląda na świat i dalej prowadzi ku Bogu. Do lektury tejże książki niezbędne są chusteczki. Gorąco ją polecam.

sobota, 19 kwietnia 2014

Wielkanoc ...

Gdy nadejdzie Wielkanocny poranek
Niech spełnią się życzenia tęczowych pisanek...
Mazurków kajmakowych, bazi srebrzystych,
Bogatego zająca i kurczaczków puszystych.
Świątecznego nastroju, biesiady obfitej,
Lukrowego baranka, a w dyngusa - głowy wodą zmytej!

Dla wszystkich odwiedzających mój blog serdecznie życzenia składa Bernardeta Łagodzic-Mielnik z Rodziną

czwartek, 17 kwietnia 2014

Adrian Grzegorzewski "Czas tęskonty"


Wydawnictwo Między Słowami
data wydania 2014
stron 416
ISBN 978-83-2402-526-8

Zakazana miłość

 
Po książkę Adriana Grzegorzewskiego sięgnęłam z pobudek osobistych. Po przeczytaniu jej opisu na stronie wydawcy lektura nie mogła mnie ominąć. Miejsce akcji to okolice Drohobycza, miasta kojarzącego się wielu czytelnikom z Bruno Schulzem, będącego rodzinną miejscowością moich dziadków po kądzieli. Wydarzenia historyczne, które są tłem akcji znam z relacji naocznych świadków. Byłam ciekawa jak w oparciu o nie napisał swoją książkę Polak, mieszkający w Londynie. Po lekturze jestem tą publikacją zachwycona i z przyjemnością stawiam jej najwyższą notę. W pełni na nią zasługuje.
Rok 1939 był niespokojny. W Europie zrobiło się bardzo burzliwie. Wrzało, a wojna wisiała na włosku. Lato było słoneczne, ciepłe, wręcz upalne. Ludzie mimo niepokojących zdarzeń w polityce musieli zwyczajnie żyć. Jedni w letni czas pracowali w pocie czoła, inni korzystali z wakacji i letniej kanikuły. Piotr Ochocki, pochodzący ze stolicy student, postanowił tamtego lata odwiedzić rodzinne strony swojej nieżyjącej matki i udał się do Bedryczan, małej wioski na Kresach. Tam korzystał z gościny Marii Kosieckiej i zamieszkał w jej domostwie. Okolica bardzo mu się podobała. Ale jego wakacje nie były beztroskie i nie upływały błogo. Berdyczany bowiem to niespokojne miejsce zamieszkane przez dwie nacje – Polaków i Ukraińców – wśród których coraz bardziej narastała wzajemna wrogość, podsycana wiadomościami ze wschodu i zachodu Europy. W życiu młodego Warszawiaka pojawiła się też kobieta. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Tylko Swieta to Ukrainka. Dla Polaka – Lacha owoc zakazany. Ich uczucie nie miało w ówczesnych czasach prawa się pojawić. Było potępiane, a karą za zdradę nacji mogła być śmierć obojga. Na dodatek dziewczyna miała już kandydata na męża. Młodego i hardego ukraińskiego mężczyznę o imieniu Jegor, działającego wraz z ojcem Swiety w ukraińskiej organizacji nacjonalistycznej OUN.
Powieść jest napisana z rozmachem i polotem. Literacka fikcja miesza się z historyczną prawdą. Lektura dostarcza emocji, wzruszeń. Bywa i romantyczna, i przerażająca. Autor odważnie ukazuje czasy, w których wielu ludzi uległo nacjonalistycznym pobudkom, w imię których zatracili człowieczeństwo. Dopuszczali się zbrodni, a w ich sercach królowała nienawiść.
Powieść to książka z historią w tle. Historią trudną i bolesną dla obu stron. Wielu ludzi do dziś nie może się uporać z tym, co działo się na polskich Kresach w czasie wojny. Nie może wybaczyć tego co dotknęło ich przodków. Lektura jest niczym lekcja historii, która doskonale uświadomi młodym czytelnikom piekło wojny, potworność ślepego nacjonalizmu.
Sporym atutem książki jest też wątek miłosny, który okazuje się nieprzewidywalny i bardzo zawiły. Książka to doskonały debiut, który polecam gorąco miłośnikom „Polskich dróg” czy „Czasu honoru”.
Książka zrecenzowana dla portalu Lubimy Czytać.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Katarzyna Kołczewska "Idealne życie"


Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania marzec 2014
stron 384
ISBN 978-83-7839-717-5

Ideał utkany z pozorów

Słowo idealny po prostu mnie drażni. Wywołuje niesmak. Dlaczego? Bo uważam, że ideałów zwykle nie ma. Są one raczej ogromną rzadkością. My ludzie jeśli spojrzymy na siebie naprawdę obiektywnie i dokładnie wcale nie jesteśmy idealni. Mamy swoje słabości, kompleksy, pięty Achillesa. Koniec kropka. I takie jest nasze życie. Zawsze znajdą się w nim rzeczy, które chcielibyśmy zmienić, zmodernizować, ulepszyć. Tylko na pozór komuś może się wydać, że czyjeś życie jest idealne. Wyjątkowe i bez żadnej skazy. Prawda bywa zgoła inna.

Tak było w przypadku Elżbiety z najnowszej powieści Katarzyny Kołczewskiej. Pracująca na dyrektorskim stanowisku kobieta miała bardzo wiele. Wzorową na pozór rodzinę, ciekawą pracę, piękny dom, willę w Zakopanem, pieniądze na spełnienie wszelkich zachcianek. Nie miała powodów do trosk czy zmartwień. Tak postrzegała ją jej siostra bliźniaczka i nie tylko. Z pewnością wiele osób zazdrościło jej życiowego farta. Ale powiedzenie, że pozory mylą okazało się w przypadku tej bohaterki wyjątkowo trafne. Tak naprawdę jej życie było burzliwe i pełne ciosów od losu i ludzi.
Pewnego majowego dnia Elżbieta popełniła samobójstwo. Wyskoczyła z okna w biurowcu w którym pracowała. Zginęła na miejscu. Policja wszczęła dochodzenie. Jej mieszkająca w Sandomierzu siostra przeżyła ogromny szok na wieść o tragedii. Śmierć bliźniaczej siostry potwornie ją dotknęła. Po pogrzebie by odzyskać spokój ducha postanowiła sama dowiedzieć się co skłoniło Elę do tak potwornego kroku. Wyniki jej śledztwa są zaskakujące i przerażają. Okazuje się bowiem, że życie pani dyrektor w firmie Meyres było bardzo dalekie od ideału. Było życiem usłanym kolcami róż... 

 Książka porwała mnie od samego początku. Okazała się lekturą, która pochłonęła mnie bez reszty. Najpierw zaintrygowała okładka. Dwie kobiety nie widzą swoich twarzy. Jedna idzie za drugą. Widzi właściwie cień siostry, jej tył. A nie widzi twarzy, która zapewne zdradziłaby moc emocji. I prawdę. Okrutną prawdę.
Ewa i Ela wiodły odmienne życie. Obie skończyły studia. Ale żyły w diametralnie różnych światach. Ewa została w Sandomierzu, gdzie mieszkała z mężem i dziećmi oraz ze swoją matką. Oprócz pracy zawodowej niezbyt dobrze płatnej miała na głowie cały dom. Poza etatem nauczycielki była matką, żoną i domową gospodynią . Dodatkowo by podreperować rodzinny budżet udzielała korepetycji z angielskiego. Mimo to jej rodzinie się nie przelewało. Ciągle pojawiały się niespodziewane wydatki. O pomocy domowej, wypadzie do spa czy wyjeździe na atrakcyjną wycieczkę mogła tylko pomarzyć. Była zmęczona i zabiegana. I właśnie dlatego zazdrościła Eli jej życia. Gdyby wiedziała jakie ono było naprawdę...
Tak to w życiu bywa, że wiele umyka naszemu wzrokowi. Widzimy to, co wręcz razi w oczy - bogactwo, luksus, sukcesy. Ale trzeba pamiętać, że aby uzyskać prawdziwy obraz trzeba zajrzeć głębiej. Tam, gdzie wzrok często tonie w mroku. 
Powieść "Idealne życie" czyta się jednym tchem. Strona po stronie czytelnik odkrywa wraz z siostrą Elżbiety jej mroczne tajemnice i sekrety. Na światło dzienne wychodzą jej kłopoty i bolączki. A jest ich niemało. I nagle Ewa dostrzega brudy świata sukcesu, jego cienie. Przestaje zazdrościć siostrze i zaczyna doceniać to co ma. Tak często w życiu bywa. Mamy ochotę stać się kimś innym, bo wydaje nam się, że ta osoba ma lepiej od nas. Prawda może okazać się diametralnie inna. Książka Katarzyny Kołczewskiej to połączenie obyczaju i sensacji. To lektura, która zawiera masę emocji. Pełna niespodzianek i zawirowań z pewnością nie znudzi. Oryginalna i niebanalna fabuła jest sporym atutem tej książki. Przy tym autorka nie boi się poruszać trudnych tematów jak przemoc w rodzinie, zdrada, podwójne życie, alkoholizm. Zarazem pisze bez schematu i powielania. Polecam ją gorąco tym, którzy lubią książki z przesłaniem, tym, których nudzą słodkie powieści z przewidywalnym zakończeniem. Lektura rewelacyjna w swoim gatunku.

sobota, 12 kwietnia 2014

Roman Dzida "Moja korona Ziemi"


Wydawnictwo Novae Res
data wydania 2014
stron 240
ISBN 978-83-7942-039-1

Wędrówki po Dachach Kontynetów

Seven Summits to bardzo prestiżowe wyzwanie. Polega na wejściu na najwyższe szczyty poszczególnych kontynentów. Jego zdobycie wymaga wejścia na 9 gór. Dlaczego aż tyle skoro jest tylko 7 kontynentów? Ano dlatego, że Ocenia i Australia są rozdzielone, a przynależność do Europy Elbrusa czyni go niezbędnym do zdobycia. Jakby nie patrząc nie jest to łatwe wyzwanie. Wymaga czasu, cierpliwości, wytrzymałości fizycznej, dobrej kondycji oraz funduszy. Zdobycie tychże szczytów daje powód do dumy i pozwala na znalezienie się w naprawdę elitarnym gronie. Sama z chęcią gdybym tylko miała możliwość podjęłabym się próby wspinaczki. Ale póki co zostaje mi tylko czytać relacje świadków, którzy "złoili" Dachy Kontynentów. 
 
Wśród Polaków, którzy zdobyli Koronę Ziemi znalazł się Roman Dzida - podróżnik z Czechowic-Dzidzic. Aconcaguę zdobył w 2003 roku. Na szczyt ostatniej z gór należących do Korony Ziemi wszedł w 2011 roku. Relacje ze swoich dziewięciu wypraw spisał w książce, która ja migiem pochłonęłam. Są to jak sam autor zaznacza dzienniki z wypraw, relacje spisywane dzień po dniu, chwila po chwili. Każda wyprawa to wielka przygoda, mnóstwo wysiłku, niespodzianek, emocji, zachwytów, ale i zdarzały się rozczarowania czy trudne sytuacje, a drogę do celu często przekraczały podróżnicze chochliki. Mimo to wszystko kończyło się szczęśliwie. Autor opisuje swoje podróże dość wnikliwie, często niejako dając wskazówki tym, którzy zechcą pójść w jego ślady. Nie koloryzuje i pisze pisze bez podniosłego tonu czy chwalenia się. Swoje zapiski uzupełnia fotografiami. W tekście nie brak wielu ciekawostek, osobistych refleksji, spostrzeżeń. Książka to ciekawa propozycja dla tych, którzy cenią sobie literaturę podróżniczą. Świetna okazja by z lekturą w ręce potowarzyszyć wspinaczowi w jego wyczynie. Osobiście bardzo cenię takie zapiski. Książkę Romana Dzidy przeczytałam w jedno popołudnie. I było to wspaniałe doświadczenie. Gorąco polecam tę publikację tym, którzy kochają góry, przygodę i odważne wyzwania. Uwaga: ta książka rozbudza chęć górskiej wędrówki.
Zainteresowanym polecam stronę Pana Romana 
http://www.romandzida.pl/#!/start

piątek, 11 kwietnia 2014

Stosik recenzyjny

 I tak pan listonosz do domu przyniósł :
- Leon Leyson "Chłopiec z listy Schindlera" od Prószyńskiego - recenzja już na blogu
- Agata Pruchnicka " I dobry Bóg stworzył Aktorkę" od Wydawnictwa Sol
- Lino Zani " Był Człowiekiem, był Świętym" od Lubimy Czytać
- Paweł Zuchniewicz "Cuda Jana Pawła II" od Prószyńskiego

A na czytnik otrzymałam
- od Autora

 Od Prószyńskiego:
 oraz

środa, 9 kwietnia 2014

Sven Hannawald, Ulrich Pramann "Sven Hannawald. Tryumf. Upadek. Powrót do życia"


Wydawnictwo
data wydania 2014
stron 304
ISBN 978-83-7924-148-4

Prawdziwe życie Hanniego

Moje zainteresowanie skokami narciarskimi nie zaczęło się wraz z wybuchem Małyszomanii, ale w trakcie trwania olimpiady w Sarajewie (1984). I tak - jako dziecko, nastolatka i dorosła osoba rokrocznie zasiadałam i nadal zasiadam zimą i latem przed ekranem telewizora i patrzę jak młodzi, zdolni chłopcy przez kilka sekund szybują nad zeskokiem. Oglądając telewizyjne relacje, widząc uśmiechniętych zawodników wydaje się, że uprawianie skoków nie jest trudne, ba to sama przyjemność i ciekawy sposób na życie. Moje podejście do tej dyscypliny zmieniło się dość znacząco po lekturze książki, która jest autobiografią jednego z wybitnych skoczków narciarskich wszech czasów.
Sven Hannawald ma na swoim koncie wiele sukcesów. Ale jeden wyczyn należy tylko do niego. Niemiecki sportowiec jako jeden z wielu wygrał prestiżowy Turniej Czterech Skoczni, ale jako jedyny od początku jego rozgrywania zwyciężył we wszystkich czterech konkursach. To przyniosło mu olbrzymią sławę, popularność i rozgłos. Ale ten sukces doprowadził też sympatycznego skoczka do totalnego wyczerpania, przerwania kariery i konieczności długotrwałego leczenia.
W książce napisanej wraz z Ulrichem Pramannem Sven opowiada niezwykle szczerze o swoim życiu. Wiele lat wypełnione było ciągłą rywalizacją, treningami i ciężką, wręcz morderczą pracą. Sven urodził się w czasach, gdy Niemcy były krajem podzielonym na część socjalistyczną i kapitalistyczną. NRD – ojczyzna Svena niezwykle promowała sport wśród dzieci i młodzieży. Wprowadzała swoiste plany i normy, programy, które miały na celu zbudować sportową potęgę. Sven przez wiele lat uczęszczał do sportowych szkół, gdzie pracowicie szlifował swój talent. Gwiazdą został już w zjednoczonej ojczyźnie. Na kartach książki legendarny skoczek niezwykle szczerze opowiada o swojej karierze, rodzinie, marzeniach, celach i planach. Odkrywa przez czytelnikami swoją duszę i opowiada o triumfie, ale i o upadku. Upadku o wiele boleśniejszym niż ten na zeskok skoczni. Upadku można rzec do piekła. Rywal Adama Małysza jednak i tę walkę wygrał. Za sukces zapłacił najwyższą możliwą cenę. Po latach wyznaje o sprawach bolesnych, a dla niektórych wręcz wstydliwych. Swoją postawą chce przestrzec innych przed negatywnym skutkiem sukcesu. Syndrom wypalenia dotyka bowiem nie tylko sportowców.
Lektura książki z pewnością wzbogaciła moją wiedzę o skokach narciarskich, uświadomiła o sposobach szkolenia sportowców w NRD, ale i ukazała coś, czego nie widać w czasie transmisji zawodów, coś, co nie jest tematem jakże niekiedy żenujących wywiadów ze skoczkami. Teraz wiem, jak bardzo ten rodzaj sportu wyczerpuje. Jak żelaznej dyscypliny wymaga. Sven popadł w manię kontroli wagi. Był przekonany, że każdy gram mniej to krok bliżej do sukcesu. Ta filozofia doprowadziła go do zdrowotnej ruiny. Cieszę się, że udało mu się wyjść na prostą.
Ta publikacja to wyjątkowa gratka dla miłośników skoków narciarskich. Okazja do poznania jednej z największych gwiazd skoczni. Ale i historia człowieka którego omal nie zniszczył sukces. To także obraz świata skoków, który jest dość specyficzny i niekiedy trudny do zrozumienia przez zwykłego zjadacza chleba.Tę książkę nie da się czytać na raty. Pochłonęłam ją w ten sam dzień, gdy znalazła się w moich rękach. Straciłam przy niej poczucie czasu, wróciły wspomnienia, emocje przeżywane w trakcie zawodów. Z zainteresowaniem przeczytałam tekst, obejrzałam zdjęcia. O tej lekturze mogę z pewnością powiedzieć, że jest ciekawa, pasjonująca i niekiedy szokująca. Ale i prawdziwa. Polecam tym, którzy kochają karuzelę Pucharu Świata, ale i osobom ciekawym kulis wielkiego sportu.
Książka zrecenzowana dla portalu Lubimy Czytać.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Lidia Woźniak "Pod włoskim niebem"


Wydawnictwo Novae Res
data wydania 2014
stron 132
ISBN 978-83-7942-153-4

Z życia opiekunki seniorów

Nastały paskudne czasy. W Polsce panuje spore bezrobocie. Moim zdaniem o wiele wyższe niż podają oficjalne statystyki. Tysiące ludzi w różnym wieku opuszcza nasz kraj i szuka lepszego życia poza Polską. Są wśród nich i młodzi, którzy nie mając żadnych perspektyw a chcą godnie żyć, ale i ludzi w średnim wieku, których zwolniono lub też tacy, którym głodowa najniższa krajowa nie starcza na życie. Wiele Polek podejmuje na Zachodzie pracę jako opiekunki osób w podeszłym wieku. Zwykle pracują w Niemczech, Szwajcarii czy Włoszech. Ich praca jest tylko na pozór łatwa. W rzeczywistości to zajęcie wymagające odpowiednich predyspozycji psychicznych, fizycznych, cierpliwości czasem wręcz anielskiej. To praca niezwykle odpowiedzialna i trudna, choć w miarę dobrze płatna. O polskich opiekunkach mówi się wiele i dość dobrze. O samym zajęciu krążą przeróżne mity. Jedne panie sobie pracę chwalą inne po jakimś czasie ją porzucają. 

Książka "Pod włoskim niebem" autorstwa Lidii Woźniak opowiada o pracy badante(opiekunki) w różnych rejonach Włoch. Pani Lidia spędziła tam z przerwami kilkanaście lat. Pracowała w różnych domach i opiekowała się różnymi osobami. Do wyjazdu zmusiła ją ekonomia. Pierwszy raz był oczywiście najtrudniejszy. Autorka jechała tam ze słabą znajomością języka, nie miała pojęcia chyba jak każdy co ją czeka. Rozstaniu z rodziną towarzyszyły łzy. Potem było już oczywiście łatwiej, co nie znaczy, że jak po maśle. 
Niezbyt gruba książeczka to autentyczna i do bólu prawdziwa relacja z życia opiekunki. Pełna różnych wydarzeń, niespodzianek, emocji. Autorka doskonale oddała realia jakie są związane z opieką nad osobami starszymi. Nie zawsze jest to zajęcie wdzięczne, często pojawia się stres. Pobytom poza rodzinnym domem towarzyszy też tęsknota za rodziną. Inny kraj, inne realia, inny język, kuchnia i otoczenie. I świat ludzi chorujących, którzy niekiedy potrafią być przykrzy, złośliwi, niecierpliwi. 
Książkę to coś na wzór i pamiętnika i zarazem poradnika dla osób, które chcą wyjechać i pracować w takim zawodzie. Autorka bez ogródek opisuje jego blaski i cienie. Ta publikacja to też refleksje Pani Woźniak na współczesną sytuacją w Polsce. W przerwach wspomnień padają ostre słowa krytyki wobec tego co się w naszym kraju dzieje. Niestety Pani Lidia ma całkowitą rację. Polakom po przemianach ustrojowo- gospodarczych żyje się coraz gorzej. Nie ma chyba dziedziny życia by szło ku dobremu. 
Reasumując książka jest ciekawa, realna i prawdziwie obrazuje dzisiejszą smutną niestety rzeczywistość. Jej autorka należy do grona współczesnych siłaczek, które poświęcają się i podejmują spore wyzwania. Należy im się za to szacunek.

sobota, 5 kwietnia 2014

Wywiad z Panią Beatą Gołembiowską autorką książki "Żółta sukienka"

Witajcie! Niedawno przeczytałam bardzo piękną i zapadającą w pamięć lekturę. Mowa o książce pod tytułem "Żółta sukienka" której recenzję możecie przeczytać pod linkiem http://cudownyswiatksiazek3.blogspot.com/2014/03/beata-goembiowska-zota-sukienka.html
Dziś gościem mojego bloga jest jej autorka, z którą dzięki dobrodziejstwu internetu przeprowadziłam wywiad. Oto on.
 Beata Gołembiowska ( zdjęcie ze zbiorów autorki)

 Bernardeta Łagodzic-Mielnik  1. Jak to się stało, że chwyciła Pani za pióro?

 Beata Gołembiowska  - Jako dziecko byłam niemalże stale chora. Spędzając czasami miesiące w łóżku, nauczyłam się bardzo wcześnie czytać.   Zaczęłam dosłownie połykać książki i czytanie stało się moim nałogiem. Przez wiele lat z rzędu pobijałam rekordy ilości wypożyczonych książek w miejskiej bibliotece. Żyłam wtedy niemalże cały czas w wyimaginowanym świecie, wyobrażając siebie w różnych sytuacjach i epokach.  Te wytwory wyobraźni próbowałam przelać na papier. W szkole średniej i na studiach pochłonęła mnie pasja do biologii, a ściślej do ornitologii i zarzuciłam pisanie. Dopiero, gdy urodziły się moje córki – zbliżałam się wtedy do trzydziestki – zaczęłam pisać dla nich pamiętniki. Spisywałam wszystkie ich zabawne powiedzonka, opisywałam wydarzenia, ale też, od czasu do czasu wspominałam w nich o sobie.  Dopiero w Kanadzie odważyłam się na napisanie kilku artykułów – o fotografii, przyrodzie, malarstwie. Zostały opublikowane w kilku kanadyjskich i polskich czasopismach.
 Tak naprawdę przygoda z pisaniem na serio zaczęła się od jednego opowiadania, które zatytułowałam Żółta sukienka. Mój przyjaciel, reżyser, zachęcił mnie do napisania scenariusza, tę ideę podchwyciła moja pracodawczyni, aktorka – Liliana Komorowska - i tak powstał scenariusz, który niestety nie ujrzał światła dziennego. Na podstawie jego napisałam mój debiut, tworzony w męce, gdyż był swego rodzaju pamiętnikiem. W tym samym czasie zbierałam materiały do książki – albumu W jednej walizce - o polskich arystokratach na emigracji w Kanadzie. Obie książki ukazały się w grudniu 2011. Od tego czasu pisanie stało się moim sposobem na życie, robię to codziennie, godzinę, dwie, a czasem kilka. Od kilku miesięcy prowadzę bloga, a ostatnio moje artykuły publikuje Pangea Magazine, polsko – angielskie czasopiśmo promującym wizerunek Polski. 



B. Ł-M.  2 - Skąd czerpie Pani pomysły na fabuły książek?

  B. G.
Mój debiut – Żółta sukienka, tak jak wspomniałam wcześniej, jest w dużej mierze autobiografią, chociaż część sytuacji i postaci jest fikcyjnych. Polscy arystokraci na emigracji w Kanadzie - temat mojej książki W jednej walizce, był mi bliski poprzez wspomnienia mojego ojca, pochodzącego z ziemiańskiej rodziny. Następna powieść, Malowanki na szkle, która mam nadzieję ukaże się jeszcze w kwietniu nakładem wydawnictwa Comm, jest już fikcją, chociaż zawiera pewne elementy zasłyszanych opowiadań, czy przeżytych przeze mnie wydarzeń. Bohaterka, tak jak ja, jest z wykształcenia biologiem. Powieść Lista Olafa, którą wysłałam do wydawnictw dopiero miesiąc temu, też zawiera kilka elementów biograficznych. Czyli w każdej z moich książek jest cząstka mnie samej. Nie zawsze doceniałam mój skomplikowany życiorys i ilość zawodów, jakie wykonywałam. Podczas pisania okazuje się, że jest on bardzo pomocny.  Pomysły na fabułę czy akcję czerpię też z opowieści; znajomych, przyjaciół, czy od przygodnie spotkanych ludzi. Czasami zaintryguje mnie tylko ich fragment i już moja wyobraźnia zaczyna działać. Kilka lat temu podczas pobytu nad morzem spotkałam kobietę zbierającą bursztyny. W latach 60-tych pracowała dla UB. Opowiedziała mi trochę o sobie. Moje myśli krążą wokół jej historii.  Zapisuję je i kto wie, może kiedyś wykorzystam w następnej powieści.  

B. Ł-M. 3 - Czy mieszkanie na obczyźnie utrudnia czy ułatwia pisanie dla polskiego czytelnika?
 B. G. Są jego plusy i minusy, chociaż według mnie przeważają te drugie. Polska się zmienia w bardzo szybkim tempie i już nie jest tą, którą dobrze znałam.  Mam trudności z opisaniem współczesnych polskich grup społecznych, a i polski język już nie jest ten sam jak za „moich” czasów.  Natomiast dostrzegam z większą wyrazistością to, co w Polsce najbardziej wartościowe, czego przeciętny Polak, zatopiony w szarzyźnie codzienności nie potrafi dojrzeć. Myślę, że moje pisanie o Polsce może być swego rodzaju reklamą ojczyzny. Szczególnie, gdy opisuję jej krajobrazy, popadam w uniesienie. A i ludzie spotykani tylko raz do roku wydają mi się tacy wspaniali! Obecnie pracuję nad powieścią umiejscowioną w latach 70-80 – te przynajmniej dobrze znam. Zdaję sobie sprawę, że jako emigrantka powinnam wyjść z tematu – Polska. Podjęłam więc decyzję stworzenia powieści, której akcja toczy się w Meksyku, Meridzie. W tym mieście od czterech lat jest mój drugi dom. Będzie to próba przełamania mojej „polskiej monotonii”, chociaż dwie bohaterki będą Polkami. A polski czytelnik nie koniecznie musi czytać o Polsce widzianej oczami osoby w niej przebywającej. Mickiewicz, Słowacki, Gombrowicz, Mrożek, Miłosz i wielu innych – pisali o ojczyźnie poza jej granicami. Jest to moja pociecha w chwilach zwątpienia, gdy zastanawiam się, co ja, emigrantka, mogę wartościowego napisać o kraju, w którym już nie mieszkam od tak dawna.

B. Ł-M.  4 - Co poczuła Pani na wieść, że Pani książka trafi w ręce czytelników?

 
B. G. Niesamowite wzruszenie. Gdy otworzyłam paczkę z Żółtą sukienką i wzięłam jeden egzemplarz do ręki, przeczytałam moje nazwisko na okładce….moje oczy zwilgotniały. A z drugiej strony było też rozczarowanie – dwa lata pracy i takie coś małego? Inne uczucia miałam po obejrzeniu W jednej walizce. Pięknie wydana, obszerna…. A potem przyszły maile od czytelników, recenzje…
„Moje pisanie już nie należy tylko do mnie, ale też i do innych” – ta myśl mi stale towarzyszy podczas tworzenia następnych powieści.


B. Ł-M. 5 - Czy stanie się pisarką wpłynęło na Pani życie prywatne i zawodowe?

 B. G. Od kilku lat pracuję dla małej firmy produkującej filmy dokumentalne. Jest powadzona przez polską aktorkę, Lilianę Komorowską. Trudno mi nawet określić, jaki jest zakres moich zadań – robię dosłownie wszystko – fotografuję, filmuję, organizuję, ale też i piszę. Od czasu, kiedy na poważnie zabrałam się za swój warsztat pisarski, przybyło mi obowiązków z nim związanych. Natomiast w życiu prywatnym pisanie stało się niemal najważniejsze. Budzę się z myślą, – „co dzisiaj napiszę” i z taką samą kładę się spać. Jestem w o tyle wygodnej sytuacji, że moje dzieci są już dorosłe, a miejsca, w których mieszkam, są wymarzonymi na pracę twórczą. W Kanadzie jest nim domek w lesie, a w Meksyku, Meridzie – dom w otoczeniu tropikalnej roślinności. 


B. Ł-M. 6 - Pisanie to bardziej praca czy pasja?
 B. G. Na razie pasja. Jak każdemu pisarzowi, marzy mi się możność życia, nawet bardzo skromnego, ze sprzedaży książek. Mam nadzieję, że to nastąpi. Staram się o tym nie myśleć, doceniając, że mam z czego żyć. Wydaje mi się, że każda następna książka jest lepsza od poprzedniej i przyjdzie taki czas….

B. Ł-M. 7- Pani ulubiony autor?

 B. G. Jest ich bardzo wielu, głównie z XIX i początku XX wieku, ale ze współczesnych jest nim zdecydowanie Eric Emmanuel Shmitt. Odkryłam go zaledwie dwa lata temu, przeczytałam wszystkie jego książki i sztuki teatralne i każda z nich mnie zafascynowała. Jego literaturę porównuję do filmów Kieślowskiego - zaskakująca fabuła, zachwycające bogactwo psychologiczne postaci.


B. Ł-M. 8 - Pani ulubione książki?

 B. G. Wymieniłam już książki Shmitta, a z polskich pisarzy Balzakiana -  Jacka Dehnela,  Stefana  Chwina -  Hanneman i Złoty Pelikan. Niedawno przeczytałam Tego lata w Zawrociu – Hanki Kowalewskiej i byłam oczarowana tą książką. 
Są lektury -  nawet te moim zdaniem bardzo dobre -  które czytam tylko raz i potem odstawiam na półkę. Są też takie, po które sięgam kilka razy i do nich należą między innymi: Trylogia Sienkiewicza, Anna Karenina Tołstoja, Zbrodnia i kara Dostojewskiego, Rozważna i romantyczna Jane Austin oraz Lucy Montgomery Błękitny zamek.



B. Ł-M. 9 - Czy czytuje Pani polską prozę dla kobiet? Jeśli tak to jak Pani ocenia jej poziom?

B. G. Trudno mi jest się wypowiedzieć na ten temat, gdyż nie znam zbyt dobrze tego nurtu. Przeczytałam zaledwie kilka powieści polskich autorek, które można zaliczyć do „prozy kobiecej”.  Niektóre mi się podobały, inne zdecydowanie nie. Kobiety dopiero niedawno masowo zaistniały w literaturze. Wydeptują swoje ścieżki, poruszając tematy ważne lub błahe, czyniąc to z większym lub mniejszym talentem. Nie wiem, czy Służące Kathryn Stockett można zaliczyć do „prozy kobiecej” – jest to książka o kobietach napisana przez kobietę. Dawno nie miałam w ręku tak genialnie napisanej powieści. Przeczytałam ją cztery razy. Może między innymi dlatego, że utożsamiam się z bohaterkami? Tuż po przyjeździe do Kanady, przez prawie dwa lata pracowałam jako służąca.

B. Ł-M. 10 - Co Panią najbardziej inspiruje do pisania?
 B. G. Pisanie traktuję jak jedzenie, picie, pójście do pracy. Jest po prostu częścią życia. W gorsze dni jest to tylko godzina dziennie, w lepsze – kilka godzin. Natchnienie przychodzi w trakcie pisania. Kilka lat temu moja córka zapytała mnie – „jak zostać malarką?”.
 – „Namaluj 500 obrazów” – taka była moja odpowiedź. Ćwiczenie czyni mistrza. Nie szukam więc chwil inspiracji, wierzę w codzienną ciężką pracę.



B. Ł-M. 11 - Jakie ma Pani hobby?

 B. G. Pisanie nadal traktuję jako bardzo czasochłonne hobby. Uwielbiam też pracę w ogrodzie. Mam ich dwa – jeden na polanie leśnej, a drugi tropikalny. Ten leśny rośnie powoli i wymaga wielu zabiegów, drugi rozwija się jak wariat i kwitnie na okrągło. Lubię też sport. Niegdyś jeździłam konno, na nartach zjazdowych, a obecnie zostało pływanie i narciarstwo biegowe. 

B. Ł-M.  12 - Czy trudno wydać swoją pierwszą powieść? Jakie rady udzieliłaby Pani tym, którzy marzą o publikacji książki?
B. G.
Nie przypuszczałam, że jest to tak trudny proces.  Przebrnęłam przez niego i mam już większe doświadczenie i rozeznanie. A rady dla tych, którzy marzą?  Wysyłać, czekać, nie zniechęcać się i pisać następne powieści. Jeśli wydawnictwa, które pokrywają koszty, nie odezwą się, a autor nie ma funduszy na wydanie w tych, które żądają pieniędzy, wydać w postaci e booka. A nawet w formie PDF-a i rozesłać znajomym. Po napisaniu powieści warto poprosić kilka osób o przeczytanie maszynopisu i wyrażenie opinii. Te krytyczne są najcenniejsze, chociaż mogą nieźle zaboleć. Sam proces korekty i redakcji potrafi być bardziej pracochłonny niż napisanie powieści. Nie trzeba się tym zrażać. Jest naprawdę potrzebny. A gdy książka się ukaże… To już następny etap, równie trudny, gdyż mało wydawnictw ma na tyle funduszy, aby zająć się rzetelną promocją. I tu znowu autor musi ruszyć do boju.


B. Ł-M. 13 - Czy dużo Pani czyta? Jakie są Pani ulubione gatunki?

B. G.Czytam niestety z doskoku. Czasami, mając mało czasu, sięgam po książkę, którą znam – na ogół są to psychologiczne powieści przełomu XIX i XX – głównie literatura anglosaska.
Staram się przeczytać przynajmniej 2 - 3 książki miesięcznie. Niestety, pisanie pochłania prawie w całości mój wolny czas. 


B. Ł-M. 14 - Czy ma Pani zwierzęta?

B. G. Z wykształcenia jestem biologiem, a mój wybór studiów został podyktowany miłością do zwierząt. Może dlatego nigdy nie byłam dobrym naukowcem?  Był taki okres, że w naszym kanadyjskim domu mieliśmy świnkę morską, wiewiórkę, dwa koty i psa. Potem został już tylko pies, cudowny Yorkie, o imieniu Amber, a tak naprawdę nazywaliśmy go kilkunastoma imionami i na wszystkie reagował. Najbardziej przyjął się Pimpuś. Przeżyłam niezwykle silnie jego śmierć i postanowiłam już nie mieć żadnego zwierzęcia. Ale nadal nasze rodzinne rozmowy są zdominowane wspomnieniami o psie. Nasz meksykański dom nazwaliśmy Casa de Ambar – na cześć naszego psa.


B. Ł-M. 15 - Niedługo ukaże się Pani kolejna książka. Jak zareklamuje ją Pani tym, którzy docenili "Żółtą sukienkę"?
 B. G. W Żółtej sukience, której głównym tematem jest tragedia, starałam się też zawrzeć dużą dawkę nadziei i wiary w człowieka. Nawet w tego, który dopuścił się zbrodni.
Malowanki na szkle to książka o zupełnie innym klimacie. Nie ma w niej głównego bohatera, jest ich kilkoro. Są uwikłani w różne perypetie życiowe, wychodząc z nich na ogół zwycięsko. A skąd tytuł Malowanki na szkle?
„Każda z postaci powieści opowiada swoją historię, jedna przeplata drugą, tworząc barwne obrazy, podobne do tych wykonanych przez Helę, góralkę z Murzasichla. Nie wszystkie jej malowanki na szkle zdobią ściany „biołyj izby”, część z nich jest schowana na dno skrzyni, tak głęboko, aby nikt nie mógł ich zobaczyć. Dopiero po latach zostaną wyjęte z ukrycia…”
Charakter powieści świetnie oddaje fragment recenzji Ani Szurek (blogerki z Lego Ergo Sum – całość recenzji ukaże się po premierze książki).
„Malowanki na szkle" są wehikułem czasu – dzięki nim nie tylko podróżuje się między przeszłością a teraźniejszością, poznając losy bohaterów, ale też upaja się widokiem Tatr, śledzi górskie wschody i zachody słońca, zachwyca tatrzańskimi szlakami i popijała zimną wodę ze strumienia, po to, by kilka chwil później zasiąść w ciepłym góralskim domu i w niepowtarzalnej atmosferze wysłuchać zwierzeń. Powieść snuje się wieloma torami, odsłaniając przed nami kolejno losy kobiet i mężczyzn, nad których życiem królują sekrety przeszłości, determinujące teraźniejszość. To jedna z tych książek, którą - mimo niezmiernie wciągającej historii - czyta się niespiesznie, by nic z niej nie uronić.”
Nie mogę już więcej opowiedzieć o powieści, aby nie zdradzić fabuły. Mam nadzieję, że czytelnicy Żółtej sukienki oraz ci, którzy jej nie znają, sięgną po Malowanki na szkle i z zaciekawieniem prześledzą losy bohaterów - szczególnie zachęcam miłośników polskich Tatr i folkloru Podhala.

 
Autorce ślicznie dziękuję za ten wywiad. Recenzja "Malowanek na szkle" ukaże się niedługo na moim blogu.


piątek, 4 kwietnia 2014

Katarzyna Puzyńska "Motylek"


Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania luty 2014
stron 608
ISBN 978-83-7839-695-6
Debiut na szóstkę!
Po kryminały sięgam nieco rzadziej niż kiedyś. To nie znaczy, że przestałam lubić ten gatunek. Tylko mam jedną zasadę. Gdy książka tego typu mnie rozczarowuje odkładam niedokończoną. Nie lubię się męczyć, gdy sama zbyt szybko rozszyfruję zagadkę, nie potrafię czytać książek ze zbrodniami w tle gdy są kiepskie. 
"Motylek" to lektura, której czytanie absolutnie mnie nie męczyło. Wręcz przeciwnie. Chłonęłam tekst, a mój umysł pracował na najwyższych obrotach. Szare komórki intensywnie poszukiwały zabójcy zakonnicy, której zwłoki porzucono na poboczu drogi na zapadłej prowincji. I uwierzcie do końca nie zgadłam! A jeśli tak jest to książka jest świetnie napisana. 
Zima, mroźna, biała i groźna. Lipowo - mała miejscowość na zapadłej prowincji z typową dla niej społecznością. Wszyscy wszystkich znają, wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. Wręcz zamknięty, hermetyczny światek. Oczywiście w nim też się coś dzieje. Ale takie nowiny w gwarze wielkomiejskim po prostu  by utonęły. Policjanci pracujący w lokalnej jednostce nie mają zbyt wiele pracy. Do chwili gdy dochodzi do brutalnego zdarzenia. Na poboczu drogi zostają odnalezione zwłoki siostry zakonnej. W pierwszej chwili wygląda to na wypadek samochodowy. Ale to tylko pozory. Kobieta w habicie zostaje zamordowana i rozjechana autem. Ustalenie jej tożsamości jest dość zawiłe. Rozpoczyna się śledztwo... 
Wielu mieszkańców dziwi ten mord. Informacje o tymże zdarzeniu pojawiają się na lokalnym blogu prowadzonym przez kogoś z wiejskiej społeczności. Nie brak plotek, domysłów i insynuacji. Pojawia się nawet podejrzana, która przyznaje się do winy... Ale najciemniej bywa pod latanią...
Ta powieść to kapitalny kryminał. Świetnie skonstruowany i pełen wielu zagadek oraz sekretów. Owszem na pierwszym planie jest sensacja, ale w tle autorka umieściła sporo obyczaju. Bohaterowie to lokalna społeczność, którą tworzą bardzo różne postacie. Prowincja przedstawiona w lekturze tylko na spokojną i sielską wygląda. No, sielski może jest tylko krajobraz i urocza zima. Ludzie mieszkający w Lipowie idealnymi już nie są. Mają swoje wady, grzeszki i mroczne sekrety. Nawet stróże prawa, których sylwetki autorka kreśli dość wyraziście to ludzie mający to i owo na sumieniu. 
Fabuła jest misternym splotem wielu wątków pobocznych i tego głównego. Całość jest ciekawie i bardzo dojrzale ze sobą skomponowana. Jeśli autorka tak wspaniale skonstruowała debiut to wróżę jej sporą karierę w tym gatunku. Pani Puzyńska potrafi zaciekawić, zaskoczyć, wręcz omamić swojego czytelnika. I tak do ostatniej strony "Motylka" czyta się z dreszczykiem, ciekawością. Gratuluję wspaniałego debiutu w oryginalnym polskim wydaniu.

środa, 2 kwietnia 2014

Stosikiem kwiecień się zaczyna!

 W tle tej notki winno słyszeć się moje wielkie wow!!! kiedy przeglądałam książki, które do mnie przybyły dość licznie. Na tyle licznie, że przypadkiem podsłuchałam jak sobie na mnie, a konkretnie na moje paczuszki ktoś klnie.
Zatem :
Wiesław Olszewski "Przez Afrykę Środkową" od Zysku
Miriam Collee " W Chinach jedzą księżyc" od Pascala
Eileen Goudge "Zastępcza żona" od Lubimy Czytać
Lidia Woźniak " Pod włoskim niebem" od Novae Res
Wanda Szymanowska "Zielone kalosze" j.w.
Monika Rebizant-Siwiło "Wrzosowiska" od Lubimy Czytać
Roman Dzida "Moja korona Ziemi" od Novae Res

A na czytnik dostałam:


wtorek, 1 kwietnia 2014

Michał Grzesiek "Lady Pank. Biografia nieautoryzowana"


Wydawnictwo Bukowy Las
data wydania 2013
stron 550
ISBN 978-83-63431-52-5

Niegasnąca Gwiazda

Muzyką zaczęłam na poważnie interesować się, gdy przekroczyłam granicę dzieciństwa i weszłam w okres lat nastu. Były to czasy dość burzliwe w Polsce. Strajki, stan wojenny, transformacje ustrojowe dążące ku obaleniu komuny miały odzwierciedlenie i w kulturze. Wszędzie swoje macki wpychała cenzura. Na scenie muzycznej w tym czasie zapanowała nowa moda. Młodzi Polacy zaczęli mocno bić brawo powstającym zespołom rockowym. Ich muzyka i teksty wyrażały bunt wobec sytuacji w kraju. Muzyka i koncerty były też doskonałą odskocznią od szarego życia, brutalnej rzeczywistości, pustych półek w sklepach i marazmu.
W pierwszej połowie lat 80. powstało wiele zespołów. Jedne kapele grały tylko chwilę, inne zdobyły serca fanów na dłużej. W tym czasie zabłysła też wyjątkowa gwiazda. Powstał zespół, który dziś jest często określany mianem legendy. Czy ktoś w okresie jego zaistnienia wróżyłby mu karierę na ponad trzy dekady?
Lady Pank to muzyczny fenomen i jedna z najpopularniejszych grup polskiego rocka. Kapela powstała w 1981 roku w stolicy. Jej skład zmieniał się kilkakrotnie. Stałymi jej filarami był zawsze duet Borysewicz i Panasewicz. Muzycy wydali razem ponad 20 płyt, zagrali setki koncertów w Polsce i poza krajem. Zespół świętował wielkie sukcesy i upadki. Miał lepsze i gorsze chwile. Ale wciąż dokładał do kolekcji nowe hity, które nucą pokolenia rodziców i dzieci. I wcale nie dziwi mnie fakt, że ta kapela doczekała się swojej biografii. Jej napisania podjął się Michał Grzesiek – politolog, miłośnik kina i muzyki rockowej. Z lektury widać, że jej autor jest wielkim fanem zespołu. Ale nie obawiajcie się, że jego książka to swego rodzaju laurka fana, pełna ochów i achów napisana schematycznie i pochwalnie. Biografia Lady Pank to naprawdę mistrzowsko stworzona publikacja w swoim gatunku. To grube tomiszcze liczące ponad 500 stron, które z pewnością zadowoli nawet najbardziej wybrednego czytelnika. Jest napisana wręcz z aptekarską dokładnością, rzetelnie i ciekawie. Nie brak cytatów z prasy, wypowiedzi członków zespołu, ich współpracowników czy dziennikarzy z branży muzycznej. Tekst podzielony jest na kilkanaście rozdziałów, które opowiadają o poszczególnych latach z życia tej gwiazdy. Autor raczy czytelnika anegdotkami, ciekawostkami. Nakreśla kulisy początków tejże formacji, okoliczności powstawania jej repertuaru, wspomina koncerty. Opisuje wzloty i upadki, sukcesy i wpadki. Czyni to jednak bez właściwej plotkarskim portalom nucie sensacji. Tekst okraszony jest zdjęciami.
Choć na bieżąco śledziłam i śledzę karierę tego zespołu lektura nie raz mnie zaskoczyła. Opowiedziała o faktach, o których nie miałam pojęcia. Książka obala też pewne mity, które od lat są rozpowszechniane, a które mijają się z prawdą. Wniosków po jej przeczytaniu nasuwa się wiele. Owszem, członkowie Lady Pank mieli życie barwne i kolorowe, ale i ciężko pracowali na swój sukces. Bywali kapryśni, byli skandalistami, lubili wyskokowe trunki – jednym słowem nie obce im atrybuty gwiazd. Ale nie można tym muzykom odmówić stworzenia sporego kawałka historii polskiego rocka.
Szkoda, że ta publikacja to jednak dzieło nieautoryzowane przez żadnego z liderów grupy. Mimo to książka zasługuje na uznanie i polecenie jej szczególnie fanom. Zwłaszcza tym z młodszego pokolenia, które zna bardziej te dwudziestowieczne hity niż starsze przeboje. Ta publikacja to też zbiór informacji o muzycznej scenie lat 80. i 90.
Książka zrecenzowana dla portalu Lubimy Czytać.